♣︎4♣︎
Wiktor wrócił z gabinetu jakiś zbyt spokojny. Gdyby Willowi dobrze poszła prezentacja, pewnie by się uśmiechnął. Może. Co prawda nigdy nie był przy nim zadowolony, jednak dzisiaj miał wyjątkowo dobry humor.
Z naciskiem na miał.
Twarz bez wyrazu i lekko ściągnięte brwi nie wskazywały na nic dobrego. Will domyślał się, że nie poszło mu idealnie, ale że aż tak?
Poczuł się okropnie. Znowu zrobił wszystko, co w jego mocy, a i tak mu się dostanie, chociaż bardzo się starał. Chciał, żeby wychowawca był z niego dumny, choć ten jeden jedyny raz. Ale nie. Nigdy nie był wystarczająco ,,idealny" dla Wiktora.
Gdy wychowawca dotarł do niego szybkim krokiem, złapał go za przegub dłoni i pociągnął za sobą. Nadgarstek od razu zaczął pulsować mu bólem. Wiktor trzymał go tak mocno, że Will miał wrażenie, że do jego dłoni nie dopływała już krew.
Wiedział, że czeka go teraz kara i to zważywszy na drgającą żuchwę Wiktora - niemała. Will jeszcze nigdy nie widział go tak wściekłego. To właśnie wtedy, gdy wydawał się nad wyraz spokojny, zważywszy na sytuację, która miała miejsce, był strasznie wkurwiony.
Chłopak nie miał pojęcia co zrobił źle. Na pewno coś spieprzył na prezentacji, ale co? Starał się, robił wszystko, czego Wiktor go nauczył, wykorzystał wszystkie wskazówki, jakich wychowawca kiedykolwiek mu udzielił a i tak... był beznadziejny?
Naprawdę się starał, chciał uzyskać pochwałę od Wiktora, jednak zawsze przegrywał. Nigdy nie był wystarczająco dobry.
Wiktor szedł tak szybko, ciągnąc go za sobą, że Willowi zaczynały się już plątać nogi. Czuł, że jeszcze chwila i się wywróci. Wychowawca jeszcze bardziej przyśpieszył.
Nie, nie, nie. Tylko nie to.
Will zaczynał się naprawdę bać. Normalnie Wiktor by już go wrzucił do jakiegoś pomieszczenia i zaczął go bić, jednak on prowadził go gdzieś dalej. Nie wiadomo gdzie.
Skręcili za róg, a potem za kolejny i kolejny. Nawrócili gdzieś, cofnęli się w głąb, a potem parli znowu do przodu. Chłopak od razu się pogubił. Zastanawiał się, jak Wiktor rozpoznawał te wszystkie odnogi i korytarze, bo on miał wrażenie, że ciągle drepczą w kółko. Wystrój się zmieniał, gdy szli dalej. Korytarze stały się czystsze i dużo lepiej oświetlone.
W końcu dotarli do dużych, dwuskrzydłowych drzwi z ciemnego drewna, których Will nigdy wcześniej nie widział. W ogóle nie rozpoznawał miejsca, w którym się znajdowali; na ścianach były białe kafelki zamiast szpetnej boazeri, a na nich kinkiety w kształcie muszelek. Na posadce nie było tego dobrze mu znajomego, obrzydliwego dywanu w zielone kwadraty.
Wiktor obrócił jedną z dużych gałek i pchnął drzwi. Wszedł do pomieszczenia, gwałtownie wciągając chłopaka za sobą. Puścił go, a wtedy Will zachwiał się i upadł na chłodną posadzkę.
Drzwi trzasnęły i na chwilę zrobiło się kompletnie ciemno, jak w egipskim grobowcu. Nagle nad jego głową zapaliła się ostra ledowa lampa, oślepiając go. Światło odbijało się od białych ścian, stając się jeszcze jaskrawsze. Will zamknął na chwilę oczy, a zaraz potem otworzył je, intensywnie mrugając. To nie było zbyt przyjemne.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko było białe: ściany, sufit, podłoga, nawet jakieś meble stojące w rogu. Jedynym elementem będący w innym kolorze był mały granatowy stołek. Na nim siedział Wiktor.
— Myślałem, że się rozumiemy, chłopcze — powiedział cicho, bardziej sycząc niż mówiąc, a jego głos rozległ się głośno w pomieszczeniu. Przenikał do szpiku kości Willa. — Byłem wręcz o tym przekonany. Jak widać się jednak myliłem.
Will milczał chwilę. Wiktor nic dalej nie mówił, więc chłopak domyślił się, że czekał na jego odpowiedź.
— Naprawdę się starałem — powiedział cicho Will. Starał się pilnować głosu, nie mógł pozwolić by zadrżał. Nie czuł się pewnie, ale nie chciał tego zdradzać. — Robiłem wszystko...
Wiktor wstał i popatrzył na niego z góry. Świdrował go spojrzeniem ciemnych oczu. Chłopak dostrzegł w nich drwinę.
— ,,Robiłem wszystko co w mojej mocy" — przedrzeźniał go, unosząc do góry jedną brew. — Znowu ta sama śpiewka. I jak to się dzieje, Oskar, że zawsze ,,tak bardzo się starasz" a nic z tego nie wychodzi?
Will milczał. Na to nie miał żadnej odpowiedzi. Nie wiedział, co mógłby w ogóle powiedzieć. Nie mógł w żaden sposób załagodzić swojej sytuacji. Mógłby skłamałać albo powiedzieć prawdę, a i tak nie miałoby to większego znaczenia. Jego słowa się teraz nie liczyły, nie ważne co by powiedział.
— No, Oskar — wycedził Wiktor. Ton jego głosu był ostry jak sztylet. Will miał wrażenie, jakby wychowawca przystawił mu go do gardła. Jedno złe słowo, a ostrze już przecinało mu krtań. — Odpowiadaj.
Will otworzył usta, ale do jego głowy nie napływały żadne słowa. W głowie miał kompletną pustkę. Ciężko by mu było nawet improwizować.
— Ja... ja... — zająknął się chłopak.
Serce biło mu kilkakrotnie szybciej niż normalnie. Panicznie uciekał wzrokiem, patrząc wszędzie, tylko nie na Wiktora. Bał się. Wychowawca zawsze go przerażał, ale jeszcze nigdy do aż takiego stopnia. Coś się w nim zmieniło.
— No co?
Wiktor uniósł butem jego brodę do góry, zmuszając chłopaka, by spojrzał mu w twarz. Will leżał praktycznie na ziemi, więc mężczyzna wysilać się zbytnio nie musiał, by to zrobić. Chropowa podeszwa buta wbijała się chłopakowi w podbródek.
— Jak mówisz do Pana, patrz mu prosto w twarz — warknął Wiktor.
Will niepewnie spojrzał mu w twarz. Drgnął, widząc wściekłość na twarzy Wiktora. Z trudem powstrzymał się od odwrócenia wzroku.
— Ja... przepraszam... Panie. Wybacz mi, Panie, za moje błędy. To się więcej nie powtórzy.
Wiktor kopnął go w szczękę. Zabolało. Chłopak odniósł wrażenie, że zaraz żuchwa mu odpadnie.
— Ciągle tylko przepraszasz za błędy, a nigdy się nie uczysz. To rozczarowujące. Chyba moje metody są zbyt łagodne...
— N..nie, Panie! — krzyknął Will. — Są dobre, tylko ja... nie wystarczająco dużo ćwiczę — wymyślił kłamstwo na poczekaniu.
Po minie Wiktora od razu wywnioskował, że nie był to dobry pomysł. Zrozumiał, że wkopał siebie jeszcze bardziej. Wręcz wkopał sobie własny grób.
— To oby ta kara uświadomiła ci, że może warto się jednak starać. Nie będę delikatny jak do tej pory. Chcę, żebyś to dobrze zapamiętał...
Że niby do tej pory był delikatny?
Wiktor rzucił się na Willa, przygniatając go do ziemi. Przerażony chłopak szamotał się, starając się uwolnić, jednak mężczyzna mocno przytrzymywał jego nadgarstki. Will nie mógł się prawie ruszać.
Pierś unosiła się mu szybko i opadała. Zaskoczony wytrzeszczył oczy.
— Ach, już zapomniałem, jak wyglądasz, gdy naprawdę się boisz — powiedział cicho, gładząc Willa po policzku i wykrzywił usta w odrażającym uśmiechu.
Chłopakowi nagle zrobiło się niedobrze. Oddychał naprawdę szybko, jak gdyby właśnie skończył biec maraton. Chciał odwrócić wzrok. Zamknąć oczy. Z jakiegoś powodu jednak nie potrafił. Spojrzenie ciemnych, świdrujących oczu Wiktora napawało go hipnotyzującym strachem.
Powoli zaczął rozpinać guziki od jego garnituru. Sparaliżowany przerażeniem Will nie był w stanie się nawet ruszyć, gdy mężczyzna zdejmował z niego warstwy ubrania. Wiktor nie śpieszył się. Napawał się jego strachem.
— Od czego by tutaj zacząć? — zastanawiał się głośno, pochylając się nad prawie nagim nastolatkiem. Jego oddech cuchnął dymem papierosowym. — Jak myślisz, gówniarzu? Co najlepiej zapamiętasz?
Warga Willa zadrżała, oddech jeszcze bardziej przyśpieszył. Trząsł się.
Mężczyzna wyjął z kieszeni swojej marynarki zapalniczkę. Przyłożył ją do skóry chłopaka na wysokości obojczyków i odpalił.
Will krzyknął z bólu. To było coś kompletnie innego niż te wszystkie kopniaki, które dostawał od Wiktora. Tamten ból rozchodził się i zanikał, jednak gorąc od płomienia zapalniczki dalej go parzył, pomimo, iż mężczyzna już dawno odsunął ogień od jego skóry.
— Podoba Ci się, co?
Will przygryzł mocno język, gdy płomień przejechał po wewnętrznej stronie jego uda, zostawiając po sobie palący, ognistoczerwony ślad. Zagryzł język, by powstrzymać krzyk.
— Nie musisz się powstrzymywać, i tak cię nikt nie usłyszy.
Zapaliniczka zatrzymała się na jego klatce piersiowej, koło lewego sutka. Płomień już nie parzył jego skóry. Czuł tylko ciepły metal.
Nagle płomień zaczął palić jego sutek. Will słyszał kiedyś, że jest to jedna z najdelikatniejszych części ciała, jednak jakoś nie był w stanie w to uwierzyć. Teraz jednak, gdy płomień trawił jego skórę, nie mógł powstrzymać krzyku.
Wrzask rozdarł ciszę i wypełnił cały pokój. Will nie mógł przestać, chociaż od hałasu bolały go uszy.
Bolało. Tak bardzo bolało...
A Wiktor nie wyłączał zapalniczki. Chłopak dalej krzyczał.
Na twarzy Wiktora pojawił się triumfalny uśmiech. Will poczuł, jak w żołądku robi mu się jakaś gula.
Przybliżył jeszcze raz zapalniczkę. I znowu. I jeszcze raz...
W końcu wychowca zgasił zapalniczkę i włożył ją z powrotem do kieszeni.
Pierś Willa unosiła się szybko i opadała. Starał się uspokoić, wziąć głębszy oddech, ale nie potrafił. Panikował. Ból po płomieniu stawał się coraz dotkliwszy. Nawet nie zauważył, kiedy stanęły mu w oczach łzy.
— Chyba to nie jest wystarczające — stwierdził Wiktor i wstał. Will ze strachem wodził za nim wzrokiem.
Wiktor kopnął go w ramię. Następnie w bok. Potem w piszczel. I w kolano. I w łopatkę. I w tyłek. I w łydkę...
Will zwinął się w pozycję embrionalną. Wiktor kopał go z każdą chwilę coraz mocniej. Rozkrwawiał mu strupy. Plecy strasznie go piekły. Czuł, że będzie miał po tym konkretne rany, jeśli nie potężne blizny.
Will czekał, aż Wiktor przestanie go kopać i sobie pójdzie. Często udawało mu się wyczuć właśnie taki moment. Mała zmiana zachowania, chwila wahania wychowawcy znaczyła, że już się znudził i że zaraz go zostawi.
Ale ten moment nie nadchodził.
Miał szczęście, że Wiktor kopiąc go, omijał twarz. Oczywiście chłopak dostał w szczękę nie raz, nie dwa, ale nic więcej. To mogło znaczyć, że wychowawca zamierzał go jeszcze wystawić na aukcję. Poobijana twarz nie sprzedałaby się najlepiej. Poczuł się jakby bezpieczniej.
Jeszcze trochę... - powtarzał sobie Will, zaciskając powieki. Spod rzęs wymykały mu się pojedyncze łezki. Wstydził się ich. Wszystko przeraźliwie go bolało. - Jeszcze chwilę cię pobije, a potem zostawi. Będzie dobrze. To prawie koniec...
Wiktor nie przestawał.
— Cholera, te plecy... trzeba je ogarnąć trochę — powiedział po jakimś czasie. Może minęły godziny, może tylko minuty... Willowi trochę kręciło się w głowie, więc nie był w stanie tego stwierdzić.
Will poczuł w środku, w okolicy serca coś w rodzaju przyjemnego ciepła. Był cały obolały, ale nagle zrobiło mu się lepiej... trochę lepiej, w każdym razie. Wiktor o nim pomyślał! Chciał go opatrzyć? Czyli jednak się nim przejmował... czyli jednak rzeczywiście chciał dla niego jak najlepiej... na swój sposób.
Will postanowił się nie ruszać. Nie chciał zepsuć tej chwili. Wiktor robiący coś miłego... to było aż niezwykłe. Rzadkie.
Po pokoju poniósł się dźwięk brzękającego szkła, kiedy mężczyzna postawił jakiś słoik na podłodze. W każdym razie brzmiało to jak słoik. Mogło to być dowolne szklane naczynie.
Rozległ się kolejny brzęk, gdy odkręcone wieczko spadło i potoczyło się po podłodze. Przewróciło się tuż obok ucha Willa.
— Może trochę zaszczypać — powiedział Wiktor... jakimś dziwnym tonem. Z pewnością nie takim, jakim mówi się do poszkodowanej osoby.
Zimne dłonie Wiktor dotknęły jego pleców. Mężczyzna przejechał rękami po jego ranach. Opuszki jego palców były bardziej szorstkie, niż wcześniej mu się wydawało. Zdziwiony Will wyczuł jakieś dziwne grudki na jego dłoniach, zupełnie jak piasek...
Zaraz po tym wrzasnął. To była sól.
Wiktor specjalnie wcierać mu sól w świeżo otwarte rany. Dla jakiejś własnej, chorej satysfakcji. Will zdał sobie właśnie sprawę z tego, że właściwie nigdy wychowawca nie starał się nim opiekować. Tylko mu to wmawiał, robiąc coś przeciwnego.
Wiktor był pieprzonym sadystą i się na nim wyżywał. Chłopak dopiero teraz to dostrzegł. I nie mógł uwierzyć, że tak długo dał się oszukiwać.
To wszystko bolało. Oparzenia od zapalniczki. Rozkrwawione rany. Sól. Prawda.
Szczególnie prawda. Will czuł się, jakby coś rozrywało go od środka. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Miał ochotę zwinąć się w kłębek i płakać. Każdy oddech był dla niego ciężki. I to chyba nie przez kopniaki Wiktora...
Plecy strasznie go piekły. Już nie krzyczał. Nie miał na to już siły, a poza tym zdarł chyba sobie gardło. Bolało go i strasznie chciało mu się pić.
Policzki miał już całe mokre.
Wiktor śmiał się. Do cholery on się śmiał! Najpierw chichotał, po czym roześmiał się głośno. Willa przeszedł dreszcz.
Odwrócił go na plecy, znów przyszpilając jego nadgarstki nad głową. Chłopak syknął cicho z bólu. Plecy płonęły mu żywym ogniem.
Will spojrzał na swojego wychowawcę ze strachem, ale dużo mniejszym niż wcześniej. Czuł, że Wiktor nie zrobi już niczego, co go jeszcze bardziej skrzywdzi. Już teraz cierpiał. Nie potrafił wyobrazić sobie większego bólu. Byłby tylko taki sam albo i mniejszy.
Starał się oddychać głęboko.
Nic mnie gorszego już nie spotka - powtarzał w myślach. - Będzie tylko lepiej. Będzie dobrze...
— Mam pewien pomysł, Oskar, chcesz go usłyszeć?
Will delikatnie pokręcił głową. Chciał już, żeby to wszystko się skończyło. Igrał z ogniem, odmawiając Wiktorowi. Ale w tamtej chwili nie mógł myśleć o niczym innym. Ból nie pomagał w byciu uległym. Nie mógł myśleć już jasno. Był strasznie zmęczony tym wszystkim.
Chciał zasnąć i, być może, już nigdy się nie obudzić.
— A może wystarczy, jak cię naprowadzę...
Puścił jego nadgarstki i zajął się rozpinaniem paska od spodni. Will natychmiast zrozumiał, o co mu chodziło.
— Nie... nie. Zrobię wszystko, naprawdę wszystko — jąkał się chłopak, czując, jak do oczu napływa mu więcej łez. Język mu się trochę plątał. — Tylko nie to. Proszę... będę już grzeczny, obiecuję. Zrobię wszystko, Panie. Proszę, oszczędź mi tego, Panie.
Will rzadko o cokolwiek prosił. Wiedział, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków, w których o coś prosił, działo się odwrotnie, niż by chciał. Teraz jednak był zdesperowany. Nie widział innego wyjścia. Wolał zdać się na nikły cud, na litość Wiktora.
Jednak jego wychowawca nie znał takiego słowa jak ,,litość". Nie odpuszczał, choćby nie wiadomo co się stało. Zawsze musiało być tak, jak on chciał. A zrozpaczona i przerażona twarz swojego ucznia była jedną z rzeczy, które jeszcze bardziej go nakręcały.
Will usiadł i spięty obserwował, jak Wiktor rozpina swoją koszulę. Marynarka wisiała już na krześle, podobnie jak krawat.
Chłopak panicznie rozejrzał się po pokoju. Zrozumiał, że Wiktor nie zamierza przestać i że i tak... zmusi go do stosunku seksualnego, czy tego chciał, czy nie. Miał tylko jedno wyjście...
Korzystając z tego, iż Wiktor dalej kłopotał się z rozpinaniem guzików od swojej koszuli, zerwał się na równe nogi i podbiegł do drzwi. Były ciężkie, ale wykorzystując siłę rozpędu pchnął je i wypadł na zewnątrz. Popędził korytarzem.
Wszystko go bolało, jednak adrenalina zrobiła swoje: przez chwilę poczuł się niemal jak profesjonalny biegacz. Poczuł się jakby... wolny. Był to jedbak zaledwie ułamek sekundy. Chciał już się obejrzeć, by sprawdzić, czy Wiktor go goni, a wtedy dłoń mężczyzny zatkała mu usta. Drugą ręką wychowawca mocno złapał go w pasie i powoli zaczął zaciągać go z powrotem do pokoju. Chłopak wierzgał nogami, starając się kopnąć go w kolano. Wyrywał mu się. Gryzł jego dłoń, licząc na to, że uda mu się uwolnić. Nic z tego.
Próbował się jeszcze wyrwać, ale bezskutecznie. Will był obolały i chudy, nie miał prawie żadnych mięśni, za to Wiktor był potężny i silny. Różnica między nimi była kolosalna. Nie miał żadnych szans na ucieczkę, co oznaczało, że mężczyzna mógł praktycznie zrobić z nim to, co chciał.
Puścił chłopaka i potężnym kopniakiem posłał go na ziemię. Rany Willa ponownie dały o sobie znać. Spojrzał na swoje dłonie. Były lekko fioletowe. Zauważył, że spływa mu coś po ręce. Krew. Nie zdawał sobie sprawy, że aż tak mocno Wiktor go urządził.
— Uciec się chciało, co? — warknął Wiktor ze złością. Zamek w drzwiach głośno trzasnął, gdy mężczyzna przekręcił klucz, zamykając ich w środku. — Myślałem, że poprzednia kara oduczyła cię ucieczek...
Ręce Wiktora znalazły się na szyi chłopaka I mocno ją ścisnęły. Will panicznie starał się nabrać powietrza, ale mężczyzna trzymał mocno. Gdy zaczynało mu się robić ciemno przed oczami, Wiktor go puścił. Przestraszony chłopak zaczął intensywnie kaszleć.
— Nie mogę pozwolić na to, żebyś mi tutaj odpłynął. Masz być przytomny, gdy będę cię ruchał.
A kiedy Will myślał, że Wiktor nie może mu sprawić więcej bólu, zrobił to. Krzyczał, płakał, wyrywał się, jednak mężczyzna nie przestał. Czerpał z tego chorą satysfakcję. Rzucał w niego obelgami. Bił. Ale najgorszy był ten jego szaleńczy uśmiech. Cierpienie chłopaka chyba jeszcze bardziej podniecało jego wychowawcę, bo koszmar Willa trwał i trwał, nie chcąc się skończyć.
♣︎♣︎♣︎
Nienawidzę deadline'ów, ale bez nich nie potrafię się zmobilizować. Przepraszam za te dziwne pory wstawiania rozdziałów.
Jeśli widzicie jakieś błędy, czy to ortograficzne, interpunkcyjne czy logiczne albo jakie tam jeszcze są, koniecznie dajcie mi znać. Mogłam czegoś nie zauważyć. W poprzednim rozdziale raz napisałam, że Ramon ma różowe włosy, a potem że zielone (zauważyłam to przed wstawieniem). Zdarza mi się pomylić wygląd postaci, jak widać heh.
Chciałabym poprawić wszystkie niejasności i błędy, więc jeżeli rzuci wam się coś w oczy, koniecznie dajcie mi znać. Lubię udoskonalać moje prace
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro