Rozdział 8
***
Nie wiedział, jakim cudem skończył pijąc herbatę w mieszkaniu Dereka o jedenastej w nocy. Po tym, jak udało mu się w końcu przeprosić i nawet trochę poprawić wilkołakowi humor, zamierzał wsiąść do swojego samochodu i jechać do domu. Problem w tym, że tak naprawdę nie chciał być sam, bo tylko zadręczałby się w kółko tym, co już się zdarzyło i tym, co dopiero czekało go w przyszłości. Rozważałby po raz milionowy swój wyjazd.
Zastanawiał się, czy to właśnie przez jego niestabilność emocjonalną Derek wyskoczył z tym zaproszeniem. Możliwe, że wilkołak też odczuwał skutki zbyt długiego odseparowania się od reszty watahy i był na tyle zdesperowany, by potrzebować kogoś w pobliżu. Obie opcje były prawdopodobne, a Stiles miał jeszcze na tyle instynktu samozachowawczego, że nawet nie próbował pytać.
– To co do tej herbaty? – zapytał, kiedy jego nieposłuszny żołądek zaczął się skręcać z głodu. – Bo nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale tak jakby nie zjadłem kolacji... a głodny Stiles to marudny Stiles i nie wiem czy jesteś wystarczająco odporny na zrzędzących nastolatków.
– Nie mam pojęcia, co jest w lodówce... ale mogę coś zamówić w tym barze niedaleko stacji benzynowej. – Stilinski spojrzał na niego z uniesionymi brwiami. – Uwierz, że tylko stamtąd jedzenie dowożą szybciej niż w godzinę.
– Chyba już wiem, w jaki sposób przeżyłem. – Skrzywił się na widok kosza wypełnionego opakowaniami po mrożonkach i toreb z logo kilku znanych mu restauracji fast food z okolicy.
***
Gdyby ktoś jeszcze wczoraj powiedział mu, że będzie jadł cholerne krewetki i jakieś śmiesznie małe chińskie krokiety w towarzystwie Dereka, to kazałby się tej osobie udać na leczenie. Najlepiej w trybie natychmiastowym.
Życie jak widać lubiło szykować różne niespodzianki. Tym razem dla odmiany dosyć miłe zaskoczenie. Jedno z takich, które sprawiają, że uśmiech jakoś sam pcha ci się na usta. Po raz pierwszy widział coś tak komicznego jak wieki, zły wilk zajadający się małymi skorupiakami.
– Nie rozumiem, czemu to takie zabawne – mruknął Hale lekko zblazowanym tonem. Jakby zastanawiał się, co jest nie tak z tym chłopakiem. Stiles miał ochotę powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek znajdzie odpowiedź, może się się nią z nim podzielić.
– Spodziewałem się jakiegoś grubszego zwierza na twoim talerzu...
– Stiles – prychnął ostrzegawczo Derek, ale gdzieś tam czaiło się rozbawienie, bo kącik ust drgnął kilka razy.
– No może jakiegoś Bambi, Bucksa, albo Pumby – palnął pierwsze, co mu przyszło na myśl. Dla niego to tylko niewinne przekomarzanie.
– Zawiedziony, że nie rozrywam jedzenia zębami, tylko używam sztućców? – Stilinski przyjrzał się uważniej starszemu, żeby upewnić się, czy to na pewno wciąż żarty i ze zdziwieniem zauważył, że Hale znowu używa tej swojej maski. Atmosfera zgęstniała w kilka sekund i zrobiło się bardzo niezręcznie.
– Derek... to tylko – westchnął zrezygnowany. Nie powinien tu tyle siedzieć. Przeprosił i pogadali chwilę. To pozwoliłoby mu ruszyć dalej z mniejszymi wyrzutami sumienia. Niestety jak zawsze chciał za dużo, a powinien już wiedzieć, że to nigdy nie kończy się tak, jakby sobie tego życzył. – Chyba czas na mnie. – Wilkołak prychnął. – Yup, zdecydowanie. To narazie.
Skinął jeszcze głową i nawet zrobił dwa kroki w stronę drzwi, zanim nie został pociągnięty z powrotem do tyłu. I to o wiele za mocno, bo wpadł z impetem na drugie ciepłe ciało i przez to jakimś cudem obaj wylądowali na podłodze. Chyba wbił wilkołakowi łokieć w żołądek, a czołem przywalił w jego brodę. Ból na chwilę go zamroczył, bo Hale miał cholernie twardą czaszkę. Już czuł, że dorobił się pięknego guza.
– Kurwa – sapnął, starając się sturlać z Dereka na podłogę i niechcący uderzył go jeszcze kolanem w brzuch. – Przepraszam! – pisnął, modląc się o natychmiastową teleportację.
– Przeżyję – syknął starszy.
– Ale ja chyba nie... widzę podwójnie. – Wcale nie żartował.
– Więc... chyba lepiej, żebyś tu został? – Niepewny Derek Hale było dla niego czymś zupełnie nowym.
– Nie bardzo mogę – mruknął, uświadamiając sobie, że to nieco niszczy jego plany dyskretnej ucieczki.
– Chyba nie masz wyboru, Bambi. – Czy on naprawdę to powiedział? – Czasami bywam przewrażliwiony...
– Nie powinienem przekraczać pewnych granic, nie jesteśmy...
– Przyjaciółmi? – Hale uśmiechnął się nieco złośliwie. – Raczej nie, ale...
– Ale?
– Ty uciekasz od ludzi, a ja właśnie staram się przestać to robić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro