Rozdział. 6
Rozdziału nie było w niedzielę, bo jestem chora.
Błędy sprawdzone pobieżnie
***
Dobre dziesięć minut po rozmowie ze Stilesem, Derek spędził, gapiąc się bezmyślnie na telefon. Gdyby nie wyświetlony numer i czas trwania rozmowy, mógłby uznać, że to jedynie bardzo realistyczny sen. Dla niego nie było tajemnicą, że powoli zaczynał dostawać obłędu od ciągłego myślenia o Stlinskim. Nie zawsze to były pochlebne rzeczy. Czasami nie wiedział co zrobi jeśli Stiles w końcu wróci. Udusi, przytuli czy opieprzy od góry do dołu.
Zastanawiał się też, co Stiles sądził o nich. O ile w ogóle, istnieli jacyś "oni". Spędzili ze sobą jeden miły wieczór i jeszcze przyjemniejszą noc. Normalnie nawet nie rozpatrywałby tego w kategoriach jakiegokolwiek wstępu do związku. Tylko że był Stiles.
Stiles, który pomimo widocznych dysproporcji w sile nigdy mu nie ustępował. Bał się, kiedy Derek wrzeszczał, że rozszarpie mu gardło, a i tak się nie cofnął, przed powiedzeniem mu kilku gorzkich, ale prawdziwych słów. Stilinski raz po raz ratował mu życie: postrzał, basen, Kate, Gerard czy Darach. Hale starał się odwdzięczyć tym samym, ale pomimo swoich wilkołaczych zdolności nie zdołał w porę rozpoznać Nogitsune. Wciąż się tym gryzł.
Nie wiedział, czy powinien kogoś informować o tym, że Stiles się odezwał. Do niego ze wszystkich znanych mu ludzi. To chyba coś znaczyło. Czuł się jak idiota, szczerząc się do wygaszonego ekranu, ale jakoś nie potrafił przestać.
Zdawał sobie sprawę z własnych wad. Pesymistyczny, nieco mrukliwy facet nieuchronnie zbliżający się do trzydziestki. To, co przeżył jako nastolatek, mocno wpłynęło na to jak postrzegał wszystko i wszystkich dookoła. Zawsze dostrzegał te najciemniejsze strony. Stiles też nie miał łatwo, a mimo to zachowywał się, tak jakby nie widział otaczających go cieni. Był wszystkim, tym czym Hale nie potrafił już być. Ciepłem, życzliwością i humorem.
Od początku kpił w żartach nawet z Dereka, przez co początek ich znajomości wyglądał koszmarnie.
Hale musiał przyznać, że cała ta akcja z Dannym i koszulkami była całkiem nieźle rozegrana. Zastanawiał się, czy już wtedy Stiles wiedział, że Derek był biseksualny czy, to po prostu zbieg okoliczności. Przez długi czas nie widział komicznej strony tamtej sytuacji, ale po niemal dwóch latach, mógł przyznać, że zakłopotanie Mahealaniego było zabawne.
Nogitsune zniszczył, w Stilinskim tę wszechogarniającą ciekawość i optymizm. Stiles z każdym dniem zaczynał coraz bardziej przypominać Derekowi jego samego. Za samo to wilkołak chciałby móc rozrywać lisa kawałek po kawałku. Codziennie aż do końca świata.
Dzisiaj Stiles brzmiał lepiej niż przy ich ostatnim spotkaniu. Bardziej przypominał siebie samego sprzed opętania. Nie identycznie, bo jego sarkazm wydawał się cięższy i podszyty nutą cynizmu, ale to i tak była ogromna poprawa w stosunku do tego bezbarwnego głosu przed wyjazdem. Co prawda telefon mocno ograniczał jego możliwości wyłapania wszystkich szczegółów, takich jak zapach czy mimika twarzy. Możliwe, że Stiles podjął najlepszą decyzję z możliwych uciekając z Beacon Hills.
Ciekawe co powiedziałby na to, że Derek chciałby pouciekać razem z nim. Przez miesiąc, pół roku czy pięć lat. Tyle ile trzeba, aby znowu poczuć się choć trochę dawnym sobą.
***
— Deeerek — warknął Scott, siadając na łóżku z trudem wyplątując się z żelaznego uścisku Malii. Hale uniósł jedynie brew na to, że zastał McCalla w objęciach córki Petera — Jest prawie trzecia w nocy. Co ty tu robisz i czy koniecznie musiałeś włamywać mi się do domu? Nie masz telefonu?
— Stiles zadzwonił. Uznałem, że chciałbyś o tym wiedzieć — prychnął — Nie będzie mnie przez jakiś czas, a za tydzień, może dwa dotrą tutaj moi kuzyni z Ashwood.
— Co?! Po co? Co? I gdzie do diabła jest Ashwood?
— Właściwie są trzy takie miasteczka, ale oni są z tego w Mississippi. — zaczął odpowiadać od końca — Stiles tam dotarł i na nich wpadł. Z tego co mówił, mają kłopoty z miejscowymi, więc...
— Stiles jest w cholernym Mississippi?! — warknął Scott — Jakim cudem? Myślałem, że te pocztówki wysyła dla zmyłki.
— Bo tak jest — przyznał Hale — Nigdy nie wysyła ich z tego miasta, w którym je kupił.
— Dlaczego...?
— Stilinski się bawił i nie chciał, żebyś go znalazł — warknęła Malia. Najwyraźniej nie lubiła, jak ktoś wyrywał ją ze snu w środku nocy — Po co miał siedzieć na tyłku w jednym, nudnym miejscu? Po to się stąd zerwał, żeby zobaczyć kawałek Stanów. — wyjaśniła takim tonem, jakby to było oczywiste. — Cześć kuzynku — dodała, siadając. Dzięki czemu Derek mógł zobaczyć, że była ubrana w jedną z koszulek Scotta — Fajnie wiedzieć, że mamy więcej kuzynków — wyszczerzyła się niczym złośliwy chochlik. Hale potrafił zrozumieć, dlaczego Stiles ją lubił. Zachowywała się trochę jak jego damska wersja. — Peter nie był na tyle miły, aby o tym powiedzieć...
— To rodzina ze strony mojego ojca — ostudził jej entuzjazm — Co do Petera, to wiecie, że najprawdopodobniej zechce zamordować Scotta za to — wskazał pomiędzy nich i znacząco uniósł brwi.
— Może próbować — Malia wydawała się niewzruszona, ale Scott wzdrygnął się na samo wspomnienie o Peterze.
— Musisz powiedzieć szeryfowi — oznajmił niespodziewanie Scott
— Stiles z jakiegoś powodu zadzwonił do mnie, a nie...
— Obaj dobrze wiemy, dlaczego zadzwonił do ciebie — warknął McCall — I trochę wkurza mnie to, że to zrobił. A miałem nadzieję, że mu przejdzie... — westchnął
— Jakie to miłe, Scott — zakpił
— Nie próbuję być miły, tylko szczery. Ty i Stiles to dla mnie całkowicie niezrozumiałe.
— Scott — Malia nie wydawała się zadowolona z jego wywodu i Hale nie spodziewał się znaleźć sojusznika akurat w jej osobie.
— Jednak... Stiles jest na tyle uparty i niezależny, że wszystkie próby przemówienia mu do rozumu skutkowałyby tym, że uczepiłby się ciebie jeszcze mocniej.
— Hmmm.
— To sprawa między wami i nie będę się mieszał — zapewnił McCall — Jak znowu coś spieprzysz, to ci dokopie — zagroził bardzo zadowolonym tonem
— Niech ci będzie. Informuję cię tylko, że lecę do niego i mogę tak szybko nie wrócić. Zamiast mnie pojawią się tutaj Felix i Zedd Benddic. Młodszy to alfa i status całkowicie go przerasta.
— Chcesz, żebym go szkolił?! Sam ledwie daję sobie radę!
— Peter ci pomoże — zapewnił — Ale trzymaj go na dystans. Nie chcemy ich przerazić na śmierć.
— Skoro ty nie wracasz, a młody niezbyt dobrze radzi sobie z kontrolą, to przydałaby ci się pomoc — wtrąciła Malia — Ja się tam nie znam na wilkołaczym treningu, ale...
— Ma rację — przyznał Scott — Ty chcesz zostać ze Stilesem, a ktoś musi przypilnować twoich kuzynów — wstał i od razu wyciągnął spod łóżka sportową torbę. Derek miał bardzo złe przeczucia.
— Rozumiem, że mam załatwić jeszcze jeden bilet?
— Dwa
— Malia nie leci — zaprotestował
— Masz rację, Malia nie leci, ale John Stilinski tak — oznajmił Scott
— Stiles się wścieknie, jak was tam zobaczy — westchnął
— A to już twój problem — rzucił McCall z uśmieszkiem
— Lubisz robić mu na złość? — zapytał Derek — Bo ja nie. A to go nie tylko wkurzy, ale i zrani.
— Wiem — przyznał Scott — Jednak John coraz gorzej sobie radzi, z tym że go nie ma. Myślę, że jak zobaczy Stilesa całego i zdrowego, to mu pomoże, okay?
— Okay, ale pod warunkiem, że żaden z was nawet nie pomyśli o namawianiu go do powrotu, jeśli on nie jest gotowy.
— Zapytam go, czy chcę wrócić — powiedział Scott — Jeśli odmówi nie będę nalegać
— Niech ci będzie — prychnął — Pakuj się, ja idę wyciągnąć szeryfa z domu. Mamy dwie godziny i pół godziny, aby zdążyć na samolot.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro