Rozdział 7
Dziękuję za każde miłe słówko na temat tego ff :)
***
Naprawdę nie chciał tam wchodzić, ale wiedział też, że jeśli chce pogadać z Hale'm przed wyjazdem, to niestety musiał. Wilkołak nawet jeżeli tam był, na pewno nie zamierzał wychodzić mu naprzeciw. Nie po tym, co Stiles mu wykrzyczał prosto w twarz.
Włączył latarkę w telefonie i z lekkim zawahaniem ruszył po schodach. Nadpalone deski skrzypiały nieprzyjemnie przy każdym kroku. Modlił się w myślach, żeby nie roztrzaskały się pod jego wątłym ciałem, bo ostanie czego chciał to połamanie nóg i utknięcie w tym miejscu na nie wiadomo jak długo. Odetchnął, kiedy dotarł do drzwi. Wszedł do środka, zanim zdążył się rozmyślić i uciec w podskokach z powrotem do swojego przytulnego domu. Rozejrzał się uważnie dookoła, ale w zasadzie oprócz konturów nie widział za wiele. Ruszył w stronę czegoś, co kiedyś musiało być salonem. To tutaj Derek robił ten nieszczęsny tatuaż Scottowi.
– Co ty tutaj robisz? – usłyszał gdzieś za sobą, wrzasnął krótko, a serce podeszło mu do gardła. Derek był gdzieś na lewo i natychmiast skierował telefon w tamtym kierunku. Wilkołak siedział w tym samym starym fotelu, co McCall podczas tego zabiegu. – Jeszcze coś chcesz powiedzieć? Jak widzisz, całkiem zrozumiałem przekaz i trzymam się tego, co mi zostało...
– Okay, okay! – krzyknął, unosząc ręce do góry. - Przepraszam, ja... nie powinienem. - zamilkł speszony pod wpływem gniewnego spojrzenia Dereka. Dłonie zaciśnięte w pięści też raczej nie wróżyły niczego dobrego. – To nie było właściwą rzeczą do powiedzenia. Przepraszam.
– To jest właśnie to, co o mnie myślisz. – Hale zaśmiał się, ale to wcale nie był radosny dźwięk. - Nawet teraz. Czuję twój strach... Myślisz, że coś ci zrobię?
– Niedokładnie, ja...
– Daruj, ale chyba jednak nie chce wiedzieć. – Stiles wiedział, że rozmowa z nim będzie ciężka. – Mógłbyś zostawić mnie na moim cmentarzu?
– W zasadzie... – mruknął w zamyśleniu – to nie.
– Co? – Jednak udało mu się czymś go zaskoczyć
– To o tym cmentarzu i ruinach... Jak widzisz, jednak nauczyłem się czegoś od Nogitsune. To twoje słabe miejsce, a ja poczułem się jak zaszczute zwierze, więc się broniłem?
– Nie chciałem atakować – warknął Derek. – Tylko pomóc.
– Wiem. Dlatego szukam cię od jakiejś godziny... Przepraszam, okay?
– Nie wiem... w pewien sposób miałeś rację. Ja mam tylko te ruiny i grób.- Rezygnacja i gorycz aż promienieją z każdego słowa. Stiles nie potrafił zostawić go w ten sposób, wiedząc że to prawdopodobnie będzie jego ostatnie wspomnienie Dereka. Może spróbować coś zmienić... pomóc mu? Powiedzieć pewne oczywiste dla niego rzeczy nie bojąc się o to, jak to wpłynie na innych w ich grupie. Jutro już go tu nie będzie.
– Nie.
– Stiles... wiem, że może nie chciałeś...
– Jesteś trochę idiotą. – Prosił się o śmierć, nazywając go w ten sposób. – Masz o wiele więcej: watahę i co z tego, że nie jesteś alfą? Może tak miało być? Scott już teraz traktuje cię jak rodzinę. Poza tym Cora i Peter wciąż gdzieś są, prawda? Masz o wiele więcej osób, którym na tobie zależy niż myślisz...
– A ty?
– Co ja?
– Jesteś jedną z tych osób? – Wilkołak uważnie skanował go wzrokiem.
– A jak myślisz? Szukałbym cię na cmentarzu po ciemku, żeby cię tylko przeprosić, gdyby tak nie było? – prychnął.
– Cholera. – To jedno słówko pewnie miało wyrażać jakąś emocję, ale Stiles jeszcze nie odkrył jaką.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro