Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ XX

Teraz

Mariska nie wiedziała jak wytrzyma tych parę dni dzielących ją od urodzin wuja Williama, który mógł potwierdzić lub zaprzeczyć słowom pana Davenporta jakie od niego usłyszała, gdy wraz z bratem poszła spotkać się z tym człowiekiem. Ian też był w szoku i tak jak siostra czuł się zdezorientowany.
Davenport powiedział dość, by się nad tym długo zastanawiać. Jak zacząć rozmowę z Williamem i jak poprosić o wyjaśnienie palących kwestii pomysłu nie miała, Ian  - tym bardziej.
Ale wytrzymała i dzień święta Williama w końcu przyszedł - nie proszony i nie pytany o pozwolenie. Rodziców zwyczajnie Mariska pytać nie chciała, obawiała się ich reakcji oraz bólu, jaki by poczuli niewątpliwie, gdyby pragnęła poznać ich wersję tej zagmatwanej historii.
Davenport mówił wiele rzeczy, które wydawały się wręcz dziwne. Ale jedna zaskoczyła dziewczynę szczególnie. Miałby być jej ojcem? Ojcem, który uciekł przed odpowiedzialnością i zostawił  jej matkę  - a nie babkę, jak myślała przez całe swe życie  - samą sobie.
Brat - nie brat Mariski powiedział panu Jamesowi nawet, żeby nie robił zamętu i nie zmyślał, a ten na to odrzekł mu, by zapytali Williama, jeśli nie Lillian Iris czy Paola albo Iris. I odszedł, odwróciwszy się na pięcie.
Tymczasem dom Williama zapełnił się gośćmi, rodziną, z którą on sam chciał dzielić radość z powodu swego święta. Mariska zastanawiała się, co powinna zrobić, o co i jak zapytać w tym szczególnym dniu, o ile w ogóle wypadało to uczynić. Ale świat nie lubił próżni i  okazja niebawem sama się nadarzyła.
– Tu jesteś, dziewczyno! – William dyskretnie rozejrzał się na boki zanim podszedł do Mariski, siedzącej samotnie na krześle przy oknie wychodzącym na taras. – Masz chwilę?
– Mam, proszę wuja  – odpowiedziała zapytana. – Nigdzie się nie wybieram. Coś się stało?
– Rozmawiałaś z Jamesem? – zapytał William bez ogródek. – Powiedział ci o Frances?
– O babci ze strony mamy? – Mariska w pierwszej chwili nie zrozumiała do czego pił wuj, a gdy wreszcie pojęła o co mu chodziło,  poszczególne elementy układanki zaczęły wyskakiwać na swoje miejsce.
James i on najwyraźniej świetnie się dogadywali ze sobą i działali za plecami babci Lillian.
– Nikomu nie powiesz o naszej rozmowie, bo i tak wszystkiego się wyprę  – powiedział William stanowczo aczkolwiek cicho.
Jakby krótką wymianę zdań można było nazwać szumnym mianem rozmowy!
– Co wujowi z tego przyjdzie? – zapytała, chociaż nie chciała znać odpowiedzi. – W czym wujowi tak bardzo zawadzam?
– Jeszcze w niczym, wstrętny cudzesie. – William uśmiechnął się dobrotliwie, bo ich cicha pogawędka zaczęła przyciągać uwagę niektórych członków rodziny, obecnych na urodzinach i odszedł w swoją stronę, by pogadać z pozostałymi.
– Czego chciał od ciebie wuj William? – Ian podszedł do siostry z dwiema filiżankami kawy w dłoni i jedną z filiżanek podał siostrze, by nie wywoływać zainteresowania.
– Nie wiem, o co mu chodziło – odparła Mariska. – Był taki  ... Dziwny i lojalny wobec Davenporta.
– Spiskują za plecami babci? – Domyślił się Ian. – Trzeba porozmawiać z rodzicami zanim mleko się rozleje. Ja ich nawet rozumiem. Milczeli, bo jeśli to z Davenportem jest prawdą, nie wiedzieli jak zareagujesz.
– To oni mnie wychowali. Mama i tata. Dali mi wszystko co ważne, dali tę miłość i uwagę, której nigdy bym nie otrzymała od biologicznych rodziców. Nie ma o czym gadać.
– Może i nie, ale trzeba o tym pomyśleć.
Nie pojmuję jednego. Dlaczego wuj taki cięty na ciebie?
– A myślisz, że ja wiem? Nie!
Po prostu nazwał mnie wstrętnym cudzesem i sobie poszedł. Może chodziło mu o to, że ..  Według niego jestem cudza, z rodziny, której nie znosił być może od lat. Czego więcej wujowi potrzebne, żeby mnie nie lubić?
Ma swoje poglądy, przyzwyczajenia i humory. Babcia Lillian mówiła, że wuj jest starej daty, za czasów jego młodości społeczeństwo raczej nie akceptowało nieślubnego potomstwa.
Mariska miała łzy w oczach, bo nazwanie jej  mianem cudzesa przez człowieka, którego wprawdzie rzadko widywała, ale szanowała  przez całe swe życie było bolesnym ciosem.
Ian zauważył jej wzburzenie i gdyby wuj był  jego rówieśnikiem dostałby w czambo w imię obrony honoru Mariski.
– Jak tylko skończy się to przyjęcie i wrócimy do domu, musisz porozmawiać z mamą oraz tatą. To już za daleko zaszło. – Ian nie widział innego wyjścia jak szczera rozmowa z rodzicami.
To, że wuj knuł za ich plecami z Davenportem nie wróżyło niczego dobrego. Ale fatalne zachowanie Williama względem Mariski było niedopuszczalne, bo ona sama na świat się nie prosiła. Nie wybierała rodziców.
To - jeśli Davenport nie kłamał  - Frances, ich bądź co bądź babka i on, James, pospieszyli się z powiększeniem rodziny. Ech, czasu już nie cofną, a Mariska nie była znów taką najgorszą siostrą oraz córką.
Dopiero teraz zaświtało mu w głowie, dlaczego tata powiedział, że ona jest uparta jak jej matka  - miał na myśli babkę Frances.
– A co wy tu tak sami siedzicie i plotkujecie? – Zmartwiona Iris przyglądała się swoim dzieciom, wyczuwając intuicyjnie, że coś było nie tak.
Mariska wyglądała na skolowaną, a Ian unikał wzroku matki.
– Coś się stało? – Iris wiedziała, że trafiła w samo sedno, nawet jeżeli nie potwierdzili jej tego wprost. – Widziałam, że podszedł do was wuj William. Był niekulturalny? A może na odwrót?
– Chciał  ... Porozmawiać. – Mariska nie miała pojęcia, czy w ogóle trzeba o tym wspominać. – O mnie, o rodzinie.
– A konkretnie? – Iris czuła, że to nie była miła rozmowa skoro rodzeństwo nie zachowywało się swobodnie. – Co powiedział?
– Że Mariska to cudzes. To w uproszczeniu. – Ian odpowiedział za siostrę, a Iris zbladła.
Stało się. Wydarzyło się najgorsze. Dlaczego William to zrobił i co chciał osiągnąć swoją złośliwą szczerością?
– Wyglądacie jak byście na szafot czekali – powiedział Paolo, lustrując swą gromadkę wzrokiem.
– Chodźmy stąd, Paolo – powiedziała krótko Iris. – Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej!
– Ale co się stało? – Mężczyzna niczego nie rozumiał. – William nam nie daruje, jeśli tak  szybko opuścimy jego przyjęcie.
– A ja nie daruję tej gadzinie! Nie obrażając gadów – westchnęła boleśnie Iris. – Nie wybaczę  ...
– Powiem mamie, że wychodzimy. Bez wdawania się w szczegóły – rzekł Paolo, rozglądając się na boki w poszukiwaniu matki. – Czeka nas poważna rozmowa, Marisko. Ale nie w tym domu i nie teraz.
– Rozumiem, tato – powiedziała Mariska, nie kryjąc niepokoju.
Wszakże wuj William powiedział, że nikt jej nie uwierzy, iż poruszył w rozmowie z nią kwestię jej nieprawego pochodzenia, a tymczasem i Ian i rodzice uwierzyli.
Ona też będzie musiała być wobec nich szczera i powiedzieć o rewelacjach pana Davenporta.
Lillian Iris poprosiła, by pożegnali się z Willem i podziękowali chociaż za gościnę, a nie tak wychodzili bez słowa, lecz Paolo powiedział, że wuj podłożył im świnię i Paolo nie jest mu niczego winien.
Potem wraz z żoną i dziećmi wyszedł bez do widzenia.
– A ostrzegałem! – powiedział do rodziny, mając na myśli kronikę Crane ' ów. – Ale nikt nie chciał mnie słuchać!
– Dajmy już spokój kronice, dawno powinniśmy odbyć z Mariską tę rozmowę  – powiedziała Iris. – Po prostu stało się i trzeba pomyśleć, co dalej robić.
– Davenport to dla mnie obcy człowiek i nie chcę z nim więcej gadać – rzekła Mariska, gdy tylko przekroczyli próg Crane Hall.
– A rozmawiałaś z nim? – zdziwił się ojciec.
– Rozmawiałam. – Mariska przyznała się, że spotkała się z Jamesem w parku i że towarzyszył jej brat. – Wolałabym nie wiedzieć. Ale wiem i teraz chciałabym usłyszeć waszą wersję tej historii. Muszę wiedzieć, co wydarzyło się w przeszłości. I nie wiem, czy wrócę do tworzenia kroniki Crane ' ów. Nie wiem, czy dałabym radę wrócić do pisania czegoś, co nawet w połowie nie ukończone przyniosło więcej szkody niż pożytku.
– Mam się ewakuować? – zapytał ostrożnie Ian, gdy przeszli do pustej jadalni.
– Decyzja należy do ciebie – odrzekła Mariska i dodała, że czułaby się pewniej, gdyby został.
– Zatem przejdźmy do sedna sprawy. – Zakłopotanie Paola sięgnęło poziomu krytycznego. – W skrócie rzecz przedstawia się tak, że Davenport i Frances, moja teściowa, byli kochankami. Teść coś tam podejrzewał, ale pewności nie miał. Ja też długo nie wiedziałem, że zostanę ojcem, bo Frances zabroniła Iris mi powiedzieć. Ale gdy jasnym się stało, że sama była w ciąży zmieniła zdanie. Urodziła cię na strychu swego domu i oddała noworodka córce na wychowanie. Ślub i dzieci w zamian za milczenie.
– Tak mi przykro, Marisko – powiedziała matka i objęła córkę swym ramieniem.
Po sekundzie dołączyli do niej Paolo i Ian.
– Jesteście moją rodziną. Innej nie chcę, nawet jeżeli wuj William uważa mnie za obcą. Kocham was.
– A co z kroniką? – powtórzył Ian pytającym tonem. – Co z tym zrobisz? Szkoda byłoby zostawić ten temat, ale decyzja jest tylko twoja.
– Jeszcze nie wiem, czy wrócę do niej i czy w ogóle powrót jest możliwy! Czasem tego kroku żałuję, że się zabrałam za coś co mnie przerosło.
– Nie byłabyś sobą, gdybyś nie spróbowała. – Mariska uśmiechnęła się przez łzy.
Cokolwiek się jeszcze wydarzy, jednego mogła być pewna, że tuż obok są ludzie, którzy ją kochają za to, że po prostu jest.
Na inne decyzje przyjdzie jeszcze czas.

Koniec części I

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro