Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Kolacja

Gapię się w telefon.
- Dziś wieczorem? - powtarzam.
- Tak. Normalnie mamy babkę, która to robi. Tłumaczy na żywo - dodaje na szczęście, bo przez moją głowę przebiega tysiąc pomysłów na temat tego, co robi ta „babka". - Pani Kasia jest we Włoszech - ciągnie Tomek. - Jak na ironię. A więc potrzebujemy kogoś, kto będzie mógł tłumaczyć. Obiecuję, że będzie ci się to opłacać.

Rozglądam się trochę bezradnie po znajomych.
Wojtek podnosi pytająco brwi.
- Praca- rzucam bezgłośnie.

- Ale mnie nawet nie ma w Warszawie - bąkam.
- A gdzie jesteś? - Tomek się nie poddaje. - Daleko?
- W Łomiankach.
- No to nie ma problemu, przyjadę po ciebie! Będziesz gotowa o siódmej?
- Hej! Nie powiedziałam, że mogę! - oponuję. - Nie mam z kim zostawić Dominika.

- Madziu, może zostać tutaj. Możecie tu spać - wtrąca mama Wojtka.
Patrzę na nią i zastanawiam się, co odpowiedzieć.
- Magda, Rosatti zapłaci ci 2000 za kolację. Możesz zamówić deser - kusi. -  Słyszę, że masz go z kim zostawić - dodaje. - Magda, proszę cię. Nie znajdę nikogo o tej porze...
Wiem, że się poddam.

- Nie mam ubrania na kolację - to bardzo dobry argument.
Kwota kusi mnie bardzo, ale z drugiej strony jest mi bardzo dobrze tu, gdzie jestem.
Kolacja z szefem grozi również zbłaźnieniem się w miejscu publicznym. Jak tylko sobie to uświadamiam jestem praktycznie pewna, że nie powinnam się zgadzać.
- Podaj mi adres i numer buta - rzuca zupełnie niezmartwiony.

Tomek skrada serca wszystkim.
Nie wiem jak on to robi.
Kiedy wychodzę z łazienki, ubrana w ładną, prostą, czarną sukienkę z mięciutkiej dzianiny i śliczne kozaczki na wygodnym obcasie, w najlepsze zajada sernik, żartując z panią Barbarą.

Jestem pod wrażeniem, jak doskonale wybrał dla mnie strój, nie mówiąc już o samym fakcie kupienia mi sukienki.

Wszystkim nam opadła szczęka kiedy podał mi ubrania.
Pomyśl o tym jak o stroju do pracy- wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic.
Czuję się trochę jak Kopciuszek przed wielkim balem.

- Wow! - rozdziawia oczy w niedowierzaniu. - Powinnaś zawsze nosić rozpuszczone włosy - rzuca gwoli wyjaśnienia.
Uśmiecham się pod nosem zadowolona.
Wiem, że dobrze wyglądam.
Nie przyznam się nawet podczas tortur, ale czuję się dość wyjątkowo w nowej sukience i butach. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam na kolacji w restauracji.

- Bella sei!* - krzyczy z zachwytem Dominik. Zaczynam być trochę zażenowana.
No wiecie co!
Jakbym nigdy wcześniej nie wyglądała ładnie!

- Okej kochanie. Mama wróci po kolacji, dobrze? - ściskam synka. - Bądź grzeczny i słuchaj pani Basi i Wojtka, dobrze?
- Ale potem przyjdziesz do mnie spać? - upewnia się, patrząc mi w oczy. - A mogę poczekać na ciebie tu? Obejrzę odcinek?
- Kochanie... - zaczynam.

- Pewnie, że możesz kochany. Nic się nie martw, Madziu! Baw się dobrze! My tu na ciebie poczekamy - wtrąca pani Basia. - I naprawdę ślicznie wyglądasz - dodaje z uśmiechem.
- Tylko nie za dobrze- Wojtek zaciska szczękę.
Patrzę na niego zdziwiona, ale zanim zdążę zareagować zostaję wyprowadzona z pokoju.

W samochodzie Tomek po krótce wyjaśnia mi cel kolacji.
- Pan Rosatti przejmuje firmę Frykowskiego. Normalnie zawsze spotyka się z młodym Frykowskim, ale dzisiaj na kolacji będzie też stary. W sensie, założyciel. Chcą wynegocjować jakieś specjalne warunki. A stary nie mówi po angielsku.

Wzdragam się lekko.
- A więc to nie będzie przyjemna kolacja? - upewniam się.
Tomek wzrusza ramionami nie odrywając wzroku od szosy.
- Wiesz, jaki jest Rosatti- rzuca.

Leje jak z cebra. Wycieraczki nie nadążają z usuwaniem wody.
- Właściwie to nie wiem - mówię cicho.
Chłopak rzuca mi szybkie spojrzenie.
- Profesjonalny - mówi w końcu po dłuższym zastanowieniu. - Nie rzuca słów na wiatr, więc nie sądzę, żeby Frykowski mógł coś ugrać. Zgodził się na kolację, bo jest kulturalny, ale na pewno nie jest ustępliwy - śmieje się cicho do siebie jakby powiedział coś zabawnego.

- A jaki? - drążę.
- Już ci powiedziałam.
Patrzę na ciemną, zalaną deszczem jezdnię i nagle robi mi się zimno.
- Bezwzględny? - bardziej stwierdzam, niż pytam.
Tomek patrzy na mnie z uwagą.
- Magda, no co ty? Przecież nie jest bezwzględny wobec ciebie. Czym się przejmujesz?
Teraz z kolei ja wzruszam ramionami.
- Tłumaczeniem- mówię cichutko.

Nagle, z całą świadomością dociera do mnie, że wcale nie znam mojego szefa.
Wyrobiłam sobie jakąś bzdurną, romantyczną, opinię na jego temat po jednej kawie.
A przecież jest poważnym biznesmenem.
Tacy ludzie jak on raczej nie słyną z dobroci serca.

Kiedy podchodzę do wskazanego przez kelnera stolika wszyscy trzej mężczyźni podnoszą się z krzeseł.
- Dobry wieczór. Buonasera- witam ich z uśmiechem.

Przynajmniej mam nadzieję, że się uśmiecham, a nie wykrzywiam.
Ogromnie się stresuję.
- Buonasera Maddalena. Sei splendida*- mówi cicho Marco, odsuwając dla mnie krzesło.
Zajmuję miejsce obok mojego szefa i nieśmiało podnoszę wzrok na siedzących naprzeciw mężczyzn.

- To bardzo piękna odmiana - starszy pan patrzy na mnie z podziwem. - Nie spodziewałam się kogoś tak młodego i niewinnego u boku tego człowieka.
Tego człowieka.
Wypowiadacie dwa słowa jak najgorsze przekleństwa.

- Traduci tutto*- Marco muska oddechem moje ucho.
Starszy pan podnosi krzaczaste brwi, a ja odwracam się w stronę mojego pracodawcy i tłumaczę słowa seniora.
Marco uśmiecha się lekko i kiwa głową w jego stronę.
- Magda będzie tłumaczyć pana prośby.

Mam ochotę uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię. Prośby?!
Dlaczego się zgodziłam?!
Starszy pan patrzy zimno.
- Masz tłumaczyć wszystko- Marco zwraca się do mnie, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem.

Tłumaczę posłusznie, a starszy pan prycha gniewnie.
Mierzą się wzrokiem bez słowa. Kiedy już myślę, że zaraz rzuci się na Rosatti z pięściami, mówi:
- Skoro jesteśmy w komplecie to może zamówimy?

Szuka wzrokiem kelnera, który materializuje się przy naszym stoliku w mgnieniu oka.
- Są państwo gotowi? - pyta uprzejmie.
- Jak możemy być gotowi, skoro nie mamy karty? - młodszy Frykowski praktycznie syczy.
Szuka kogoś, kogo może upokorzyć - myślę.

- Poproszę wodę gazowaną - odzywam się ku własnemu zaskoczeniu.
Naprawdę nie lubię, jak ktoś się wywyższa. Młody chłopak patrzy na mnie z wdzięcznością.
Czuję na sobie wzrok Marco i posłusznie tłumaczę wszystko.

- Chcesz zbawić świat? - Rosatti uśmiecha się do mnie, a ja rozdziawiam usta. Ma niesamowity uśmiech.
Jak to możliwe, że w jednej chwili jest taki groźny, a w drugiej taki czarujący?

- Radzę uważać młoda damo - dobiega mnie głos z drugiego końca stołu. - Pan Rosatti słynie z wykorzystywania każdej nadarzającej się możliwości. Tych finansowych i tych, które mają do zaoferowania tak piękne, młode damy, jak pani.
Chryste panie!
Jak ja mam to wszystko tłumaczyć?!

Czuję, że jestem czerwona jak burak tłumacząc ostatnią wypowiedź. Robię to machinalnie, spodziewając się co najmniej trzęsienia ziemi, tymczasem Marco bez słowa bierze kartę dań od naszego kelnera.
- Myślę, że mam ochotę na gulasz z serc - mówi po angielsku do kelnera.
Zagapiam się na niego.
A potem z zaciekawieniem zaglądam w kartę.
Jest! Jak byk!
Gulasz z drobiowych serc!!!
Fuuuuj!!!

Sama zamawiam zupę dnia obawiając się, że nie będę w stanie przełknąć stałego pokarmu.
W oczekiwaniu na zamówione dania Marco nalewa wina do kieliszków, zaczynając od mojego.
Zakrywam go dłonią.
- Dziękuję, nie piję.
- Może powinnaś zacząć- mówi Marco drwiąco.
Kręcę głową.

Bez słowa nalewa wina pozostałym.
- Powiedz proszę starszemu panu, że kolacja biznesowa nie jest moim ulubionym sposobem spędzania sobotniego wieczoru.
- Serio? - fukam na niego złością.
- Śmiertelnie serio - potwierdza niewzruszony.
Może faktycznie powinnam się napić?
Nigdy nie byłam tak blisko złamania samej sobie obietnicy, jak w tej chwili.

Tłumaczę zirytowana.
Nawet jeśli Frykowski jest zły, nie daje tego po sobie poznać.
Pociąga łyk wina, zanim odpowiada.
Bije od niego jakaś dostojność. Sprawia, że momentalnie zyskuje mój szacunek i zainteresowanie.

Przypomina mi pod tym względem Tadeusza, dziadka Martina.
Jest w jego oczach jakaś mądrość i przenikliwość, nieobecna u innych.
-  Pani towarzysz ma rację. Mam oczywiście prośbę. Chciałem prosić o rozważenie zachowania nazwy „Frykasy" - dodaje spokojnie.

Opada mi szczęka.
Marco przejmuje „Frykasy"?!
Te słodycze są wszędzie!
Powoli dociera do mnie, jak poważnym jest biznesmenem.
Sama jestem ciekawa, co odpowie.
- Nieodpłatnie? - pyta ten drwiąco.
Frykowski czerwienieje.
- Tak myślałem - Rosatti przechyla się w moją stronę, żeby zrobić miejsce talerzom przyniesionym właśnie przez kelnera.

Zaczynamy jeść w milczeniu.
Zupełnie oszołomiona wkładam do ust łużkę zupy tak gorącej, że bez zastanowienia wypluwam ją z powrotem do talerza.
- Ał - wymyka mi się.
Pan Frykowski patrzy na mnie pobłażliwie.

- Może ci podmuchać? - Marco szepce znowu wprost do mojego ucha. - A ja myślałem, że masz niewyparzone usta - mruczy.
Cała się spinam. Co on robi?

- Tato, mówiłem ci, że ta kolacja nie ma sensu. Wiesz o tym równie dobrze jak ja, to strata czasu - młodszy mężczyzna odzywa się z nienawiścią.
Wzdragam się mimowolnie.
- Stefan, bardzo cię proszę o spokój. Pamiętaj, że jest z nami dama - upomina syna.
Ten prycha i odkłada widelec.
- Jeżeli się z nim zadaje to taka z niej dama, jak z koziej...
- Stefan! - Frykowski wali pięścią w stół.

Marco unosi piękne brwi w niemym pytaniu.
Tłumaczę. Mniej więcej.
Jakoś nie przychodzi mi do głowy włoski odpowiednik naszego, jakże głębokiego, powiedzenia.
Przez chwilę naprawdę mocno się zastanawiam. Ale nic.
Obiecuję sobie w duchu, że później poszukam.

Marco patrzy surowo na młodszego Frykowskiego.
- Nie wydaje mi się, żeby ubliżanie mi, a tym bardziej kobiecie, z którą przyszedłem, było dobrym wstępem do jakichkolwiek roszczeń - rzuca chłodno. - Nie będę tolerował takiego zachowania.

Tłumaczę wbijając wzrok w talerz.
Z jednej strony cieszę się, że mnie broni, z drugiej jestem na niego zła.
Po co ja tu w ogóle jestem?
Żeby nie tylko słuchać obelg, ale jeszcze je tłumaczyć?

- Proszę wybaczyć mojemu synowi - starszy pan patrzy mi w oczy. - Najwyraźniej to jeszcze gówniarz, niewiedzący jak zachować się w towarzystwie. A przede wszystkim proszę wybaczyć mi.  Za to, że wychowałem go, jak się okazuje, na nieokrzesanego chama.
Rzuca serwetką w syna.
- Przepraszam - Stefan jest naburmuszony jak mały chłopiec.

Marco w zamyśleniu bawi się kieliszkiem.
Wygląda jak ktoś, kto podejmuje ważną decyzję.
- Panie Frykowski zapraszam pana do mojego biura. W środę, o dziesiątej. Tyle czasu powinno zająć mi znalezienie tłumacza przysięgłego i wpisanie aneksu do umowy. Porozmawiamy oczywiście o skali procentowej - dodaje.

Tłumaczę na bieżąco i uśmiecham się widząc, jak twarz starszego człowieka się rozświetla. Jest wyraźnie zaskoczony, a ja cieszę się niezmiernie, że Marco nie jest tak bezwzględny, jak się obawiałam. A przynajmniej taką mam nadzieję.

- A teraz proponuję żebyśmy zmienili temat i zjedli w spokoju.
Nie jest to oczywiście propozycja, ale polecenie, jednakże żaden z Frykowskich nie oponuje.
Ja tym bardziej.

Żołądek mam ściśnięty na supeł i potwornie się męczę wciskając w siebie całkiem już ostygniętą zupę.
Rozmowa przenosi się na tematy tak banalne, że trudno mi uwierzyć, że jest to spotkanie biznesowe. Zaczyna przypominać kolację z dziadkami.
Wiem, że każde z nas nie może się doczekać końca tej wysublimowanej tortury.

Oddycham z ulgą kiedy w końcu, po uregulowaniu przez Marco rachunku, podnosimy się z krzeseł.
Marco obejmuje delikatnie moje plecy i przepuszcza przodem.
Odbieramy kurtki z szatni i żegnamy się przy wyjściu.

- Bardzo mi było miło panią poznać - starszy pan całuje moją dłoń.
Naprawdę nie lubię kiedy mężczyźni to robią.
Całkiem polubiłam pana Frykowskiego, więc staram się nie wyrwać ręki i nie wytrzeć jej na oczach wszystkich o mój płaszcz.
Ale mam na to wielką ochotę.
Kiedy jego syn wyciąga dłoń w moim kierunku Marco chwyta ją w locie i ściska zanim ten zdąży mnie dotknąć.

Stefan patrzy na niego zdziwiony, ale rozsądnie postanawia milczeć.
Marco podaje jeszcze dłoń seniorowi po czym, ku mojemu zdziwieniu, obejmuje mnie ciasno w talii i przyciąga do swojego boku jednocześnie ściskając zewnętrzną dłoń.
Tak przygwożdżona, jestem zmuszona objąć w pasie żeby zachować równowagę.

Jestem tak zdumiona i odurzona jego dotykiem, że słowa starszego pana docierają do mnie z opóźnieniem.
- Ma pani na niego wspaniały wpływ. Musi być pani wyjątkową kobietą.
Odwracam głowę w jego kierunku, żeby wyprowadzić go z błędu, wyjaśnić, że nie mam najmniejszego wpływu na zachowania Marco, ale już ich nie ma.

Jak tylko wychodzimy z restauracji podchodzi do nas mężczyzna z ogromnym parasolem.
- Panie Rosatti - kiwa uprzejmie głową i przenosi parasol nad nasze głowy.
W milczeniu idziemy do zaparkowanego samochodu.
Nie jestem w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Wydaje mi się , że zostałam żywcem przeniesiona do równoległej rzeczywistości.

- Dziękuję Maddaleno- mówi Marco miękko, otwierając przede mną drzwi czarnego suva. - Dobranoc - dodaje, kiedy wsiadam i zamyka drzwi nie czekając na odpowiedź.
Słyszę dwa uderzenia w samochód i auto rusza.

Godzinę później leżę w pokoju gościnnym w Łomiankach z Dominikiem cichutko pochrapującym w poduszkę.

Jestem tak wykończona, że zasypiam od razu.


* bella sei
Piękna jesteś
* Buonasera. Sei splendida
Dobry wieczór. Jesteś olśniewająca ( wyglądasz olśniewająco)
*traduci tutto
Przetłumacz wszystko

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

Hej!
Jeśli Ci się podoba zostaw po sobie ślad.
Albo ślad śladu😂.
Dziękuję i pozdrawiam,
A.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro