Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział. 3


Dedykacja w podziękowaniu za wszystkie komentarze w książce OS TW. Uśmiałam się przy niektórych XD Dziękuję za motywowanie mnie do pisania <3

I jest taka malutka sprawa. Takie moje marudzenie, które możecie zupełnie zignorować.

Wiem, że nie piszę całkiem regularnie, ale tak jak już pisałam pracuję 5 lub 6 dni w tygodniu. Oprócz tego też mam jakieś (niezbyt ekscytujące) życie prywatne. Znajomych, mamę, kota, trzech psów i nieco przytłaczające, wiecznie nieszczęśliwe starsze rodzeństwo.

Kocham, ubóstwiam i uwielbiam odzew z Waszej strony pod dodanym tekstem. Nawet, jeśli nie odpisuję na każdy komentarz, to możecie być pewni, że każdy czytam i doceniam. To najlepsza pożywka dla mojej weny :)

 "Kiedy next?"

Jeśli pyta osoba, która wcześniej czytała opowiadanie, zostawiała gwiazdkę bądź komentarz, to spoko. Nawet miło, że nie może się doczekać kolejnego rozdziału. Doładowuje mi samoocenę XD

Jednak jak pyta ktoś ot tak. Wcześniej nic od siebie. A tu nagle pierwszy komentarz "kiedy rozdział?" To trochę niefajne uczucie.


***

Kolejne małe miasteczko, niewiele różniące się od dziesięciu poprzednich. W żadnym z nich nie zatrzymał się na dłużej niż dwa tygodnie. Wolał nie kusić losu i nie dawać ludziom czasu na znalezienie luk w jego życiorysie. Wiarygodne kłamstwo powinno bazować na prawdzie, dlatego nie raz i nie dwa powtarzał tą samą historie potencjalnemu pracodawcy.

Skończył średnią i chciał sobie zrobić rok przerwy przed studiami, a do tego zwiedzić kawałek Stanów. Miał mało pieniędzy i musi po drodze dorabiać.

— Długo chcesz zostać w Ashwood? — zapytała właścicielka stacji, na której zatrzymał się autobus z Hudson. 

— Jeszcze nie wiem — przyznał z lekkim wzruszeniem ramion — Nie dłużej niż miesiąc.

— Umiesz obsługiwać kasę, ekspres do kawy i całą resztę?

— Zdarzyło mi się już pracować na stacji. Teoretycznie miałem być gościem od sprzątania, ale jak Gina zachorowała, to ktoś musiał ją na szybko zastąpić — wyjaśnił — Nie ma tego w papierach, bo to niecałe dwa tygodnie i nie opłacało się pisać nowej umowy...

— Skoro tak mówisz, Matt — Stiles nie umiał określić czy kobieta mu uwierzyła czy zwyczajnie miała pragmatyczne podejście do życia. Coś na zasadzie: da sobie gówniarz radę, to fajnie, a jak nie to papa i kopniak na szczęście. — Praca jest na dwie zmiany: od szóstej do szesnastej i od szesnastej do drugiej w nocy. Zawsze będziesz miał zmianę ze mną bądź moim starszym synem. To my zamykamy i otwieramy sklep. My podliczamy kasę.

— Okay — nie obraził się, że mu nie ufała. Tutaj nie był wyszczekanym synem szeryfa. W Ashwood nikt go nie znał, a co za tym idzie, nie miał żadnych podstaw do uwierzenia mu na ładne oczka. Oczywiście znalazło się też kilka plusów całej tej sytuacji. Anonimowość niosła ze sobą słodki posmak wolności. Mógł być najgorszą wersją samego siebie, a ich to niewiele obejdzie.  Nikogo nie zwiedzie, bo nikt nie miał wobec niego wysokich oczekiwań.

Znał to z poprzednich miast. Kasa, kawa, ciastko/hot-dog ewentualnie szczotka, mop, ściera i jazda. Żadna filozofia. Kiedy zdecyduje się ruszyć dalej, to po prostu to zrobi. A czy ta na pozór miła, odrobinę pulchna kobieta spojrzy na niego z naganą czy też wzruszy ramionami i zajmie się swoim życiem, nie robiło mu specjalnej różnicy.

— Pięć dolców na godzinę, dodatek do nocnej zmiany i nadgodzin, to dziesięć procent z dniówki. Wypłata w każdą sobotę wieczorem — zaproponowała właścicielka — Jeśli będziesz chciał zniknąć, to daj mi znać kilka dni wcześniej, żebym zdążyła wywiesić nowe ogłoszenie.

Kolejny raz praca na czarno. Staruszek byłby wniebowzięty. Nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu cisnącego się na usta. Jakby używanie nieprawdziwej tożsamości już nie stanowiło wystarczającego powodu, aby zapewnić mu kilka zarzutów, a kto wie może i krótką odsiadkę...

— Dobrze — zgodził się bez wahania, bo tak naprawdę nie potrzebował wiele, by jakoś funkcjonować. Byleby móc zapłacić za pokój w motelu i jedzenie, oraz uzbierać wystarczająco na bilet do kolejnego miasta. — Wie pani może gdzie mógłbym się zatrzymać? — zapytał grzecznie

— W centrum miasteczka jest mały, przytulny hotelik. A jeśli szukasz czegoś jak najtańszego, to przy tej samej drodze, kilometr na wschód jest motel. — nie sposób było przegapić niechęci w jej głosie, kiedy mówiła o drugim miejscu.

— Coś jest z nim nie tak czy...?

— Motel jak motel — prychnęła — Wszystko się sypie, nigdy nie wiesz czy w pokoju obok akurat nie zatrzymał się jakiś popapraniec, a  za współlokatorów masz karaluchy. — Stiles wzdrygnął się na ostatnie słowo. Takie pokoje też się trafiały, ale to nie była reguła. W niektórych miasteczkach było w porządku.

— Cena?

— Motel dziesięć dolarów na dobę, a pensjonat w miasteczku dwadzieścia — Cholera. Dwa razy tyle. — Po twojej minie widzę, że cena robi różnicę, co?

— Robi — wymamrotał pod nosem — Najpierw wypróbuję motel, a jak nie dam rady wytrzymać to jutro wytłumaczy mi pani jak dotrzeć do tego drugiego miejsca.

— Jasne — zaśmiała się — Odpoczywaj i do zobaczenia jutro za pięć szósta, Matt! — zawołała. Niezbyt dyskretnie dając mu znać aby spadał. Zarzucił plecak na ramię, a torbę wziął do ręki i posyłając kobiecie ostatni, oszczędny uśmiech, ruszył w stronę drogi.

Wbrew pozorom umiał sobie zjednywać ludzi i rozpoznawać potencjalne niebezpieczeństwa. Ostatnie pół roku, to jego dobra passa. Żadnych większych kłopotów. Wolałby aby ten nieplanowany postój w Ashwood tego nie zmienił.

Miał zamiar zerknąć na rozkład i jechać gdzieś dalej, ale jego uwagę przyciągnęły dwie rzeczy: ogłoszenie o pracy i mocno pobijany Chevrolet Camaro Z28. Niebieściutki z dwoma charakterystycznymi paskami na masce. Klasyka. Przynajmniej dla każdego, kto tak jak on miał obsesję na punkcie Angeliny Jolie w blond dredach. Nie sposób powiedzieć ile razy oglądał ten cholerny film. Sam nie umiał powiedzieć na co bardziej zwracał uwagę: na aktorkę czy na przepiękne samochody. Kiedy był młodszy i o wiele bardziej naiwny, to marzył o tym aby kiedyś usiąść za kółkiem kilku tych cudeniek. Teraz miał przed oczami jeden z okazów. I może nie był w idealnym stanie - karoseria nieco zardzewiała, a sieć drobnych rys i wgnieceń zdawała się pokrywać cały samochód. Jednak Stiles oddałby lewą nerkę byleby tylko móc go pożyczyć na kilka godzin. Kilkanaście? No dobrze, prawdopodobnie nie potrafiłby już oddać go z powrotem.

***

Po otworzeniu ciężkich drzwi, przywitał go dźwięk irytującego dzwoneczka zawieszonego tuż nad nimi. Wzdrygnął się na wspomnienie kliniki Daetona. Za szybą, przy zapełnionym papierami i książkami biurku siedział kościsty chłopiec. Czarne nieco przydługie włosy, śniada cera i ostry podbródek. Stiles nie dałby mu więcej niż czternaście lat. Pewnie syn właściciela. Małe miasteczka i rodzinne biznesy miały to do siebie, że ludzie oszczędzali na czym tylko mogli. Odebranie gotówki i wydanie kluczyka do pokoju, to teoretycznie nic trudnego. Dzieciak mógł sobie z tym poradzić.

— Um... dzień dobry? — powiedział, kiedy chłopak nie wyściubił nosa z książki. Żadnej reakcji. Stilinski dopiero po chwili zorientował się, że w uszach nastolatka tkwią słuchawki. Nie chciał go wystraszyć, ale plecak i torba z każdą sekundą zdawały się nabierać dodatkowego ciężaru. Westchnął i zastukał lekko w szybę. Tak jak się spodziewał, chłopiec poderwał się lekko spanikowany, od razu chwytając za kij bejsbolowy. Och te wspomnienia. Nie mógł powstrzymać się od szczerego, szerokiego uśmiechu — Cześć? Chciałbym wynająć pokój na... trzy dni. — Wiedział, że nigdy nie wolno zatrzymywać się w takich miejscach na krócej. A już pod żadnym pozorem nie na jedną noc. Wtedy zawsze wciskają ci najgorsze pokoje.

— Uhm, tak — mruknął nieznajomy odkładając kij, ale upewnił się, że ten nadal będzie łatwo dostępny — Płatność z góry gotówką, albo poproszę dowód tożsamości  — Starał się brzmieć spokojnie, ale Stiles doskonale znał to nerwowe chowanie dłoni za plecami i niezbyt dyskretne węszenie w powietrzu. Kolejny wilkołak. O losie, serio? 

— Gotówka — mruknął, wciąż zastanawiając się nad zmianą zdania i ucieczką.

Już wcześniej przełożył pięćdziesiąt dolarów do kieszeni. Reszta nadal pozostawała ukryta wśród ubrań. Starał się nie pokazywać nikomu ile nosi przy sobie pieniędzy. Może niecały tysiąc dolarów, to nie była jakaś imponująca kwota. Jednak wolał wyglądać tak, jakby ta pięćdziesiątka była wszystkim co miał.

Jeśli pokazanie dowodu nie było niezbędne do wynajęcia pokoju, to tym lepiej. Jego fałszywa tożsamość została dosyć dobrze przygotowana. Znajomy Danny'ego, okazał się bardzo zdolny w tej materii i za odpowiednią opłatą, powołał do życia z martwych niejakiego Matta Smith. Stiles chciał mimo wszystko zachować prawdziwe inicjały. Takim sposobem z Mieczysława Stilinskiego stał się Mattem Smitha. Wszystko w oparciu o numer ubezpieczenia chłopca, który zmarł w miesiąc po narodzinach.

Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Danny upierał się, że z takimi fałszywkami Stiles może nawet zacząć akademię policyjną, a i tak nikt się nie zorientuje. Stilinski nie podzielał jego entuzjazmu i wolał zachować odpowiednią dozę ostrożności w kontaktach z innymi ludźmi. A stworzeń zdolnych wyczuć kłamstwo nosem, unikać jak ognia. I szło mu zaskakująco dobrze. Aż do Ashwood. Kurwa. Nie powinien rezygnować z wyznaczonej trasy. Miał zatrzymać się dopiero dwa miasteczka dalej. Przeklęta słabość do pięknych Chevroletów Camero i Angeliny Jolie...

— Jeśli chcesz zostać na dłużej... to mamy lepsze pokoje. — wtrącił nagle chłopak — Tylko są płatne za cały tydzień z góry...

— Jakiś czas będę kręcił się po miasteczku, więc pewnie wrócimy do tematu za kilka dni  — uśmiechnął się oszczędnie. Cały czas nie mógł pozbyć się wrażenia, że dzieciak się go bał. Co było absurdalne, w końcu z niech dwóch, to nie on miał kły i pazury — Teraz nie mam więcej gotówki, musiałbym zapytać nowej szefowej czy da mi pierwszą dniówkę z góry... ale sądząc po jej wstępnej przemowie, to nie mam co liczyć na kasę przed sobotnim wieczorem.

— Pracujesz na stacji?! — warknął ktoś za jego plecami — I chcesz zatrzymać się tutaj, naprawdę?

— Um... teoretycznie tak...? — ni to odpowiedział, ni zapytał — Wysiadłem z autobusu, przeczytałem ogłoszenie i...  — odwrócił się stając oko w oko z nieco starszym od siebie facetem. Biorąc pod uwagę jego uderzające podobieństwo do wystraszonego wilkołaka za biurkiem, to musiał być jego brat lub ojciec. 

— Aha, jesteś nowy w mieście — prychnął obrzucając go lekceważącym spojrzeniem — Na twoim miejscu nie rezerwowałbym nic na dłużej. Jutro i tak stąd pryśniesz — zapewnił — Daję ci jedną zmianę z tą suką, albo jej wiecznie ulizanym synalkiem, a...

— Felix — westchnął młodszy — Daj spokój.

— Zedd — kolejne warknięcie

— Dlaczego mam wrażenie, że właśnie wdepnąłem w coś przez co zwiałem z Becon Hills... — pożalił się Stiles sufitowi. Oba wilkołaki zamarły i zamilkły. — No i co znowu?! — jęknął




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro