Rozdział 3
Prezent dla wszystkich którzy jeszcze dzisiaj nie zmrużyli oczu :)
Ostatnio bardzo często słucham tej piosenki.
***
Wieczorem siedział z ojcem przy pizzy i starali się zamienić kilka słów w czasie meczowej przerwy. Szeryf był nieco zdziwiony, kiedy poprosił go, aby został w domu. Jednak nie dociekał powodu, przypisując to prawdopodobnie jako kolejny skutek uboczny po Nogitsune. Może powinien jakoś uprzedzić Johna o swoich planach, ale istniało ryzyko, że zawiadomi Scott albo, co gorsza, Dereka. Stiles wiedział, że żaden z nich nie pozwoliłby mu wyjechać.
Najgorsze było to, że on sam też tego nie chciał. Jednak starał się zagłuszać ten egoistyczny głosik w głowie, który szeptał mu argumenty przemawiające za pozostaniem w Beacon Hills. Mimo że oddalił się od McCalla, to wiedział, że ten i tak ryzykowałby dla niego własnym życiem. Co gorsze, razem ze Scottem rzuciłoby się mu na ratunek całe stado. Kto wie, do czego tym razem mogłoby to doprowadzić?
Dlatego nie zamierzał informować o tym, gdzie się wybiera. Właściwie sam jeszcze tego nie wiedział... Żałował, że nie może pozwolić sobie na zatrzymanie Jeepa. Dojedzie nim tylko do sąsiedniego, większego miasta, a stamtąd pociągiem aż do Sacramento. Gdzie dalej – zdecyduje na miejscu. Zastanawiał się, czy ktoś mógłby zrobić dla niego tą niewielką przysługę i zabrać jego ukochane auto z brudnego parkingu przy dworcu? Nie chciał, żeby jedyna pamiątka po mamie przepadła. Taki samochód nie powinien się marnować!
– Stiles? – Głos ojca przywołał go z powrotem do rzeczywistości. Zerknął w stronę wyłączonego telewizora i spiął się nieco przez utratę poczucia czasu. Nie miał pojęcia, ile minęło: kilka minut, godzina?
– Uh... co? Sorki, tato, zawiesiłem się na chwilę.
– Pytałem, czy dzieje się coś, o czym może chciałbyś mi powiedzieć? – Nastolatek zmusił się do wykrzywienia swoich ust w uśmiechu. Sądząc po zaniepokojonym spojrzeniu ojca, nie wyszło mu to najlepiej.
– Nie, tato. Nic nowego się nie wydarzyło... ale to wciąż dużo – kłamał i jednocześnie był ze staruszkiem tak szczery, jak nigdy wcześniej.
– Tak, ale jesteś jakiś inny ostatnio. – Popatrzył na niego, jak na jednego z podejrzanych na przesłuchaniu. – Ciągle zamyślony i taki odległy... jakbyś był tutaj tylko częściowo. – Stiles zawsze powtarzał, że jego ojciec jest świetnym gliną, ale tym razem jakoś się z tego nie cieszył. Sprawiał, że wszystko stawało się cięższe.
– Zastanawiam się, czy dało się jakoś uniknąć tego wszystkiego...
– Och... synu – sapnął starszy Stilinski zmęczonym głosem. – Czasami trzeba czasu, żeby się z czymś pogodzić.
– Allison...
– Była dla ciebie kimś bliskim... to uczucie, że mogłeś zrobić coś więcej, albo inaczej... ono nigdy nie zniknie. – Stiles wiedział, że John mówił o tym, co sam czuł po śmierci Claudii. Odrobinę go to przytłaczało, bo skoro utrata przyjaciółki była dla niego taka ciężka i niosła za sobą góry poczucia winy i dziwną pustkę... to co działoby się z nim, gdyby zginał wtedy ktoś, kogo kochał?
Nie zastanawiał się bezzasadnie, bo był ktoś taki.
***
Wskazówki zegara wskazywały, że właśnie minęła druga nad ranem. Zostało mu już nieco ponad dwadzieścia cztery godziny w tym miasteczku. Zastanawiał się, co powinien jeszcze zrobić? Nie chciał, żeby przyjaciele mieli do niego żal... chociaż będzie za daleko, żeby miało to na niego jakiś bezpośredni wpływ. Jednak wolałby nie zostawiać po sobie samych negatywnych uczuć.
Nie zamierzał pisać żadnych listów ani nagrywać wiadomości. Nie wiedziałby, co miałby im powiedzieć. Zapewne zacząłby pleść trzy po trzy... Najlepiej byłoby, jakby miał wśród nich jedną taką osobę, która zrozumiałaby go choć trochę i spróbowała przekazać reszcie odpowiedzi, których zapewne będą szukać.
Może Malia? Ona też zmagała się z poczuciem winy. Pomimo tego, co stało się pomiędzy nimi w Eichien House, ich relacje pozostały przyjacielskie. Głównie dlatego, że on kochał kogoś innego. Ona zasługiwała na więcej niż on kiedykolwiek mógłby jej zaoferować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro