Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Nowe zycie.

Nasze życie łapie nowy rytm.
Nie zdążam nawet zauważyć kiedy, przyzwyczajam się nieomal tak szybko jak Dominik. Do mieszkania w nowym domu, do obecności Marco w naszym życiu, do nieoczekiwanych ugodnień, zwłaszcza tych oferowanych przez Danielę. Jej pomoc jest tak ogromna, że czasami wręcz mnie zawstydza.

Po raz pierwszy od wielu, wielu lat mam w swoim życiu znowu kobietę, która się o mnie troszczy, nawet jeżeli robi to za opłatą. Jej pomoc w prowadzeniu domu, w gotowaniu, sama jej obecność sprawia, że robi mi się lżej na duszy. Jestem pewna, że Freud miałby wiele rzeczy do powiedzenia na temat mojego przywiązania do tej kobiety, ale mam to gdzieś. Uwielbiam ją. Daje mi namiastkę poczucia bezpieczeństwa, które czułam mieszkając z mamą i babcią.

Okazuje się również, że Marco zupełnie poważnie mówił na temat otwarcia żłobko –przedszkola w swojej firmie. Kiedy zaproponował mi zajęcie sie całym projektem, oniemiałam, a następnie wybuchłam pustym śmiechem. Początkowo nie chciałam zaakceptować jego oferty, uważając ją za łapówkę albo kolejny sposób na kupienie mojej, i tak juz mocno ograniczonej, wolności.

— Zrobisz, jak uważasz, Maddaleno. Ja myślę, że to bardzo dobra propozycja dla moich pracowników i jednoczęsnie zankomita szansa dla ciebie na robienie tego, o czym marzysz. Jak to było? Mądry człowiek nie czeka na okazje. Sam je stwarza.* Ty właśnie stworzyłas sobie jedną. Zastanów sie, czy aby na pewno chcesz ją zmarnować — Patrzy mi w oczy uważnie, upewniając się, że rozumiem, co do mnie mówi.

Po tych słowach nie myslałam zbyt długo. Bo i nad czym tu rozmyślać? Nawet jeśli jest to z jego strony forma przekupstwa to w jednym ma rację. Nie widzę powodu, dla którego nie miałabym wykorzystać takiej okazji.

Ku mojej uciesze zgłosiło się aż trzydzieścioro pracowników pragnących zapisać swoje pociechy do naszej szkoły. Mój pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, a Marco ma szansę zostać szefem roku, na czym chyba kompletnie mu nie zależy. W pracy wciąż mnie onieśmiela.

Wszystkim swoim pracownikom zaproponował prawie darmową edukację i opiekę nad ich dziećmi. Zajęcia mają być prowadzone w trzech językach: polskim, angielskim i włoskim. Mamy w bród pracy, ale jestem tak naładowana pozytwną energią, że wszystko wywołuje uśmiech na mój twarzy, nawet inspekcja Sanepidu. Po raz pierwszy w życiu czuję się spełniona zawodowo. Na razie projekt dopiero raczkuje, ale jestem tak podekscytowana, że zapominam często o podłym charakterze Rosattiego i sytuacji, w jakiej mnie postawił.

Nie do końca oczywiście, bo widuję go codziennie w naszym nowym domu, i codziennie zastanawiam się, jak do tego doszło.

Jak na razie Marco dotrzymuje słowa i zawsze zapowiada swoje wizyty. Cały czas, kiedy jest z nami na dole, spędza z Dominikiem, co trochę mnie uszczęśliwia, a trochę łamie serce.

Widzę ich razem bawiących się kolejką, czytających książki, kopiących piłkę w salonie albo w ogrodzie i często nie mogę powstrzymać ukłucia zazdrości. I bólu. Bo dopiero teraz dostrzegam jak bardzo mój syn chciał mieć tatę. Skąd się tu u niego wzięło? Czy zawsze tak się zachowywał?

Sama nie wiem. Często woli, żeby to Marco czytał mu na książeczkę albo bawił się w coś konkretnego. Staram się nie zachowywać jak paranoiczka, ale czasami mam ochotę spakować nasze rzeczy w jedną walizkę i uciec do Australii, albo jeszcze lepiej, do Nowej Zelandii.

Nie jestem przyzwyczajona do dzielenia się moim synkiem z kimkolwiek, a co dopiero z nim, z tym mężczyzną, na którego jestem skazana. Z tym jego spokojem, opanowaniem, przystojną buźką i wiecznie czystymi ubraniami. Jak on to robi? Że zawsze jest czysty? Ja brudzę się już przy porannym myciu zębów.

Patrzę na nich, jak leżą razem na podłodze w pokoju malca i budują farmę.

— Tu bedą krowy i będą miały „czochradło". Mama, mama, jak się mówi czochradło po włosku?! — Dominik drze się tak, jakby od tego zależało jego życie, a ja dębieję. No, proszę, jak się mówi „czochradło"?

Wchodzę do pokoju w myślach szukając znaczenia tego słowa.
Marco uśmiecha się radośnie ukazując te przebrzydłe dołeczki.

— Taka szczotka dla krów —mówię mało inteligentnie kręcąc młynek ręką.

— Mama, tak to ja też mogę powiedzieć — mój synek jest niezawodny. Dziękuję, kochanie.

Marco wybucha śmiechem, a ja, zupełnie wbrew sobie, do niego dołączam.

— Spazzola pulitrice — mówi w końcu. Wiadomo, "szczotka czyszcząca", wielkie mi rzeczy. Wzruszam ramionami.

Dominik siada z powrotem na podłodze wyraźnie usatysfakcjonowany. Muszę z nim pójść do fryzjera, grzywkę ma tak długą, że jest praktycznie ślepy.

— Ecco. Qui mettiamo spazzola pulitrice — kontynuuje poważnym, rzeczowym tonem układając jakiś poszarpany klocek nad głowami zabawkowych krów.

— Idź już, mama — mówi podniesionym głosem, machając raczką i praktycznie wypędzając mnie z pokoju.

Robię smutną minę i niczym skarcony szczeniak odwracam się na pięcie.

— Mama, a Marco może zostać dziś na kolację? — pyta, zanim zdążę wyjść.

Odwracam się i patrzę pytająco na Marco. Rozkłada ręce w geście mówiącym: „Up to you".

— Może, oczywiście, że może — No bo niby co mam powiedzieć? Twarz Dominika rozjaśnia się w entuzjastycznym uśmiechu.

Kurwa!

— Dzisiaj Daniela ma wolne, więc może ja coś ugotuję? — odzywa się Marko sprawiając, że patrzę na niego jak zamurowana. Będzie dla nas gotował?

— Możemy coś zamówić, jeśli wolisz — dodaje od razu Pan Ustępliwy. Najwidoczniej nie zdążyłam ukryc niedowierzania w jego zdolności gastronomiczne.

— Nie, Marco ty ugotuj! — Postanawia Dominik od razu. Oczywiście. Czy on zawsze był taki przekorny? — A umiesz carbonarę? — zwraca się do mężczyzny.

Marco puszcza mu oczko i mierzwi czuprynę.

— Kochany, jestem mistrzem carbonary.

Dominik aż klaszcze w dłoni z uciechy. Carbonara to jedno z jego ulubionych dań.

— A mogę ci pomóc? Mama zawsze daje mi pomagać — składa usta w błagający dzióbek, co sprawia, że Marsko parska śmiechem.

— A umiesz rozbijać jajka? —Rosatti sili się na poważny ton.

Dominik robi zmartwioną minę chcąc szczerze odpowiedzieć na zadane pytanie.

— Tak sobie. Czasami wpadają mi skorupki. Mama wyciąga je potem paluchami.

— Wypraszam sobie! — odzywam się ze śmiechem. No wiecie co? — Mama ma śliczne, smukłe palce, a nie żadne paluchy.

— To prawda, twoja mama ma śliczne palce — mówi Marco. — Cała jest śliczna — dodaje, a ja czuję zdradziecki rumieniec, podstępnie wpełzający na moje policzki.

— To prawda, mamma è bellissima — mój synek potwierdza z dumą i podbiega do mnie ażeby mnie przytulić. No, dobre i tyle.

— Dobra, czarusie — Zmieniam temat cmokając synka w główkę. — Dwadzieścia minut i jazda do kuchni!

Pół godziny później, przy głośnym akompaniamencie utyskiwań mojego syna, w końcu kierują się do łazienki, myją ręce i wchodzą do kuchni.

— Ty mama, możesz się zrelaksować — Marco posyła mi lekko uśmiech ukazując ponownie te idiotyczne dołaeczki w policzkach.  — My się wszystkim zajmiemy — otwiera lodówkę wyjmując wszystkie potrzebne produkty.

Kiwam głową i siadam przy stole z laptopem. Cały czas przeglądam CV różnych osób na świeżo wypuszczone ogłoszenie. Matko, jest na stronie dopiero od dwóch dni, a już mam prawie dwustu kandydatów!

— Coś do picia? Lampkę wina? — Podnoszę głowę znad ekranu słysząc zadane pytanie.

— Woda wystarczy, dziękuję — mówię. Już za chwilę zostaje obsłużona przez Dominika, który ze skupioną miną, przynosi mi szklankę wody nalaną przez Marco.

Dziwnie jest patrzeć na tego mężczyznę w kuchni. Wygląda... Naturalnie, o dziwo. Najwidoczniej to nie jego pierwszy raz w tej scenerii.

— No już, mój asystencie, zaczynamy — mówi wesoło do mojego synka podwijając rekawy jego bluzy. — Poczekaj, tylko zdejmę sweter.

Podnosi odzież do góry szybkim, płynnym ruchem. Koszulka zawija się pod sweter i moim oczom ukazuje się idealny sześciopak tego kreatyna. Oczywiście, że musi być zbudowany jakby wygenerowało go AI. Jakżeby inaczej!

Zagapiam się i odwracam spojrzenie dopiero wtedy, kiedy czuję na sobie jego wzrok.

Opuszczam głowę zażenowana, a on wybucha cichym, lekko kpiącym, śmiechem.

Staram się go zignorować i skupić na czytaniu życiorysów, ale za cholerę mi to nie idzie. Jak mogę, kiedy mam takie przedstawienie w kuchni?

Po jakimś czasie poddaję się i przyglądam im się bez żadnych skrupułów.

Patrzę, jak jajka rozbijają się wszędzie, tylko nie w misce przygotowanej przez Marco. Dominik stoi na przysuniętym krześle dokładnie tak, jak robi to ze mną i pomaga zawzięcie, opierając się całym ciałem o blat.

— Ja, ja, teraz ja! Mogę, mogę? Dlaczego ty wbiłeś? Ja mam wbijać! Mama, Marco wbił jajko! — wykrzywia twarz w płaczliwym grymasie.

— Poczekaj, ty mały terrorysto! Mamy jeszcze pełno jajek... — Marco próbuje załagodzić konflikt, ale na to jest już dawno za późno.

Z szeroko otwartą buzią patrzę, jak mój syn rzuca jajkiem w nic nie podejrzewającego mężczyznę. Trafia go w szyję. Jajko rozbija się spektakularnie, ściekając gęstą strugą po jego białej koszulce. Marco mruga szybko próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

— Dominik! — podnoszę głos, próbując powstrzymać śmiech. — Nie wolno tak robić! Co ty sobie wyobrażasz? Będziesz teraz prał Marco koszulkę!

— Nie będę prał! Nie będę! — urwis schodzi z krzesła i biegnie do mnie z wyciągniętymi rączkami. Łapię go w locie i przytulam mocno do serca chowając twarz w jego włosach.

— Widzę to — Marco mruczy złowieszczo. — Wszystko widzę.

— Nie wiem o czym mówisz — Próbuję opanować drżący od śmiechu głos.

Dominik od razu wyczuwa moje rozbawienie i chichocze zachwycony.

— Masz jajko na szyi — informuje mężczyznę radosnym, cienkim głosikiem.

— Ach tak? Tak chcecie to załatwić? — głos Marco brzmi złowieszczo. — Dwoje na jednego? Tak wam się to podoba?

Nierozważnie podnoszę głowę szczerząc zęby.

Nie mogę uwierzyć własnym oczom, widząc jak rzuca w nas, bez cienia wahania, kilkoma jajkami naraz, jedno po drugim. Czuję, jak rozbijają się na mojej bluzce i nogawce jeansów. Dominik chicocze jak opętany nie zważając na jajka trafiające go w nóżki.

— Nie wierzę! Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! — mówię z naganą. Jestem w autentycznym szoku.

— Radzę ci uwierzyć — drań patrzy na mnie spod przymrużonych oczu śmiejąc mi się prosto w twarz.

Odstawiam Dominika na podłogę i podchodzę do kuchennej wyspy szybkim krokiem. Bez namysłu chwytam miseczkę z rozbitymi żółtkami i wylewam jej zawartość wprost na głowę, patrzącego na mnie z wytrzeszczonymi oczami, Marco.

Widok jego zaszokowanej, zbulwersowanej miny, wywołuje u mnie salwy głośnego, nieposkromionego śmiechu.

Wyraźnie oszołomiony spogląda na mnie w absolutnym milczeniu. Nawet nie mruga. Powoli, nie przrywając kontaktu wzrokowego, ściera dłonią żółtą mazię z twarzy. Jest tak poważny, że uśmiech nagle zamiera mi na ustach. Jest zły? Cholera!

Poważnieję w jednej sekundzie.

— Marco, ja...

— Mam cię! — mówi, wysypując mi na głowę całą paczkę parmezanu, która znikąd pojawia się w jego dłoni.

Kaszlę i pluję jednocześnie próbując pozbyć się cieniutko startego sera, który jakimś cudem dostał się nawet do mojego nosa. Fakt, że nie mogę przestać się śmiać, nie ułatwia sprawy.

— Mamo, mamo, nic ci nie jest? — Dominik obejmuje moją nogę. W jego głosie słyszę troskę.

Podnoszę go z podłogi i dmucham w twarzyczkę parmezanem z mojej twarzy. Wybucha radosnym śmiechem.

— Pewnie, że nic mi nie jest, mój ty ptysiu z bitą śmietaną. Ale myślę, że wszyscy musimy się przebrać. I posprzątać ten bałagan — Robię komiczną minę wskazując na rozgardiasz wokół nas. — A ty! — Palcem dźgam Marco w koszulkę. —  Jeszcze pożałujesz, mój drogi.

Rosatti chwyta mój palec i uśmiecha się do mnie zawadiacko. Nagle mój palec staje się najbardziej erogennym miejscem na moim ciele. Zaciskam powieki odpychając to uczucie.

— Pójdę szybko przebrać koszulkę i skończę carbonarę. A wy weżcie szybki prysznic — Puszcza moją dłoń i, nie czekając na moją reakcję, wychodzi z kuchni. Oddycham z ulgą.

Bierzemy z Dominikiem szybki prysznic, przebieramy się w pidżamy i wracamy do kuchni, w której Marco robi drugie podejście do carbonary.

— Ty zacznij nakrywać do stołu, a ja sprzątnę ten bajzel — rzucam do synka, który ochoczo zabiera się do roboty.

Cała nasza trójka działa w dokonałej harmonii i już niedługo zasiadamy wspólnie do stołu. Gdyby popatrzył na na nas ktoś z zewnątrz pomyślałby zapewne, że tworzymy piękną rodzinkę. Brakuje nam tylko psa bądź kotka do pełni szczęścia.

— Wow! Bardzo dobra. Prawda, mama? Ja lubię i twoją carbonarę, mama, wiesz? Ale Marco dobrze zrobił, nie? Prawda?

Uśmiecham sie do mojej małej gaduły.

— Jest przepyszna, dziękujemy Marco — podnoszę szklankę z wodą w kierunku mężczyzny.

— Dziękuję, Marco — powtarza mała papuga.

— Cała przyjemność po mojej stronie — Rosatti stuka leciutko swoją szklanką z wodą w nasze i uśmiecha się radośnie.

Patrzę na nich obu. Wyglądają na zrelaksowanych i autentycznie szczęśliwych. Ich widok wywołuje dziwny ucisk w moim sercu.


Przypisy

* Francis Bacon( 1561-1626)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro