Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Szkoła.

Budzę się rano sama, bez pomocy Dominika, pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Patrzę na jego odrobinę spocone włosy, lekko otwarte usta, mały nosek i, nie mogąc się oprzeć, całuję go czule.

To jeden z nielicznych razów, kiedy jest tak głęboko pogrążony we śnie, że nie reaguje na mój dotyk. Korzystam więc i wymykam się do kuchni, żeby w spokoju napić się porannej kawy. Ostatnio coraz częściej przyłapuję się na tym, że cieszą mnie również chwile bez synka. Wiem, że to normalne i nie powinnam panikować, ale nic nie mogę poradzić na to, że czuję się winna.

Odpycham to uczucie najdalej jak potrafię i pozwalam moim myślom płynąć swobodnie. Ku mojemu niezadowoleniu uciekają od razu do Marco i ubiegłego wieczoru.

Wczorajsza kolacja coś między nami zmieniła.

Nie umiem tego uchwycić ani nazwać. Znaleźliśmy jakieś ciche porozumienie, którego nie jestem w stanie określić, bezgłośnie ustaliliśmy reguły naszego współżycia.

Kiedy więc rano dzwoni do moich drzwi wejściowych otwieram je z uśmiechem. Doceniam fakt, że nie wchodzi jak do siebie, ale, zgodnie z obietnicą, daje mi chociaż namiastkę niezależności.

— Wejdź, proszę. Dominik, o dziwo jeszzcze śpi - rzucam przyjaznym tonem zapraszając go do środka.

Odwzajemnia usmiech i wchodzi do salonu.

— Właśnie robiłam kawę. Chcesz cappuccino? — pytam i kieruję się do ekspresu do kawy. Dzięki temu cudeńku mogę sama przygotować profesjonalne cappucino. Mała rzecz, a cieszy. Marco obrzuca mnie spojrzeniem uświadamiając mi, że wciąż jestem w pidżamie. Nie mam na sobie nic specjalnego, spodnie i koszulkę, ale nagle czuję się tak skrępowana jakby miała na sobie jakiś wyuzdany komplet. Szybko sięgam po bluzę z kapturem wiszącą na krześle i zakładam ją na wierzch. Uśmiecha się pod nosem, ale nie komentuje mojego pruderyjnego zachowania.

— Chętnie, dziękuję — odpowiada i staje tuż obok mnie przy wyspie kuchennej. Spieniam mleko próbując zebrać myśli. Czego on właściwie chce? Bo chyba nie przyszedł na kawę?

Najwidoczniej czyta w moich myślach, bo odzywa się nieomal od razu.
— Pomyślałem, że zanim otworzymy szkołę, Daniela mogłaby zajmować się Dominikiem — podnosi szybko rękę , uciszając mnie, zanim zdążę się odezwać. — Proszę, daj mi dokończyć. Chodzi mi o to, że jeżeli naprawdę chcemy otworzyć szkołę, powinnaś być na miejscu. W mojej firmie — dodaje gwoli wyjaśnienia.

Otwieram usta wyłącznie po to, żeby je za chwilę zamknąć. Wiem, że ma rację. Po prostu nie wiem, czy ufam Danieli na tyle, żeby zostawić Dominika pod jej opieką. Z drugiej strony, nie przychodzi mi do głowy lepsze rozwiązanie. Iza zostaje z nim już trzy razy w tygodniu i nie mogę prosić jej o więcej. Wojtek także się zaoferował, ale jak na razie nie skorzystałam z jego propozycji. Po pierwsze, nigdy nie zostawał z nim sam, po drugie, mam dziwne przeczucie, że miałabym kolejną scysję z panem „mam wszystko pod kontrolą", gdybym na tę propozycję przystała.

Marco patrzy na mnie uważnie czekając aż odpowiem. Pociągam łyk kawy kupując sobie dodatkowe sekundy, które i tak niczego nie zmieniają.

— Nie wiem — odpowiadam bardzo inteligentnie, ale przynajmniej zgodnie z prawdą.

Ku mojemu zdumieniu kiwa tylko lekko głową.

— Rozumiem — odzywa się spokojnym tonem. Wsypuje do filiżanki pół cukierniczki cukru, miesza, smakuje, po czym dosypuje jeszcze odrobinę.

— Wiesz, że cukier to biała śmierć — rzucam żartobliwie. Nie mogę się oprzeć. Co oni mają z tym cukrem? Za każdym pobytem we Włoszech żartowałyśmy z tego z mamą nieustannie. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek.

— Od czegoś trzeba umrzeć — puszcza mi oczko i dosypuje jeszcze odrobinę, po czym wypija zawartość filiżanki duszkiem i uśmiecha się z lubością. — Tak. Wracając do Dominika — podejmuje po chwili. — To tylko tymczasowe rozwiązanie. Sama możesz poszukać mu opiekunki, ja zajmę się kosztami. Ufam ci w tej kwestii całkowicie — No proszę, teraz mi ufa! Mam ochotę prychnąć. — Jeżeli jednak chcesz traktować to przedsięwzięcie serio powinnaś więcej pracować. Takie jest moje zdanie.

Patrzy na mnie wyraźnie czekając na moją reakcję. Postanawiam jeszcze chwilę pomilczeć.

— Powinniśmy porozmawiać o twoim wynagrodzeniu, zakresie obowiązków i tak dalej. Kilka dni temu zatrudniłem ci asystentkę.

Mrugam oczami oszołomiona. Zatrudnił mi asystentkę? Do czego? Moja mina musi mówić sama za siebie, bo kontynuuje.

— Magda, ja nie chcę brzmieć jak dupek — uśmiecha się szeroko na widok moich wysoko uniesionych brwi. Rozkłada ręce w geście poddania. — W porządku. Chodzi o to, że jest wiele rzeczy, którymi musisz się zająć i po prostu stwierdziłem, że przyda ci się pomoc. Musisz spotkać się z architektem, wybrać meble, te do środka i ogrodowe. Zdecydować, czy wolisz kucharza, czy katering, zająć się toaletami i jadalnią, wybrać podręczniki, zatrudnić nauczycieli. Nie jestem pewien, czy przemyślałaś to wszystko i pomyślałem, że przyda ci się pomoc. To tyle.

Patrzę na niego jak sroka w gnat. Chryste! Wiem, że nie zrobił tego celowo, ale naprawdę czuję się jak idiotka. W ogóle nie zastanawiałam się nad połową rzeczy, o których wspomniał. Kiedy sobie to uświadamiam czuję, że cała się czerwienię.

Kiwa głową z zadowoleniem.

— Dobrze, a zatem, pomyslałem, że wolałabyś zająć się częścią edukacyjną i dlatego pozwoliłem sobie zatrudnić ci asystentkę. Myślę , że przypadnie ci do gustu. A jeżeli nie poszukamy ci innej.

Proste? Proste.
Nie pozostaje mi nic innego, jak zaakceptować jego ofertę. Bo przecież tego właśnie  chcę, czyż nie?

— Dziękuję — mówię w końcu kończąc moją kawę. To tyle, jeśli chodzi o spokojny poranek.

➿➿➿➿➿➿➿

Szkoła jest gotowa w ciągu miesiąca.

To jest coś, co dają pieniądze. Coś, do czego w ogóle nie jestem przyzwyczajona, a do czego mogłabym przywyknąć jak każdy.

Otrzymuję pomoc na każdym etapie otwierania placówki. Dosłownie na każdym.

Idiotyzmem jest mówienie, iz to jest jakakolwiek moja zasługa, czy mój sukces, bo doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że bez Marco nie dałabym rady. Macza palce we wszystkim, pociąga za sznurki tak subtelnie, iż mimo, że doskonale zdaję sobie sprawę z roli, jaką odgrywa, decyduję sie udawać, że tego nie zauważam i milczeć. Postanawiam traktować jego pomoc jako zadośćuczynienie za sposób, w jaki się wobec mnie zachował.

Codziennie, uporczywie, jak mantrę powtarzam sobie, do czego ten facet jest zdolny. Za wszelką cenę pragnę pamiętać o tym, do czego jest w stanie się posunąć, kiedy czegoś chce. Nie chcę, żeby jego rzekoma dobra wola, przesłoniła mi widok na jego szkaradną duszę.

Kiedy jednak poznaję swoją nową asystentkę jestem prawie skłonna wybaczyć mu wszystko.

Natalia, bo tak ma na imię moja prawa, i lewa ręka, jest istotą nadprzyrodzoną. W życiu nie uwierzę, że jest zwykłym człowiekiem, niezależnie od tego, ile razy Weronika zapewni mnie, że dziewczyna jest rodowitą warszawianką.

Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy wywarła na mnie chyba jeszcze większe wrażenie, niż Marco. Wysoka, na oko ponad 1.80, smukła, ale o smacznie zarysowanych kształtach, wygląda jak połączenie elfa i wiedźmy. Ma porcelanową, nieskazitelną cerę, brązowo- zielone oczy podkreślone mocnym, czarnym makijażem, uroczo zadarty nosek, w którym dumnie nosi kolczyk z irlandzką, czterolistną koniczyną i najpełniejsze usta, jakie widziałam, w których, notabene, również tkwi kolczyk. Szerokie, długie, czarne brwi również ozdobione są biżuterią, podobnie zresztą jak uszy, o czym mogę przekonać się natychmiast, gdyż połowa jej głowy jest wygolona pieknie eksponując wspomnianą część anatomii. Druga połowa natomiast, ozdobiona jest burzą ognistoczerwonych loków sięgających prawie do ramion. Słowem, zapiera dech w piersiach, nie przynosi jednak na myśl skojarzeń ze słowem asystentka.

Muszę wyglądać jak skończona idiotka, bo dziewczyna obdarza mnie nieco drwiącym spojrzeniem.

— Natalia jestem — wyciąga zadbaną dłoń w moim kieunku. — Niech pani nie zwiedzie mój wygląd. To, że lubię eksponować mój oryginalny wygląd, nie świadczy o tym, że nie znam się na swojej robocie.

Otrząsam się z szoku i zawstydzona jak diabli, mocno ściskam jej dłoń.

— Przepraszam — rzucam, siląc się na swobodę. — Magda jestem. Proszę, mów mi po imieniu — dodaję i usmiecham się szeroko.

To, że mówiła prawdę na temat znajomości swojej pracy potwierdza się już po kilku godzinach. 

Czasami wciąż jeszcze budzi we mnie lęk, kiedy tak chodzi po całym lokalu w słuchawkach, nie wiadomo jakim cudem trzymajacych się na burzy ognistoczerwonych włosów, wydając rozkazy tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Po dwóch dniach znajomości jestem od niej absolutnie uzależniona i mam tego pełną świadomość. Jest niczym uśpiony wulkan, piękna i groźna zarazem. Jej temperament dorównuje kolorowi czupryny i każdego dnia dziękuję wszystkim mocom piekielnym i boskim za jej istnienie. Czyli dziękuję Marco, który ją zatrudnił.

Jest o niebo lepsza ode mnie w sprawach organizacyjnych i zdejmuje z moich ramion ciężar, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Podsyła mi katalogi firm specjalizujących się w wykonaniu mebli dla najmłodszych, znajduje rzeczoznawcę, który sprawdza lokal, jego metraż, wysokość, miejsce do spania, ogródek na zewnątrz i wszystkie rekwizyty i zabawki, które trzeba tam zainstalować. Znajduje mi kucharza i kaze wypróbować jego menu. Kiedy ze smakiem pożeram przygotowane przez Piotra posiłki, zadowolona kiwa głową i zajmuje się ustalaniem menu.

Wyszukuje gospodarstwa eco, u których zaopatrywać będziemy się w produkty spożywcze, sama ustala ceny i warunki umowy. Rozmawia z hydraulikami, monterami, murarzami i cholera ją wie, kim jeszcze. Tłumem ludzi, o których nawet przez chwilę nie pomyślałam. Ratuje mój tyłek przd kompromitacją tak wiele razy, że przestaję liczyć. Całuję ziemię, po której stapa.

Wiele rzeczy mogę zarzucić Rosattiemu, ale trzeba mu oddać, ze ma niezwykłego nosa do zatrudniania asystentów. Dzięki mojej Natce mogę skupić się wyłącznie na części edukacyjnej szkoły. A i ona jest niełatwa. Rozmowy kwalifikacyjne, wybieranie podreczników, ustalanie programu i oraganizacje klas pochłania mnie całkowicie.

Nie jestem nawet w stanie opisać satysfakcji i zadowolenia, które odczuwam każdego dnia.
Pierwsze tygodnie są trudne, chaotyczne, niedopracowane, pełne nie zawsze radosnych niespodzianek, płaczu małych dzieci niełatwo znoszących rozstania z mamami i innych małych tragedii, każdego dnia innych.

A mimo to są wspaniałe. Pełne śmiechu dzieci, nowych wyzwań, radosnych pomyłek, pomysłów, poznawania się, zabawy i wspólnego spędzania czasu.

Podzieliłam maluchów na 3 grupy: w każdej dokładnie dziesięcioro dzieci. Zastanawiałam się długo, czy podzielić je ze względu na wiek, czy może na język ojczysty, ale koniec końców zdecydowałam pomieszać grupy. Tak więc w każdej z nich mamy dzieci od 6 miesiąca do lat pięciu. W każdej grupie mamy 2 dzieci do roku, trójkę w wieku 1-2 , trójkę 2-3 i dwójkę „starszaków."

Jestem tak zadowolona, tak szczęśliwa, jak nie byłam od długiego czasu.
Nie prowadzę już zajęć popołudniami za co jestem niezmiernie wdzięczna. Nie mam ochoty użerać się z głupimi pytaniami Andrei i jego kolegów. Nie wiem, kto prowadzi lekcje zamiast mnie, i po raz pierwszy w życiu, w ogóle o to nie dbam. Zawsze czułam się odpowiedzialna za wszystkich i wszystko wokół mnie, teraz, po wielu latach postanawiam odpuścić.

To nie tak, że chcę spocząć na laurach i dać Marco decydować o moim życiu. Wręcz przeciwnie, chcę się stać najlepszą wersją samej siebie. Jest w tym facecie coś, w sposobie, w jaki popycha mnie do działania, w jaki wywiera na mnie presję, co sprawia, że czuję sie motywowana każdego dnia. Nie jest to uczucie mi obce, ale na pewno uczucie zapomniane, tak zaległe kurzem, że czasami tylko kichnięcie przypomina mi o tym, że znałam je już wcześniej.

W pracy Rosatti zachowuje się profesjonalnie, nie spogląda mi w oczy, nie szuka mnie w przerwach na lunch, ani nie sugeruje w tonie bliższej znajomości.

Jednocześnie jednak, od pierwszego dnia pojawienia się Dominika w budynku, daje znać wszystkim, że jest jego ojcem. Zero presji.

Po prostu przyszedł pierwszego dnia podczas przerwy i zapytał, czy może zobaczyć syna. Jestem przekonana, że zrobił to celowo. Żeby uniknąć wszelkich nieporozumień i możliwych niedomówień z mojej strony. Część mnie zbulwersowała się na to zachowanie, a część była mu dozgonnie wdzięczna. Ten facet wyzwala we mnie uczucia, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Przez to, że stawia mnie pod murem czuję sie wyzwolona. Nie umiem wyjaśnieć tego uczucia, po prostu cieszę się, że pewne decyzje zostały podjęte za mnie. To nie tak, że chcę być bezwolną gąską i słuchać jak boga pana Rosatti, ale naprawdę, to niesamowite uczucie, nie podejmować decyzji. Chociaż przez chwilę.

Marco odwiedza Dominika codziennie w porze lunchu. Siada z dziećmi na niskich krzesełkach  i je z nimi posiłek czym, przyznaję ze wstydem, kupuje odrobinę mojego serca. Odrobinę mojego i całe wraz z nerkami i innymi narządami pozostałych nauczycielek, które nieomalże mdleją z zachwytu za każdym razem, kiedy go widzą.

Wygląda komicznie siedząc tak w tym swoim, na miarę szytym garniturze, na małym krzesełku z dziećmi. Ja, i inne wychowqawvczynie, mamy w tym czasie dyżur pilnując maluchów, pomagając im jeść bądź zwyczajnie je karmiąc.
Często, podczas tych szkolnych obiadków, łapię przekorne spojrzenie Rosattiego i zapiera mi ono dech w piersiach. Nie chcę żeby tak się działo, naprawdę nie chcę, ale nic nie jestem w stanie na to poradzić. Ten facet, w tych warunkach, jest dla płci pieknej niepokonany. Jego urok, jego uroda i ten przeklęty dołeczkowy uśmiech robią swoje.

Jego koncentracja uwagi na mnie, na Dominiku, jego pomoc, jego wszechobecność, arogancja, tupet, humor. Wszystko zlewa mi się w jedno i czasami nie wiem co myśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro