Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Edynburg.

Po śmierci mamy poleciałam do Martina, do Edynburga.
Och, jak ja tęsknię z tym miastem! Mimo wszystko.

Pierwsze, co pokochałam to jego szarość.
Czułam, jak gdyby miasto płakało razem ze mną. Wiecznie wilgotne, osłonięte mgłą, doskonale koiło moje serce.
Edynburg jest magiczny.
I nie chodzi tylko o jego średniowieczną architekturę, o wąskie ulice, o piękne, strzeliste katedry, i w końcu sam zamek.
Stolica Szkocji ma serce. To miasto żyje. Opowiada swoją historię na każdym kroku. Przechodząc przez Grassmarket, obok pubu Last Drop* z łatwością można uwierzyć, że doctor Jekyll istniał naprawdę.
Uwielbiałam przesiadywać na najstarszym w mieście cmentarza na rogu Princess Street i Lothian Road.

Pamietam, jak raz obejrzeliśmy z Martinem program na jego temat. Podobno był nawiedzony. Siedząc na schodkach i patrząc na celtyckie krypty, bez problemów byłam skłonna w to uwierzyć.

Wiedziałam jednak, że duchy nie istnieją.
Inaczej na pewno spotkałabym mamę. Błagałam codziennie żeby do mnie wróciła. Płakałam, modliłam się, chociaż nigdy nie wierzyłam w Boga. Zaklinałam, groziłam.
Była głucha na moje prośby.

Przez długie miesiące byłam pusta w środku. Wspinałam się maniakalnie na Arthur's Seat albo Colton Hill, skąd miałam doskonały widok na jedno z najpiękniejszych miast, jakie w życiu widziałam. Chodziłam doboru, albo jeździłam do Portobello i chodziłam brzegiem pięknej plaży. Wciąż płacząc.

Martin dbał o mnie, jak o małą dziewczynkę nigdy nie żądając niczego w zamian.
Tak, jak wcześniej we Wrackach, tak i tu gotował, sprzątał i upewniał się, że oddycham. Przytulał, kiedy płakałam i słuchał, kiedy miałam coś do powiedzenia.

Chciałam być nieszczęśliwa całe swoje życie. Naprawdę. Mamy już nie było, więc jak mogłabym nie być? Jak mogłabym zacząć się uśmiechać?

Dlatego też, kiedy po raz pierwszy zaśmiałam się z jakiegoś żartu Martina, od razu wybuchnęłam płaczem i uciekłam do pokoju.

Mimo, że opierałam się ze wszystkich sił, moje życie zaczęło znowu miewać dobre momenty.

Nagle dostrzegłam, jak piękna i pełna małych, etnicznych barów i restauracji jest Leith Walk, ulica, na której mieszkaliśmy.
Martin zabierał mnie do najróżniejszych pubów z muzyką na żywo. Pokochałam występy na żywo, nie da się ich porównać do niczego innego.

Szkoci leczyli moje zbolałe serce lepiej, niż jakiekolwiek antydepresanty. Ich szorstki akcent, którego nie rozumiałam przez kilka dobrych miesięcy, wkradł się w moje serce i już na zawsze miał zostać moim ukochanym. Za każdym razem, gdy oglądam z Dominikiem „Shreka" nie mogę przestać się uśmiechać.

Po ośmiu miesiącach drętwoty, zaczęłam powoli wracać do świata żywych. Znalazłam pracę w Caffè Nero i zawarłam kilka nowych przyjaźni. Skończyłam zaocznie drugi rok studiów i wzięłam urlop dziekański.

Kiedy ja zaczęłam wychodzić ze swojego mroku, w jego objęcia wpadł Martin.

Gabriellę poznał na jakiejś imprezie, przypadkiem. Większość rzeczy dzieje się przypadkiem.
Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i nawet przez chwilę mu się nie dziwiłam.

Była piękna. Przypominała mi Monicę Belluci. Długie, proste, prawie czarne włosy, czarne oczy i duże, zmysłowe usta.
Kształty, których pragnie każda kobieta.
Stracił dla niej, niestety, nie tylko głowę.

Zaczął znikać na całe dnie i noce. Nie odbierał telefonów, zaczął mnie unikać. Przestał nie tylko gotować, ale i jeść. Zaczął być nerwowy, mówił nieskładnie i często bez sensu. Zaczął wybuchać nieuzasadnionym gniewem.

Zaczął brać.
I okazało się, że moje zbolałe serce może znieść jeszcze więcej.

Naprawdę próbowałam mu pomóc, ale mój Martin zniknął.
Dostałam awans w pracy i zaczęłam lepiej zarabiać. Teraz to ja robiłam zakupy, sprzątałam i gotowałam. Szukałam go, jeżeli nie pojawiał się przez okres dłuższy, niż trzy dni. Prosiłam, błagałam, znalazłam specjalistów od odwyku. Na próżno.

Edynburg odkrył przede mną swoje mroczne tajemnice. W końcu był też miastem „Trainspottinga." Odkryłam miejsca, o których istnieniu pragnę zapomnieć każdego dnia.

Dzień, w którym do mnie zadzwonił z płaczem i poprosił żebym przyjechała do Muirhouse, był jego ostatnim. Jeżeli Edynburg miałby swoje favele, Muirhouse byłoby ich stolicą.

To, co tam zastałam, jest nie do opisania. To jeden z powodów, dla których nigdy nie sięgam po używki.
Gabriella już nie żyła, kiedy tam dotarłam. Zwymiotowałam żółcią, jak tylko tam weszłam. Smród, brud i ubóstwo - dokładnie tak, jak mówiła moja babcia.
Z dodatkiem strzykawek.

Rozbiegane oczy Martina mówiły same za siebie.
Zakrwawione ciało Gabrielli, tak chude, tak blade, że aż sine. Pusty ciążowy brzuch wyglądał tak groteskowo, że nawet King nie byłby w stanie tego opisać.
Walające się wszędzie butelki, resztki jakiegoś jedzenia, a pośrodku tego wszystkiego, na podłodze leżał zawinięty w jakąś koszulkę, Dominik.
Nawet nie płakał.

- Dziadek Kazik jest już w drodze, Doli. On tu będzie. Rozmawiałem z nim kilka dni temu. La famiglia... - łzy lały się po mojej twarzy ciurkiem.
Zobaczyć go w takim stanie... Mojego starszego brata. Wiedziałam, że uczył się trochę włoskiego żeby zaimponować Gabrielli. To, co mówił, nie miało sensu. Jaką rodziną? Jej? Co tu się stało?

- Musisz się nim zaopiekować, jeżeli go znajdą... zabiją go, tak jak zabili Gabby.
Próbowałam powstrzymać szloch, ale nie mogłam.
- Muszę zadzwonić po karetkę, Martin. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

- Nie! Oni go zabiorą! La famiglia! Doli, musisz go uratować, il nostro figlio... Doli, on tu będzie, dziadek Kazik. On ci pomoże. Obiecaj mi, Doli.

Dopiero, gdy poznałyśmy Martina, dowiedziałyśmy się, że jego mama też była Polką. Zginęła w wypadku, kiedy Martin miał dwanaście lat. Martin poznał swojego dziadka, Kazimierza, kiedy przyleciał pomóc mnie i mamie.

Wyciągnęłam komórkę z torebki, ale wyrwał mi ją z rąk i wyrzucił przez okno. Byliśmy na ósmym piętrze, więc nie było szans, żeby ją odzyskać.

- Martin! Martin, kochany, twój syn potrzebuje pomocy! Martin!

I wtedy to się stało.
Walenie do drzwi, kopanie. Martin wepchnął mnie do szafy wraz z dzieckiem i gestem nakazał milczenie.
Siedzieliśmy w niej z Dominikiem całą wieczność. Ja, tuląca noworodka, który potrzebował na pewno natychmiastowej opieki lekarskiej, zasłaniającą jedną ręką swoje usta, a drugą jego drobną buźkę. Zesikałam się ze strachu. A oni zmasakrowali Martina.

To moja największa zbrodnia. Coś, o czym będę musiała kiedyś opowiedzieć Dominikowi, a on mnie za to znienawidzi. Coś, z czym muszę żyć każdego dnia.

Wyszłam długo po tym, jak poszli. Wyszłam, kiedy usłyszałam polskie „gdzie jesteś?".

I tak poznałam Kazimierza.

To, co na mnie czekało, jest nie do opisania. Kazimierz przerwał moją histerię siarczystym policzkiem, za który już zawsze miał mnie przepraszać.

Był lekarzem ginekologii, profesorem, zastępcą ordynatora w jednym z warszawskich szpitali. Zapytał mnie, czy chcę to zrobić.
I tak razem uczyniliśmy coś, co zmieniło moje życie na zawsze.
I od czego nie mogę uciec.

Kazimierz był przygotowany i podał dożylnie leki Dominikowi. Czas nas jednak gonił.

Ucieczka z Edynburga, podróż samochodem, przejazd przez kanał LaManche, strach o Dominika, strach przed konsekwencjami, brak snu...
Kiedy dotarliśmy do Warszawy działaliśmy jak w amoku.

Kazimierz wystawił mi zaświadczenie o porodzie w domu, Dominik został przyjęty do szpitala, w którym spędził prawie dwa miesiące, z odkrytym syndromem NAS.

Odwiedzałam go codziennie, nie zwracając uwagi na znaczące spojrzenia pielęgniarek. Mama narkomanka.
Gdyby nie zawód Kazimierza, nigdy by nam się to nie udało.

Imię zmieniłam miesiąc później. Użyłam swojego drugiego. Aldona było tak charakterystyczne, że woleliśmy dmuchać na zimne. Wciąż nie wiedzieliśmy czy ktoś nas szuka.
Kim była La Famiglia? Zakładaliśmy, że rodziną Gabrielli. Nie znaliśmy nawet jej nazwiska. Ja raptem widziałam ją dwa razy. Trzy, licząc ten, kiedy ujrzałam ją martwą.

Płacz Dominika przerywa moje wspomnienia i jestem za niego wdzięczna.
Muszę wymyślić jakąś bajkę dla mojego szefa.
Cholera, że też musi się mną interesować! Głupia Kaśka!
Mam wprawę w kłamaniu i jestem pewna, że coś wymyślę.

Rano idziemy z Dominikiem na warsztat malarski, jeden z tych, które dostałam w pakiecie zatrudnienia.
Dowiaduję się o nim, o dziwo, od Tomka, który dzwoni rano i namawia mnie, żebym wzięła w nim udział.

Zajęcia są naprawdę spektakularne i spędzamy z Dominikiem wspaniały dzień. Jedynym dramatycznym momentem jest ten, w którym Dominik jakimś cudem dostaje gumę balonową, która oczywiście kończy w jego włosach.

- Mamo, mamo, będę łysy, jak będziesz mnie tak ciągnęła! Chcesz mieć łysego synka? - mały diablik powtarza moje słowa wywołując jak zwykle napad mojego śmiechu.

Chcę zabrać go do łazienki, ale wtedy jedna z animatorek po prostu odcina mu posklejany kosmyk.
- I po bólu - rzuca wesoło.
Uśmiecham się do niej z wdzięcznością.

......

W czwartek, o dziwo, mój szef jest nieobecny. Postanawiam sprzedać mu najprostsze, najbardziej banalne kłamstwo. Zmieniłam imię, bo było brzydkie - co jest prawdą - i nie mogłam go znieść.
Trochę to słabe, dlatego cieszę się, że go nie ma. Może o mnie zapomni? Albo ja wymyślę coś lepszego?

We wtorek pada deszcz ze śniegiem. Ludzie, jest połowa kwietnia! Czy w tym kraju musi być taka pogoda?!

Z chęcią biorę zaoferowanego seata od Izy. Jestem tak przejęta telefonem od Tomka, że prawie w ogóle nie słucham, co do mnie mówi. Dziś są moje imieniny, jako Magdaleny, i moi przyjaciele wpraszają się na kolację sushi, ulubioną Dominika.

- Będziemy tu na ciebie czekać, prawda Domenico? Jedź ostrożnie - słyszę, kiedy jak w transie całuję Dominika w główkę.

Marco chce mnie zobaczyć przed zajęciami. Stresuję się prawie tak, jak przed obroną pracy magisterskiej.
Spokojnie, Magda, dasz radę! Nie takie rzeczy robiłaś!

Korek jest okropny i wlokę się jak żółw. Myślę sobie akurat, ze właściwie to stoję, a nie jadę, kiedy nagle staję naprawdę.

Chwilę zajmuje mi zrozumienie, co właśnie się stało. Jak przez mgłę przypominam sobie słowa Izy. Tylko zatankuj, stara, bo daleko nie ujedziesz.

Kurwa!!!

Wybieram numer na recepcję i po krótce opowiadam Tomkowi o mojej sytuacji.
- Dobrze, Magda, ale radzę ci się pospieszyć. Dawno nie widziałem szefa tak wkurwionego.

Nie ma co, dodał mi odwagi!

Kiedy w końcu docieram do biura, jestem spóźniona prawie godzinę.
Jak na złość, nie przejeżdżała ani jedna taksówka. Udało mi się w końcu dojechać autobusem, ale zanim do niego wsiadłam, przemokłam do suchej nitki.

Aż krzyknęłam, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w windzie. Panna Nadąsana patrzyła na mnie z głupim uśmieszkiem, ale ona praktycznie zawsze tak na mnie patrzy, więc nie zwróciłam na nią większej uwagi. A powinnam.

Cała mokra, z rozmazanym makijażem i włosami ciasno przylegającymi do czaszki, wyglądam jak... Strach na wróble, to jak nic nie powiedzieć.

- Bella, to ty? - w głosie Tomka słuchać przerażenie i rozbawienie.
Zanim zdążę zabłysnąć intelektem, ze swojego biura wychodzi Marco.
Obrzuca mnie wzrokiem tak zimnym, że strach ściska mnie za gardło.
Mam ochotę uciec jak najdalej stąd.

- Cieszę się, że w końcu raczyła pani zaszczycić mnie swoją obecnością. - odzywa się po włosku. W jego glosie słyszę autentyczny gniew. Co ja mu zrobiłam? - Proszę nam nie przeszkadzać pod żadnym pozorem. ŻADNYM- dodaje po angielsku do Tomka, po czym znowu odwraca się do mnie, przerzucając na włoski. - Zapraszam- otwiera drzwi i puszcza mnie przodem.
Wcale nie chcę tam wchodzić.

Zamieram, kiedy słyszę odgłos przekręcanego zamka.
Co jest, kurwa?!



* Last Drop- pub w Edynburgu, do którego brano skazańców na ostatni posiłek przed wyrokiem na szubienicy

❤️❤️❤️❤️

Jesteśmy z powrotem!
No i jak? Pomysły, o co mu chodzi?
Buźka!
A.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro