Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Jelitówka.

— Mamo, ale ja chcę oglądać Konik! Ja nie chcę do szkoły! Nie chcę!

Po raz pierwszy w życiu pragnę wyjść z pokoju, w którym znajduje się mój synek i nigdy nie wrócić. Jak tylko uświadamiam sobie tę myśl mam ochotę sie spoliczkować. Co się ze mną dzieje? Czy teraz stanę się jedną z tych wiecznie zmęczonych mam, narzekających na swój los? Będę chodzić i wszystkim opowiadać jak męczące jest moje dziecko?

Moje ponure rozmyślania przerywa dzwonek drzwi. Mamma mia! Jestem tak poirytowana, że mam ochotę powiedzieć mu, żeby darował sobie to pieprzone dzwonienie do drzwi. Ale przecież nie mogę. Bo głównie chodzi jednak o to, żeby dzwonił. Wzdycham w duchu.

— Amore, założę ci koszulkę z Sonikiem na wierzch, okej? Ale najpierw założymy normalną — wciąż udaje mi się kontrolować ton głosu, ale czuję, że za chwilę stracę resztki opanowania. I prawdopodobnie rozumu.

W odpowiedzi Dominik rzuca się na podłogę i pluje na trzymaną przeze mnie sztukę odzieży. Zaczynam podejrzewać, że jednak nie chce jej założyć.

Dzwonek rozlega się ponownie.

— Entra! ( Wchodzić!) — krzyczę zupełnie wyprowadzona z równowagi, mając nadzieję, że mnie usłyszy. Błagam, niech mnie usłyszy!

— Dominik, ptysiu, mama założy ci koszulkę... — próbuję raz jeszcze, ale moje dziecko ucieka z piskiem na łóżko, zaczyna po nim skakać i krzyczeć jak szalone. Normalnie zło dzis w niego wstapiło.

— Tutto bene? (Wszystko w porządku?) — głos Marco rozlega się tuż za moimi plecami. Cała się napinam czując jego oddech na czubku głowy. Uspokój się, dziewczyno! To tylko Marco! Nic nie poradzę na to, że mam chęć podskoczyć za każdym razem, kiedy czuję muśnięcie jego oddechu. Codziennie myślę, że w końcu przyzwyczaiłam się do jego obecności i codziennie zaskakuje mnie jak bardzo się mylę. Na litość boską, czy ja kiedykolwiek przywyknę do tego faceta w moim życiu?

Ignoruję gęsią skórkę na moim karku i przedramionach i staram się odpowiedzieć opanowanym tonem.

— Nie za bardzo. Dominik nie chce się ubrać, jak widzisz. Chce założyć koszulkę z Sonikiem — ruchem głowy wskazuję, wyglądającą jak szmata, wspomnianą część garderoby.

— I w czym problem? — Marco pyta jak gdyby nigdy nic, podnosząc grube brwi wysoko, marszcząc czoło.

— W tym, że jest zimno na dworze. Chcę założyć mu normalną koszulkę i bluzę, a dopiero na to koszulkę z Sonikiem — tłumaczę, starając się nie zgrzytać zębami. Co za idiotyczna rozmowa!

Marco patrzy na mnie ze zrozumieniem i odwraca się w stronę mojego opętanego synka.

— Domenico, dziś po szkole pojedziemy na zakupy, co ty na to? I poszukamy tyle ubrań z ... — Rzuca mi szybkie, pytające spojrzenie. No proszę, jesteśmy rekinem biznesu, a nie potrafimy zapamiętać imienia jednego jeża? Z trudem powstrzymuję perfidny uśmiech.

— Sonikiem — podpowiadam. A niech próbuje ubrać tego małego grzmota. Droga wolna! I powodzenia!

— Nie chcę! Nie chcę! Chcę założyć ten Sonik — Dominik jest zupełnie odporny na tę ewidentną próbę przekupstwa.

— Domi — zaczynam, ale Marco obejmuje mnie delikatnie za ramiona. Chryste! Jestem pewna, że moje włosy stanęły deba i wyglądam jak Tina Turner.

— Dai, mamma. Vai a prepararti. Lasciami ragionare con il piccolo furfante. ( No już, mama. Idź się przygotować. Zostaw mi dyskusję z tym małym łobuzem.)

W pierwszym odruchu chcę jak zwykle zaprotestować, ale jest już późno, a ani ja, ani Dominik, nie jesteśmy gotowi. W przeciwieństwie do pana prezesa, który wygląda jak zwykle nieskazitelnie. No, jakby nie patrzeć, to nie on jest samotnym rodzicem.

— Okej, dziękuję — mówię więc z wdzięcznością. — Domi, słuchaj Marco — dodaję jeszcze i wychodzę z pokoju.

Na oślep chwytam jeansy, koszulkę i cienki, biały sweter z otwartej na oścież szafy. Wybór mam raczej ograniczony. Obiecuję sobie, że z pierwszej wypłaty pójdę na zakupy. Podobno żadna kobieta nie ma wystarczająco ubrań, ale ja nie mam ich naprawdę. Nigdy nie miałam czasu, ani pieniędzy żeby zajmować się tym, co na siebie wkładam. Rzadko mi to w sumie przeszkadzało. Aż do teraz. W obecności Marco czuję się jak uboga krewna, którą w sumie, w jakiś sposób jestem. Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu czuję potrzebę zakupienia nowej garderoby.

Tydzień temu udało mi się wynająć moje mieszkanie i niedługo powinnam dostać pieniądze za pierwszy czynsz oraz kaucję. Może nie powinnam czekać do wypłaty, tylko wybrać się na zakupy już teraz?

Rzucam szybkie spojrzenie w lustro. E tam! Wcale nie jest źle! Tak naprawdę to lubię samą siebie. Mama i babcia skutecznie zakorzeniły we mnie wiarę we własną urodę. Parskam krótkim, urywanym śmiechem. Brzmi to strasznie próżnie, nawet jeśli wyznaję to samej sobie przed lustrem, ale taka jest prawda. Obie niezmiernie poważnie podchodziły do piękna, a piękno naszych ciał i twarzy uważały za coś fascynującego. Zrozumiałam to lepiej, kiedy zaczęłyśmy jeździć do Włoch. Bellezza (piękno) to co, co we Włoszech jest traktowane z namaszczeniem i objawia sie w każdym aspekcie ich codziennego życia, w dbaniu o siebie, w ich ubiorze, w gotowaniu, w urządzaniu domu, w pakowaniu najdrobniejszych upominków. Doceniają piękno jak żadna znana mi nacja.

To prawda, że Włosi są okropnymi podrywaczami, niemniej jednak w każdym durnym banale, jaki wygłaszają na temat urody kobiet tkwi ziarno prawdy. Oni nawet sobie nawzajem, niczym nie skrępowani, rozdają komplementy. Marco bardzo mi o tym przypomina. Ciekawa jestem co mama powiedziałaby na jego temat. Czy by go polubiła? Na pewno nie za sposób, w jaki mnie potraktował, rzecz jasna. Ale czy polubiłaby go jako człowieka? Czy ja lubię go jako człowieka? Potrząsam głową rozdrażniona. Sęk w tym, że nie wiem. Wciąż nie wiem.

Wiążę włosy w luźnego kucyka, nakładam odrobinę różu, maluję rzęsy i raz jeszcze patrzę na swoje odbicie. Jest w porządku. W weekend pójdę na zakupy, obiecuję sobie raz jeszcze i wychodzę z łazienki.

Ku mojemu ogromnemu zdumieniu Dominik jest już ubrany i czeka na mnie przy drzwiach, wraz z Marco, na dodatek w butach!

Rosatti puszcza mi oczko z miną mówiącą: Tak, to ja tego dokonałem. Jestem prawdziwym cudotwórcą, wspaniałym facetem, bohaterem dnia. Mam ochotę parsknąć śmiechem.

Tak, dokonałeś cudu! Nie wiem jak przeżyłam ostatnie trzy lata bez twojej pomocy.
Postanawiam jednak milczeć. Niech się cieszy.

— No już, chłopaki, jedziemy do pracy — wołam wesoło zamiast tego. — Będziemy spóźnieni, cała nasza trójka.

— Cała nasza trójka — powtarza ochoczo Dominik, a ja tym razem mam ochotę przyłożyć sobie pięścią w twarz. Drobne rączki okalają moją szyję, kiedy biorę go w ramiona. Łaskoczę go nosem w dołek pomiędzy szczęką a szyją.

— Tak, cała nasz trójka — mruczę wprost w jego ciałko i „prycham" ustami w jego skórę. — Do samochodu, marsz!

Dominik przytula mnie ciasno, zaśmiewając się, jakbym opowiedziała najlepszy żart na świecie.

Pan Darek, kierowca Rosattiego, czeka na nas przy aucie. Z uśmiechem otwiera drzwi dla mnie i Dominika.

— Dzień dobry, pani Magdo, panie Dominiku — uśmiecha się szerzej do mojego smyka, który od razu ładuje się na swoim foteliku.

— Dzień dobry, panie Darku — odpowiada statecznym tonem trzyletniego starca, gramoląc się na swoje miejsce. Marco otwiera drzwi z jego strony i zapina pasy upewniając się trzykrotnie, że są dobrze założone.

— Tutto bene, piccolo? ( Wszystko w porządku, mały?) — pyta głaszcząc jego blond czuprynę.

— Siiiii! Tutto benissimo! — odpowiada mój synek wierzgając nóżkami.  —  Andiamo! (Tak! Wszystko w porządku! Jedziemy!)

Zatyka mnie i muszę odwrócić głowę, kiedy widzę, jak Marco składa szybki pocałunek na blond czuprynie mojego dziecka. Czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaję?

Droga mija dość szybko umilona trajkotaniem mojego dziecka. Często przyłapuję rozbawione spojrzenie Marco w lusterku, powoli zaczyna docierać do niego, że Dominik nie jest człowekiem, tylko gadającym pistoletem maszynowym z samoładującymi się bateriami.

Kiedy wchodzimy do budynku Panna Nadąsana obrzuca nas obrażonym spojrzeniem. Nawet niespecjalnie się jej nie dziwię. Nigdy mnie nie lubiła, a od czasów otwarcia przedszkola i rozpowszechnienia fałszywej informacji o domniemanym ojcostwie Marco, wręcz mnie nie znosi. Czasami mam ochote zapytać ją, dlaczego tak się zachowuje, ale wiem, że nigdy tego nie zrobię. Zresztą, nie oszukujmy się, pewnie połowa firmy albo i więcej, myśli na mój temat rzeczy, których nie chcę wiedzieć.

— Trudno! — Wzruszam ramionami w swojej głowie. — Musisz nauczyć sie z tym żyć.  — Instruuję samą siebie.

Rzucam więc szybkie Dzień dobry, patrzę jak mój syn żegna się przytulasem z Marco, łapię go za ciepłą rączkę i w końcu idę do mojej oazy.

Kocham moją nową pracę. Moje biuro, moją szkołę, mój personel i moich małych studentów. Bezgranicznie kocham.

— Dzień dobry,  szefie — Natalia wita nas rzeczowym tonem. — Magda — Robi komiczną minę sprawiając, że Dominik chichocze zadowolony. Uwielbia byc nazywany przez nią szefem.

Kręcę głową z udawaną naganą i szczerzę zęby.

— Dzień dobry, jak samopoczucie?

— Całkiem dobrze, dziękuję. Dziś masz rozmowę kwalifikacyjną o 10.30 z niejaką Pauliną. Załatwiłam ci zastępstwo na twoich lekcjach.

— Dziękuję, jesteś najlepsza — mówię uśmiechając sie szeroko. Natalia puszcza mi filuterne oczko, wymawiając bezdźwięczne wiem i sprawiając, że wybucham szczerym śmiechem. Kocham tę dziewczynę.

Odprowadzam Dominika do klasy a sama biorę się za przglądanie CV wspomnianej Pauliny. Na papierze wygląda idealnie. Tak naprawdę mamy już komplet, ale budżet ustalony przez Marco, dopuszcza możliwość zatrudnienia kolejnej osoby na pół etatu, a posiadanie kogoś dodatkowego jest zawsze plusem, o czym miałam szansę przekonać się w zeszłym tygodniu, kiedy dwie z moich nauczycielek zaraziły się jelitówką od dzieci.

Podnoszę wzrok znad laptopa słysząc głośne pukanie. Natalia otwiera przeszklone drzwi nie czekając na zaproszenie.

— Sekretarka ojca twojego syna zadzwoniła pytając, czy możesz ją odwiedzić.

Przewrzacam oczami.

Natalia i Tomek uparcie udają wzajemną wrogość chociaż myslę, że przypadli sobie do gustu. Na tyle, na ile mogli, prowadząc rozmowy głównie telefoniczne. Nie mniej jednak, odkąd tylko się poznali, przścigują sie w złośliwościach na swój temat.

— Mówił o co chodzi? — pytam ignorując fakt, że wyraża sie o nim w formie żeńskiej.

— Nie, nie zwierzyła mi się dzieucha — odpowiada beztrosko.

Szybko sprawdzam godzinę. Jest 9.38. Powinnam zdążyć.

— Okej, pójdę do niego teraz — Wstaję z krzesła. — I naprawdę, mogłabyś być milsza — dodaję, siląc sie na naganny ton.

Natalia wznosi oczy do nieba i wzrusza ramionami.

— Tylko pamiętaj, że o 10.30 przychodzi Paulina Lewandowska.

— Pamiętam, pamiętam — odpowiadam zamykając klapę laptopa. Zastanawiam się, co się stało. To niepodobne do Tomka żeby dzwonił do biura. Dlaczego nie na komórkę? Wkładam rekę do torebki w poszukiwaniu rzeczonego artefaktu. Zonk! Przed oczyma staje mi obraz ładującego sie telefonu na szafce nocnej. To by tłumaczyło dlaczego dzwonił do biura. Uch, nie lubię być bez telefonu! — Wrócę na czas — obiecuję asystence i razem wychodzimy z mojego biura.

Szybkim krokiem kieruję się w strone wind. Ciekawa jestem o co chodzi.

Na recepcji u Rosattiego panuje dziwna cisza. Nigdzie ani śladu Tomka. Dziwne.

Rozglądam się przez chwilę, ale nigdzie ani śladu żywej duszy. Co mam zrobić? Poczekać? Nie wejdę przecież do biura Marco i nie zapytam, czy nie wie gdzie jest jego asystent? A może jednak? Albo może Tomek jest w środku? Podchodzę do zamknietych drzwi z tabliczką M. Rosatti nasłuchując głosów. Cisza jak makiem zasiał.

Już mam wracać do siebie, kiedy moich uszu dobiega zbolały jęk. Wydaje mi się?

— Tomek? — pytam szeptem, sama nie wiedząc czemu.

Ponowny, tym razem głośniejszy jęk, dobiega od strony jego biurka.

Co mu jest?

Podbiegam szybko do jego stanowiska i zagłądam do środka. Znajduję go skulonego na podłodze, w pozycji embrionalnej.

Klękam od razu, delikatnie dotykając jego głowy. Za chwilę dostanę zawału serca!

— Tomek, co się stało? Tomek?! — odwracam go twarzą do siebie próbując zrozumieć, co się dzieje. Ktoś mu coś zrobił? Strach ściska mi żołądek,  a żółć pochodzi pod samo gardło.

— Tak bardzo... boli — szepce. Szybkimi ruchami dotykam całego jego ciała próbując znależć źródło cierpienia. Niczego nie wyczuwam.

— Gdzie cię, boli? Tomek, co się stało? Koś ci coś zrobił?

Chłopak otwiera oczy i patrzy na mnie zbolałym spojrzeniem.

— Od rana mam jelitówkę — rzuca cienkim głosem.

Chwilę zajmuje mi przyswojenie tego, co mi powiedział. Kiedy sens jego słów w końcu do mnie dociera, mam ochote złapać go za włosy i grzmotnąć głową kilkakrotnie o podłogę. Jelitówka! Ludzie, trzymajcie mnie! Jelitówka!

Oddycham głośno próbując wyrównac oddech. Boże! Zabiję go!

— Wody — jęczy przywracjaąc mnie do rzeczywistości.

Z trudem powstrzymuję chęć mordu i, na lekko drżących nogach, wstaję, żeby przynieść mu wody z maszyny stojącej w rogu, tuż przy ekspresie do kawy. Pierwszy kubek wypijam ja sama. Chryste, ależ napędził mi stracha.

Wracam do niego i podtrzymując mu głowę, podaję napój.

— Tomek, na litość boską! Musisz jechać do domu. Nie możesz pracować w tym stanie — łaję go jak małego chłopca, patrząc jak łapczywie wychyla zawartość plastikowego kubeczka.

— Jeszcze? — pytam. Potwierdza lekkim skinieniem głowy.

— Usiąść — szepce żałośnie. Na litość boską, weź się ogarnij chłopie!

Obejmuję go za szyję i pomagam się podnieść. Powoli udaje mu się nawet stanąć o własnych nogach. No, tak trzymać!

— Magda? – wyrzuca z nagłą paniką w głosie. — Muszę...

Nie kończy. Nie musi. Spektakularny rzyg ląduje na moim swetrze i jeansach. Część zapewne i na moich włosach. Całe śniadanie podchodzi mi do gardła gotowe opuścić moje ciało tą samą drogą, którą weszło.

— Przepraszam — słyszę skomlenie chłopaka.

Rzucam mu mordercze spojrzenie próbując opanować mdłości.

— Czuję sie lepiej — dodaje żałosnym tonem. Nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.

— Muszę się umyć! — syczę przez zaciśnięte zęby.

Tomek patrzy na mnie ze zrozumieniem i skruchą.

— Kurwa! — sama jestem zaskoczona przekleństwem wydostającym się z moich ust, ale, do diabła, jestem cała w rzygach!

— Idź do Rosattiego.

Patrzę na niego jak na kretyna. Wisienka na torcie, normalnie! Świetny pomysł. Pokażę się Rosattiemu cała w wymiocinach jego asystenta. Jest duża szansa, że na ten widok zwymiotuje i on.

— Nie ma go. Wróci dopiero po obiedzie. Idź szybko do jego łazienki, a ja skołuję ci jakieś ubranie. Zadzwonię do twojej pierdolniętej asystentki...

— Wyrażaj się — ostrzegam mocnym głosem. — To nie ona się na mnie porzygała — dodaję ze złością. Naprawdę, wstydu nie ma!

Chwilę zastanawiam się czy to dobry pomysł, ale odór wymiocin przechyla szalę i sekundę później wchodzę do gabinetu Marco.

Prawie pędem rzucam się do jego łazienki i wskakuję do otwartej, luksusowej kabiny prysznicowej. Odkręcam gorącą wodę i pod strumieniem olbrzymiego prysznica zrzucam z siebie brudne, a teraz i mokre rzeczy.

Szybko wylewam potężną dawkę szamponu o męskim, piżmowym zapachu na dłoń i energicznie szoruję włosy i ciało, zmywając z siebie upiorny fetor. Całą czynność powtarzam jeszcze dwukrotnie po czym, wreszcie ustasfakcjonowana, opieram dłonie o białe kafelki i podnoszę głowę do góry pozwalając gorącej wodzie płynąć wprost na moją twarz i ukoić skołatane nerwy. Oddycham z ulgą.

— Cazzo! (Kurwa! )— słyszę.

  Cazzo, cazzo, cazzo! Powtarzam za nim.

To się nie może dziać!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro