ROZDZIAŁ X
Teraz
Iris pozwoliła mężowi mówić to, co mu zalegało na sercu. Gdy kolacja dobiegła końca, kobieta uznała, że Paolo ochłonął na tyle, by być w miarę spokojnym. Siedzieli oboje w jego pokoju, on mówił, Iris jedynie cierpliwie słuchała, od czasu do czasu zadając pytania, gdy chciała coś doprecyzować.
A gdy już skończył mówić o spalonym przez niego dokumencie poświadczającym adopcję Mariski, zapytała czy na pewno nikt niczego nie widział. Paolo powiedział, że był sam, gdy wcześniej wrócił z pracy.
– Boję się, Iris! – westchnął Paolo. – A jeśli Mariska nie zrozumie, dlaczego to zrobiliśmy? Jeśli nie uwierzy, że milczeliśmy z miłości do niej, nie chcąc obarczać ją cudzymi problemami?
– Ona jest uparta jak moja ... Nasza matka. Ale to dobra dziewczyna. I inteligentna, więc któregoś dnia zacznie zadawać niewygodne dla nas pytania. Może porozmawiać z Lillian albo, nie daj Boże, z panem Davenportem ... – Iris podzielała częściowo obawy męża.
Davenport mógł pojawić się w Bostonie, nawet jeżeli teraz siedział w Belfaście. Matka mogła w złości coś powiedzieć, zdradzić tajemnicę pochodzenia Mariski, zaczepić bądź co bądź córkę i wylać przed nią swoje żale oraz długoletnie frustracje ... Tyle rzeczy mogło pójść źle!
Lillian nalegała swego czasu, żeby to syn i jego żona byli tymi ludźmi, którzy powiedzą córce prawdę, ale wtedy Iris nie chciała się na to zgodzić, a Paolo ustąpił, dokładnie tak jak chciała tego jego ślubna pani.
Mariska uznawała, że jej "babci" nie za bardzo podpasowała nowa rodzina mamy, więc dlatego się od nich jawnie odżegnała. Bostonowie i Crane 'owie serdecznie się nie znosili od lat, toteż to było dla Mariski wiarygodne wytłumaczenie wieloletniego milczenia Frances i jej jawnej niechęci do wnuków oraz zięcia.
– Niepotrzebnie mówiłem jej o sekrecie mojego ojca – powiedział Paolo ze skruchą, gdy spojrzał prosto w oczy swej żony, ale dojrzał w nich tylko zrozumienie i troskę.
– Ale sekret taty dotyczył wyłącznie powodu, dla którego Devon szukał pocieszenia w ramionach Deidre, i tego, czemu ona przyjęła jego skandaliczne awanse. Nie Mariski, nie mojej matki! – zauważyła Iris całkiem słusznie.
– Ale od tego się zaczęło, ona chce wiedzieć ciągle więcej i więcej. Wszystko! – Paolo wyglądał jak żywy obraz smutku.
Mario Crane nie wiedział zbyt wiele o Jamesie Davenporcie, a o potajemnej ciąży Frances zgoła nic, lecz całkiem sporo o Devonie i Deidre. Żywo interesowała go historia rodziny, do której należał od urodzenia, czasem rozmawiał z Williamem i wymieniali się informacjami, więc wzajemnie uzupełniali się nabytą przez nich wiedzą, co mogło przynieść katastrofalne skutki, gdyby to ich podpytała Mariska na okoliczność powstania kroniki.
To samo Paolo powiedział do Iris.
– Czy powinienem martwić się już teraz? – Zerkał nerwowo w stronę drzwi do pokoju.
– Czy lepiej by było, gdybym nadał sprawie jej naturalny bieg i pozwolił Marisce samodzielnie odkryć nasze rodzinne tajemnice?
– Żałuję, że nie pozwoliłam ci, byśmy wcześniej jej powiedzieli, ale dla mnie zawsze było za szybko albo za późno, a teraz ...
Niech pisze, a czas zweryfikuje to, czego nigdy nie powiedzieliśmy, gdy był na to czas.
– Mariska podejmie swoją decyzję, oby dobrą.
– Devon był jeszcze większym gagatkiem niż my dwoje razem wzięci, zostawił narzeczoną niemal przed samym ołtarzem! – powiedział Paolo ni z gruszki ni z pietruszki, uśmiechając się do swoich myśli. – I został ojcem jakiś czas potem. Musiał jakoś dogadywać się z Deidre, bo urodziła się im jeszcze czwórka drobiazgu po Johnie. Dwie córki i dwóch synów. Żałuję, że to nie ja wpadłem na ten pomysł z kroniką!
– Byłoby łatwiej, ale jest inaczej i nic nie poradzimy na to. Niech Mariska pisze. Jeśli będzie chciała, to zrozumie i nam wybaczy.
– Niech pisze – powiedział nieoczekiwanie Paolo, myśląc, czy właśnie nie popełnił największego błędu w swoim życiu.
Historia zatoczyła koło - zaczęło się od Devona Crane 'a i na nim się zakończy.
– Jutro jej powiem. Przekażę naszej córce, że niech tworzy to swoje dzieło, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim? Co masz na myśli, Paolo?
– Wszystko, czego zdążyłaby się dowiedzieć, zostałoby w rodzinie.
– Mariska się ucieszy.
– My ucieszymy się trochę mniej, jeżeli ...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro