Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✿~𝓡𝓸𝔃𝓭𝔃𝓲𝓪ł 𝓹𝓲𝓮𝓻𝔀𝓼𝔃𝔂~✿

  - Czyli wyjeżdżasz? - zapytał George.

  Starał się udawać szczęśliwego, ale nawet nieznajomy mógł z łatwością stwierdzić, że dla mężczyzny ten moment był szczególnie ciężki.

  - Nie, no coś ty! - powiedziała szybko Aurora. - Zanczy, tak, wyjeżdżam... - poprawiła się. - Ale ty jedziesz ze mną.

  - Nie będę cię obciążał, córeczko. Spokojnie, poradzę sobie - dodał zanim Aurora zdążyła cokolwiek powiedzieć.

  - Ale... Tato, naprawdę, wiem jak jest. Mama nas zostawiła...

  George głośno wypuścił powietrze. Temat matki Aurory - Margaret był dla niego mocno krzywdzący. Dziewczynka nie mała nawet skończonego pierwszego roku życia kiedy Margaret zażądała rozwodu z powodu zakochania się w kimś innym...

  Nawet nie walczyła o córkę.

  -... A ty ledwo nas utrzymujesz. Za moje walki na konto nie wchodzi dużo pieniędzy, a twoja praca nie przynosi dużych zysków, tatusiu. Jedziesz ze mną.

༺ ~ ❀ ~ ༻

  W Panamie działo się tego dnia dużo.

  Ciągle padały pytania typu ,,Jesteś pewny, Williamie?".

  Zupełnie jakby nie miał zdania.
 
  Ale William Smith z pewnością miał zdanie.

  Zdanie, że Aurora Danvers powinna powalczyć o tytuł jednej z najlepszych boksistek świata.

  Droga na pewno miała być kręta, i wyszkolenie Aurory na pierwszą, poważną walkę mogła zająć trochę czasu, William był gotów podjąć to ryzyko.

  Bo widział w niej potencjał.

  Ktoś mógł powiedzieć, że podjął decyzję zbyt pochopnie, a teraz, po fakcie ciężko było mu się przyznać.

  Ale William Smith nigdy nie podejmował pochopnych decyzji.

  Był w tej branży wystarczająco długo, by wiedzieć, że wybranie Aurory nie jest błędem.

  Tylko osobą, która w przyszłości może zarabiać miliony za jeden wypad na ring.

  I był pewien, że kiedyś mu podziękują.

༺ ~ ❀ ~ ༻

  Aurora domknęła walizkę. Nigdy nie musiała się pakować.

  Mała ilość pieniędzy w domu uniwmożliwiała na przykład wakacje w innym kraju, a jedyną granica którą Aurora przekroczyła była granicą ojca.

  Ściślej ujmując, razem z jej przyjacielem, Dannym, wymknęli się w nocy na imprezę.

  I chociaż bawili się świetnie, bez szlabanu się nie udało...

  Dziewczyna zostawiła walizkę w domu.

  - Zaraz wrócę! - zawołała do George'a. - Muszę pożegnać się z Dannym.

  I tak zrobiła.

  Dom chłopaka był oddalony od domu Aurory dosłowinie o jeden budynek.

  Włożyła klucz do zamka, który Danny dał jej żeby ,,nie musiała ciągle pukać".

  Przekręciła go i otworzyła drzwi.

  - Dan? - zapytała. - Jesteś tam?

  - Rorie? To ty? - zza progu wyłonił się wysoki czarnowłosy chłopak.

  - Tak, a spodziewałeś się kogoś innego? - uśmiechnęła się.

  - Szczerze mówiąc to nikogo się nie spodziewałem... - podrapał się po głowie. - Ale skoro jesteś to chciałabyś może obejrzeć kolejny film Marvela?

  - Chciałabym Dan, ale nie mogę... - odparła, a kiedy zobaczyła w oczach Danny'ego dosłownie znaki zapytania, dodała: - Zgadnij kto został doceniony przez panamejskich boksistów?

  - Naprawdę? Rorie! To wspaniale! Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej?

  - Sama wiem od dwóch godzin, przyszłam się pożegnać.

  - Serio...? Czyli wyjeżdżasz? - kolejna osoba zadała jej to samo pytanie.

  - Tak... - powiedziała niepewnie. - Ale na luzie, Dan. Mieszkamy w Kostaryce która graniczy z Panamą! Będę starać się przyjeżdżać co weekend. Jeszcze obejrzymy Marvela!

  - No dobrze, Rorie! Ale przyjedź! - powiedział na odchodne po raz ostatni żegnając przyjaciela.

  Dobiegła do domu i uściskała tatę.

  George mimo nacisku Aurory nie chciał jechać z córką. Może aż tak kochał ich miasto, a może nie chciał tak bardoz nadwyrężyać portfela Williama Smitha.

  William zaproponował, żeby Aurora przyjechała już dziś, oraz, że opłaci lot niezależnie z kim i kiedy Aurora zdecyduje się przyjechać.

  Dziewczyna pożegnała tatę po raz ostatni i ruszyła w drogę.

  Jazda autobusem była dla niej tak naturalna, że Aurora przy niej czuła się tak oczywiście jak z rutyną i swobodą je się śniadanie.

  Szybka odprawa i podytóż zleciała nienaturalnie szybko.

  To tak jakby ktoś wsadził cię do pociągu ekspresowego z tą różnicą, że lecisz samolotem.

  Czego innego mogła się spodziewać po bogaczach z Panamy jak nie prywatnego odrzutowca?

  Powiedzieć, że są bogaci to jak nic nie powiedzieć.

  Branża bokserska była ryzykowną ale i dobrze płatną aktywnością przynosząca wielkie kołacze z efektów.

  Bo tu nie było przyjaźni.

  Tu była krwawa bitwa.

  Aurora wyszła z samolotu ciągnąc walizkę wypełnioną po brzegi ubraniami sportowymi ale i luźnymi dresami i paroma sukienkami. Nie obyło się też bez pożywienia.

  Wzięła wszystkie ulubione Kostaryjskie przysmaki, których na sto procent w Panamie nie było.

  Szukała jakiegoś człowieka z plakietką z jej imieniem.

  Zobaczyła chłopaka. Nie mógł mieć więcej niż 25 lat.

  Jasne loki opadały na jego opaloną od słońca twarzą. A co najlepsze - trzymał plakietkę z napisem ,,Aurora Danvers".

  Podeszła do niego powolnym krokiem, a kiedy chłopak skapnął się, że ktoś ku niemu zmierza, uśmiechnął się i spytał;

  - Aurora?

  - Tak, to ja.

  - Witamy w Panamie!






Random kom-->

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro