ROZDZIAŁ XV
Teraz
Lillian Iris delektowała się późnonocną ciszą z wysokości balkonu na drugim piętrze Crane Hall. To był jej stały zwyczaj - stać w tym samym miejscu, o tej samej porze i patrzeć na ukochane przez nią miasto, w którym spędziła praktycznie całe swoje życie.
Myślała wtedy o różnych sprawach, o minionym dniu oraz o ludziach, z którymi miała danego dnia styczność. Lepiej jej się myślało wówczas, gdy wokół wszyscy spali, a Boston uspokajał się na tyle, żeby Lillian mogła zebrać myśli i je uporządkować.
Mario czasami mawiał, że przesadzała, ale nie z samym zwyczajem przesiadywania na balkonie, lecz z samym dumaniem, bo przecież nie każdy aspekt życia dałoby radę się przewidzieć i dać mu takie ramy, jakie by się chciało nadać.
Dzisiaj myślała o Jamesie Davenporcie, o tym, że wyjechał w popłochu z Bostonu wiele lat temu wcześniej, że sam sobie wybrał taki los i chciał czy nie, ale wylazł z niego sakramencki tchórz.
Czy nie widział innego wyjścia, bo Frances nosiła jego dziecko, a on nie dorósł do roli ojca? A może trząsł się ze strachu przed Johannesem Boston?
Kto go tam wiedział? Pewnie prawda leżała gdzieś pośrodku, a Lillian jej nie pozna, bo Frances będzie milczała, jej mąż nie żył, a James okopał się w Belfaście.
Lillian miała okazję porozmawiać z Davenportem zaledwie kilka razy, gdy mężczyzna bywał u Williama, ale i tak niewiele słów ze sobą nawzajem zamienili, bo Lillian nie przepadała za nim z tej racji, że James to był istny magnes na kłopoty i jeszcze przy okazji pakował w nie Willa. Swoją drogą to Will nie musiał w ogóle go słuchać, a jednak to robił i miał więcej szczęścia niż rozumu, że nie trafił do pudła!
Może i przesadzała, ale naprawdę nie lubiła Davenporta za tę jego awanturniczość i lekkomyślność razem wzięte.
Mario może i czegoś się domyślał, czego dopuścił się ten gagatek, ale niedużo rozmawiał o tym z żoną, przekonany, iż przyjaźń z Jamesem nikomu na dobre nie wyszła.
Zrobiło się późno i za chłodno, żeby jeszcze siedzieć na balkonie, więc Lillian cofnęła się do środka i zamknęła okno. Myśli o zbliżających się urodzinach Williama przepełniały jej głowę chłodem gorszym niż na Syberii. Kobieta nie potrafiła zdecydować, co było gorsze - pójść na nie i być naocznym świadkiem katastrofy czy nie pójść i siedzieć w domu, produkując w myślach różne scenariusze tego, co mogło wydarzyć się bez jej obecności.
Ale, znając życie, to nie zniesie niepewności i pójdzie na nie dla samej wiedzy. Dlaczego William musiał co roku spraszać do siebie wszystkich - mniej lub bardziej - Crane 'ów i nie pozwalać, by którykolwiek z nich powiedział mu "nie" na jego zaproszenie?
Frances. James. William i Mariska. I po co te tajemnice?
Albo tak, albo siak. I tak źle i tak niedobrze! Może nie warto martwić się na zapas? Dość tych smutnych myśli, które prowadzą do nikąd! Frances Boston urodziła córkę, a Lillian starała się, żeby posprzątać po niej cały bajzel, którego natworzyla, gdy oddała noworodka na wychowanie.
Mariska dostrzegała znowu tę szczególne spojrzenia, które wymieniły między sobą mama i babcia, gdy sądziły, że nikt nie patrzył. O czym wtedy myślały - wiedziały tylko one.
Wyglądało to na tyle dziwnie i podejrzanie, że Mariska doszukiwała się w tym ukrytych przyczyn. No, bo mogło to przecież dziwić - najpierw obie były na "nie" jeśli szło o dzieło życia Mariski, a potem nieoczekiwanie zmieniły front!
A jeszcze później - ciągle posyłały sobie te zagadkowe spojrzenia, które mówiły jasno, że nie wszystko zostało w tej sprawie powiedziane! I jak tu ogarnąć cały ten galimatias???
A może Mariska przesadzała i nie chodziło tyle o nią samą, ile o Devona oraz Deidre? Co takiego zmalowali oboje, oprócz nie planowanego potomka, który urodził się nieprzyzwoicie szybko po ich ślubie? Mariska postanowiła, że pozna prawdę choćby miała skonać!
Pierwszą próbą będą urodziny wuja Williama, już za niecałe dwa tygodnie. Porozmawia z nim, mężczyzną starej daty, ceniącym szczerość, ale i dyskrecję. Rzadko go widywała poza szczególnymi okazjami, jak święta i osławione urodziny, lecz Mariska nie sądziła, że mogło być gorzej niż planowała. Bo zada mu wszystkie najważniejsze pytania, na które warto byłoby szukać odpowiedzi. I je poznać.
Mariska biła się w duchu z myślami, czy to mądre tak głęboko kopać, ale nikt inny oprócz wuja Williama nie chciał z nią rozmawiać o Devonie i Deidre, a zdaje się, że i o Davenporcie również.
Ian jak zwykle spóźnił się na poranny rodzinny posiłek, co wywołało niezadowolenie Lillian Iris.
– Ian! Chyba kupię tobie zegarek na urodziny, żeby nie myliły ci się godziny! – Nie omieszkała powiedzieć starsza pani i posłała wnukowi karcące spojrzenie.
– Nie trzeba, babciu, bo jeden sobie sam kupiłem. – Młodzieniec beztrosko wzruszył ramionami i usiadł na swoim miejscu przy stole. – Kręciłem się po sklepie pana Dawsona i znalazłem tam to cudo ...
Ian uwielbiał stare przedmioty, lubił na nie patrzeć i gdyby mu pozwolić, to przepadałby na całe dnie w antykwariacie pana Dawsona, co było na tyle dziwne, że jego miłość do antyków nie szła w parze że zgłębianiem znajomości historii. Ale taki był Ian - pełen sprzeczności.
Nie trwało długo, a Ian wyciągnął z kieszeni stary zegarek, może i nie tak wiekowy jak sam Crane Hall, bo na ów zakup nie miałby wystarczająco dużo pieniędzy, ale z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Lillian wstrzymała oddech, bo dobrze wiedziała, kto był właścicielem zegarka zanim ten trafił w ręce jej wnuka. Przedmiot miał charakterystyczne dwie ryski na bransolecie.
James Davenport taki nosił, a ryski wzięły się stąd, że pewnego dnia zahaczył bransoletą zegarka o szklany blat stolika kawowego w salonie Williama, gdy był u niego z wizytą. Lillian poznałaby ten zegarek wszędzie, bo Davenport nosił go całe lata, więc nie mogła się mylić.
Jakim sposobem znalazł się w sklepie Dawsona? James był w Bostonie? Albo nadal jest?
Czego tu szukał? Co chciał osiągnąć?
– Babciu? – Głos Iana dobiegał do jej uszu z daleka, jakby całe lata świetlne od niej. – Co się stało? Nie podoba ci się mój zegarek? Nie kosztował aż tak dużo, żeby się smucić!
– Nie chodzi mi o to – powiedziała Lillian, wstała powoli od stołu i opuściła jadalnię bez wytłumaczenia.
Rodzina patrzyła za nią, ale Lillian nie wróciła. Mariska i Ian niczego nie rozumieli, szczególnie tego, że zwykły zegarek wywołał u babci reakcję niemal alergiczną. Do kogo mógł należeć? Babcia znała właściciela zegarka i dlatego zareagowała w taki, a nie inny sposób?
Kim był ten człowiek? Co takiego zrobił?
Śniadanie szybko się skończyło, rozmowy przy stole zwyczajnie się nie kleiły. Dziwne zachowanie Lillian sprawiło, że wszystkim domownikom udzielił się jej niepokój.
Mariska potem długo jeszcze zastanawiała się, co było przyczyną reakcji babci - sam zegarek czy osoba jego właściciela. I nie doszła do żadnego konkretnego wniosku. Po jej głowie galopowały tysiące różnych myśli, ale podświadomie pojawiała się w nich osoba pana Davenporta. I jego powiązania z Crane 'ami. A w ogóle to czy jakieś istniały?
W żadnym wypadku James Davenport nie mógł być nikim, nawet jeśli babcia Lillian tak twierdziła i mówiła. Mariska czuła, że w dalszej lub bliższej przeszłości odegrał ważną rolę w relacji z Lillian, więc tym bardziej wuj William musiał coś tam wiedzieć skoro "kiedyś" trzymał sztamę z babcią. Teraz ich kontakty uległy niejako osłabieniu, ale czasem rozmawiali ze sobą, najczęściej przez telefon.
"Odkryję, kim jesteś i co zrobiłeś, panie Davenport!" – postanowiła w myślach młoda kobieta, udając się na staż.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro