*Kwiat dziewiąty*
Stoi tam jak żywa w długiej żółtej sukience, długie czarne jak smoła włosy opadają delikatnie na odsłonięte ramiona, a na jej głowie spoczywa wianek z żonkili, znowu tu jest...- Roza...- szepcze uśmiechnięty jednak przed pobiegnięciem do niej powstrzymuje mnie uścisk na ramieniu.- Carl jej tu nie ma, nie żyje już prawie dwa lata musisz się nareszcie z tym pogodzić.- Słyszę zmartwiony głos taty i dopiero teraz zdaje sobie sprawę że nie patrzę na moją żywą miłość a na jej grób. Po moich policzkach zaczynają spływać pierwsze łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro