Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Martin.

Kiedy Dominik zasypia jestem wykończona.
Tym dniem, moim życiem, głupią Kaśką i moim nowym szefem.
Żałuję, że zdecydowałam się na tę pracę.
Wszystko mnie irytuje i przerasta.
Jestem zmęczona.
Zastanawiam się, czy gdybym mogła cofnąć czas postąpiłabym tak samo.

Wyciągam z szafy średniej wielkości karton, kryjący moje wspomnienia.
Zabawne, jak wiele lat potrafi zmieścić się w jednym pudle.

Uśmiecham się smutno patrząc na zdjęcia z mamą i babcią.
Tak bardzo przypominam mamę, że nawet mnie zapiera to dech w piersiach.
Głaszczę zdjęcie delikatnie palcem.
Była piękna.

Zielone oczy patrzą wprost w kamerę. Marszczy śliczny, drobny nos pokryty piegami.
Gęste rudoblond włosy zatknęła niedbale za uszy. Usta są szeroko otwarte w przepięknym uśmiechu.

Pamietam, kiedy zrobiłam jej to zdjęcie.
Siedziałyśmy na kocu w ogródku babci zajadając się porzeczkami prosto z krzaków.
Śmiać mi się chce na to wspomnienie, bo żadna z nas ich nie lubiła, nawet babcia.
Mimo to zasadziła wszystkie trzy kolory.
Tylko czarne były zjadliwe, czerwone i białe wykrzywiały całą buzię swoim cierpkim smakiem.

Ciekawe, jak teraz wygląda ogród babci. Czy ktoś o niego dba?

To zdjęcie jest ostatnim mojego szczęśliwego dzieciństwa. Miałam dwanaście lat, kiedy mama zachorowała.

Jej choroba zburzyła cały nasz świat.
Nonna Rosaria nigdy się nie otrząsnęła. Zgasła nagle, jak zapałka bez osłony dłoni.
Zmarła miesiąc po diagnozie mamy sprawiając, że moje życie nagle stało się nie do zniesienia.
Lekarze powiedzieli, że jej serce nie wytrzymało ogromu smutku. Zmarła z żalu nad chorą córką, osierocając nas obie.

Mój dziadek zmarł, kiedy mama była mała zostawiając swoją włoską żonę na zabitej dechami wsi bez żadnej rodziny.
Nonna Rosaria była niesamowitą kobietą.

W czasach, kiedy nikogo nie interesowały włoskie produkty zaczęła handlować winem i olejem z oliwek.
Nigdy nie została bogaczką, ale sprawiła, że niczego nam nie brakowało.
Byłam przyzwyczajona do jej siły i determinacji, którą przekazała mojej mamie.

Po jej śmierci nic nie było takie, jak wcześniej.
Smutek, strach, panika, żal, złość, furia i nienawiść.
Wszystkie najgorsze emocje stały się moim chlebem powszednim.
Zamiast budzić się rano z uśmiechem i ciekawością nowego dnia i nowych doświadczeń, budziłam się z żołądkiem ściśniętym ze strachu. Nagle wszystko przestało być ważne.
Moja babcia umarła, a mama mogła do niej dołączyć!
A świat nie zatrzymał się choćby na sekundę!

Nadal chodziłam do szkoły i rozmawiałam z ludźmi. Musiałam nawet odrabiać zadania domowe!
Wszyscy wokół pytali jak się czuję, jak czuje się moja mama. Zapewniali o swoim wsparciu i chęci pomocy. Ich głosy milkły, kiedy wchodziłam do pomieszczenia, a usta rozciągały się w wymuszonych uśmiechach.

Ale koniec końców byłyśmy same.
Skulone pod kocem na kanapie oglądałyśmy dużo filmów. To były czasy sprzed Netflixa, więc wybór był bardziej ograniczony.
Rzadko rozmawiałyśmy o chorobie. Jak gdyby nie wspominając o niej sprawiałyśmy, że stanie się nieprawdą.

Kiedy lekarze powiedzieli, że operacja się powiodła nie mogłyśmy w to uwierzyć. Przez jakiś czas chodziłyśmy na palcach, jak po stłuczonym szkle. Niby wszystko posprzątane, ale jakiś odłamek może wbić ci się w stopę, jeśli będziesz nieuważna.

Zaczęłyśmy spędzać coraz więcej czasu we Włoszech. Babcia nigdy nie sprzedała swojego domu w Cecinie.
Kiedy żyła spędzałyśmy tam zawsze tylko kilka tygodni latem. Po jej śmierci wyjeżdżałyśmy przy każdej nadarzającej się okazji.
Ta nadmorska miejscowość stała się moim drugim domem.
I, mimo, że zdecydowanie nie jest najładniejszym miejscem w Toskanii, dla mnie zawsze pozostanie magicznym.

Przejażdżki rozklekotanymi rowerami bez hamulców na pinetę,* spacery do portu, poranna kawa w barze u Mauro...
Wszystko to już zawsze kojarzyć będę z mamą.
Z długimi, szczerymi rozmowami, jedzeniem pizzy na plaży, śmiechem i zaczepkami młodych Włochów.
I tych starszych, podrywających moją mamę.

Zachorowała znowu, kiedy byłam w trzeciej klasie liceum.
We wrześniu, zaraz po naszym ostatnim pobycie w Cecinie.

Tym razem operowali od razu.
Sprzedałyśmy nasz domek nad morzem żeby tak właśnie się stało.
Płakałam cały czas. Nie pamiętam nic z tamtego okresu oprócz płaczu.
Potem chemia.
Jeden z najgorszych okresów w moim życiu.
To wtedy po raz pierwszy opowiedziała mi o moim ojcu. 

Widziałam, ile wysiłku kosztuje ją, żeby nie powiedzieć o nim nic złego.
Mama zaszła w ciążę w wieku siedemnastu lat.
Był jej pierwszym kochankiem.

Poznała go na wyjeździe pod namioty w Iławie. Historia banalna i powtarzalna. Zakochana małolata i przystojny mężczyzna, który obiecuje gwiazdkę z nieba. Richard, bo tak na imię ma mój tatuś, był ze Stanów. Łatwo jestem w stanie sobie wyobrazić jakie wrażenie musiał zrobić na mamie, która wychowała się na klaustrofobicznej wsi.

Razem przeżyli najpiękniejsze dwa tygodnie w jej dotychczasowym życiu. A potem on wyjechał, a ona odkryła, że jest w ciąży.

Cała reszta jest jak tak oklepana, że aż trudna do zaakceptowania.
Kiedy w końcu udało jej się z nim skontaktować powiedział żeby więcej tego nie robiła.
Kiedy zakomunikowała, że jest w ciąży zapytał z pogardą skąd ma wiedzieć, że to jego.

Po odkryciu, że jest dupkiem, a ona sama kretynką przyszły dwa następne.
Pierwsze, że Richard ma żonę i prawie dziesięcioletniego synka.
Drugie, że Dick* jest naprawdę doskonałym zdrobnieniem jego imienia.

Było mi przykro i byłam na nią zła.
Zła, że była taka głupia i dokonała tak fatalnych wyborów. Zła, że nie walczyła o mojego ojca bardziej i nie zagwarantowała mi jego miłości. Zła, że nigdy o nim nie mówiła i nie próbowała mnie mu pokazać, zmusić go do poznania i pokochania swojej córki.

A najbardziej na świecie byłam na nią zła za to, że zachorowała.
Za to, że nie mogę być beztroska. Że muszę się nią zajmować. Że nie wypada mi się śmiać. Za to, że może umrzeć i zostawić mnie samą.

Teraz nienawidzę się za te myśli.
Ale to nie sprawia, że znikają.
Nawet dziś jestem na nią czasami zła.
Na swoją martwą mamę.
Irracjonalnie? Na pewno.

Pamietam, że wykrzyczałam jej słowa, których nigdy nie będę mogła cofnąć, a które prześladują mnie do dziś.
- Nienawidzę cię! Nienawidzę! Po co mnie urodziłaś?! Po co?! Zostawisz mnie samą! Nienawidzę cię! Lepiej żebyś umarła w wypadku, a nie męczyła mnie przez lata!
Uciekłam do swojego pokoju i z rykiem rzuciłam się na łóżko.

Wiele dałabym żeby wymazać to wspomnienie. Jedynym moim pocieszeniem jest fakt, że moja mama była wspaniałą i mądrą kobietą. Wiedziała, że te słowa będą mnie nawiedzać. Że będę się zadręczać i żałować ich do końca mojego życia.

Poczekała dobrą godzinę po czym cichutko zapukała do moich drzwi.
Oczywiście nie odpowiedziałam, tylko leżałam naburmuszona wgapiając się tępo w ścianę.
Nie raczyłam nawet odwrócić się w jej stronę.

- Córeczko, kochanie - zaczęła cicho.
Nadal udaję, że ją ignoruję.
- Wiem, że to okropne, naprawdę. Przepraszam cię... Kochanie, musisz wiedzieć, że nigdy, ale to przenigdy, nie zrobiłabym nic żeby cię skrzywdzić. I musisz wiedzieć, że zrobiłabym wszystko żeby być zdrową i silną dla ciebie. I taka będę, zobaczysz. Ale przede wszystkim, amore mio*, musisz wiedzieć, że ja wiem jak bardzo mnie kochasz. I nie chcę żebyś myślała, że kiedykolwiek w to wątpię albo martwię się twoim wybuchem złości. Pamiętaj o tym, tesoro*.

Gwałtownie siadam i wtulam się w oczekujące mnie ramiona.
- Przepraszam- łkam zasmarkana.
- Ciiiiii, już dobrze słonko, to nic - tuli mnie długo i mocno.

Kiedy obie jesteśmy spokojne podejmuje rozmowę.
- Ma na imię Martin i jest od ciebie starszy o ponad dziesięć lat. Mieszka w Edynburgu. Pomyślałam, że byłoby dobrze gdybyście się poznali. Na wypadek gdyby... - rozkłada bezradnie chude ręce i po raz setny poprawia chustę na łysej głowie.
Patrzę na nią jak na wariatkę.
- Mamo, o czym ty mówisz? - pytam bezradnie.
Beż słowa pokazuje mi zdjęcie młodego mężczyzny na swoim telefonie.

Jestem zdumiona, jak szybko można się od kogoś uzależnić.
Martina nie dało się nie lubić.
To był typ człowieka, którego lubili wszyscy. Nawet mieszkańcy mojej wsi, zawsze gotowi żeby wyciągnąć widły i udać się na polowanie na wiedźmy, ogry bądź obcokrajowców, jego zaakceptowali od razu.
Może przez to, że wyglądał jak jeden z nas? Blondyn, o ostrzyżonych na jeża włosach, z błękitnymi oczami i lekko zadartym nosem mógłby z łatwością urodzić się we Wrackach.

Nie mówiąc ani słowa po polsku zdawał się rozumieć wszystko i wszystkich.
Obie z mamą, nieprzyzwyczajone do obecności mężczyzny w naszym życiu, pokochałyśmy go niemalże od razu.
Dzięki mamie mówiłam biegle nie tylko po włosku, ale także po angielsku i hiszpańsku. Uwielbiała języki.
Sama mówiła biegle w sześciu, a dobrze w następnych czterech.

Do dziś nie wiem, dlaczego została na wsi, zamiast robić wielką karierę. Może chciała zostać z babcią? A może myślała, że życie na wsi jest zdrowsze i bezpieczniejsze dla jej córki? Żałuję, że nigdy jej o to nie zapytałam.
Taka była. Pełna konfliktów.
Delikatna i krucha, a jednocześnie silna i nieugięta. Nieśmiała, ale mówiąca w sześciu językach. Była dobra. Najlepsza.

Martin, od momentu przekroczenia naszego progu, mówił do mnie per „siostrzyczko".
Na mój oschły ton i chamskie zachowanie w pierwszych dniach nie zareagował nawet mrugnięciem.

Pomógł mi zająć się mamą nie pytając o zdanie, ani mnie, ani jej.
Zawoził ją na chemię do Bydgoszczy, dzięki czemu nie musiałam prosić sąsiadów o podwózki. Rano robił nam obu śniadanie i kanapki dla mnie do szkoły.
Zajął się zakupami i gotowaniem. Kilka razy upiekł nawet ciasto z naszą sąsiadką, panią Kowalską, która ubolewała nad faktem, że nie ma już żadnej córki, którą mogłaby za niego wydać.

Odmalował cały dom, posprzątał strych i naprawił wszystkie możliwe przecieki.
Nagle woda spod prysznica zaczęła lecieć z normalnym natężeniem, a kran w kuchni przestał strzelać znienacka gorącą wodą.

Przekopał ogródek babci i, znowu, dzięki starej Kowalskiej, zasiał nowe kwiatki.
Wytłumaczył mi rachunek prawdopodobieństwa czym pewnie uratował mój tyłek przed kiblowaniem.
Byłam świetna z przedmiotów humanistycznych, co nie stało mi na przeszkodzie byciu kompletną idiotką, jeżeli chodzi o przedmioty ścisłe.
Nauczył mnie jeździć samochodem.

Został z nami przez dziesięć miesięcy. 
Latem mama zaczęła wracać do zdrowia, a ja zdałam do klasy maturalnej.
Postanowił wrócić do Edynburga.

Tęskniłyśmy za nim każdego dnia.
Gadaliśmy godzinami przez Skype, ale brakowało nam jego obecności.
Dlatego, rok później, kiedy przyjechał w odwiedziny urządziłyśmy małe przyjęcie w naszym ogrodzie na jego cześć.

Znowu byłam szczęśliwa.
Mama była w okresie remisji, Martin był z nami, maturę zdałam na szóstki i miałam zamiar zacząć jakieś dwuletnie studium, a potem szukać pracy.

Lato tamtego roku było jednym z szczęśliwszych okresów mojego życia.
Martin był wspaniałym starszym bratem. Był czymś więcej, czymś, pomiędzy bratem, a ojcem. Mogłam mu zaufać i opowiadać o wszystkim, a jednocześnie czułam, że się o mnie troszczy i martwi.
Był doskonały.





*la pineta - plaża w pobliżu świerkowego lasu
* dick - kutas, penis
*amore mio - kochanie moje
* tesoro - skarb

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro