2/12
10 dni później
Hoseok wracał do domu z doniczką pod pachą. Ziemia brudziła mu klapy jasno jeansowej kurtki, ale twierdził, że to tylko oznaka uczucia ze strony jego ulubionego słonecznika. Hobi kochał żółte, małe płatki swojego słonecznika. którego pieszczotliwie nazywał Bobbym. Wyjątkowo mama kazała mu wcześniej zamknąć kwiaciarnię i wrócić do domu przed kolacją. Mocne słońce oświetlało wystawioną w stronę promieni "głowę" rośliny. Hobi specjalnie szedł tyłem, żeby jego przyjaciel dostał jak największą dawkę życiodajnej energii. Wpadł tylko na jedną osobę, ale nie gniewała się, spoglądnęła tylko z litością jak odchodzi nadal zwrócony tyłem do kierunku podróży. Przechodził akurat obok szkolnego boiska, kiedy centralnie przy jego twarzy, w siatkową zaporę uderzyła pomarańczowa piłka. Pisnął krótko prawie wypuszczając z drżących dłoni doniczkę.
- Przepraszam! - Krzyknął ktoś z oddali. Podbiegł szybko i zebrał z ziemi piłkę. - W porządku? Nie chciałam cię wystraszyć.
Niespodziewane spotkanie przeraziło Hoseoka jeszcze bardziej niż nagły atak zatrzymany cienką, drucianą siatką. Chłopak był wyższy od niego, miał brązowe włosy z jasnymi przebłyskami od promieni chylącego się ku zachodzie słońca, krótkie, sportowe spodenki i wypłowiałą koszulkę z nadrukiem.
- Nie szkodzi. - Obejrzał z każdej strony Bobbyego poprawiając zdrowe, zielone listki.
- Po co ci ten kwiatek? - Nieznajomy nie czekał na odpowiedź nawet trzech sekund. - Grasz z nami?
Pierwszy raz w życiu Hobi poczuł się tak wyróżniony i odrętwiały jednocześnie. Nikt nie chciał z nim grać. Na każdej lekcji wf-u wybierali go jako ostatniego, albo wykluczali z gry dając funkcję sędziego.
- Ja...yy.
- Nie mów, że piłka znowu utknęła ci na siatce, bo ja już się tam nie wspinam. - Z tyłu wyłonił się chłopak o cerze białej niczym niebo wokół słońca i włosach czarnych jak niebo wokół księżyca.
Chyba poznał go, mimo że zastawił twarz Bobbym. Był równie zdziwiony jak on sam, ale nie aż tak przerażony. Czuł bicie serca w gardle.
- Mamy nowego gracza, będzie parzyście. - Ucieszył się wysoki chłopak, choć Hobi nie dał mu jeszcze odpowiedzi.
- Ja muszę już iść. - Cichy głosik zza małego słonecznika przerwał nieuzasadnioną radość.
- Serio? a już myślałem, że lepiej się poznamy i dowiem się dlaczego masz ze sobą słonecznik. - Śmiech bruneta nie był prześmiewczy jak większości szkolnych "kolegów".
Hobi poszurał nerwowo podeszwami butów. Chciał już odejść. W pyzatych policzkach wierciły mu dziury dwa dorodne rumieńce, ponadto blady chłopak ciągle nie spuszczał z niego wzroku.
"Przestań się patrzeć, przestań się patrzeć..."
- Ale przyjdź jeszcze, gramy co tydzień w środę.
Cień uśmiechu znów podkreślił ostre kości policzkowe. Min Yoongi z coraz większym zainteresowaniem obserwował jak chłopak odchodzi tyłem.
- Ale dziwny koleś. - Stwierdził Tae. - Lubię go.
- Ciągnie swój do swego. - Odparł zamyślony Yoongi.
- Zbladłeś.
- Bardzo śmieszne.
- Czytałem artykuł, w którym udowodniono, że bladzi ludzie bledną jeszcze bardziej kiedy ktoś im się podoba.
- A ja czytałem, że mecze koszykówki zabijają więcej głupich ludzi niż rekiny i niedźwiedzie polarne razem wzięte.
- Śniło mi się kiedyś, że goni mnie niedźwiedź polarny, na jego grzbiecie siedział Chim i poganiał go rybką zawieszona na kijku. Właśnie! Miałem się o to na niego obrazić. Chim! Nie odzywaj się do mnie! - Krzyknął do tyłu.
- A co ja ci znowu zrobiłem?!
- Zapytaj swojego przyjaciela niedźwiedzia.
- No i o tym właśnie mówiłem... - Wyszeptał Yoongi.
Jaka jest najbliższa okazja, żeby iść do kwiaciarni?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro