chapitre trois
Ile jeszcze będę musiała zmagać się z tym, co czuję, aby on czuł się lepiej? Ile razy będę musiała przemilczeć własne odczucia, aby on mógł cieszyć się każdym swoim dniem? Jak długo będę się starała, jeśli to wciąż i wciąż nie będzie przynosiło efektów. On nie reaguje na moje próby, on nie chce mnie słuchać, nie chce moich wyjaśnień, tłumaczeń. On widzi tylko swoimi oczami, widzi życie jedynie z własnej perspektywy. Nie dałby rady widzieć siebie samego moimi oczami. Jest na to za słaby.
Już nie pozwolił mi usiąść gdzie siedziałam wcześniej. Wepchnął mnie pomiędzy dwóch swoich znajomych, których zresztą nie znałam. Mogłam jedynie patrzeć na jego grę, to jak kopał piłkę, jak podawał, strzelał. Ja naprawdę nie znałam się na piłce. Kylian wydawał mi się szczęśliwy, gdy grał. Chociaż często na jego twarzy pojawiał się grymas, często był zdenerwowany. Łatwe było dla niego wpadnięcie w stan wściekłości, gdy ktoś nie kopnął w jego stronę, gdy ktoś go sfaulował. On tracił tak łatwo cierpliwość. Nawet na boisku.
— Mbappé — krzyknęła jakaś dziewczyna siedząca na trybunach. Była ładna, w jego typie. Blond długie włosy, błękitne oczy. Szczupła, ale nie tak chuda jak ja. Kylian wolał wysokie i kształtne kobiety, nie wychudzone jak ja. Brak biustu, tak często mi to wypominał. Podczas gdy ja nie miałam dla niego słów krytyki. Pod każdym względem - ideał.
Kylian nie reagował nigdy na flirty, był lojalny. Wmawiałam sobie, że mnie kocha i to dlatego. Może po prostu to była jego cecha. Nie zdradza swoich.
— Lubisz patrzeć jak gra? Wydajesz się nieobecna — spytał ten siedzący po mojej lewej. Nawet nie zwracałam na niego uwagi, unioslam wzrok.
— Bardzo lubię, każdy mecz Kylian'a to zawsze są emocje. Dzisiaj trochę jestem zmęczona, źle spałam.
Wymówki, wymówki.
Nic już nie powiedział. Ja też nie miałam zamiaru.
— Madeleine! — zawołał mnie Kylian, gdy już zszedli z boiska. Wygrali, liczyłam na naprawdę dobry nastrój. Zeskoczyłam z miejsca i wbiegłam w jego ramiona, które do mnie wyciągnął. Typowo pod publiczkę.
Ruiz, Hiszpan który biegł za nim zatrzymał się, aby się ze mną przywitać. To był miły chłopak. Ale denerwował Kylian'a gdy był za blisko mnie. Nikomu nie wolno było się do mnie zbliżyć. Gdzieś pomiędzy tymi nieporadnymi uściskami, którymi obdarowywał mnie Ruiz dostrzegłam Neymar'a otoczony wianuszkiem fanek. Wydawał się zachwycony. Uśmiechnięty, mu tak łatwo to przychodziło. Cieszyć się pierdołami. Tak wiele mógł się od niego nauczyć mój Kylian. Ich przyjaźń pewnie wciąż by się rozrastała, ale stanęłam im na drodze. Wiedziałam że to przede mnie Kylian się od niego odsunął. Widział w nim rywala, choć Neymar nigdy by mu tego nie zrobił.
— Chodź już — ton taki warczący. Skinęłam posłusznie, a on jakby upewniając się szarpnął moje ramię z całej siły. Może nie z całej ale bolało. Niemal się przewróciłam, ale trzymał mnie więc nie upadłam. Murawa ścierała się z moimi trampkami.
Czułam na sobie wzrok Brazylijczyka, czułam na sobie jeszcze cięższy wzrok mojego chłopaka. Wiedziałam, że on widzi tyle co ja, a nawet więcej. Wiedziałam że jego oczom nic nie umknie.
Kylian puścił mnie dopiero w szatni. Poszarpaliśmy się puki nikt nas nie widział. A potem poszedł się przebrać. Wszyscy świętowali wygraną, oprócz niego. On już zapominał o bramkach jakie strzelił, jakby wcale mu nie zależało.
W pośpiechu wyszedł, ciągnąc mnie za sobą. Powłuczyłam za nim nogami. Mijali nas bez słowa, może widząc mój strach, może widząc jego napięcie.
— Nie opijesz z nami zwycięstwa? — aż usłyszałam to jak poważne to było pytanie. Aż poczułam tego smak. Neymar, pierwszy raz od miesięcy odezwał się do niego. Kylian spojrzał na niego tak bezdusznie. Jaka to była różnica - Neymar którego obskoczyli koledzy z drużyny. I Kylian ze mną u nogi, z miną nie mniej nadętą jak wściekłą. Patrzył na Brazylijczyka jak na coś niegodnego uwagi, brudnego.
— Nie opiję — mruknął krótko. Piękna twarz jaką miał niemal brzydła w oczach. Z każdym zgorszeniem, z każdym obrzydzeniem drugim człowiekiem. On stawał się tak zakochany w sobie, tak skupiony na sobie. Jakby nic innego nie istniało. I te pieniądze, tylko pieniądze, wcale go nie cieszyły, wcale nie dawały mu szczęścia, a on tak ich pragnął.
— Mbappé, co ty — za naszymi plecami rozlegały się głosy kolegów. On miał wszystkich gdzieś, nie potrzebował do szczęścia nikogo. Kiedyś był kimś innym, za nic nie odpuściłby podobnego wieczoru w towarzystwie przyjaciół. Piłby do samego rana.
— Daj sobie spokój — uciszył mnie przed swoim samochodem, zanim się odezwałam.
— Oni na ciebie liczą, jesteście drużyna..
— No tak, ty się na tym znasz. Na byciu częścią drużyny, na byciu zespołem. Co ty w swoim życiu zrobiłaś? Oprócz zarabiania groszy i opierdalaniu ciągle mnie?
— Nie..
— Co nie?! — trzasnął drzwiczkami które dla mnie otworzył. Aż podskoczyłam. Boże jaki wstyd, cała kadra PSG i przeciwnej drużyny nam się przyglądała.
— Nie opierdalam cię, ciągle ty mi to robisz — wymknęło mi się. Naprawdę dość już słuchania o tym jaka jestem zła. Przecież nic nie zrobiłam.
— Jak zachowujesz się jak dziwka, co mam innego robić? — spytał mnie, z taką pewnością, ze wie o mnie wszystko. Jakby się brzydził. Nigdy go nie zdradziłam, nigdy nawet o tym nie pomyślałam. I to nie ze strachu, z miłości.
— Coś nie tak? — rozpoznałam ten głos. Ten akcent, tą barwę. Wzdrygnęłam się, gdy wepchnął mnie do środka samochodu.
— Wszystko super nie widać?
— Krzyczałeś, a ona nie wygląda jakby wszystko było w porządku — zajrzał do samochodu. Miał wspaniałe perfumy, i kojące usposobienie. Zupełna odskocznia od toksyn i humorów Kylian'a.
— Odpierdol się, to moja kobieta i naprawdę nie potrzebujemy twojej jakże pomocnej dłoni. Damy sobie zajebiście radę.
— Właśnie widzę. Madeline chyba nie może być jeszcze bardziej wystraszona.
— Zamknjjj się, już naprawdę nie chce mi się cię słuchać.
— Madeline w porządku? — przepchnął się przez Kylian'a aby do mnie dotrzeć. Co miałam niby powiedzieć?
— Jasne, wszystko gra.
— Nie wygląda — nie zdążył nic dodać bo Kylian go ode mnie odepchnął. Czemu on zawsze musi robić scenę?
Ruszyłam się aby wyjść z samochodu, ale zamknął go i powiedział żebym nie ważyła się wyjść.
Zostałam więc. A zgromadzenie wokół kłócących się zawodników nasilało się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro