Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Kawa czy herbata?

- Ojciec dziecka? - pyta chłodno.
Wracam myślami do dnia urodzin Dominika.
Nostro figlio- to byly jego ostatnie słowa...
- Nie żyje- mówię cicho.

Zaciskam mocno powieki.
Nie rozpłaczę się! Nie rozpłaczę się!
Powtarzam jak zaklęcie. Jeśli rozpłaczę się przy nim raz jeszcze, wyrzuci mnie na zbity pysk. Nie ma bata. Nikt nie zatrudnia ludzi niezrównoważonych psychicznie. No chyba, że pracuje w laboratorium.

- Magda?- słyszę i jakimś cudem udaje mi się znowu na niego spojrzeć. Patrzy na mnie uważnie, z lekko zmarszczonym czołem. Zbiera myśli i w końcu odzywa się spokojnym, rzeczowym głosem, ważąc słowa.

- Naprawdę nie wiem jak to się dzieje, że doprowadzam panią do płaczu za każdym razem, kiedy rozmawiamy. Może mi pani wierzyć lub nie, ale kobiety raczej śmieją się w moim towarzystwie. Albo przynajmniej uśmiechają. Mam stuprocentową pewność, że nie płaczą.

Zagryzam dolną wargę na tyle mocno, żeby poczuć ból.
Ja z kolei mam stuprocentową pewność, że zaczynam tracić rozum.
Sama siebie nie poznaję.

- Jeszcze raz przeparszam panie Rosatti- próbuję wyjść z twarzą. - Ma pan rację. Coś jest na rzeczy. Może zwyczajnie zadaje mi pan niewygodne pytania?
Widzę, że chce coś powiedzieć, ale powstrzymuję go gestem.
- Idę teraz do pani Weroniki z Hru. Ale jeżeli ma pan do mnie jakieś pytania jestem do pańskiej dyspozycji. Przepraszam, że się tak zachowywałam . Jak już wspomnialam wcześniej... Trochę stresuje mnie wyjście z domu. Ostatnie trzy lata spędziłam głównie w towarzystwie mojego trzyletniego syna i myślę, że zapomniałam sztuki konwersacji - silę się na mały żart.

Nie wydaje się żeby go doceniał.
- Jego ojciec zmarł w dzień jego narodzin - przerywam, żeby złapać głębszy oddech. - Dlatego nie jest to temat, który często poruszam - dodaję patrząc na niego nieśmiało. - Raz w miesiącu spotykam sie ze swoją profesorką z uniwersytetu i na tym właściwie kończą się moje wyjścia. A przynajmniej tak było do wtorku. Praca w pańskiej firmie jest moja pierwszą prawdziwą pracą i boję się, że przez to jak się zachowuję w pańskiej obecności, nie przetrwam nawet trzech tygodni, nie tylko kontraktowych trzech miesięcy...

- Maddalena- przerwa mi zdecydowanie. – Została mi pani polecona i nie widzę powodu, dla którego nie miałaby pani przetrwać do końca naszej umowy. Prawda jest taka, ze wstydzę się, że w ogóle nie zainteresowałem się pani osobą. Nie tylko nie przeprowadziłem z panią rozmowy kwalifikacyjnej, ale doprowadziłem panią do płaczu pięć minut przed zajęciami. Rozmawiałem z Weroniką i to ja poprosiłem żeby się z panią dzisiaj spotkała. Żeby należycie przywitać panią w firmie. I uspokoić. Taki był mój plan- robi pauzę, szukając zrozumienia w moich oczach.

- Zamiast tego nazwałem panią lesbijką, zanim jeszcze zdążyła pani wsiąść do windy- uśmiecha się lekko. - A więc mój drugi plan jest następujący. Teraz pójdziemy razem na kawę...,
- Ale – próbuję mu przerwać. Ucisza mnie gestem.

- Zaraz powiadomię o tym Weronikę. Za pół godziny będzie pani wolna. A ja ze swojej strony chciałbym poznać panią choć troszeczkę. I to nie jest prośba - dodaje surowiej widząc, że chcę zaprotestować.
Posłusznie kiwam głową.
Wyjmuje z marynarki telefon i ruchem głowy wskazuje mi drogę.

A więc idę na kawę z moim niesamowitym szefem!
Słucham, jak dzwoni do Tomka i chłodno wydaje polecenia.
Odwołać spotkanie i przekazać Weronice, że będę za jakąś godzinę.
Wchodzimy do małej kawiarni. W środku jest kilka osób i od razu czuję spojrzenia wwiercone we mnie i w mojego szefa.
Super! Naprawdę pomaga mi się odstresować, nie ma co!

Podchodzimy do baru.
- Czego sie pani napije, Maddaleno?- pyta.
Nie wiem czy nie zdaje sobie sprawy z tego, że wszyscy się na nas gapią, czy po prostu o to nie dba. Patrzy na mnie wyczekująco.
- Chai latte poproszę - mówię zrezygnowana.

A co tam! Muszę tu być, nie mam na to wpływu, więc równie dobrze mogę skorzystać i napić się mojego absolutnie ulubionego napoju.
Mam nadzieję, że będzie tak dobra jak ta, którą zawsze pijałam w Edynburgu.
- Chai latte i kawę- mówi Marco nieco skonsternowany. Chyba nie wie co to Chai Latte.

- Jaką kawę?- pyta młody, pryszczaty barista, a ja parskam śmiechem.
Włosi mają tylko dwa rodzaje kawy. Cappuccino do 11 rano, a potem kawę. Czyli espresso. Nie istnieją inne. I nikt ich nie nazywa espresso, tylko kawą. Czasami piją macchiato. I nie espresso, tylko kawę macchiato. Caffè lungo, czyli americano jest już rzadkie. Inny rodzaj kawy to jak pizza z ananasem. Żaden Włoch nie przyjmuje do informacji jej istnienia.

Marco mruży oczy i patrzy na mnie figlarnie. Nagle wraca mi dobry humor. Nawet wspomnienie Włoch nie jest bolesne.
Przez chwilę zastanawiam się, czy nie zamówić w jego imieniu grande caramel latte z mlekiem sojowym i bitą śmietaną.

- Espresso- mówię do czerwonego biedaka. – Nie przejmuj się - dodaję. - Kiedy Włoch mówi, że chce kawę to prosi o espresso. Rano poprosi cię o cappuccino. Nie pijają innych kaw.

Chłopak uśmiecha się do mnie z wdzięcznością.
- Nie wiedziałem...- Dziękuję. To mój pierwszy dzień - dodaje.
Mrugam do niego.
- Nie przejmuj się. Następnym razem będziesz wiedział.
Czuję jak Marco dotyka mojego ramienia
- Hej, panno mądralińska. Nie rozmawiaj w mojej obecnosci po polsku, dobrze? Nie lubię czuć się jak idiota.
Szybko mrugam powiekami. Jaja sobie ze mnie robi?

- Słucham? Jesteśmy w Polsce! I myślę, że mam prawo zamówić kawę w moim ojczystym kraju, w moim ojczystym języku!
Barista oddala się szybko do maszyny do kawy, a Marco uśmiecha się łobuzersko.

- No! Już! Lepiej?! – puszcza mi oczko. Poważnie, puszcza oko! - Nie jestem chyba aż taki straszny, jeżeli potrafi pani na mnie krzyczeć - uśmiecha się słodko.
Jestem odurzona. Jego urokiem. Dołeczkami w policzkach i przede wszystkim, jego głupim humorem.

Mrugam kilka razy, ale durny wyraz twarzy nie znika.
- Proszę je przynieść do stolika - w końcu odwraca  ode mnie wzrok.
- Oczywiście- odpowiada barista.
Kręcę głową z niedowierzaniem, ale nie mogę powstrzymać uśmiechu.

Bez słów obejmuje mnie lekko za plecy i wskazuje na kanapy przy oknie. Stolik jest przy lodówkach z kanapkami i napojami. Jedyny po tej stronie kawiarni. Będziemy więc mogli rozmawiać swobodnie.
Marco zdejmuje marynarkę, składa ją delikatnie i siada na jednej z kanap. Moszczę się naprzeciwko.

- A więc? - pyta - Trochę lepiej?
Ze śmiechem kręcę głową.
Ma niewątpliwy urok.
Barista przynosi nasze napoje, a ja patrzę na siedzącego naprzeciw mnie mężczyznę.

Myślę, że jest dobrym czlowiekiem. Nie wiem skąd przychodzi mi do glowy ta myśl, ale sprawia, że się uspokajam.
- A więc,  Magda? Opowiedz mi o sobie. Pytanie najprostsze. Studia? - wsypuje dwie saszetki cukru do małej filiżanki.
Naprawdę doceniam fakt, że się stara.

- Studiuję polonistykę, kończę pisanie pracy magisterskiej. Zawsze chciałam pisać. Po narodzinach Dominika... Na samą myśl o posłaniu go do szkoły- opuszczam ramiona. - Chciałabym uczyć dzieci - nie wiedzieć czemu czuję się, jakby to marzenie było czymś wstydliwym. - W kwietniu kończę. W sensie,  obronę mam ustaloną wstępnie na koniec kwietnia. Pracę w pańskiej firmie dostałam dzięki mojej najlepszej przyjaciółce, Izie. Spadła mi jak z nieba. Jak mówiłam wcześniej, nie pracowalam, więc...

Podnosi brwi.
- Jest pani bogata?- pyta wypijając duszkiem espresso.
Wybucham śmiechem.
- Jest pan bardzo bezposredni. Obcesowy, powiedziałabym. Nie, nie jestem bogata. Żyłam z oszczędności. Ze spadku po dziadku- dodaję smutno. – Dominik właśnie skończył trzy lata, postanowiłam więc, że nadszedł czas, żeby poszedł do szkoły. A ja do pracy.

- Rozumiem- uśmiecha się serdecznie.- I ta praca pani wystarczy?
Wiercę się na kanapie. Niewygodne pytania - zaczynamy.
- Na razie tak. Miałam zamiar rozejrzeć się za jakimiś koloniami i połączyć pracę z przyjemnością. W sensie,  pojechać na nie jako nauczyciel i rodzic jednocześnie. No i oczywiście po otrzymaniu dyplomu mam zamiar uczyć w szkole.
- Preferencyjnie tej, do której uczęszczał będzie Dominik- dodaje ironicznie Marco.

Szukam w jego twarzy nagany, ale widzę tylko uśmiech.
Odwzajemniam go.
- To źle, prawda? Chce pan powiedziec, że jestem zbyt przywiązana do synka, prawda?
Marco wystukuje sobie tylko znany rytm długimi placami na kolanie.
- Ha! Maddaleno! Jestem Włochem! Powinnaś wiedzieć, że la mamma to la mamma! Wszyscy jestesmy maminsynkami- uśmiecha się jeszcze szerzej.

Po chwili wzrusza ramionami.
- Tak, pewnie jest pani nadopiekuncza. Nic mi do tego. Mężczyźni. Krępują panią? Czy tylko ja tak na panią działam? Kilkakrotnie podkreśliła pani, że się z nimi nie spotyka - dodaje w odpowiedzi na mój zdziwiony wyraz twarzy.

Czuję się lekko ogłuszona.
Patrzy na mnie wyczekujaco. Splata dłonie i opiera łokcie na rozwartych kolanach. Pochyla się w moją stronę okazując mi całą swoją uwagę. Podoba mi się to.
Upijam łyk chai latte. Ani w połowie tak dobra, jak ta z Edynburga.

- Dziwne pytanie- mówię cicho.
Wciąż mam nadzieję, że nie musi być aż tak osobiście, intensywnie i intymnie.
Ale tak właśnie jest.
- Jak by  się pan poczuł gdybym ja o to zapytała?- - patrzę mu prosto w oczy.
Widzę wahanie i mam ochotę się roześmiać.
Nie lubimy osobistych pytań.

Kiedy już myślę, że nigdy mi nie odpowie, zaskakuje mnie ponownie.
- Kobiety mnie nie krępują m, Maddaleno. Bardzo je lubię. Nie jestem gejem. Spotykam sie z kobietami dość często. Nigdy w pracy- puszcza do mnie filuternie oczko.- Jak już mówiłem, nie mam dzieci. Pani mnie nie krepuje. Bardzo mnie pani jednak ciekawi. I, co oczywiste, - jego wzrok ogarnia moją sylwetkę, następnie twarz, zatrzymując się na ułamek sekundy na moich ustach. Nagle czuję się naga - pociąga mnie pani.

Odsuwam się na oparcie kanapy.
Marco wybucha lekko stłumionym śmiechem.
- Spokojnie, uważam, że jest pani przepiękna. A piękno mnie pociąga. Absolutnie jednak nie mam zamiaru, ani się z panią umawiać, zapraszać do łóżka, ani molestować w żaden inny sposób.

Trochę się zagapiam.
- Chciałem tylko odpowiedzieć na pani pytanie. Miała pani nadzieję , że mnie pani spławi - dodaje, widząc moje zdumione spojrzenie. - Pewnie byłoby lepiej gdybym nie był tak boleśnie szczery...- wzrusza ramionami. - Jednak musi pani przyznać, że za każdym razem kiedy rozmawiamy nie kończy się to dobrze. A przynajmniej nie zwyczajnie. I jest to w równej mierze moja wina, co pani - dodaje, a ja nie mogę wykonać żadnego ruchu.

Jestem kompletnie zbita z pantałyku.
- Pragnę panią uspokoić - kontynuuje ze stoickim spokojem. - Znam wiele pięknych kobiet. Nie zakochałem się w pani. Nie interesują mnie związki. Nie uwodzę też moich pracowników, ani wspołpracowników. A już na pewno, i proszę tego nie odebrać jako zniewagi, nie uwodzę samotnych matek. Bez obrazy - dodaje raz jeszcze.

Podnoszę kubek do ust, nie tyle po to, żeby się napić, co przemyśleć odpowiedź.
- Krępują mnie chyba głównie Włosi - uśmiecham się lekko. - Krępują mnie mężczyźni namolni. W Polsce zdarza się to rzadziej.

Marco robi komicznie przerażoną minę.
- Uważasz, że jestem namolny?
Wybucham śmiechem.
- Nie, pan nie.  Chyba dołączyłam pana do reguły... Namolnych Włochów- jestem kompletnie rozbawiona.

Patrzy na mnie łagodnie. Postanawiam kontynuować.
- Mężczyźni mnie krępują. Ma pan racje. Chodzi o to, ze nie jestem zainteresowana związkami. Żadnymi. Nie szukam, ani przygody, ani ojca dla Dominika. Nie jestem zainteresowana, ani seksem, ani poznawaniem kogoś. A już na pewno nie jestem zainteresowana przedstawianiem obcemu facetowi mojego synka i marnowaniem czasu na zastanawianie się, czy ktoś, kto dopiero wkroczył w moje życie, pokocha moje dziecko.

- Pięknie powiedziane- odzywa się po chwili. - Jednak jestem niemal zupełnie pewny, że pewnego dnia zmieni pani zdanie.

Rozśmieszył mnie.
- Nie zmienię - mówię pewnym głosem. – I również uważam, że jest pan piękny- dodaję śmiało zaskakując samą siebie.
Wybucha śmiechem.
- Dziękuję Maddaleno. Ok, skoro ustaliliśmy już rzeczy najważniejsze... - wyraźnie się rozluźnia. Jestem trochę rozczarowana.
Myślałam, że moja uwaga zrobi na nim większe wrażenie.

- A więc - kontynuuje. - Praca twoich marzeń? Co by to było?
- Chciałabym uczyć dzieciaki. Maluchy- odpowiadam bez zastanowienia. – Stworzyć im piękne, bezpieczne miejsce. Pomóc im rosnąć i rozwijać się codziennie. Chciałabym sprawiać, że czują się mądre, kochane i bezpieczne. I do tego zarabiać wystarczająco - dodaję ze śmiechem.

On patrzy na mnie przenikliwie, szukajac możliwe, innych odpowiedzi. Nie wiem, co widzi w moich oczach.
Dotyka palcami swojego podbródka i prawie nie mruga oczami.

- Praca u mnie. Podoba ci się?
Uśmiecham się szeroko.
- Tak- mówię szybko.- Bardzo. Jest idealna. Swietnie płatna. Mało godzin. Kocham swoją nową pracę- dodaję z entuzjazmem.
- Mimo, że szef dwa razy doprowadzil cię do płaczu? - pyta łagodnie.

Ku swojemu zdumieniu dotykam jego dłoni.
- Lubię mojego szefa - zapewniam. Co dziwne, to szczera odpowiedź. - I to nie jego wina - dodaję. - Zatrudnił samotną matkę po przejściach.

Nie odrywajac wzroku od moich oczu zakrywa moją dłoń swoją.
Po raz pierwszy jego dotyk jest kojący i nie sprawia, że chcę uciec, jak najdalej.
Przeciwnie, czuję się bezpiecznie.

- Dziękuję Maddaleno. Ja też cię polubiłem - dodaje poważnie. - Moi pracownicy, uhm, twoi studenci. Krępują cię?

Wzruszam ramionami.
- Dam sobie radę. To właśnie ten typ, o którym panu mówiłam. Namolny Włoch- uśmiecham się słabo.

Marco zabiera swoją dłoń i odsuwa się na oparcie kanapy.
-  Gdzie nauczyłaś się tak pięknie mówić po włosku?
Zastanawiam
się, co odpowiedzieć. Decyduję się na prawdę.
- Od mojej mamy.
- Jest Włoszką?
Oddycham głęboko.
- Była. Pół Włoszką.

Widzę, że żałuje pytania.
- Bardzo mi przykro - mówi cicho. - Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego - dodaje.
Wzruszam ramionami.
- Dziękuję. To było dawno.

Czy fakt, że moja mama zmarła pięć lat temu coś zmienia? Czy pięć lat to dużo? Wystarczająco długo, żeby móc o niej rozmawiać przy kawie? Z kimś obcym?
Nie.

Marco wydaje się czytać w moich myślach.
- Ulubiona ksiazka? - zmienia temat.
Wybucham śmiechem.
- Nie - mówię wciąż się śmiejąc- Nie ma mowy! Zbyt osobiste pytanie.
- Och Maddaleno, nie mów mi, że to książka o Greyu albo o wampirach wegetarianach, bo przestanę cię lubić.

Jest naprawde uroczy.
Ciągnę łyk wystygniętej herbaty.
- Tak, obydwie. A twoją jest pewnie Harry Potter- wciąż się śmieję.
- W życiu nie czytałem Harrego Pottera. Moją ulubioną jest ta o wampirach - sprawia, że krztuszę się napojem,

Patrzy na mnie zadowolony z siebie.
Powoli dociera do mnie fakt, że przeszliśmy na Ty.
- Jaka jest twoja ulubiona książka? - naciska.
- I tak nie będziesz znał- wzruszam ramionami.- Absolutnie ukochana to „Ania z Zielonego Wzgórza", nauczyłam się na niej czytać.
Była również ukochaną książką mojej mamy. Ale o tym nie chcę opowiadać.
- Druga absolutnie ukochana to „Mistrz i Małgorzata." Nie znasz zapewne żadnej, a ja już ci tłumaczę, że nie mają ze sobą nic wspólnego.

- Ha! Myślisz, zż nie znam Bulhakowa? Masz mnie za ignoranta?- przyznaję, że mnie zaskoczył.  Przewraca przy tym komicznie oczami.
Czuję się przy nim swobodnie.
Kto by pomyślał?

Marco wciąż się uśmiecha, kiedy zaczyna dzwonić jego komorka.
- Przepraszam- mówi i odrzuca połączenie.
- Powinniśmy już iść - mówię. – Dziękuję za rozmowę. Naprawdę. Sprawiła, że lepiej się czuję. Szczerze.
- Cala przyjemnosc po mojej stronie- mówi biorąc marynarkę i wstając.- Panie przodem - przepuszcza mnie.

Podchodzę do baru i sięgam do plecaka.
Marco lekko dotyka mojego ramienia.
- Nawet nie żartuj- mówi, wyciągając portfel.
Uśmiecham się raz jeszcze.
- Dziękuję- mówię.

Kiedy wychodzimy z kawiarni czuję na sobie wzrok nadąsanej panny.
Na pewno myśli o mnie niezbyt pochlebnie, ale mam to gdzieś.
Nie znam jej i nie mam zamiaru pozwolić żeby zepsuła mój dobry humor.

Wsiadamy do windy, gdzie dołączają do nas inne osoby i po kilku sekundach jesteśmy na drugim pietrze. Mój przystanek.
- Do widzenia- mówię i jeszcze raz się uśmiecham.
Marco puszcza do mnie oko.
- Do zobaczenia- rzuca.

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Hej!
Mam nadzieję, że dobrze się bawisz.
Dziękuję, że ze mną jesteś!
Pozdrawiam,
Ania

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro