Wycieczka pierwsza
Obudziły mnie ostre promienie słońca. Przetarłem zaspany oczy, nie wiedząc przez sekundę co robię na niewygodnych siedzeniach w pociągu. Po chwili przypomniałem sobie, że przecież nie jadę sam, więc skierowałem wzrok na kanapy znajdujące się przede mną. Z ulgą stwierdziłem, że widzę tam drobną, zwiniętą postać imieniem Diana. Byłem przekonany, że w nocy wyjdzie bez słowa i już nigdy jej nie zobaczę.
Przejechałem wzrokiem po wagonie. Siedzenia miał obdrapane i poplamione. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia - chyba już przywykłem do takich warunków.
Musiałem rozprostować swoje, zastałe od niewygodnej pozycji, kości. Przez chwilę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Była dopiero szósta rano.
***
Stojąc na pustym korytarzu zastanawiałem się dokąd właściwie jedzie ten pociąg. Bez namysłu zacząłem szukać konduktora. Będąc już o krok od przedziału (jak mi się wydawało) owego konduktora uświadomiłem sobie, że przecież nie mam biletu. Głupio mi było jechać na gapę - byłem zdecydowanie uczciwym człowiekiem. Jednak ze względu na Dianę pospiesznie wycofałem się do swojej części pociągu. Kto by pomyślał, że taka pozornie nic nieznacząca, mała rzecz może przyprawić człowieka o poczucie winy?
***
Posadziłem ciężko swoje cztery litery na obskurnym siedzenii. Zza okna obok mnie przewijał się jedynie gęsty las. Po chwili stukanie kół pociągu zaczęło mnie irytować. Nie mogłem znieśc tej bezczynności.
Ostatecznie postanowiłem pobrzdąkać trochę na gitarze. Cicho, żeby nie obudzić Diany i innych pasażerów... O ile tacy byli.
Po wyjęciu z futerału instrumentu zacząłem grać piosenkę Beatles'ów Don't let me down. Kochałem ten zespół, tak samo jak wszelkiego rodzaju muzykę. Diana leżała na plecach i wpatrywała się w sufit. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że słucha, jak gram. Nagle, ku mojemu zdziwieniu dziewczynka zaczęla drzeć gardło. Byłem pod wrażeniem jej głosu (mimo, że krzyczała). Był z lekką chrypką i miał bardzo ciepły wydźwięk.
- Dziewczyno! Wymiatasz! - uśmiechnąłem się.
- DON'T LET ME DOWN! DON'T LET ME DOWN! - refren piosenki śpiewaliśmy chyba najgłośniej.
Po chwili tylko grałem, wpatrując się w Dianę jak głupi. Miałem wielki sentyment do tej piosenki.
Nie mogąc się powstrzymać podszedłem do dziewczynki i ją przytuliłem. Ta zdziwiona odwzajemniła uścisk.
- Świetnie śpiewasz. - powiedziałem. Tylko tyle mogłem w tamtej chwili z siebie wydukać.
- Dzięki, ty też jesteś niczego sobie. - uśmiechnęła się przyjaźnie - Ale zgól tę brodę. Będziesz milej wyglądać.
Oczywiście musiała czymś zabłysnąć. Znałem ją zaledwie parę godzin, a już wiedziałem, że nigdy nie ominie okazji żeby się z kimś podrażnić.
- Muzyk bez brody, to jak jeździec bez konia! Bez niej nie ma charakteru i duszy.
- Poetycki się zrobiłeś! - zauważyła i założyła ramiona na piersi, kiwając ''z uznaniem'' głową.
- Tak z innej beczki... Skąd znasz ten zespół? Byłem przekonany, że twoje pokolenie już nie interesuje się takimi staruszkami. - byłem tego niezwykle ciekawy. Musiała znać się na rzeczy, jak słuchała takiej muzyki.
- Piosenki od nich od razu były zapisane na tej mp3. - wzruszyła ramionami - I tak jakoś się stało, że bardzo ich polubiłam.
Pokiwałem z uśmiechem głową, wyjmując z kieszeni okulary. Rozmyte krawędzie wszystkiego wokół zaczynały mnie irytować. Mając kawał druta w dłoni byłem zdziwiony, że się nie zdeformowały, a szkła były całe.
- Gilbert, ale ty naprawdę wyglądasz jak Harry Potter. - wtrąciła Diana - Tylko taki ładniejszy.
Zaśmiałem się. Poczochrałem małą po włosach.
- Tylko tyle, że ja nie umiem czarować. I nie posiadam śmiertelnego wroga, który za wszelką cenę chce mnie zabić - mrugnąłem.
- Czarujesz muzyką, a tym wrogiem numer jeden mogę być ja. To chyba nie jest takie trudne - spojrzała w górę, udając zamyśloną.
- Oj, nie wiem czy chcę mieć w tobie wroga. Nie wiadomo jakie wtyki posiadasz, być może w całej Polsce!
Diana zaśmiała się i przesiadła na miejsce obok mnie.
- Czemu nie kupisz sobie normalnych paczadeł?
- Że co? Paczadeł? - teraz już nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem - Nie kupię sobie, bo mnie nie stać, a te dodają mi uroku.
Diana popatrzyła na mnie dziwnie, kręcąc głową.
- No to już wiem z kim mam do czynienia.
- No z kim? - byłem ciekaw co znowu sobie wymyśliła - Z najprzystojniejszym mężczyzną jaki chodzi po ziemi, to wiadomo. Coś jeszcze?
- Masz na pewno bardzo wysoką samoocenę. - stwierdziła - Na gitarę cię stać, na telefon, a na okulary już nie? No ciekawe.
- Dobra, dobra młoda. Wydaje pieniądze na rzeczy ważne i ważniejsze. Okulary są poniżej tą dwójką.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Spojrzałem na okno. Było zaparowane, więc zamiast zobaczyć ruchomy krajobraz, ujrzałem swoją twarz. Przejechałem dłonią po kilkutygodniowym zaroście. Może Diana miała rację? Wyglądałbym milej bez niego? Potrząsnąłem głową. Nie siedziała by tu ze mną teraz, gdyby uznała, że wyglądam niemiło. Miałem podkrążone oczy. Ich niebieski kolor stracił trochę na blasku przez ostatnie ciężkie dni. Spanie pod namiotem podczas ulewy nie należy do najprzyjemniejszych. Po chwili dopadła mnie poranna myśl. Dokąd my właściwie jedziemy?
- Ej, Diana. - dziewczynka podniosła głowę i uniosła pytająco brew - Dokąd jedzie ten pociąg?
Ku mojemu zdziwieniu wzruszyła ramionami.
- Ale... że jak to? Jedziemy na gapę? - wciąż niedowierzałem. Nie miałem ochoty zaczynać dnia od płacenia za darmowo przejechane kilometry.
- Zawsze tak jeżdżę. - odpowiedziała.
- Szkoda, że wcześniej tego nie wiedziałem. - mruknąłem.
- Nie pytałeś się, to nie mówiłam. - powiedziała ze skruchą. Nie miałem zamiaru zmusić jej do poczucia winy, a najwyraźniej tak się poczuła.
- Spoko Diana. Masz rację, nie pytałem się, więc powinienem mieć pretensje tylko do siebie. - poklepałem ją po plecach i się do niej uśmiechnąłem.
Ta tylko na mnie spojrzała, by po chwili niespodziewanie przyglnąć do mojego boku. Poczułem się niezręcznie. Nie wiedziałem czy powinienem jakoś to odwzajemnić czy po prostu poczekać aż się ode mnie odlepi.
- Wiesz, że podróżowałam zawsze sama? Cieszę się, że teraz mam ciebie.
Zatkało mnie trochę. Nie wiedziałem co powiedzieć. Bałem się, że mała zacznie traktować mnie jak ojca, ale ja, do cholery, miałem tylko 25 lat!
- No wiesz... To prawie tak jak ja. Też podróżuję sam. Tyle, że jestem trochę starszy. Poza tym rozstajemy się zaraz na kolejnym postoju. - podrapałem się nerwowo po karku.
Dopiero po paru minutach ciszy zrozumiałem, że powiedziałem to praktycznie do siebie. Diana chrapała smacznie przy moim boku. Ona to wiedziała kiedy się wyłączyć. Nie chcąc obudzić dziewczynki, zostałem skazany na kikugodzinne słuchanie rytmicznego stukotu pociagu i patrzeniu na obdijającą się w szybie moją twarz.
O zgrozo! ratuj.
Nota od autora:
Witam ponownie:)))) Pierwszy rozdział spokojny i bez szaleństw, żebyście mogli trochę poznać bohaterów. Oni też muszą trochę ze sobą pogadać, bo inaczej się nie zaprzyjaźnią, prawda? :p
W następnym fabuła zacznie się trochę ruszać. Leniwa to trzeba ją trochę pobudzić, c'nie😂
Gwiazdki i komentarze dodają chęci do życia, pamiętajcie! A małej Dianie trochę się tego przyda!
Miłego sylwestra!
ZelkowyKotel
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro