♣︎33♣︎
Nio stało w garażu i patrzyło się na leżący na regale telefon, który znajdował się tam już od kilku dni. Nie wiedziało na ile było to potrzebne, jednak chciało mieć pewność, że absolutnie nic, o czym porozmawia z mamą nie zostanie usłyszane przez telefon. Już teraz podejrzewało, że było podsłuchiwane. A niebezpieczeństwo miało się dopiero zacząć.
Westchnęło i wróciło do salonu, by podłączyć telefon. Nie potrafiło zdusić w sobie poczucia niepokoju, które opanowało jeno ciało i wydawało się wniknąć w każdą jeno komórkę.
Miało się spotkać z ojcem. Ile to już lat minęło, odkąd ostatni raz widzieli?
- Nio?
Monika Lenard podeszła, stanęła w drzwiach prowadzących do salonu i popatrzyła z troską na swoje dziecko. W jej długie czarne włosy zaczęły się powoli wplatać pasma siwizny, których nie próbowała nawet ukrywać, lecz nosiła z dumą. Jej zawsze radosne oczy sprawiały wrażenie wyjątkowo zgaszonych. Dłonie ukryła w rękawach przydługiego wełnianego swetra.
Nio z początku nie odpowiedziało. Wiedziało, że nie musiało; oboje doskonale porozumiewali się bez słów. Wiedziało, że się o jeno niepokoiła. Jej oczy pytały: czy wszystko będzie w porządku?
Nio podeszło do mamy i delikatnie ją przytuliło. Kobieta odwzajemniła uścisk, wtulając mocno swoje dziecko. Nie przeszkadzało jej, że Nio było od niej znacznie wyższe. Osoba wiedziała, że dla niej już zawsze pozostanie jej malutkim Nio, nieważne ile lat miało minąć.
- Wiem, że się niepokoisz - szepnęło. - Ale wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
Nio przerwało uścisk i ścisnęło pokrzepiająco dłonie mamy. Nie było słów, które mogły określić jak bardzo wdzięczne było za posiadanie takiego rodzica jak ona.
To ona pomogła jeno się poskładać po pierwszym coming oucie w szkole jako osoba niebinarna, kiedy dzieciaki zaczęły jeno dręczyć i prześladować. To ona nauczyła jeno jak dbać o długie włosy, w których wreszcie Nio nauczyło się pokochać siebie. To ona pomogła no zawiesić wielką niebinarną flagę na ścianie nad łóżkiem i wspierała jeno we wszystkich decyzjach jakie podejmowało.
Była tak delikatna i czuła, że momentami miało wrażenie, że mama nie należała do tego okrutnego świata. Przy niej Nio czuło się tak bezpiecznie jak przy nikim innym. Wiedziało, że zawsze może na nią zawsze liczyć; pomagała no na każdym kroku. I to wszystko bez żadnego momentu zawahania.
W przeciwieństwie do ojca.
Nio poczuło gniew narastający w jeno ciele na samą myśl o tym człowieku. Nienawidziło go całym sercem.
Nie chodziło tylko o to, że zdradził matkę; odkryli to dopiero kilka lat temu, gdy przyszedł do nich chłopak nazywający się Ramon, podający się za biologicznego syna Logana. Ojciec nawet nie próbował tego ukrywać. A najgorsze było to, że ten chłopak był zaledwie rok młodszy od Nio - Co znaczyło, że ten romans trwał przez przynajmniej siedemnaście lat. Jeśli nie więcej. Nio zastanawiało się czy ojciec od samego początku angażował się w romanse, czy może jeno starsza siostra Zosia żyła kiedyś w prawdziwej rodzinie czy, tak jak ono, w żałosnej jej imitacji.
Rozwód poszedł szybko i minęło już kilka lat, jednak w Nio nadal płonęła nienawiść do tego człowieka, gdy tylko o nim pomyślało.
I gdyby Nio nie spotkało Willa, już nigdy nie nawiązałoby żadnego kontaktu z ojcem.
Od lat wiedziało, że jeno ojciec, Logan, prowadził jakiś nielegalny biznes. Wiedzieli o tym wszyscy w ich popapranej rodzinie, chociaż Nio nie znało szczegółów. Jednak nazwisko, które Will podał jeno podczas tamtej rozmowy, Kosior, brzmiało zadziwiająco znajomo. Nio było prawie pewne, że słyszało je kiedyś od ojca. I przez cały czas krążyło jeno po głowie.
Musiało się dowiedzieć, czy rzeczywiście ojciec mógł mieć coś z tym wspólnego.
Nio nie było jakimś wielkim fanem Willa; nie potrafiło zrozumieć zafascynowania Luca jego osobą. Jednak doskonale wyczuwało, chociaż chłopak panicznie nie chciał tego pokazywać ani poruszać, że Will miał za sobą traumatyczne wydarzenia. Było to widać w każdym jego ruchu, w tonie głosu, w sposobie w jaki się wypowiadał... Nio nie było pewne, czy było to tak oczywiste, czy po prostu tak dobrze potrafiło przeglądać jego kłamstwa.
Chciało mu pomóc. Musiało się dowiedzieć prawdy.
A interesy ojca były dobrym miejscem do rozpoczęcia rzeczywistych obserwacji. Nawet jeśli Logan nie miał z tym wiele wspólnego, zawsze istniały inne organizacje zajmujące się handlem ludźmi. Nio wątpiło w to, że nie było między nimi absolutnie żadnych powiązań.
Musiało rozwiązać tę zagadkę i zdobyć konkretne dowody.
Jednak mimo wszystko strasznie się denerwowało. Ostatnio dużo rozmawiało z ojcem przez telefon, starając się ,,odbudować więzi". W końcu ojciec zaprosił jeno do spędzenia czasu w jego rezydencji, by mogli spędzić czas ,,tak jak kiedyś". Nio nie sądziło, że ojciec będzie tak zdesperowany brakiem kontaktu z jeno, że tak szybko się zgodzi zaprosić jeno do domu, mimo wielu lat, które minęły odkąd ostatnio się widzieli. Najwyraźniej miało szczęście.
Jednak wszystko szło zadziwiająco łatwo. Zbyt łatwo.
Nio nie potrafiło zabić zbierającego się w jeno brzuchu niepokoju.
- Obiecuję - powtórzyło mamie, lecz bardziej sobie; liczyło, że powtarzanie tego no uspokoi, ale nie wiedziało czy to rzeczywiście pomagało czy tylko sobie to wmawiało. - Wszystko będzie dobrze.
- Wracaj całe i zdrowe, Nio
Uśmiechnęło się i ponownie przytuliło mamę.
- Dobrze, mamo.
Nio wyszło z domu i podeszło do przystanku autobusowego, pod który miał zaraz przyjechać jeno autobus. Pomachało mamie po raz ostatni, odwróciło się i wetknęło w uszy słuchawki. Starało się skupić na muzyce, bo pomimo tego, że zapewniało mamę, iż wszystko było w porządku, Nio było tak zestresowane, że niemal się trzęsło. A ta część, której nie ogarniał niepokój, zaczynała powoli płonąć nienawiścią. Musiało oddychać. Musiało być spokojne. Inaczej cały plan pójdzie się jebać.
♣︎♣︎♣︎
W ciągu dwudziestu kilku minut Nio dotarło na pętlę autobusową, w pobliżu której miał na jeno czekać ojciec. Nie musiało długo stać; mężczyzna podjechał na przystanek pod którym się znajdowało zaledwie dwie minuty później. Otworzył okno swojego czarnego porsche i wychylił swój łysy łeb do Nio. Błysnęły oprawki złotych okulary przeciwsłonecznych.
Gucci, zauważyło Nio, starając się nie krzywić. Oczywiście, że musi się wszędzie popisywać, jaki to jest bogaty.
- Nikodem. Miło cię widzieć.
Nio odetchnęło głęboko, starając się zdusić nieprzyjemne uczucie, które zakiełkowało ponownie w jeno brzuchu, gdy tylko usłyszało swój deadname. Rozmawiali przez telefon wiele razy, jednak jakaś część Nio łudziła się, że kiedy spotkają się na żywo, ojciec będzie szanował jeno preferowane imię i zaimki.
Nic bardziej mylnego.
Musisz się przyzwyczaić, powiedziało do siebie, ojciec nigdy nie chciał zrozumieć i to się nigdy nie zmieni. Przyzwyczaj się. Zabij te nierealistyczne nadzieje.
- Hej... tato - powiedziało, siląc się na przyjazny ton, by ojciec nie wyczuł jadu, jaki krył się w jeno głosie. - Miło cię wreszcie znowu zobaczyć.
Nienawidziło tego człowieka, który teraz uśmiechnął się szeroko, gdy tylko się do niego odezwało.
Nio otworzyło drzwi i wsiadło do samochodu na przednie siedzenie pasażera. Gdy tylko zamknęło drzwi, Logan wcisnął gaz do dechy, wgniatając ich w fotele, i porsche pognało przez miasto.
- Jak ci minął czas ostatnio? - zagadnął jeno Logan, opierając swobodnie swoje wielkie dłonie na kierownicy. - Co tam w szkole?
Nio zmarszczyło brwi. W zeszłym tygodniu przypominało mu, że od dłuższego czasu jest na edukacji domowej, więc dziwiło się, że nie pamięta. Mogło się założyć, że gdyby zapytało o datę jeno urodzin, też by nie wiedział. Bo niczego o jeno nie wiedział, interesowała go tylko najstarsza córka Zosia - jedyne z jego ślubnych dzieci, które nadal chciało go znać po wyjściu na światło dzienne wieloletniego skandalu.
- Słyszałeś że Zosia przeniosła się z narzeczonym do Kanady?
- Tak, do Vancouver - mruknęło Nio.
Rozmowa znowu się urwała.
- Co u mamy?
Nio wzdrygnęło się słysząc to pytanie.
- Nie musisz być taki zdziwiony. - Ojciec włączył kierunkowskaz i zjechał z głównej ulicy na wewnętrzną. - To, że nie jesteśmy już razem, wcale nie oznacza, że mnie nie obchodzi.
A jakoś nie przeszkadzało ci to, żeby złamać jej serce ukrywanym przez kilkanaście lat romansem, pomyślało gorzko Nio, czując jak ponownie w jeno sercu rozpala się nienawiść do tego człowieka. Ty jebany szkodniku.
Nio nie odpowiedziało ojcu i w samochodzie zapadła niezręczna cisza. Logan chyba zrozumiał, że nie dostanie odpowiedzi na to pytanie, bo porzucił temat.
- Stwierdziłem, że pewnie będziesz miał ochotę na grilla - odchrząknął. - Kiełbasy, hamburgery... wszystko tak jak wtedy, gdy byłeś mały, pamiętasz?
Nio zacisnęło usta w wąską linię. Nie było zachwycone. Nie robiło tego wszystkiego, by odgrywać z ojcem scenki, bawić się w ,,dawne czasy" i udawać, że między nimi nic się nigdy nie zmieniło.
- I stwierdziłem też, że skoro tutaj jesteś, to możesz również odbudować swoje relacje z bratem.
- Ramon nie jest moim bratem.
- Jest przyrodnim. Ale dalej jesteście spokrewnieni. Zawsze byłeś wobec niego sceptycznie nastawiony.
A dziwisz mi się?
Logan dalej mówił o grillu, o tym co mogą na nim przyrządzić, gdzie go rozstawić... ale Nio słuchało go tylko połowicznie. W głębi zaczynało już być poirytowane: chciało pomóc Willowi, a ostatnie czego pragnęło to przyjacielsko spędzać czas z ojcem.
Zaczynało mieć wątpliwości, czy w ogóle dobrze zrobiło spotykając się z nim. Jeśli się pomyliło, nie będzie mogło tak łatwo znowu zerwać relacji z ojcem...
Leżący na desce rozdzielczej złoty iphone Logana nagle zawibrował. Potem znowu, aż w końcu rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka. Samochodem szarpnęło; mężczyzna gwałtownie zjechał na pobocze, a Nio panicznie złapało się drzwi.
- Muszę odebrać - powiedział spokojnie, odpinając się i otwierając drzwi, jak gdyby właśnie nie wykonał gwałtownego manewru tylko spokojnie zaparkował. - Zostań w samochodzie.
Nio spojrzało się na zgaszony ekran swojego telefonu i udało, że coś przegląda. Odgrywało tę scenkę na wszelki wypadek, gdyby Logan odwrócił się i spojrzał w jeno stronę. Tak naprawdę osoba wstrzymywała oddech i starała się wyłapać każde słowo z rozmowy, korzystając z faktu, że Logan zapomniał zamknąć okna z jeno strony. A Nio było bardzo z tego zadowolone, bo dzięki temu miało szansę podsłuchać rozmowę. Włączyło mikrofon w dyktafonie, mając nadzieję, że uda mu się nagrać przynajmniej część.
- Ale że dalej to samo? Pierdolę, dalej chodzi o tego kupca?
Logan przechadzał się dookoła samochodu, jakby niespokojnie, ale jednocześnie emanując pewnością siebie.
- No to nie mój problem, że nie dostał... - Logan rozejrzał się dookoła i na chwilę zatrzymał wzrok na Nio, które uważnie słuchało, ale przeglądało coś w telefonie. Wzrok mężczyzny dostrzegło tylko kątem oka. - ... tego chłopaka, którego kupił. Z tym to należy się zwrócić do jego właściciela pierwotnego.
Nio wytrzeszczyło oczy, gdy to usłyszało. To mogło stać się potrzebne. Jeszcze bardziej nachyliło się w stronę uchylonego okna.
- Nie, naprawdę, nie mogę tego załatwić - mruknął gniewnie Logan. - Nie mam z tym nic wspólnego. A jego nie widziałem od dnia aukcji.
Logan wsadził dłoń do kieszeni spodni i wydawał się w niej czegoś szukać.
- Tfu, ten Kosior to jebany debil jednak - mruknął mężczyzna, jednak w jego głosie można było wyczuć sarkastyczno-rozbawiony ton. - Zostawić tak na wpół rozkopane interesy i zacząć otaczać się dziwkami, zamiast zająć się robotą. On ma przecież rodzinę... Nie, chuj mnie obchodzi co on teraz zrobi, to naprawdę nie mój problem!
Mężczyzna podrapał się po głowie i westchnął.
- Nie, nie. Nie zawracaj mi kurwa dupy tylko Kosiorowi, jasne?
Logan jeszcze chwilę awanturował się przez telefon, jednak Nio przestało go słuchać tak uważnie. Wiedziało, że było na dobrym tropie; to dzięki ojcu uda jeno się rozwikłać zagadkę Willa.
Teraz pozostało tylko zagrać wystarczająco dobrze, by ojciec obdarzył jeno zaufaniem na tyle silnym, by wprowadzić Nio do swojej działalności. Widziało, że ojciec był na tyle zdesperowany, żeby utrzymać więź ze swoim dzieckiem po tak wielu latach zerowego kontaktu. Nio postanowiło to wykorzystać.
Wiedziało, że dobrze uczyniło zmuszając się do ostrożności oraz nie kontaktując się ostatnio ani z Willem, ani z Lucem. Wkraczało na niebezpieczny teren. Jeden niewłaściwy krok, a Logan może jeno zabić. Nawet mimo tego, że Nio było jego dzieckiem.
Ale mimo to miało zamiar zrobić wszystko, by pociągnąć tego człowieka na dno, dostarczając policji wszystkie dowody. Nie miało zamiaru cofnąć się przed niczym, byle tylko je zdobyć.
Potrzebuję tylko czasu, pomyślało, drapiąc się po nosie, by ukryć uśmiech pchający no się na usta. Znajdę wszystkie brudy na niego. Możesz zacząć odliczać do swojego procesu w sądzie, ojczulku...
♣︎♣︎♣︎
Will obudził się w pewne sobotnie popołudnie, późno, bardzo późno, dużo później niż zazwyczaj. Zrozumiał to, kiedy spostrzegł intensywne promienie słońca wpadające przez okno w sypialni jego i Luca. Natychmiast go to rozbudziło. Zerwał się z posłania i rzucił w stronę telefonu. Na zegarze dochodziła godzina czternasta.
Musiał przyznać, że po nocnym siedzeniu na balkonie, gdy jego ciało przeniknął wczesnowiosenny chłód, a konfundujące myśli dotyczące jego uczuć wobec Luca zostały w dużej mierze uporządkowane, spało mu się znacznie lepiej niż zwykle. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek przespał tyle godzin tak twardym snem, że nawet krzątanie Luca (które codziennie go budziło) nie było w stanie sprawić, żeby otworzył oczy. Może to właśnie dlatego chłopak postanowił go nie wyciągać z łóżka mimo tak późnej godziny - wolał pozwolić mu się wyspać i nareszcie wypocząć
Will zsunął się z materaca i postawił stopy na oświetlonej słońcem drewnianej podłodze. Wspomnienia i myśli z poprzedniego wieczoru i nocy zebrały się w jednym miejscu i przejęły nad nim kontrolę... Z nową siłą powróciły wczorajsze chwile, gdy pozwolił sobie czuć, nie martwiąc się o konsekwencje swoich emocji.
Kocham go.
Na jego policzki wystąpił rumieniec zażenowania, a bicie serce przyspieszyło. Schował twarz w dłoniach, licząc na to, że ich zimne wnętrze schłodzi jego policzki, przez co nie będzie widać, jak bardzo były czerwone.
Wciąż nie do końca pogodził się z tymi uczuciami. Wiedział jednak, że się nie mylił: kochał go, chociaż nie do końca jeszcze rozumiał, co to oznaczało.
Poza tym, że nie powinien się tak czuć.
Nie w stosunku do Luca.
Całkiem jednak lubił to uczucie samo w sobie: tę dziwną lekkość i ciepło, które odczuwał w środku, gdy tylko widział Luca lub gdy chłopak zwyczajnie uśmiechnął się do niego. Wydawało się oplatać wtedy jego ciało dziwne podekscytowanie, którego przyczyny nie potrafił do końca odgadnąć: to były zwykłe gesty, a jednak miały tak wielki wpływ na Willa.
Gdy Luc trzymał jego dłoń, rytm bicia serca Willa wydawał mu się nagle niesamowicie kojący; przyspieszał on jednak do nieokiełznanego galopu, kiedy tylko Luc wyciągał kciuk, by delikatnie musnąć jego skórę. Jego ciało było mu niesamowicie znajome, dłonią potrafił odnaleźć każdą krzywiznę jego pleców i wiedział, w które miejsca się wtulić, by znaleźć się najbliżej niego. Uwielbiał jego przepiękny uśmiech i te wpatrujące mu się w duszę oczy, zdające się wręcz lśnić, kiedy patrzył na niego.
Luc był gejem.
I jakaś część Willa naiwnie wierzyła, że może jednak miał jakąś szansę, że może za każdą jego inicjacją dotyku kryło się może coś więcej: kiedyś była to metoda na uspokojenie drugiej osoby, teraz ten dotyk wydawał się gestem czułości. I może... ale tylko być może, Luc pokazywał mu w ten sposób, że...
Ale to nie miałoby żadnego sensu, mówił jego rozsądek. Luc był świetny: przystojny, pomocny i niesamowicie ciepły, a Will nadal był imitacją człowieka, która nadal chwilami nie miała żadnej kontroli nad swoimi emocjami. Nie miał mu nic do zaoferowania, nawet ciała, którego on i tak by nie chciał, a nie wiedział nawet, jakie w rzeczywistości było plugawe.
Gdyby mu powiedział o swoich uczuciach, zniszczyłby między nimi wszystko. Bo on nie widział go w ten sam sposób. I nigdy nie zobaczy. Will doskonale o tym wiedział.
Nie mógł znieść myśli, że popatrzyłby się na niego z odrazą, gdyby przyznał mu się, co do niego czuł. Bo wiedział, że tak by się stało; że jego uśmiech przygasłby, a jego miejsce zająłby nic nie wyrażający grymas, pod którym kryłoby się zniesmaczenie. Luc tolerował go jako przyjaciela, ale nigdy nie zaakceptowałby go jako potencjalnego partnera.
Will nie odczułby tego jako zdradę, bo doskonale wiedział, że i tak nigdy nie miał u niego szans. Ale rozczarowanie, które zrodzi się w momencie zrujnowania jego deziluzji, złamie jego serce w sposób tak silny, że już nigdy nie zdoła pozbierać kawałków i złączyć je znowu w całość. Zgubione odłamki sprawią, że będzie jeszcze bardziej niekompletny niż teraz, a te, które odnajdzie, wbiją się głęboko w jego serce, tak głęboko, że już zawsze będzie krwawił.
Odetchnął głęboko, starając się odgonić te myśli.
Może... może to uczucie było tylko tymczasowe. Chciał wierzyć, że to uczucie wkrótce wygaśnie, jednak z drugiej strony nie chciał o nim zapominać. Znalazł w nim pewnego rodzaju przyjemność, mimo że doskonale wiedział, że nic nigdy z tego nie wyjdzie.
Nie chciał ryzykować. Nie mógł ryzykować.
Chciał liczyć na to, że to uczucie niedługo przejdzie. Musiało przejść.
Westchnął i otworzył szufladę, którą Luc już dawno przeznaczył na jego rzeczy, i wyciągnął skarpetki. Stwierdził, że na razie się nie przebierze i zostanie w piżamie ( w za dużej koszulce Luca z długim rękawem oraz w workowatych spodniach ciasno związanych w pasie, by nie zsunęły mu się z wąskich bioder).
Zaburczało mu w brzuchu. Odkąd pogodził się z Lucem postanowił spróbować jeść normalnie. Czasem nie był w stanie i pomijał posiłki, ale zazwyczaj się pilnował. Nie chciał martwić Luca, który chyba coś podejrzewał od jakiegoś czasu. Ale dzisiaj rzeczywiście był głodny, więc postanowił coś zjeść.
Will zszedł po schodach, dalej pogrążony w myślach. Dopiero gdy postawił stopy na parterze, zarejestrował rozchodzącą się od strony kuchni muzykę. Stanął na brzegu kuchni i już miał się zapytać Luca, czemu pozwolił mu spać tak długo, gdy...
Do jego uszu dotarł delikatny głos, tak delikatny i dźwięczny jak nic, co kiedykolwiek usłyszał.
Luc śpiewał.
Will stał tak przez chwilę, zbyt zszokowany, nie będąc w stanie wydobyć żadnego dźwięku.
Tak, wcześnie słyszał, jak chłopak śpiewał - gdy kiedyś jechali do sklepu ogrodniczego razem z ciotką. Wydawało się to być tak dawno temu... Luc podśpiewywał wtedy cicho, a muzyka niemal zagłuszała jego słowa.
Teraz było jednak inaczej. Podkład leciał na niskiej głośności, wydawał się być ledwie słyszalny, tak samo jak głos oryginalnego wokalisty. To z ust Luca wydobywał się anielski głos. Posiadał w sobie niesamowitą lekkość i dźwięczność, jednak pobrzmiewał w nim również delikatny bas, dodający subtelnej głębokości. Will nie rozumiał, o czym śpiewał: słowa były w obcym mu języku, podejrzewał, że był to niemiecki; wychwycił twardszą wymowę niektórych głosek, która była jednak ledwie możliwa do wyłapania, przez łagodność głosu Luca, kiedy śpiewał tekst piosenki.
Will dostrzegł niebywałą grację w jego ruchach, gdy poruszał się w rytm muzyki. Luc uniósł nieznacznie ręce nad głowę, a wpadające przez okno słońce zatńczyło na jego nagich przedramionach. Jego profil również lśnił, głaskany przez jasność popołudnia. Postać Luca miała w sobie coś niezaprzeczalnie pięknego, czystość dorównującą starogreckim posągom; majestatycznym, lecz powabnym i zapierających dech w piersiach. Chłopak również poczuł jak oddech utyka mu w gardle, wyrażając niemy zachwyt.
Will poczuł, że na jego policzki wypływa delikatna czerwień, która z każdą chwilą wydawała się przybierać na sile. Nie potrafił nic na nią poradzić, ani na nią, ani na szybsze bicie serca, które znowu postanowiło wyrwać się naprzód. Nie wiedział, czy to kwestia dnia, słońca, czy przeświadczenia Luca, że nikt go nie widział... jednak Will nie potrafił oderwać od niego wzroku dużo bardziej niż zwykle; tkwił zaklęty w tej magicznej chwili.
Luc wydał mu się przepiękny, gdy poruszał się z tą delikatną gracją, gdy uśmiech wypływał na jego usta podczas śpiewania refrenu. Will dostrzegł u siebie nagłą potrzebę: pragnął podejść do niego i spleść razem ich dłonie; poczuć jego delikatne palce na swojej skórze, doznać ponownie jego dotyku. Serce przyspieszyło mu na samą myśl o czymś takim.
Nie powinien tak myśleć.
Oddychaj. Jesteś tylko pod wrażeniem jego głosu, to nic takiego.
Ale chciał teraz poczuć jego dłonie na swojej twarzy; miękkość jego opuszek na swoich rozgrzanych policzkach, emanujące z ust ciepło. Strasznie chciał go dotknąć. Z każdą mijającą sekundą robiło mu się coraz cieplej; żar nie opuścił jego policzków, jednak wydawał rozprzestrzeniać się dalej, docierając do każdego zakamarka jego ciała. Zauważył, że przyspieszył mu oddech. Serce również. A jemu robiło się gorąco, bardzo gorąco.
Przestań o tym myśleć.
Powachlował się ręką, próbując schłodzić twarz oraz rozgonić dziwne myśli, które zagościły w jego głowie. To, że przyznał sobie, że darzył go głębszym uczuciem, nie oznaczało, że mógł pozwalać swojemu mózgowi na wymyślanie takich scenariuszy. Szczególnie, że Luc nawet nie myślał o nim w ten sposób; uczucie Willa nie miało żadnej przyszłości.
Tylko się ośmieszał. Naprawdę musiał przestać sam się pogrążać.
Jednak ponownie skupił wzrok na Lucu.
Will strasznie idealizował Luca od dnia, kiedy go poznał. Dalej często to robił, choć w mniejszym stopniu niż kiedyś, jakby nie do końca chcąc przyjąć, że Luc też był rozedrganym emocjonalnie człowiekiem, chociaż w sposób inny niż Will. Wciąż pamiętał, jak zwierzył mu się z jego relacji z rodzicami. I mimo tych niedoskonałości, tych skaz, które w jego przypadku nie były gorszące, jak byłyby w przypadku Willa, on nadal był... tak cudowną osobą. Delikatną na jego krzywdy i uczucia. Kochaną. I... uroczą, co Will przyznał przed samym sobą z niemałym wstydem.
Will nie zadurzył się w człowieku, który pod każdym względem był perfekcyjny. Jego serce skradł chłopak, który nie bał się rozmawiać o uczuciach.
Nadal nie mógł uwierzyć, że kiedykolwiek zapała do kogoś tak silnym uczuciem jak do niego. Że pozwoli szybszemu biciu serca dyktować warunki swojego życia. Bo przy nim nie próbował już tego serca uspokajać; w pewien sposób rozkoszował się każdym jego biciem, bo czuł, że w jakiś zawiły sposób zbliża to Luca do niego.
Wciąż stał w wejściu do kuchni i obserwował Luca, gdy on nadal śpiewał i pół tanecznym krokiem przemieszczał się po pomieszczeniu. Cokolwiek sobie wmawiał, Will nie potrafił odmówić sobie patrzenia na niego; chłonął jego widok z wielkim zafascynowaniem, które szybko zmieniało się w czysty zachwyt; po jego sercu ponownie rozlało się komfortujące ciepło. Chyba nie było sensu z tym walczyć. Will uśmiechnął się i oparł się delikatnie o framugę, dalej mu się przyglądając.
Minęło trochę czasu, zanim Luc odwrócił się w jego stronę i uniósł wzrok, napotkawszy na jego nogi. Zauważył go, a uśmiech zamarł na jego ustach. Natychmiast je zamknął, wyraźnie speszony i podrapał się zakłopotany po głowie. Może Willowi się tylko wydawało, ale miał wrażenie, że policzki Luca nieznacznie zaczerwieniły się z zawstydzenia.
Chłopak odchrząknął, kierując wzrok gdzieś obok, jak gdyby specjalnie unikając nawiązania kontaktu wzrokowego z Willem.
- Nie wiedziałem, że...
- Masz piękny głos - przerwał mu Will. Nie zdążył się nawet zastanowić nad swoimi słowami, a już opuściły one jego usta. - Naprawdę piękny.
Sam nie dowierzał, że był w stanie powiedzieć na głos coś takiego. Luc popatrzył na niego w osłupieniu. Will zrozumiał nagle, że był to pierwszy raz, kiedy skomplementował Luca. Robił to często w myślach, jednak nigdy nie wypowiadał tych słów na głos, czując, że byłyby zbyt żenujące lub nieodpowiednie.
Will delikatnie się speszył, kiedy wypowiedział komplement. Jednak nie zamierzał przestać mówić. Chciał, żeby Luc wiedział, co naprawdę o nim myślał. A przynajmniej garstkę tego, która zdołała mu przejść przez gardło.
- Dziękuję - odpowiedział Luc, robiąc się delikatnie czerwony na twarzy. A potem bardziej czerwony. - Ale nie jestem aż tak dobry.
- Jesteś. Naprawdę tak uważam.
Chwilę milczeli. Luc przygryzł wargę i zdał się uśmiechnąć sam do siebie. Will nadal patrzył na niego, delikatnie zdezorientowany. Czasami po prostu nie rozumiał jego reakcji. Nie było powodu by nagle zrobił się taki czerwony, ale nie zamierzał próbować dotrzeć do przyczyny tego zachowania, bo wiedział, że i tak by się nie domyślił. Był słaby w takich rzeczach, kiedy dotyczyły one Luca.
- A ty śpiewasz? - zapytał Luc, zmieniając temat.
Will pokręcił głową. Wciąż pamiętał te odległe dni, gdy Wiktor zamykał go na kilka dni w pokoju, bez dostępu do jedzenia ani światła. By choć trochę zagłuszyć wszechogarniającą i przytłaczającą ciszę, która z czasem tak zaczynała wwiercać mu się w uszy, że słyszał fantomowe dźwięki, zaczynał śpiewać. Chociaż bardziej: próbować śpiewać. Szybko się zniechęcił, nie mogąc znieść brzmienia swojego głosu. Niektórzy ludzie zwyczajnie nie byli stworzeni do śpiewania.
Jak dużo łatwiejsze stałyby się tamte dni, gdybym tylko mógł słuchać śpiewu Luca..., przeszło mu przez myśl.
Aktualnie lecący utwór skończył się i rozbrzmiał nowy kawałek. Ich uszy powitał szybki rytm, a Luc wymamrotał pod nosem coś w stylu ,,kawałek mojego dzieciństwa" lub coś podobnego, jednak Will nie był pewien czy zwyczajnie mu się nie przesłyszało, bo skupił się na zachwycie, który nagle wymalował się na twarzy chłopaka.
- Skoro nie śpiewasz, to tańczysz - zdecydował Luc, wyglądając na delikatnie rozbawionego, co Will uznał za bardzo urocze. - Mogę prosić? - Uśmiechnął się szarmancko i ukłonił, wyciągając otwartą dłoń w jego stronę. Will nie wiedział, czy był poważny, czy też tylko się z nim droczył.
- C..co masz na myśli? - zdołał tylko wydukać, zdezorientowany.
Luc złapał go delikatnie za łokieć i powoli przyciągnął do siebie. Momentalnie znaleźli się tak blisko siebie, że ich torsy i twarze dzieliło nie więcej niż kilkanaście centymetrów. A Will nie miał ani chwili, by psychicznie się na to przygotować.
- Ale co z ciastkami w piekarniku? - wyjąkał, zszokowany wyjątkowo śmiałym działaniem Luca. Nie narzekał. Ale miał wrażenie, że serce mu zaraz wybuchnie od tak prędkiego kołatania. Uciekał wzrokiem, patrząc się wszędzie, tylko nie na niego. - Nie spalą się?
- Spokojnie, pilnuję ich.
Luc jeszcze bardziej zmniejszył dystans między nimi. Chłopak wyciągnął prawą rękę w bok, umieszczając ją na poziomie ich ramion. Will rozpoznał ustawienie do walca, którego kiedyś nauczył go Wiktor. Ledwie pamiętał kroki tego tańca.
- Mogę? - zapytał cicho Luc. Jego głos był ledwo słyszalny pośród muzyki.
Will kiwnął głową, pozwalając mu położyć dłoń na dolnej części jego pleców, kompletując tym ustawienie do walca. Nieco zesztywniał, kiedy poczuł jego rękę w tak osobliwym miejscu. Jednak jego dotyk był delikatny i swobodny, więc Will czuł, że w każdym momencie mógłby wywinąć się z uścisku. Ale ufał Lucowi, dlatego nie sądził, że zajdzie taka potrzeba, mimo myśli pełnych niepokoju, które zbierały się z tyłu głowy.
Od nowego tekstu linijki, Luc rozpoczął takt. Pociągnął Willa delikatnie za sobą i nic nie powiedział, kiedy chłopak nadepnął mu na stopę. Tańczenie walca do rockowej muzyki niemieckiej nie miało najmniejszego sensu, a jednak to właśnie robili: niezgrabnie poruszali się, od czasu do czasu przydeptując sobie nawzajem palce u stóp. Will rozkoszował się się delikatnością jego dotyku, bliskością jego ciała; ciepłem jego oddechu i tonem jego głosu: Luc cały czas śpiewał, jednak nieco ciszej niż wcześniej.
Uśmiechnął się, czując jak serce zaczyna bić mu szybciej. I nie było dla niego istotne to, że Luc myślał o tym zdarzeniu w inny sposób niż on. Jego obecność całkowicie wystarczała Willowi i rozkoszował się iluzją, w której znaczył dla niego dużo więcej niż w rzeczywistości.
Z czasem zamiast rzeczywiście podążać za właściwymi krokami walca, zwolnili nieco, na wpół tańcząc, na wpół kołysząc się na boki. Delikatny dotyk Luca i bliskość jego ciała sprawiały, że Will czuł się niemal tak, jak gdyby chłopak czule go przytulał.
- Und wenn du mich küsst... - zaśpiewał Luc razem z wokalistą, a jego twarz nieznacznie przybliżyła się do twarzy Willa. Chłopak czuł jego oddech na swoich rozgrzanych policzkach. - Dann ist die Welt ein bisschen weniger scheiße*.
Will nie miał pojęcia, co znaczyły te słowa. I tak ledwo mógł się na nich skupić. Nieśmiało spojrzał na jego dolną wargę. I miał wrażenie, był prawie pewien, że Luc również patrzył na jego usta. Nie rozumiał dlaczego. Ale on również nie potrafił odwrócić od nich wzroku.
Ich nogi zatrzymały się; przestali tańczyć, a Will poczuł rozprzestrzeniające się po jego skórze przyjemne mrowienie, wywodzące się z miejsc, w których Luc dotykał jego ciała. Czas zatrzymał się w miejscu, sekundy ciągnęły się w nieskończoność, a Will zauważył, że był w stanie dostrzec najdrobniejsze ruchy Luca: ruchy jego klatki piersiowej, lekko drżące ramiona i łapiące płytkie oddechy usta. Chłopak zacisnął dłoń na materiale jego bluzki, jak gdyby obawiał się, że jeżeli zrobi to na jego plecach, Will ucieknie.
Luc już nie śpiewał. Dookoła nich leciała muzyka, jednak Will słyszał tylko gwałtowne bicie swojego serca. Luc mocniej zacisnął ich dłonie. Ich czoła niemal się stykały. Will tonął w jego bliskości, niezdolny nic powiedzieć ani się ruszyć. Luc ruszył głową; ich nosy delikatnie musnęły się.
- Will, ja... - powiedział cicho Luc, a jego głos brzmiał jakoś dziwnie. Wydawał się ociekać pewnością siebie, jednocześnie kryjąc w sobie pokaźną nutę niepokoju i niezdecydowania.
Will głośno przełknął ślinę, a jego warga drgnęła.
- Will - chrząknął cicho Luc. Jego głos zdawał się przenikać ciało chłopaka. Wydawał się szukać odpowiednich słów - Ja już od dłuższego czasu... ja... Willi...
Will drgnął i zachłysnął się powietrzem, natychmiast wyrywając się z transu. Rozszerzonymi oczami wpatrywał się w Luca. Nagle dotarło do niego co robił i natychmiast zrobił krok do tyłu, wysuwając się z delikatnego objęcia Luca, które jednocześnie wydawało się wzbudzać w nim przeogromny żar. Gdy Will odsunął się, drugi chłopak również wydał się oprzytomnieć.
Chwilę patrzyli na siebie z pewnego rodzaju niepewnością, ale też wyczekiwaniem. Will czuł, że ciągnęło go do ramion Luca. Odczucie było tak silne, że go przytłoczyło; jego ciało zdawało się być trawione przez dreszcze, które mogły zostać odegnane tylko wtedy, gdy Luc ponownie dotknie jego skóry. Przeraziło go to.
Willi...
Głos Luca w jego głowie zaczął obijać się z niewyobrażalną intensywnością.
- C-co powiedziałeś? - wymamrotał, odwracając od niego wzrok i kierując go na własne stopy.
Czuł jak twarz zaczęła mu płonąć.
- Wilii. Zdrobnienie od Will. Tak mi wpadło do głowy... - powiedział powoli, jednak nie wydawał się być tym tak zakłopotany jak Will. - Mogę tak na ciebie mówić? Willi? - zapytał, z rosnącym uśmiechem na ustach.
Nie rozumiał idei zdrobnień imion, ale kiedy Luc wypowiadał Willi na głos... chłopak czuł się bardzo wyróżniony. Jak gdyby na świecie mogło być tysiące Willów, ale Willi był jeden i on należał do Luca.
- T-tak? - wyjąkał.
Will był strasznie roztrzepany; cały czerwony na twarzy, i powstrzymujący wypływający mu na twarz uśmiech. Czuł się bardzo zawstydzony i nie chciał, żeby Luc to zobaczył, dlatego podszedł do zlewu i oparł się na nim. Luc chyba zrozumiał, że Will potrzebował przez chwilę przestrzeni, bo sprawdził minutnik w zegarku i przykucnął przed piekarnikiem, wpatrując się w piekące się ciastka.
- No to cieszę, że ci się podoba - powiedział po chwili Luc, wkładając rękawice kuchenne i wyciągając upieczone ciastka z piekarnika. - Będę tak czasem mówił na ciebie, okej?
- O...okej - wymamrotał Will, ukrywając szeroki uśmiech pod opadającymi mu na twarz włosami.
Chwilę stali w milczeniu, które nie było niezręczne, lecz nieco dziwne: powietrze w kuchni nadal wydawało się być przesiąknięte pewnego rodzaju oczekiwaniem, mimo że nie było żadnego powodu do tego. Will zaczął wkładać stojące na blacie naczynia do zmywarki, czując, że musi zająć czymś ręce.
- A. I Willi?
- Tak?
Luc podszedł do niego, gdy wyprostował się nad zmywarką, trzymając w dłoniach ceramiczny kubek. Chłopak odgarnął z jego czoła Willa przydługie kosmyki, a następnie pochylił się i złożył tam długi, ale jednocześnie bardzo delikatny pocałunek.
- Idę po konfitury do ciastek do piwnicy. Zaraz wracam.
Will dalej stał jak skamieniały, a kubek prawie wysunął mu się z rąk i rozbił się o podłogę. Twarz zapłonęła mu intensywną czerwienią, a dłonie pokryły się potem. Otwierał i zamykał usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nie będąc w stanie z siebie nic wydusić z nadmiaru szoku.
A gdy Luc jeszcze uśmiechnął się do niego, sam zaczerwieniony na twarzy, Will myślał, że umrze na zawał.
- J-j-j.. jasne - zdołał w końcu wymamrotać cicho, zbyt cicho, żeby Luc mógł go usłyszeć. Zresztą, chłopak już wyszedł z kuchni i skierował się w stronę wejścia do piwnicy.
Jego nogi zrobiły się jak z galarety i nie wiedział ile zdoła na nich ustać. Opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach, czując jak serce, po raz kolejny dzisiaj, wybucha mu w klatce piersiowej.
To mnie kiedyś zabije.
♣︎♣︎♣︎
Rozdział o czwartej w nocy z soboty na niedzielę? Czemu nie xd
Ten rozdział ma 5,123 słowa. To chyba najdłuższy rozdział jaki napisałam. Ale cieszę się, że tyle nad nim spędziłam - dzięki niemu na nowo odkryłam moją miłość do pisania (głębszych przemyśleń i opisów), do których też nie miałam głowy. Ale dang. Czuje przypływy motywacji do pisania
I chciałabym bardzo podziękować @Polski_egzorcysta za nazwanie kiedyś Willa ,,Willi" w którymś z komentarzy (to było jakoś strasznie dawno, pewnie ponad rok temu). Strasznie mi się to zdrobnienie spodobało i od tego momentu czekałam, żeby móc go użyć. I doczekałam się.
Dajcie znać co sądzicie o rozdziale. Dobranoc
( ' ∀ ')ノ~ ♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro