13. Duchy przeszłości.
Gapiłam się na wizytówkę przez dłuższy czas.
Potem oglądałam powtórki „Przyjaciół" i co jakiś czas gapiłam się na nią ponownie.
Powinnam podziękować za kwiaty, prawda?
Prawda.
Napiszę tylko dziękuję za kwiaty. I tyle.
Ponownie odblokowuję telefon.
Nie, nie będę dodawać go do moich kontaktów!
Napiszę krótką wiadomość, a potem będę godzinami patrzyła w telefon i czekała na odpowiedź!
Lepiej żebym nie pisała.
Tak, nie będę pisała.
Chociaż to dziwne, prawda?
Nie podziękować za taki piękny bukiet?
Zastanawiam się dlaczego mi je wysłał.
Zrobił dla mnie wiele miłych rzeczy. Karta medyczna, karta na siłownię, bony na jedzenie mimo, że podpisałam tylko trzymiesięczny kontrakt.
Chociaż może to akurat standard w jego firmie... Horrendalne pieniądze za tłumaczenie podczas kolacji... Wreszcie ubrania.
Bo nie oszukujmy się, to on za nie zapłacił.
Może nie wiedział?
Pewnie Tomek nawet mu o tym nie wspomniał. Wrzucił w koszta. Na pewno nie informował o kupowaniu dla mnie sukienki.
Ale kwiaty?
Powinnam chociaż napisać dziękuję.
Nie piszę. Ani nie dodaję jego numeru do mojego telefonu.
Postanawiam podziękować mu w pracy.
Bardzo dojrzale.
Ha!
Tak naprawdę pomyślałam, że napiszę krótki liścik i zostawię go u Tomka.
W ten sposób podziękuję, ale nie zacznę rozmawiać bezpośrednio.
Jestem oszołomiona własną pomysłowością.
Jestem genialna!
- Hej bella - głos Tomka brzmi wesoło. - No i jak tam? Mam do ciebie mówić „pani magister"?
Odbiera telefon po pierwszym sygnale.
To dobry znak.
Najwidoczniej się nudzi, a więc jest duża szansa na to, że jego szefa nie ma w biurze.
- Hej - odpowiadam wesoło. - Jasne, teraz tylko i wyłącznie, „pani magister", inaczej nie zaszczycę cię nawet spojrzeniem.
Słyszę jego śmiech.
- Co tam? W czym mogę ci pomóc, pani magister?
Zastanawiam się, jak dyplomatycznie zapytać czy Marco jest w biurze. A może wcale nie pytać dyplomatycznie tylko walnąć prosto z mostu?
- Mam malutką sprawę. Mogę ci zająć chwilkę?
- Jasne, szefa nie ma, więc mogę zrobić sobie krótką przerwę. Zejść do ciebie? - pyta.
- Nie, nie. Już do ciebie lecę - rzucam szybko i się rozłączam.
O mało nie łamię sobie nóg tak pędzę na górę. Karteczkę podpisałam już wcześniej i włożyłam do tej samej koperty, w której dołączony był liścik do kwiatów.
Sorry, ale nie mam czasu chodzić i kupować mikroskopijnych kopert.
Z impetem wpadam na recepcję Tomka.
- Hej Magda! Goni cię ktoś? - pyta nieco zdziwiony moim szybkim pojawieniem.
- Hej! Słuchaj, muszę zostawić kartkę dla pana Rosatti. Mogę u ciebie?
Chłopak mruga kilkakrotnie. Wygląda na nieco zaszokowanego.
- Dlaczego? - pyta w końcu.
Nerwowo zagryzam wargę.
- Chciałabym mu podziękować, a nie za bardzo mam ochotę na zrobienie tego osobiście.
Zaczynam żałować swoich słów, jeszcze chwilę zanim wypowiadam ostatnie słowo.
Serio, jestem idiotką!
Tomek chyba też tak myśli, bo podnosi brwi wysoko na czoło.
- Przepraszam - mamroczę.
Cały czas się nie odzywa i naprawdę nie wiem co powiedzieć.
Kiedy w końcu otwiera usta zagryzam wargi, trochę że strachu, trochę z zażenowania.
Czekam jak na ścięcie.
-Magda... - zaczyna powoli, a ja już wiem, że mi odmówi.
W tym momencie słyszę charakterystyczny dźwięk oznajmujący przyjazd windy.
Cholera jasna!
Jak zahipnotyzowane odwracam głowę podążając za wzrokiem Tomka.
Z windy wysiada oczywiście Rosatti, ale to nie on wywołuje mój jęk.
Sześć lat wcześniej.
Nie mogę uwierzyć, że stoję w kolejce po indeks! Jestem tak podekscytowana, że o mało co nie zaczynam skakać z radości.
Chociaż Łódź wydaje mi się dość brzydkim miastem budynek polonistyki przy ulicy Kościuszki jest przepiękny.
Kiedy do niego wchodzę od razu czuję, że tu się studiuje.
Gmach jest duży, przestronny i przynosi natychmiastowe ukojenie od żaru i zgiełku panującego na zewnątrz.
Kolejka jest dość spora i złożona głównie z młodych dziewczyn. Zauważam, jak na razie, dwóch chłopaków, w dodatku obaj ustawiają się do dziekanatu anglistyki.
Ciekawa jestem jak to będzie studiować tylko z dziewczynami.
Uśmiecham się sama do siebie na tę myśl. Myślę, że będzie fajnie.
Moje marzenia przerywa wysoka dziewczyna stojąca przede mną.
Odwraca głowę w moją stronę prawie uderzając mnie grubym, ciemnym warkoczem w twarz.
- Hej! - zagaduje. - Ale kolejka, co? Kaśka jestem - wyciąga do mnie dłoń z pięknie pomalowanymi paznokciami.
Momentalnie mam ochotę cofnąć własną. Nie wiem, kiedy ostatnio zrobiłam coś dla siebie. Nawet coś tak banalnego jak pomalowanie paznokci.
W końcu ze wstydem ściskam lekko jej rękę.
- Aldona - odpowiadam, modląc się żeby nie oglądała moich palców.
- Serio? - prawie krzyczy.
Patrzę na nią z lekką konsternacją.
Wielkie, brązowe oczy łani, patrzą na mnie z domieszką litości i zdziwienia.
Dopiero po dłuższej chwili dociera do mnie o co pyta.
- Nie, na żarty. Tak naprawdę też mam na imię Kasia. Prawda, że to niesamowity zbieg okoliczności? Takie oryginalne imię i popatrz- jest nas dwie! - pstrykam palcami dla lepszego efektu. - Ciekawa jestem, czy poznamy jakąś Gosię, Asię... Albo nie, czekaj! - wstrzymuję oddech. - Jest jeszcze jedno, bardzo oryginalne, imię. Ania! Nigdy nie poznałam nikogo o tym imieniu! Byłoby super w końcu jakąś poznać, nie sądzisz?
Jak łatwo się domyślić nie zostałyśmy przyjaciółkami.
Oczywiście Kaś było jeszcze dwie w samej naszej grupie, nie wiem ile więcej ich było na roku.
Tak czy inaczej, Kasia unikała mnie jak zarazy. Pewnie ucieszyła się, kiedy po pierwszym roku od razu przeniosłam się na studia zaoczne.
A potem wzięłam urlop dziekański.
....
Gdy więc wychodzi z windy obok Marco, z moich ust mimowolnie wyrywa się jęk.
Wygląda oszałamiająco. Dokładnie tak, jak ją zapamiętałam.
Zapomniałam jak bardzo jest wysoka. Sama nie jestem niska, ale ona mierzy jak nic 1.80 cm.
W seksownych, przynajmniej dziesięciocentymetrowych, szpilkach jest niewiele niższa od Marco.
Długie, ciemnobrązowe włosy ma teraz rozpuszczone. Nosi też grzywkę, która, co przyznaję z niechęcią, tylko dodaje jej urody podkreślając piękne, sarnie oczy.
Oczy, pomimo moich cichych modlitw, lądują na mojej twarzy z błyskiem rozpoznania.
Pełne usta wykrzywiają się w pogardliwym grymasie. Dokładnie takim, jaki zapamiętałam ze studiów.
-Aldona?!- Jezu, jak ona krzyczy! - Czy ty pracujesz u mojego chłopaka?
Śmieje się egzaltowanie, wcale nie sztucznie.
Cała nasza trójka patrzy na nią ogłupiona, każde z innego powodu. A przynajmniej ja z innego powodu, niż dwaj mężczyźni.
Tomek wygląda jakby dostał obuchem w twarz.
Cholera jasna!
Że też ze wszystkich lasek w Polsce musi się umawiać akurat z tą!
Oddycham głęboko. I raz jeszcze. I jeszcze.
-Kasia? - rzucam, zmuszając usta do rozciągnięcia się w uśmiechu i ukazania zębów.
Tyle mojego, że zęby mam ładne.
-Maddalena?
Czy naprawdę tak trudno jest zapamiętać moje imię? Czy musi je wypowiadać w ten idiotyczny sposób?
Zwłaszcza w tym momencie?
Kaśka przenosi spojrzenie ze mnie na Marco i z powrotem.
- Maddalena? - unosi pytająco idealnie wydepilowane brwi. - Coś przegapiłam?
Wzruszam ramionami, starając się nie pokazać po sobie jak bardzo jestem zdenerwowana.
- Długa historia. Nie na teraz - dodaję, mając nadzieję, że odpuści.
I możliwe nawet, że na tym by się skończyło, gdyby Kaśka umawiała się z jakimkolwiek innym facetem, niż Marco.
-Maddalena? Vorresti spiegarmi qualcosa? *
Podnoszę głowę i patrzę wprost w czarne oczy. Spojrzenie ma beznamiętne, wyczekujące.
-Marco! - Kasia łapie go pod rękę, widocznie podekscytowana, cały czas mówiąc trochę zbyt głośno. - To moja koleżanka ze studiów! - wyjaśnia po angielsku. - Aldona!
Marco delikatnie wysuwa jej rękę.
Spogląda na nią uśmiechając się przepraszająco po czym patrzy znowu na mnie.
- Dobry wieczór- zaczynam po włosku, próbując odwlec w czasie moją odpowiedź.
Potrzebuję chwili na zebranie myśli.
Moje nowe kłamstwo musi mieć ręce i nogi.
- Przyszłam podziękować za kwiaty - mówię w końcu.
Udaje mi się go zaskoczyć. Możliwe nawet, wyprowadzić z równowagi.
- Naprawdę wyglądam na głupca? - pyta spokojnie. Trochę za spokojnie. W niczym nie przypomina Marco z dnia, kiedy zaprosił mnie na kawę. - Cieszę się, że kwiaty do ciebie dotarły zwłaszcza, że wygląda na to, że pomyliłem twoje imię - dodaje zimno.
Spuszczam wzrok.
Jestem tak zła na pieprzoną Kaśkę, że mam ochotę sprzedać jej liścia.
Zawsze budziła we mnie mordercze instynkty. Jak widać niektóre rzeczy się nie zmieniają.
- To długa i nudna historia, niewarta twojego czasu - niestety mój głos drży i nie przekonuje nawet mnie samej. - Kiedy poznałam twoją dziewczynę używałam mojego starego imienia. Zmieniłam je po śmierci mamy.
- Dlaczego? - nie odpuszcza.
Przedeptuję z nogi na nogę.
- Marco, możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? Proszę - dodaję, widząc wahanie w jego oczach.
Przygląda mi się badawczo. Taksuje mnie spojrzeniem, a ja mam ochotę uciec przed jego wzrokiem jak przed wykrywaczem kłamstw.
Powoli kiwa mi głową.
- Możesz porozmawiać dzisiaj po zajęciach? - pyta w końcu.
Od razu kręcę przecząco głową.
- Naprawdę nie mogę. Dominik ma szczepienie - co oczywiście nie jest prawdą. Muszę kupić sobie dzień lub dwa na sklecenie porządnej historii. - W czwartek przed zajęciami? - nie chcę jednak przeginać. Wiem, że to nie typ mężczyzny, który cierpliwie czeka na wyjaśnienia.
Patrzy na mnie podejmując decyzję.
- Jak mam do ciebie mówić? - pyta w końcu. - Maddalena czy Aldona?
Mam ochotę krzyknąć mu, że może na mnie wołać, jak mi się żywnie podoba tak długo, jak długo jest w stanie wymówić jakiekolwiek imię prawidłowo.
- Magda - odpowiadam zamiast tego.
Kaśka przygląda się całej scenie z lekko rozdziawioną paszczą. Pomimo napięcia, a może właśnie, uprzez napięcie wywołane tą dziwną sytuacją, mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
Naprawdę z trudem się powstrzymuję.
Marco obejmuje ją w pasie i kieruje w stronę swojego gabinetu.
Otwiera przed nią drzwi i odwraca się raz jeszcze w moją stronę.
- Maddalena?
Patrzę wprost w jego ciemne oczy.
-Tak? -oblizuję nagle spierzchnięte usta.
- Czy Doli to skrót od Aldona? - pyta.
Uśmiech zamiera mi na wargach.
* Vorresti spiegarmi qualcosa?
Chciałabyś mi coś wytłumaczyć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro