#3 ,,Mamy ładną pogodę"
Dowiedziałam się z kilka rzeczy o trzech paniach, które pierwszy raz zaszczyciły nas swoją obecnością w klubie żigolaków. Nic szczególnego, na co mogłoby zwrócić uwagę. Po prostu trzy bogate uczennice, które są fankami ślicznych chłopców. Nic nadzwyczajnego.
Właśnie szłam z tą wiadomością do wiceprzewodniczącego. Pracował nad laptopem. Podeszłam do niego od tyłu najciszej, jak potrafiłam. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, obrócił się do tyłu na kanapie i spojrzał na mnie. Czyli jednak wiedział, że tam byłam.
- No i jak? Czego się dowiedziałaś? - zapytał Kyoya.
- Nic szczególnego - odpowiedziałam i zaczęłam opowiadać o tym, czego się dowiedziałam o trójcy dziewczyn.
Po chwili Kyoya podziękował i wrócił do swojego poprzedniego zajęcia. Co za bufon. Lekceważyć tak kobietę. Nie lubię, gdy jestem w centrum uwagi, ale żeby tak od razu zignorować osobę, z którą się przed chwilą rozmawiało?
Odeszłam od niego i oparła się o parapet, później zaczęłam się przyglądać widokowi za oknem. Był ładny dzień, na zewnątrz świeciło słońce, a małe baranki chmur kłębiły się na tle nieba.
Gdy tak stałam, podeszła do mnie Fujioka. Stanęła obok mnie i jak ja zaczęła się przyglądać widokowi za przezroczystą powłoką. W końcu spytała:
- Koneko-senpai? - popatrzyłam na nią - Co myślisz o Clubie Hostów? - wlepiła swoje wielkie brązowe oczy w mnie.
- Nic nadzwyczajnego. Ludzie są tu mili i dziwni, każdy ma inny charakter. Mi to nie przeszkadza, bo dzięki temu jesteście, jak rodzina - Haruhi się cicho zaśmiała, a ja odpowiedziałam jej figlarnym uśmieszkiem.
- Rozumiem - nadal nie przestała się uśmiechać, jak ja. Polubiłam ją. Nie obchodzi jej czy biorą ja za chłopaka czy dziewczynę, no i nie widzi tego, że jest zakochana w Tamace, jak on również. Rzeczywiście miłość jest ślepa.
Stałyśmy tak przez kilka minut, dopóki nie wskoczył na mnie Honey-senpai.
- Koneko-chan! Cieszę się, że z nami jesteś!
- Ja też się cieszę, ale mógłbyś ze mnie zejść? - poprosiłam zaczynając robić się sina. Mori-senpai zdjął swojego kuzyna z mojej szyi.
- Dziękuję, Mori-senpai - ten jedynie skinął głową.
- Koneko-chan, jesteś z nami od kilku dni i jesteś naszym prawowitym członkiem - zaczął mniejszy trzecioklasista - Zaproponował to Tamaki-chan, ale nie może tego tobie powiedzieć, więc poprosił mnie o to. No i Koneko-chan, jako Host będziemy się przebierać na różne okazje - powiedział z uśmiechem, a ja się poczułam, jakby zeszło z mnie powietrze.
- Tak, będzie tak codziennie lub okazjonalnie - podszedł do nas Kyoya.
Oni sobie z mnie żartują? Będziemy się bawić w przebieranki? Bliźniakom może się to spodobać - pomyślałam skwaszona.
- Koneko-san, możemy wyjść? - spytał się wiceprzewodniczący. Skinęłam głową. Wyszliśmy z trzeciej sali muzycznej i ruszyliśmy w mi nie znanym kierunku. Szłam obok Kyoyi. Pomiędzy nami panowała cisza, ale nie niezręczna, tylko odpowiadająca flegmatykowi.
Wyszliśmy do ogrodu przed szkołą, gdzie żigolacy poprosili mnie, żebym dołączyła do ich klubu. Kyoya usiadł na ławce, a ja obok niego. Czekałam na rozwój wydarzeń. Nikt się nie odzywał, lecz coś mnie korciło, dlatego zapytałam się:
- Kyoya-san, po co tu przyszliśmy?
- Żeby napawać się chwilą - odpowiedział przymrużając powieki - Mamy ładną pogodę. Prawda, Koneko-san? - popatrzył na mnie.
- Aa... Tak. Masz rację - zgodziłam się z nim - Ale... nadal nie rozumiem po co mnie tu ściągnąłeś. Przecież ładna pogoda to nie dobry argument, aby mnie tu ściągnąć - uśmiechnął się lekko.
- Hah. Masz rację - na chwilę ucichł - Po prostu znów chciałem się poczuć, jak za dawnych lat, Koneko-chan - na ten zwrot zrobiłam się czerwona - Pamiętasz, Koneko-chan? - przechylił głowę w lekko bok.
- Pamiętam, Kyoya-chan.
9 lat wcześniej:
- Kyoya-chan! - podbiegłam do ośmioletniej wersji Kyoyi, przytuliłam się do niego zarzucając swoje ręce na jego szyję.
- Koneko-chan - powiedział, jak zawsze poważnie Ootori - Może chciałabyś pójść gdzieś ze mną? - zapytał się chłopiec. Przytaknęłam i oderwałam się od chłopaka. Wziął mnie za dłoń i poszliśmy do ogrodu.
Jego dłoń była ciepła, pogoda spokojna, a wiatr chłodny. Jedynie co dawało mi ciepło i bezpieczeństwo był jego dotyk, który chciałam zawsze czuć.
Usiedliśmy na ławce pod wielkim drzewem, już nie pamiętam, co to był za gatunek. Chyba wiśnia. Tak. To było drzewo wiśni. Choć minęło z parę lat to i tak pamiętam to dokładnie, drzewo, szczęście i jego ciepły dotyk.
Siedzieliśmy w ciszy trzymając się za ręce pod drzewem wiśni. Popatrzył się na mnie i powiedział z uśmiechem, tak rzadko u niego spotykanym:
- Mamy ładną pogodę. Prawda?
- Prawda - odwzajemniłam uśmiech - Bądźmy na zawsze razem - dodałam po chwili. Wyciągnęłam w jego stronę mały palec, który przyjął i sam przyłożył swój odpowiednik. Chwyciliśmy nawzajem swoje palce.
- Na zawsze - powtórzył.
Trwaliśmy tak przez kilka lat, dopóki nie musieliśmy przejąć niektórych obowiązków po naszych ojca i stać się bardziej odpowiedzialnymi. Jako dzieci byliśmy nie rozłączni, lecz dzieciństwo przemija. Złamaliśmy naszą obietnicę i już, tak z sobą nie przebywaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro