♣︎5♣︎
Will obudził się na zimnej posadzce. Chłód przenikał jego ciało na wylot. Czuł się zupełnie tak, jakby sam stał się częścią lodowatej posadzki. A może się nią rzeczywiście stał? Czuł się jak ledwo żywy trup. Jego umysł pracował na zwolnionych obrotach. Kręciło mu się w głowie.
Podłoga była naprawdę zimna i twarda, jak to bywają kafelki. Ale w tej chwili chyba właśnie tego najbardziej potrzebował.
Oczy już go prawie piekły, za to łeb pulsował bólem. Ostatniej nocy długo płakał. Nie wiedział, czy to rzeczywiście była noc, bo przez ten czas ciągle świeciła nad nim ledowa lampa, ale wołał tak myśleć. Wolał wierzyć, że była to noc. Nie potrafił wyobrazić sobie takich okrucieństw w ciągu dnia.
Chłopak wysunął rękę przed siebie i stęknął. Palce miał całe czerwone. Pod paznokciami zostały resztki zaschniętej krwi.
Wiktor, po tym, jak go zgwałcił, zaczął go dotykać. Ręce wsuwały się pomiędzy jego uda, muskały skórę jego członka, ugniatały jego tyłek. Mężczyzna rozszerzył jego nogi i wkładał w niego różne przedmioty, ponownie rozrywając go od środka. Will krzyczał, a policzki miał mokre od łez. Resztkami sił starał się wyrywać. Drapał paznokciami po plecach wychowawcy, próbował go odsuwać, wierzgał nogami i rękoma, jednak nic to nie dało. Wręcz przeciwnie - Wiktor stał się jeszcze bardziej agresywny w swoich działaniach.
Will poczuł, jak zbiera mu się na wymioty. Świeże wspomnienia przyprawiały go o dreszcze i obrzydzenie wobec samego siebie. Nie mógł już tego powstrzymywać. Podparł się na drżących rękach i zwrócił ubogą zawartość żołądka. Głównie wodę, bo od kilku dni prawie nic nie jadł.
Kręciło mu się w głowie. Na języku pozostał paskudny smak. Żałował, że nie mał niczego, czym mógłby przeczyścić sobie usta.
Czuł się brudny, paskudny i zhańbiony. Obrzydliwy. Pod ledową lampą te odczucia wzrosły kilkukrotnie. Zupełnie jakby był na scenie, ku uciesze okrutnej publiczności, która z wyraźną uciechą wytykała go palcami, szepcząc do siebie szyderczo.
Zwymiotował jeszcze raz.
Odsunął się od parujących wymiocin z niemałym trudem. Strasznie śmierdziały jak na zwykłą, wyżyganą wodę. Wszystko go bolało, ręce niekontrolowanie drżały, rany krwawiły. Znowu łzy napłynęły mu do oczu. Poprzedniej nocy obiecał sobie, że nie będzie już płakał. Ale nie mógł się powstrzymać.
Był zbyt słaby. Nie miał już na nic siły.
- skoro jesteś spokrewniony z Marią, to myślałem, że będziesz tak dobry jak twoja matka. Rżnęło się ją nieźle, to muszę przyznać. Może to tylko kwestia praktyki... jak myślisz, Oskar?
Znowu zwymiotował. Tym razem nie z powodu obrzydzenia do samego siebie, tylko do tego, co powiedział Wiktor. Wstrząsnął nim szloch. Łzy znowu popłynęły mu po policzkach. Nie miał siły ich powstrzymywać. Nienawidził siebie za to, że był aż tak słaby.
♣︎♣︎♣︎
Mijały pewnie godziny. Nie wiedział tego na pewno; w pokoju nie było żadnego zegarka. Nie musiał nawet sprawdzać; nie było słychać tego charakterystycznyego dźwięku wskazówki sekundowej. A nawet gdyby zaczął szukać, pewnie i tak by żadnego zegarka nie znalazł.
Jego ciało trzęsło się z zimna. Siedział nago na lodowatych płytkach już długi czas. Wolałby chyba jednak siedzieć w całkowitej ciemności, której tak bardzo nienawidził. W jego pokoju przynajmniej było ciepło.
Zatęsknił za nim. Tam czuł się przynajmniej bezpiecznie. Względnie bezpiecznie, co prawda, ale jednak. Tu, pod tą ledową lampą nie miał jak się ukryć. Czuł się całkowicie odkryty i, co za tym idzie, zagrożony.
Chciał zetrzeć krew z podłogi. I te żygi.
Z każdą chwilą czuł, że musi się od nich oddalić. Gdy patrzył na to, co zostawił po sobie, robiło mu się słabo. I to nie dlatego, że było to obrzydliwe. Tu chodziło o coś innego, ale nie wiedział dokładnie o co.
Opierając się o ścianę, dźwignął się na nogi. Jęknął z bólu, ale nie upadł. Nabrał głęboki wdech. Czuł, że zaczyna panikować, bo jego oddech przyśpieszył.
- Już dobrze, już dobrze, już dobrze... - powtarzał sobie maniatycznie, starając się siebie do tego przekonać, mimo koszmarnego bólu. Chociaż starał się mówić normalnie, ledwo mógł sam usłyszeć własny głos. Miał zdarte gardło po wczorajszych... wydarzeniach. - Wiktora przecież tu nie ma. Już cię nie skrzywdzi, uspokój się... uspokój się... uspokój się! USPOKÓJ SIĘ DO CHOLERY!
Głos mu się łamał, więc przestał mówić. Zaczął brać głębokie oddechy. Pomogło, jednak nie do końca. Paskudny uścisk w brzuchu nie ustępował, ale przynajmniej trochę zelżał. W oczach znowu zbierały mu się łzy. Powstrzymał je. Już nie chciał siebie pozwalać na okazywanie słabości. Musiał koniecznie wziąć się w garść, chociaż czuł się koszmarnie.
Ze strachem zerknął w dół, na swoje nogi. Sapnął przerażony. Krew zaschnęła na jego udach niczym szkarłatną farba. Gdyby nie to, że miał... wspomnienia, że wiedział, co albo właściwie kto, nabawił go takich obrażeń, mógłby się nabrać, że to była farba. Chociaż wolałby po prostu uwierzyć, że to była zwykła farba.
Po bólu, jaki odczuwał, podejrzewał, że nie będzie dobrze. Jego odbyt był jakby porozrywany. Tak się w każdym razie się czuł. Nie wiedział na pewno, a nie chciał się upewniać. Po prostu nie. Gdyby to zrobił, nie mógłby udawać, że nic się nie zdarzyło. Chciał o tym wszystkim zapomnieć.
Dalej się patrzył na swoje nogi. Pod plamami krwi pulsowały purpurowe, prawie czarne siniaki. Zemdliło go. Odwrócił wzrok. Nie mógł na to patrzeć. Nie chciał na to patrzeć.
Chciał o tym zapomnieć. Tak po prostu. Wymazać z głowy te okropne wspomnienia. Zrobiłby chyba wszytko, żeby móc tak zrobić. Tu nie chodziło o ból i rany. To mógł znieść. Odnosił już podobne obrażenia. Wiktor kopał go prawie codziennie, często do krwi. Stało się to dla niego pospolite, ot, rytułał dnia praktycznie.
Ale jeszcze nigdy Wiktor nie dotykał go. Nie w ten sposób. Nie na tle seksualnym. Nigdy jeszcze nie patrzył na niego z takim pożądaniem, gdy sprawiał mu ból. Jeszcze nigdy wcześniej... nie chciał go tak bardzo skrzywdzić.
Ból w końcu minie, a zostaną traumatyczne wspomnienia.
Twarz Wiktora ciągle stała mu przed oczami, nawet jeśli były zamknięte. Ręce dotykały jego nagiego ciała, szarpiąc go i ściskając, powodując, że czuł się jak najobrzydliwszy śmieć.
Nic nie warty, paskudny śmieć, którego można zgwałcić, a potem tak po prosty wyrzucić, bo nic przecież nie znaczył. Bo zawiódł w dostarczaniu nieludzkiej rozrywki.
Dalej podtrzymując się ściany, Will zrobił krok. A potem kolejny. I jeszcze jeden. I następny. Poruszał się wolno, ale parł naprzód. Co chwila stękał z bólu, jednak się nie zatrzymywał.
Miał zamiar dotrzeć do regału w drugim końcu pokoju. Nie liczył na to, że znajdzie na nim coś przydatnego. Potrzebował tylko jakiegoś zajęcia, które odciągnie jego myśli od tego, co się stało. Nie mógł się więcej nad sobą rozczulać. Czuł, że rozsypałby się całkowicie, gdyby zaczął.
Chciał udawać, że nic się nie stało i że wszystko to sobie wymyślił. Okrutny i paskudny zły sen. Brzmiało realistycznie. Było teoretycznie możliwe.
Jednak dotkliwy ból pozostał, tak samo jak najprawdziwsza krew i rany.
Oparł się o metalową konstrukcję. Nazwanie tego ,,regałem" było niezbyt trafne. To były raczej skręcone ze sobą stalowe deski, z kartonowymi płytami pomiędzy nimi.
Na przysłowiowej półce znajdowały się te dziwne przedmioty, których Wiktor wczoraj...
Will z niemałym obrzydzeniem złapał je w dwa palce i cisnął w odległy kąt pokoju.
Odetchnął, starając się odepchnąć paskudne wspomnienia sprzed oczu. Miło ze strony Wiktora, że przynajmniej nie zostawił ich przy nim, by jeszcze raz okrutnie z niego zaszydzić.
- Już, było dobrze - szepnął do siebie. Wziął kilka głęboki wdechów i wypuścił powietrze przez usta. - Już cię nie skrzywdzi...
Oszukiwał sam siebie. Podświadomie czuł, że Wiktor może lada chwila wrócić i zrobić to samo co wcześniej. To była tylko kwestia czasu.
♣︎♣︎♣︎
Ten rozdział jest trochę krótszy niż poprzednie. Bywa. Przepraszam, staram się wstawiać co tydzień w poniedziałki, ale czasem nie wychodzi.
(Edit: byłam przekonana, że wstawiłam rozdział. Ale watt tak mi truł dupę rzeczami w stylu ,,wystąpił błąd zapisywania" itd więc chyba go jednak nie wstawiłam. Ujoj)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro