chapitre quatre
Nie mogłam się skupić, starałam się nie patrzeć w kierunku wściekłych ludzi, kłócących się z Kylian'em. To była moja wina, przecież zmusilam go do tego. Gdybym nie zgrywała ofiary Neymar nawet by mnie nie dostrzegł. A tak wtrącił się i wszystko się zepsuło.
Mogłam zakryć uszy, zasłonić oczy, ale to nie było dla mnie. Bałam się i nie chciałam tego słuchać ale cokolwiek mieli do powiedzenia, cokolwiek było na rzeczy, ja musiałam to usłyszeć. Nie dałoby mi spokoju, siedzenie na tyłku w jego samochodzie i udawanie że nic się nie dzieje.
Po kilkunastu minutach wpatrywania się w trenera który rozdzielał byłych przyjaciół, zaczęłam wariować. Walilam w drzwi, aby zwrócić uwagę Kylian'a, aby podszedł i wreszcie mnie wypuścił. Ale choć słyszał doskonale i choć całą drużyna zdążyła już to dostrzec nie reagował. Obniżylma szybę maksymalnie i odpięłam pas, naprawdę była na skraju. Była szansa żeby się przecisnąć. Byłam w stanie się do nich przedostać. Powiedzieć że Kylian nie jest czarnym charakterem, nie zrobił nic złego. Że to była zwykła kłótnia partnerska.
Miałam dość milczenia.
Wystarczająco milczałam przy nim. Co ja mówię?
W momencie, gdy moje ramiona przedostały się poza wnętrze samochodu, grupa się rozeszła.
— Co ty odpierdalasz? — miłe. Naprawdę właściwie czego się mogłam po nim spodziewać. Usta miał zaciśnięte w wąska linię. Kątem oka widziałam Neymar'a jak wsiadał z przyjaciółmi do swojego auta. Im było łatwiej, nie rozumieli wybuchów mojego chłopaka. Nie wychowali się w jego rodzinie.
Spojrzałam mu głęboko w oczy. Mój Kylian, kiedy to wszystko co mieliśmy zniknęło? Kiedy pojawił się on w tej formie, bezdusznej, okrutnej? Kiedy stał się mniej jak jego matka a bardziej jak jego ojciec.
Przeczesał włosy otwartą dłonią. Zauważyłam że oczy miał załzawione. Pomyślałam sobie, że mógł płakać. On pozwala aby emocje nim kierowały. Jest strzępkiem emocji. Raz krzyczy, raz płacze. Raz mówi o przeszłości i jest mi go żal, raz o przyszłości i zawsze wtedy krzyczy. Boi się biedy, boi się braku sławy. Nauczył się życia w blasku.
— Co? Chcesz coś jeszcze spierdolić? — odpalił papierosa. Jedna paczka na rok. Było źle. On brał przepisy i zdrowie sportowca na poważnie. Wszedł do środka. Nie lubiłam dymu tego zapachu, ale nie zamierzałam teraz mu tego wypominać. Nigdy zresztą nie zamierzałam — Połowa drużyny uważa mnie za agresywnego chuja. Dzięki, kochanie.
Kochanie.
Jak prześmiewczo i ironicznie to powiedziane. Zawsze byłam Madeleine, lub zwracał się do mnie bezosobowo. Kiedyś byłam kochaniem. Teraz, teraz pewnie problemem.
— Chciałam to wyjaśnić. Próbowałam wyjść.. po co blokada dziecięca?
— Bo jesteś głupim dzieckiem. Nigdy nie wiem co ci strzeli do głowy.
— Dupek.
— Taa, jebie mi się pozycja w drużynie ale to ja jestem dupkiem.
Ten gorzki śmiech. Rzygałam tym.
— O czym z nim rozmawiałaś?
— Z kim?
— Z kim? — przedrzeźniał mnie. Durnym tonem — Z Neymar'em.
— O tobie. Głównie o tobie. Dobrze grałeś.
— Dobrze, bo ja muszę zarabiać. Muszę zapewnić nam byt..
- Ale nikt ci nie karze! — wybuchłam. Prychnął.
— Tobie to łatwo. Ja dbam o rodzinę, nie mogę wyluzować. Ja kurwa myślę o innych — wyrzucił peta — jedziemy do matki, chce nas widzieć.
Chce mnie widzieć. Zawsze uważała że Kylian to kopia ojca. Miała z tym problem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro