Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Błędy Sprawdzę późnym wieczorem. Na razie czeka mnie kilka bardzo ciężkich godzin.


***

Kolejna prawie bezsenna noc. Tak jak wczoraj, tydzień czy miesiąc temu...  Derek nie przespał dobrze ani jednej nocy odkąd Stiles zniknął z Beacon Hills. Od prawie pól roku każdą chwilę poświęcał na znalezienie i prześledzenie wszelkich tropów, jakie udało im się znaleźć. Coś pchało go wciąż do przodu, nie pozwalało przestać, odpuścić. Zbyt wiele rzeczy w swoim życiu oddał już walkowerem. Tej jednej nie chciał. Nie mógł nawet.

Wszystko się popieprzyło. Scott prawie z nim nie rozmawiał. Nie, odkąd wpadł do niego oznajmić mu, że Stiles zaginął, bo nie wrócił do domu na noc oraz, że nie mogą znaleźć Jeepa, a na dodatek jego telefon nie odpowiada. I zamarł w progu sypialni, jakby zderzył się z niewidzialnym murem. To na pewno nie wyglądało z jego perspektywy dobrze... fakt, że zastał Dereka w łóżku, które na kilometr czuć było Stilinskim. W końcu nie minęło nawet dwanaście godzin, od kiedy Stiles z niego wstał. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć oberwał tak mocno, że na kilka minut go zemdliło.

McCall nie zachowywał się w swój typowo wyrozumiały, łagodny sposób. Przepełniony zmartwieniem mieszającym się z wciąż rosnącym gniewem, rozczarowaniem i bezsilnością. Żądał wyjaśnień. I nawet, jeśli jakaś część Dereka, wzdrygała się na samą myśl o odsłonięciu się w ten sposób. Pokazaniem swojej bardziej ludzkiej, a co za tym idzie podatnej na zranienie, strony... To wiedział, że nie mógł skłamać.

— Nie wiem co mam ci powiedzieć, żebyś znowu nie zaczął rzucać mną po ścianach.

— Najlepiej prawdę, Hale. Coś ty sobie do diabła myślał?

— Lubię go, okay? To... trwało już od jakiegoś czasu. Ciągnęło mnie do niego odkąd wpadłem na was w okolicach mojego domu. I byłem w stanie trzymać się z daleka, dopóki nie zorientowałem się, że to jest odwzajemnione.

— To dlaczego zniknął akurat teraz? Skoro twierdzisz, że Stiles tego chciał...

— Chyba nie sugerujesz, tego co mi się wydaję, że sugerujesz? — zapytał powarkując na koniec — Jesteś wilkołakiem McCall. Potrafisz wyczuć, kiedy ktoś kłamie. Wbij, więc sobie do tej swojej łepetyny, że nie zrobiłem nic czego nie chciał. Wystarczyłoby, że wczułbym wahanie, nawet nie musiałby używać słów. A przestałbym natychmiast.

— Powiedzmy, że ci wierzę...

— Rano starał się wymknąć tak żeby mnie nie obudzić, ale powiedzmy sobie szczerze, jestem rodzonym wilkołakiem... nie miał szans tego zrobić. — wyznał, czując się jakby przyznawał się do popełnienia największego błędu w życiu — Chciałem dać mu chwilę na złapanie oddechu, uspokojenie się. Sądziłem, że martwi się tym, że szeryf zorientował się, że nie było go w nocy w domu...

— I?

— Był pewien, że śpię... powiedział: "Powinieneś wiedzieć, że od jakiegoś czasu jestem w tobie zakochany"


Scott milczał kilka długich sekund przyglądając mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Westchnął ciężko i przetarł twarz dłońmi.

— Nie odpowiedziałeś mu — to nie było pytanie, a mimo to Derek zmusił się by odpowiedzieć

— Nie.

— Niech cię diabli, Hale — warknął McCall. Nigdy wcześniej, ani później, Derek nie widział u Scotta takiego wyrazu twarzy. Pełnego bezwzględności i czystej furii. Czasami zastanawiał się, jak mało brakowało aby Scott rozszarpał go wtedy na kawałki.


***

Dwa tygodnie obwiniania się, obsesyjnego sprawdzania telefonu oraz poczty. Każdego dnia przełykał rozczarowanie. Melodyjka, którą miał ustawioną na dzwonek, zaczęła go przyprawiać niemal o palpitacje serca.

Dwa tygodnie bez choćby najmniejszego znaku życia ze strony Stilesa. Aż w końcu na progu jego domu zaparkowało auto Petera. Derek ze zdziwieniem odkrył, że oprócz jego wkurzającego wuja w samochodzie znajdują  się jeszcze dwie osoby. W jednej z nich rozpoznał dziewczynę kojotołaka, którą McCall zmusił do ponownej zmiany w człowieka. Wysiedli i z różnym stopniem entuzjazmu, ruszyli w stronę wejścia do loftu. Drugi z mężczyzn raz po raz rzucał nastolatce zatroskane spojrzenia.

Peter wyglądał tak jak zawsze: na znudzonego i odrobinę rozbawionego. I to było słowo klucz: wyglądał. Jednak coś w jego postawie i gestach, tak bardzo Derekowi nie pasowało, że mimowolnie zaczął się obawiać nadchodzącej rozmowy. Wuj nie kontaktował się z nim bez potrzeby...

— Witaj drogi siostrzeńcze! — wykrzyknął, teatralnym głosem od razu po przekroczeniu progu. Poczynał sobie śmielej, odkąd Derek stracił status Alfy.

— Peter — starał się, aby jego ton pozostał idealnie obojętny. Jeśli pokazałby, że zachowanie wuja go irytuje, ten byłby jedynie bardziej zadowolony z siebie — Przedstawisz nas? — skinął głową w kierunku stojących wciąż blisko drzwi nieznajomych.

— Henry Tate oraz Malia Tate — powiedział mężczyzna wyciągając w jego kierunku dłoń.

— Derek Hale — Derek nie miał powodów nie odpowiedzieć tym samym. Henry był człowiekiem, a jego córka już nie... musiał jednak wiedzieć to i owo o wilkołakach, bo szturchnął nastolatkę, kiedy ta bezceremonialnie zaczęła węszyć w jego mieszkaniu. — Co was do mnie sprowadza? Nie chcę wyjść na niegościnnego, ale... jeśli chodzi o przyjęcie do stada, to powinniście porozmawiać ze Scottem McCallem.

— Derek — westchnął Peter pokonanym tonem — Mamy kilka spraw o których chcielibyśmy z tobą porozmawiać, ale nie będziemy tego robić w progu...

— My? — prychnął z uniesionymi brwiami. Wskazał jednak w kierunku kanapy — Coś do picia? — nie miał najmniejszej ochoty udawać cywilizowanego, grzecznego gospodarza, ale jakiś szósty zmył podpowiadał mu, że taka opcja bardziej mu się opłaci.

— Wstaw wodę — odpowiedział starszy Hale — Jak ktoś, coś będzie chciał to pójdę. W końcu czuję się tutaj równie dobrze, jak u siebie.

— Peter — upomniał go Tate


*

Kiedy trzy herbaty i jedna kawa stały już na niewielkim stoliku przed nimi, Derek uznał, że czas na kurtuazję się skończył i można wreszcie przejść do sedna sprawy.

— O czy chcieliście porozmawiać?

— Jesteś pewnie świadomy, że Malia jest kojołakiem, a ja nie — zaczął Henry — Chodzi o to, że nie jestem jej biologicznym ojcem. Adoptowaliśmy ją z żoną jak miała jakiś roczek...

— I?

— Tato, ale ty motasz! — warknęła wkurzona nastolatka — Moją matką jest kobieta o ksywce, Pustynna Wilczyca. Żeby było ciekawiej, ona chcę mnie zabić. 

— Aha... Gdzieś, kiedyś słyszałem to imię — mruknął Derek przypatrując się wujowi z namysłem

— Dobrze kombinujesz! — ucieszyła się Malia — Peter jest moim biologicznym ojcem...

Derek żałował, że jednak zdecydował się ich wysłuchać. Córka Petera, gorzej być nie mogło.

— Biorę ślub — rzucił wuj jakby od niechcenia.

— Niby z kim? — sapnął półprzytomnie. Ilość nowych informacji, mogła go odrobinę przytłoczyć.

— Um, ze mną — poinformował niepewnie Henry

— Moje kondolencje — prychnął zanim zdążył się powstrzymać

— To samo powiedziałam! — ucieszyła się Malia — Coś czuję, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, kuzynie.

— Nie sądzę — mruknął mając ochotę wyrzucić ich wszystkich za drzwi

— Czyli nie chcesz usłyszeć wiadomości od Stilesa? — zapytała z cwanym uśmieszkiem. Nawet, gdyby nie powiedzieli mu czyją jest córką, to i tak zorientowałby się po zobaczeniu tego charakterystycznego wykrzywienia ust. Peter robił dokładnie tak samo, kiedy chciał lekką złośliwością ukryć prawdziwą troskę o kogoś. Tak było kiedyś. W innym, lepszym życiu. Zanim cholerna Kate Argent spaliła niemal całą ich rodzinę.

— CO? — wycharczał przez zaciśnięte gardło

— Nie wiem dlaczego wszyscy zapominają, że spędziliśmy razem trochę czasu w wariatkowie — pożaliła się Petrowi — Zaprzyjaźniliśmy się i wychodzi na to, że jako jedyna naprawdę rozumiem czemu musiał zrobić, to co zrobił. — Podała mu zwykłą, złożoną na cztery kartkę z zeszytu.


Hej, Derek

Nie planowałem pisać do Ciebie osobnego listu. Dlatego to "coś" wygląda jak wygląda. Scott i reszta dostała inny, bardziej czytelny, ładny i przemyślany twór. Wychodzi na to, że jeśli idzie o Ciebie to już reguła. W sensie wiesz: robienie czegoś bez przemyślenia. Spontanicznie.

Brzmi jakbym żałował. A nie jest tak. Lubię Cię. Już jakiś czas i jestem prawie na sto procent pewien, że się zorientowałeś. Wydaję mi się, że też mnie lubisz. Tak trochę przynajmniej. Inaczej pewnie nie wydarzyłoby się to co się wydarzyło. Jezu. Kurwa. Chryste. Czy ja zachowuję się jak trzynastolatka? Pewnie tak.

Jestem pewien, że Malia przeczyta tą kartkę jakieś dziesięć razy zanim Ci ją przekaże. Możliwe, że wgląd w nią będą mieli obaj jej ojcowie. Tak swoją drogą , to wiesz już, co nie? Peter Hale, ojcem. Przyrzekam, że jak mi powiedziała to śmiałem się dobre kilka minut. To będzie ciekawe. Prawie żałuję, że mnie tam nie będzie aby to zobaczyć.

A tak. Uciekłem z Beacon Hills, w kilka godzin po tym jak ze sobą spaliśmy. Pewnie jesteś zły. Na mnie. Może też na siebie. Nie wiem. Nie będę udawał, że wiem co dokładnie chodzi Ci po głowie. Muszę złapać oddech po... tym wszystkim. Odezwę się za jakiś czas, żebyście mieli jakiekolwiek pojęcie o tym czy i jak żyję.

Daj mi rok. Jeśli do tego czasu nie wrócę, to napiszę Ci adres pod którym mnie znajdziesz. Będziesz mógł wpaść powrzeszczeć na mnie osobiście.

M.S


— Dlaczego M.S?

— Chyba nie myślałeś, że jego prawdziwe imię to Stiles? — zadrwił Peter


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro