7. Przyjaciel.
Weekend mija nam szybko.
Pogoda jest ohydna, więc większość czasu spędzamy na zabawie w domu.
Ostatnio stałam się specem od koparek. Obsesja Dominika nie ma granic. Nawet kiedy śpi kopie rączką pod poduszką.
Wieczorami nanoszę ostatnie poprawki do pracy magisterskiej.
To najnudniejsza część.
Świetnie się bawiłam pisząc o twórczości Chmielewskiej. Ta kobieta była lokomotywą. Czego ona nie robiła?!
Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście, kiedy moja pani profesor zaproponowała mi napisanie pracy na jej temat. Moja mama uwielbiała Chmielewską. Często czytała mi na głos fragmenty jej książek. Śmiała się tak mocno, że łzy leciały jej ciurkiem po twarzy. Zasmarkana, często nie mogła nawet dokończyć zdania.
Pamiętam, kiedy byłam młodsza, często mnie tym irytowała. Ani mnie to nie śmieszyło, ani nie interesowało.
Kiedy zachorowała, nierzadko jedyne momenty wybuchów śmiechu to były właśnie te, kiedy po raz setny czytała „Lesia" lub „Całe zdanie nieboszczyka".
Pod koniec już tylko słuchała mojego głosu. A ja pokochałam Chmielewską prawie tak, jak ona nie wiedząc nawet kiedy.
Żałuję bardzo, że nie zdążyłam poznać pani Joanny. Myślę, że udzieliłaby mi wywiadu do pracy z wielką uciechą.
Teraz pozostaje mi tylko nosić od czasu do czasu kwiaty na Powązki.
Z drugiej strony, przynajmniej jeden grób mogę odwiedzać.
W poniedziałek rano idziemy razem z Dominikiem na mój wydział. Mój synek uwielbia tam ze mną chodzić.
Profesor Różycka uśmiecha się do nas radośnie. Kocham te kobietę.
- No i jak się pani czuje?- pyta mnie, biorąc do ręki ostateczny, zbindowany plik, mojej pracy magisterskiej.
Odwzajemniam uśmiech.
- Bardzo dobrze. Ale też trochę mi smutno - dodaję szczerze.
Profesrorka kiwa głową ze zrozumieniem. Jej szare oczy patrzą na mnie przenikliwie.
- Osiągnęła pani bardzo wiele. Niełatwo jest wychowywać dziecko samemu. A pani napisała przy tym jeszcze pracę magisterką. Powinna być pani z siebie dumna.
Próbuję ukryć wzruszenie, a ona dotyka lekko mojego ramienia.
- JA jestem z pani dumna- dodaje z naciskiem upewniając się, że patrzę jej w oczy.
- Dziękuję - mówię drżącym głosem.
Naprawdę jestem jej wdzięczna. Za ostatnie dwa lata. Za wszystkie wskazówki, za cierpliwość, za liczne komplementy na temat lekkości mojego pióra. „Powinna pani pisać"- taki był jej pierwszy komentarz.
Będzie mi smutno się z nią rozstać.
- A ty, młody człowieku? Czy myślisz, ze będziesz u nas studiował, tak jak twoja mama? - zwraca się do Dominika.
Mój synek patrzy na nią poważnie swoimi ogromnymi brązowymi oczami.
- Nie wiem. Chyba nie, bo będę jeździł ciężarówką - odpowiada spokojnie. - Bo koparka za wolno jedzie po ulicy - tłumaczy.
Nagle się waha.
- Może, nie wiem. Może trochę. Ty co myślisz, mamo? - zwraca się do mnie.
- Ja myślę synku, że możesz robić, co tylko zapragniesz- zapewniam go z uśmiechem.
- Va bene *- mówi usatysfakcjonowany.
Od początku mówiłam do niego po polsku i po włosku.
Oczywiście, że polski to jego język ojczysty, ale Dominik nie ma problemu ze zrozumieniem włoskiego. Pewnie gdyby miał okazję pomieszkać chwilę w swojej drugiej ojczyźnie wymiatałby w nim, jak po polsku.
Tak naprawdę myślę, że mówi bardzo dobrze i bardzo dużo, jak na trzylatka.
Mój synek jest najwyraźniej w ugodowym nastroju.
- Może trochę będziemy studiować razem. Tam, w ciężarówce - zwraca się do Różyckiej. - Będziemy z mamą tam spać. Jest miejsce nawet na telewizor - dodaje z przejęciem.
Kobieta wybucha śmiechem i głaszcze go po blond główce.
- Naprawdę wyjątkowo się pani udał - rzuca mi spojrzenie nad jego głową.
Kiedy idziemy chodnikiem na przystanek tramwajowy Dominik zaczyna marudzić, że jest zmęczony.
Podnoszę moje ukochane ciałko i przeklinam się w duchu za założenie obcasów.
Chciałam ładnie wyglądać to teraz mam.
Zerwał się okropny wiatr i czuję, że za chwilę lunie. A ja nie wzięłam nawet parasolki. Oby tylko nie zaczęło padać przed przyjazdem tramwaju. Myślę sobie, że nie będę czekać na Jedynkę tylko pojadę pierwszym, który podjedzie do dworca centralnego. Pójdziemy z Domenico na Złote Tarasy.
Z moich rozmyślań wyrywa mnie klakson samochodu.
Odwracam się i uśmiecham szeroko.
- Reflektują państwo na podwózkę?- słyszę głos Wojtka.
Och, nie wierzę własnemu szczęściu.
Zwłaszcza, kiedy wisząca w powietrzu, groźba ulewy się materializuje. W sekundę zaczyna lać jak z cebra.
Jeep zatrzymuje się tuż przed nami, zupełnie nie bacząc na fakt, że wjeżdża na chodnik.
Z zadowoleniem otwieram drzwi i sadzam Dominika na jego foteliku.
Wojtek jest najwspanialszy na świecie.
Który przyjaciel kupiłby fotelik do samochodu dla nieswojego dziecka? I jeździł z tym fotelikiem zawsze? Mimo, ze Dominik korzystał z niego sporadycznie?
Wojtek wysiada i rozkłada nade mną swoją kurtkę zupełnie nie bacząc na fakt, że sam stoi w strugach deszczu.
- Nie trzeba! - wołam do niego. -Wsiadaj z powrotem.
Oczywiście kompletnie mnie ignoruje.
Kiedy wsiadamy na przednie siedzenia jest bardziej mokry ode mnie.
-Cześć, mój bohaterze- mówię wesoło i całuję go w policzek.
- Cześć piękności - rzuca i podkręca ogrzewanie.
Odwraca się do Dominika.
- Jak stan stary? Wszystko dobrze? Nie jest ci zimno?
Prawie trzy lata temu...
Tulę do siebie główkę Dominika i witam się z nowo przybyłym chłopakiem.
Jest wysoki, dobrze zbudowany i bardzo zestresowany widokiem dziecka. Ma trochę zbyt krótkie blond włosy i piękne, błękitne oczy.
- Wejdź, proszę - mówię i zapraszam go do środka. - Magda jestem- dodaję, kiedy przechodzi przez próg.
- Wojtek- rzuca i rozgląda się po wnętrzu. Jego wzrok pada na pudła zajmujące sporą część korytarza.
- Zacznę je znosić, okej? - i nie czekając na odpowiedź bierze największe z nich i stawia przy drzwiach do windy. Wraca natychmiast i zaczyna wynosić kolejne.
Zastanawiam się czy powinnam mu przerwać, zaproponować kawę albo coś innego do picia. Prawdopodobnie powinnam zaoferować pomoc, ale nie jest to niestety wykonalne z Dominikiem w nosidełku.
Jak na zawołanie Dominik wybucha płaczem.
-Przepraszam- mówię i wychodzę do pokoju.
Utulenie go do snu zajmuje mi dobre dwadzieścia minut.
Układam synka w foteliku samochodowym i cichutko zamykam drzwi.
Wychodzę akurat, kiedy Wojtek wynosi ostatnie pudła.
- Jeszcze coś? - rzuca unikając kontaktu wzrokowego.
Kręcę przecząco głową.
- Tylko my dwoje - zdobywam się na blady uśmiech.
- Chcecie jechać już teraz? - pyta.
Wspomnienie naszego pierwszego spotkania przebłyskuje przez mój umysł jak iskra.
Zajęło mi chwilę, żeby dostrzec, że jego gburowatość jest wynikiem nieśmiałości.
Wojtek jest jedną z tych osób, z którymi trudno jest się zaprzyjaźnić.
Ale kiedy ci się to uda?!
Nie ma rzeczy, której by dla ciebie nie zrobił!
No może oprócz gotowania.
Prawdopodobnie nie umie ugotować nawet jajka.
Kiedy dojeżdżamy do domu zapraszam go na szybki obiad.
Wojtek uwielbia makarony. A ja uwielbiam patrzeć jak je pochłania.
Chociaż nienawidzę gotowania jetem całkiem dobra we włoskiej kuchni. To zasługa mamy.
Kiedy byłam młodsza zawsze marudziłam, kiedy prosiła żeby z nią gotować.
-Wnuczka, jak ty sobie męża znajdziesz, jak nie będziesz umiała ugotować? - babcia zawsze ubolewała nade mną, kiedy pyskowałam mamie, że mi się nie chce.
Wtedy, jako małolata, parkałam z niecierpliwością.
- Znajdę sobie takiego, co będzie umiał gotować! Albo jeszcze lepiej takiego, który będzie mnie zabierał do restauracji! - krzyczałam że złością.
Mama zaśmiewała się, a babcia tylko kręciła głową.
Teraz, będąc zmuszona gotować dwa razy dziennie, jestem jej nieskończenie wdzięczna.
Kuchnia włoska jest łatwa, lekka i przyjemna!
Serio, chyba bym się powiesiła gdybym musiała gotować gołąbki albo bigos. Na samą myśl krzywię nosem.
Ugotowanie pysznego makaronu zajmuje średnio piętnaście minut.
I jest górną granicą mojej cierpliwości do garów.
- Pyszne! - Wojtek czyści talerz kawałkiem chleba.
- La scarpetta!!!* - woła Dominik czyszcząc swój talerz jęzorkiem.
Wybucham śmiechem.
- Wojtek to tak, robi „scarpettę", ty, moja mała czerepo, zachowujesz się jak mały cielaczek.
-Muuuuuuu - ryczy mój synek ukazując pomidorową twarzyczkę.
- Naprawdę nie wiem jak ty to robisz! Powinnaś otworzyć własną restaurację - Wojtek dokłada sobie spaghetti.
- Wojtuś, czy ty mnie nienawidzisz? - pytam ze śmiechem. - Wiesz, że nienawidzę gotować. To po pierwsze. A po drugie to tylko spaghetti w sosie pomidorowym! Cały sekret tkwi w gotowaniu trochę dłużej sosu. Wielkie mi gotowanie - mruczę, ale tak naprawdę jego komplement sprawia mi przyjemność.
Przyjemnie jest usłyszeć, że robi się coś dobrze. Nawet jeśli jest to coś tak banalnego jak spaghetti al pomodoro.
Po poobiedniej kawie Wojtek wraca do pracy, a my z Dominikiem po raz nie wiadomo który oglądamy „.Auta".
W łóżku nie mogę nic poradzić na to, że moje myśli biegną do Marco.
Czy zobaczę go jutro?
Besztam się w myślach.
- Czy ty oszalałaś? - rugam samą siebie.
* Va bene
Dobrze, w porządku
* La scarpetta
- dokończenie dobrego posiłku poprzez wyczyszczenie talerza kawałkiem chleba. Komplement dla szefa kuchni.
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
...
Hej!
Dziwnie pisać w przestrzeń kierując jednocześnie słowa do przyszłej czytelniczki czy przyszłego czytelnika.
Po pierwsze, witam serdecznie.
Jeśli czytasz rozdział siódmy to znaczy, że może coś Ci się spodobało.
Dziękuję za poświęcony mi czas. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz. Bo tak naprawdę książka jest najlepszą rozrywką!
Po drugie, nie jestem pewna tytułu. Zmieniłam go już kilka razy... I jeszcze nawet nie jestem pewna, czy będzie tym ostatecznym. Może w którymś momencie poproszę o pomoc?
Dopiero jednak wtedy, kiedy dowiecie się jaki sekret skrywa Magda.
Co o niej myślicie? Pomyły, dlaczego jest trochę dziwna? A może wcale nie wydaje Wam się dziwna?
Jeszcze raz dziękuję za dotarcie tak daleko.
Uzależniłam się od zaglądania tutaj i sprawdzania czy ktoś zatrzymywał się na chwilę na moim tekście...
Pozdrawiam Cię serdecznie kimkolwiek jesteś,
Jeszcze raz dziękuję,
Wspaniałego dzionka,
Ania
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro