#5. Żal za grzechy
Długo się zastanawiałam gdzie wstawić podziękowanie tak, żeby nie odebrało wam przyjemności z czytania kolejnych demonów, ale niczego lepszego nie wymyśliłam.
1000 wyświetleń 😵😵😵
THIS IS PERFECT 👌😆
Dziękuje za wszystko, dziękuję 😘
Kolejne indywidualne podziękowania lecą do GeneralGrievous85 która praktycznie napisała fragment z Megatronem 😘😘😘
***
- Zabij!
Wziął spazmatyczny wdech
- Zabij!
broń w dłoni
ciemny pokój
migająca żarówka
słabe światło
Przed... Przed Chwilą inny pokój
Jasny jakiś
Próbował sobie przypomnieć, ale
Ta pustka
Pusta ciemna
Hałas szmer
Ale co to jest?
- Strzelaj! Do cholery, strzelaj!
Panicznie rozejrzał się za właścicielem głosu
Nic tylko on i ona, tak znikąd
- Nie zabijaj - jej płacz, skowyt
Spojrzał w cyjanowe optyki
Optyki femme klęczącej przed nim
Femme o srebrnym lakierze i ze łzami żłobiącymi białe policzki
- Strzelaj! - Wrzask
- Zaatakowała cię - spokojny głos - Zabij.
- Strzelaj, zaatakowała cię! Ona cię zaatakowała!
Pamiętał pamiętał jak rzuciła się
Na niego?
Odepchnął ją
Bronił się?
- Zabij ją, musisz umieć się bronić.
- Strzelaj!
Ręka zadrżała zacisnęła się na pistolecie
Palec musnął spust
- Ona cię zaatakowała, co z tobą!?
- Broń się
- Strzelaj
- Nie! - wrzasnął rozpoznając głos rozpoznając pokój rozpoznając Piwnice
- Zabij ją zanim ona zabije ciebie!
- Ona niee, nie... Ona nie, nic nie zrobiła - zaczął się jąkać.
- Zabij. Ją. Zgaś. Strzelaj. Strzelaj!
Femme płakała, on płakał, próbował puścić broń, ale nie mógł walczył ze sobą
Z koszmarem
Z Akademią
Z potworem weń
- Mamo - patrzył patrzył jak srebrna bierze małą femme w ramiona
- Strzelaj albo to ja zastrzele ciebie
Nie nie nie
Ręka drżała gdy podnosił broń
Ale podnosił
- Nie możesz bać się broni!
- Tam jest dziecko - szeptał
Tam jest dziecko
Huk strzału fembotki zaczęły krzyczeć a on walczył ze sobą
Wycelował
Próbował powstrzymać się drugą ręką
Ale to był
Potwór potwór potwór
Potwór w nim wiedział że to zrobi
- Proszę, proszę!
- Zabij. Zabij to
- Jesteś słaby, słaby...!
- Błagam! Nie strzelaj!
- STRZELAJ
Zaatakowała raz zrobi to znowu widział to widział nóż w ręce małego niewinnego dziecka
- STRZELAJ!
Zacisnął oczy
Zacisnął palce
Na spuście.
***
- Megatronie - stary, sparciały mech z trudem choć jednoczesną ulgą nachylił się nad amboną. Megatron skrzywił się nieznacznie bo od dziadka zaleciało, choć słabo, środkiem na Rdzawice. Megatron miał dobry węch i tylko dlatego mógł z niesmakiem stwierdzić, że tak starego Najwyższego Radnego zżera od podwozia rdza - Megatronie, twoja postawa w tej sprawie nie ulega wątpliwością.
- Proponujesz rozwiązanie iście barbarzyńskie! - skrzeknął drugi Radny, opasły złomol wskazał drżącym - z choroby, wieku albo wściekłości, Megatron nie wiedział - palcem byłego Gladiatora.
Wojownik założył ręce, eksponując potężne ramiona i znudzony zaczął dłubać oszponionym już palcem między kłami.
- To święte miejsce! - zasapał Radny tłuścioch - Powinieneś okazać szacunek! Zamiast tego wnosisz o nadanie ci tytułów, o których niepowineneś nawet mieć odwagi myśleć! Wnosisz o o... Wnosisz o... Wszęcie siły i przemocą odebranie bogactw i...
- I oddanie ich biednym - zawarczał Megatron podnosząc na radnych wciąż jeszcze lazurowe optyki - Nie dość upasaliście grzbiety? Patrząc na ciebie Radny Leadfoot widzę, że ci ten energon i olej bokiem wychodzi. Nawet dwoma!
Z satysfakcją oglądał jak dwóch radnych po bokach Najwyższego zapowietrza się, jeszcze chwila i pękną jak beczki taniego i starego sikacza z najniższej półki baru za Domem Maccadama.
- Jak ty się zachowujesz, dzikusie! Bzdyczyć i kląć możesz na bestie, które gasisz na arenie Kaonu i warczeć możesz jak one, będąc wśród nich! - zachrypiał Najwyższy Radny. Chciał usiąść okazując jak najmniej szacunku jednak obolały rdzawicą zderzak mu nie pozwolił - Co ty sobie myślisz, że kim ty jesteś!?
- Twoim koszmarem sennym...
- Precz! Wynoś się! Nie waż się plugawić swoją osobą tego miejsca! Obrażać swoich pobratymców i ojca! A na arenę Kaonu wybiorę dla ciebie najgorszą bestie, choćby samego
Tenarwhalcum* zobaczyć jak gaśnie światło w twoich optykach w karze za twą bute i lekkomyślność! A jeżeli przeżyjesz to koszmary tej potyczki będą...
- Proszę cię. To ja tu jestem koszmarem. Największym koszmarem!
***
Zadrżał i postąpił lekko naprzód. Chłód wdzierał się pod zbroję, kąsając i zmuszając do kulenia się w sobie. Szedł powoli i zdawałoby się, że ostrożnie.
Długotrwałą nocną ciszę przerwał nagły trzask.
Odskoczył, a następnym dźwiękiem rozdzierającym nocny spokój było niby lekkie brzęczenie jego nagrzewanej broni - w ogarniającej go ciszy brzmiało to równie głośno co bzyczenie ogromnego owada.
Spojrzał na ziemię, przez popiół po którym deptał przedzierała się czaszka truposza...
- Wiesz czyje to? - głos za nim brzmiał jak wystrzał z karabinu - równie szybki, groźny i, jak stary mechanizm spustowy równie metalicznie zgrzytający - Wiesz, prawda.
Już odwrócony zwiadowca mrużył fotoreceptory rozpoznając sylwetkę czarno-białego mecha. Rozpoznając przepełniony gniewem, żalem i raniącą do bólu drwiną.
- Wiesz czyje to! Wiesz! MOJE! - mech wrzasnął i rzucił się na niego.
Odrzucił do tyłu, szarpnął, obaj upadli.
Obaj przedarli bańke.
Nagły błysk, huk płomieni, gorąc pożaru sprawiły, że Bumblebee wrzasnął.
Obok nich upadła belka i duży kawał sufitu, wznieciło iskry.
Bee z krzykiem kopnął brzuch mecha, odsyłając go do tyłu.
Sprawiając, że znikł.
- Bumblebee! - zwiadowca podniósł się z trudem, rozejrzał wśród płomieni.
Krzyk się powtórzył, kolejna belka spadła i ktoś wrzasnął.
Pobiegł tam, do jego źródła.
Nie chciał biec, nie mógł biec. Ale musiał, coś go pchało, coś ciągnęło, coś mu kazało.
- Bumblebee!
Stanął. Patrzył.
- Runner...
Coś mu kazało stać, patrzeć. Próbował uciec, przebić się - napotykał bariere. Patrzył z trudem, z bólem.
- Bee. Bumblebee, pomóż mi! Moje nogi...
- Runner...
Szepnął żółty mech przebiegając przez zwiadowce. Młodsza wersja wyciągnęła ręke do mecha, lecz podobnie jak stojący niczym posąg oryginał - napotykała bariere...
- Zmiażdżyło mi nogi, Bee - załkach mech, wsparł na rękach próbując wyciągnąć ciało spod stery zawalonego stropu. Był uwięziony, a pożar szalał. Palce zostawiały po desperackich próbach głęboke bruzdy w rozgrzanej do czerwoności posadzce.
- Pójdę po pomoc, Run, pójdę po pomoc... - zwiadowca widział tę zaciętość w optykach młodzika.
Nie idź! Zaczął krzyczeć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu, nie idź! Zostań z nim!
Młodzik nie szłyszał.
- Bee! Nie! Proszę - mech patrzył z przerażeniem jak młodzik znika.
Zwiadowca patrzył z przerażeniem jak młodzik znika.
Po chwili patrzył na dwie pary czerwonych optyk błyszczących zza płomieni.
Jedna zniknęła powoli na zawsze...
Druga skoczyła na niego.
- Runner!
Zwiadowca wrzasnął nagle odzyskując głos. Znów wrócili do spalonego miasta, noc rozświetlały dwa księżyce.
- Nie nazywaj mnie tak! - wrzasnął mech, złapał stalową belke i z impetem rzucił w zwiadowce - Jestem Barricade!
Walczyli. Znowu. Na śmierć i życie. Choć zwiadowca się wzbraniał to mech zadawał szybkie, precyzyjne i śmiertelne ciosy.
- Przestań! Nie walczmy znowu! - zwiadowca zrobił sprawny unik - Byliśmy Endura...!
- Ahhggrrr! Zostawiłeś mnie! - wrzasnął - Zostawiłeś swojego Amica** na śmierć!
Wbił głęboko szpony w blachę na przedramieniu zwiadowcy, zerwał zbroję i wewnętrzny pancerz, sprawiając, że bruzdy trysnęły energonem.
Bumblebee kopnął byłego przyjaciela w brzuch.
- Nie! - krzyknął - NIE! Wróciłem po pomoc, wróciłem do drużyny, ale...
- Ale!?
Zwiadowca otworzył szerzej optyki, no właśnie, co było tym ale? Wstyd kazał mu odwrócić wzrok od Barricade'a.
Ten znów zaatakował.
Walczyli. Zwiadowca prawą ręką bo lewa była niesprawna i głęboko zraniona.
Podobnie jak głęboko zranione były Iskry obu mechów.
- Zostawiłeś mnie! - syknął Cade, zdobył przewagę i podziurawił zwiadowce zadając płytkie rany i odbierając siły - Zostawiłeś! - zaśmiał się histerycznie - A ja zostawiłam cię jemu. Jemu!
Mech podciął zwiadowce, posyłając go na kolana po czym chwycił go przedramieniem za gardło. Zatrzasnął mu głowę jak w imadle i unieruchomił tak by nie mógł nią uciec od widoku.
Od widoku jego śmierci w Tyger Pax.
***
Szybciej szybciej szybciej
- Dajcie go tutaj! - wielu krzyczało wielu jęczało wielu konało
- Szybciej!
Rzucono ciało na stół, właściciel ciała wrzasnął
Otworzył butelkę, uderzył go odór środka odkarzającego. Poczuł mdłości, ścisk gardła, zatrzęsły mu się ręce.
Operował już, wiedział co i jak. Jak trzymać szczypce jak nacinać skalpelem jak spawać żółty kabelek z czerwonym, a jak z niebieskim... Jak ratować życie.
Ale nigdy nie operował na żywca...
- Tnij go!
- Potrzebuje czasu... - warknął na oficera, jednocześnie napełniając strzykawke środkiem znieczulającym.
- Nie mamy czasu! - ryknął przełożony, jak ranione zwierze.
Pacjent jęknął.
Medyk spojrzał na oficera, zalepionego energonem, zapewne był ranny, ale dopóki trzyma się na nogach musi czekać na swoją kolej...
- Nie zoperuje na żywca - jęknął, widząc jak z klatki piersiowej i ust fioletowego żołnierza wybija strugą energon.
- Nie mamy czasu!
Medyk patrzył jak oficer kopie w głowę innego żołnierza stękającego na podłodze. Stolik operacyjny był jeden w rogu pomieszczenia. Wielu podejmowało walkę doczołgania się do przywileju pierwszej pomocy...
Oficer zrzucił uczepionego nogi natręta, a po chwili całą siłą ściągnął ze stołu bezwładne ciało. Medyk ledwo zarejestrował, że przez jego bezczynności pacjent zgasł. Zgasł stwierdził z przerażeniem.
- Operuj, co z ciebie za lekarz! - wrzask.
- Nie - sprzeciw.
To był jego głos.
Spojrzał na głębowisko podziurawionych strzałami ciał, fioletowo-czarnych ciał trepów i żołnierzy.
Huk strzału.
Natrętny ranny żołnierz upadł z dziurą w czaszce, z blasteru oficera uleciała stróżka dymu.
Wśród kłębowiska narosła panika.
- I tak nie pomożesz wszystkim. W ogóle co z ciebie za lekarz?! Chujowy!
Oficer szarpnął nim i uderzył jego ciałem i stojącą pod ścianą szafkę.
Dwóch Vehiconów znów rzuciło ranne ciało na stół i odeszło.
Właściciel ciała przeciekał, jęczał i krzywił się z bólu. Czaszke miał wgniecioną, z prawej optyki leciał rzewnie energon, a w boku mecha ziała głęboka dziura - prawdopodobnie od ostrza albo włóczni.
Medyk trzęsącymi rękami złapał środek odkarzający i walącym biciecien Iskry w piersi wylał zawartość butelki.
Pacjent wrzasnął rozdzierająco, zwierzęco.
Oficer odszedł. Odwrócił się do medyka..
Vehicony rozdzielały ciała, martwi na lewo, ranni na prawo.
Rannych było tylko trochę mniej.
Nie uratujesz wszystkich.
- Oszczędź ich - syknął oficer. Wyciągnął broń - Okaż litość.
Medyk patrzał tępo, tępo myślał, tępo rejestrował.
Kolejne ofiary po lewej stronie.
Minęły tylko sekundy? Czy godziny?
Czuł się jakby ugrząsł w smole, bardzo smolistej smole.
Ręce się zatrzęsły, reszta płynu wylała się na pieniącą ranę, trep wrzasnął.
Nie uratujesz wszystkich.
Złapał mizerykordie, cieńki sztylet do rozcinania małych ran i spoiw pomiędzy szparami blachy.
Vehicon wrzeszczał
Trepy konały
Energon spływał
Iskra biła szybko, trzepotała w piersi
Oficer patrzył
Zacisnął palce
na rękojeści
Wbił ostrze
głęboko aż po jelec
Aż usłyszał charakterystyczny
trzask tłuczonego szkła
Iskra pękła, zniszczona wbitym weń sztyletem.
Okazał litość.
***
- Nie! - załkała głośno, opadła na kolana i schowała twarz w dłoniach - To nieprawda, Tail... To nie prawda!
- Pozwoliłaś mi zgasnąć! Pozwoliłaś na to!
- Nie, błagam, wiesz, że ja nigdy, nigdy nie pozwoliłabym ci się skrzywdzić - zaniosła się płaczem.
- Zgasiłaś mnie. Ty mnie zgasiłaś moją Iskre!
- Tailgate...
***
Zatrzasnął szpony na czarnym szkle, przejechał po nim przy wtórze ogropnego zgrzytu - kilka młodych botów uciekło z piskiem od skulonej na murku postaci.
Kilku... Max, Alaster i Fixit... Kilka młodych Iskierek obiecających lojalność wobec bojownika teraz spieprza od przestępcy...
Przestępca i bojownik... Ta sama osoba... Czy jeszcze? Czy już nie?
Audioreceptory wypełnił pisk, na komputer napłynęły dziesiątki bodźców
Puls
Stan energii
Imiona
Stanowiska
Grupa CNA
Status majątkowy
Wszystko wszystko jego i tej femme w niebieskim obdartego mecha żebrającego pod rynsztokiem
Jego bicie Iskry i strach
I ból procesora
Ból wciąż świeżych ran
Fale radiowe, stacje wrzaski rozmowy telefoniczne odgłos wiertarek klaksony w centrum miasta wszystko wszystko
Chciał wrzeszczeć ale nie mógł
Chciał przestać słyszeć widzieć i czuć
Chciał to wyłączyć ale nie mógł
Chciał uciec ale nie mógł
Chciał zerwać przeklętą maskę ale nie potrafił
***
Po strzale
Ciało upadło głucho mała femme wrzeszczała
Wrzeszczała jeszcze kiedy
Pojawiła się kolejna
- Strzelaj!
Strzelił. Odwrócił się. Nowa twarz, nowa femme, nowe błaganie, nowy wrzask
Stary rozkaz
- Strzelaj! Zabij!
Zabijał.
***
Ból w plecach był okropny, odczucie spływającego po bokach energonu - obrzydliwe.
Stopa żołnierza przyciskająca jego kark - przerażające.
- Widzę w tobie potencjał
Srebrny kolos przysiadł przy wziętym żywcem mechu.
Żywcem.
Z tyłu słyszał wrzaski i kanady dział.
- Dołącz do mnie. Do Lorda Megatrona.
- Dlaczego? - stęknął.
- Przeżyjesz. Cena życia nie jest wystarczającą ofertą?
Z tyłu nie było już wrzasków i strzałów. Ostatnie ciało padło głucho z ostatnimi słowami Lorda.
Plecy bolały słońce prażyło strach ściskał w środku
Na brode ściekał obficie energon
- Zabiłeś mi przyjaciela...
- Wybrał złą strone...
- Nie miał czasu wybierać.
- Żałuje. Wszyscy mają swój czas. Twój się kończy...
***
- Wiem, że to ty - czuł jak do optyk napływają olejne łzy. Próbował odwrócić głowę, ale nie mógł uciec od wrzasku. Własnego wrzasku.
- Owszem ja! Wymyślenie tego zajęło mi tylko chwile, tyle samo tobie zajęła ucieczka z tamtego pożaru!
- Runner...
- Nazywam się Barricade! - mech wrzasnął i wzmocnił uścisk. Zwiadowca czuł, że jeszcze chwila i Cade złamie mu kark.
- Wróciłem po ciebie! Wróciłem po ciebie, ale było zapóźno!
- Łżesz - syknął mech beznamiętnie, patrząc jak Megatron torturuje młodzika.
- Wróciłem, przyrzekam.. Czułem jak gaśniech... Komandir odmówił pomocy, ale ja wróciłem Runner! Wróciłem po swojego Amica, ale było za późno!
- Więc teraz wiesz - syknął znowu - Wiesz ile warte są te twoje Autoboty!
***
Zatrzęsła się silnie, klęcząc na podłodze...
Co zrobiłby Tailgate gdyby sytuacja się odwróciła?
- Zdradziłaś mnie. Zgasiłaś. Zdradziłaś...
- Nie - nie zostawiła go, nie uratowała go, ale nie, nie zostawiła go! On wiedział, że tylko jedno z nich wyjdzie stamtąd żywe...
- NIE!
Wstała chwiejnie, odwracając do mecha. Obraz miała rozmazany, ale szybko otarła łzy
- Zdradziłaś...
- Nie! Tailgate nigdy by tego nie powiedział!
Z dumą patrzyła jak mechowi niemal rzednie mina, została niezwruszona maska...
- MÓJ TAILGATE NIGDY BY TEGO NIE POWIEDZIAŁ!
W pokoju zagrzmiało i błysnęło, dach zniknął podobnie jak meble i do środka wdarł się deszcz, mocząc fembotke
niszcząc wizje mecha
Otworzyła szerzej optyki kiedy ciało Partnera Iskry rozpłynęło się w powietrzu...
W jednej chwili wrzasnąła nagłośniej jak mogła
- TO ILUZJA!
* Tenarwhalcum
Daj Primusie żebym nigdy więcej nie pokusiła się o używanie tej nazwy 😰
Wymyśliłam najpotężniejsze stworzenia przelatujące/przepływające na Cybertronie. A raczej nad nim bo ogromne istoty przypominają mechaniczne walenie (lub narwale) i koloniami co kilka tysięcy lat przemierzają przez orbite mechanicznej planety, z której doskonale widać te majestatyczne stworzenia, które następnie znikają w Mostach Kosmicznych.
Te - technology
Nerwhal - z ang.
Cum - vaccum z ang. Próżnia
* Amica Endura Zarówno na Cybertronie i Caminus Amica Endura jest długoterminowy najlepszy przyjaciel. Dla gatunku, który może żyć przez miliony lat, ten rodzaj trwałej przyjaźni to wielka sprawa. Na obu światach wymaga formalnego rytuału, odsłaniając swoją iskrę i recytując zaproszenie [źródło; tf.wiki]
Jest to więc najtrwalsza więź między osobnikami tej samej płci i nie tylko. Porównywalna do braterstwa i jeszcze bardziej.
Ja przytoczę tutaj fragment i więzi Parabatai z serii książek C. Clare (z którą tak bardzk mi się to kojarzy) :
[Parabatai to najlepsi przyjaciele, towarzysze w walce, złączone dusze. Ich więź pod wieloma względami przypomina małżeństwo, z tym że miłość pomiędzy parabatai jest surowo zabroniona. Łączy ich bowiem silna magia, która pod wpływem miłości romantycznej prowadzi do makabrycznych konsenkwencji.
"Rytułał parabatai stwor
[[Nie nalegaj na mnie, abym cię opuścił i odszedł od ciebie
albowiem dokąd ty pójdziesz i ja pójdę
gdzie ty zamieszkasz i ja zamieszkam
lud twój - lud mój,
a Bóg twój - Bóg mój,
Gdzie ty umrzesz, tam i ja umrę, i tam pochowany będę
Niech mi uczyni Pan, cokolwiek zechce,
a jednak tylko śmierć odłączy mnie od ciebie]]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro