Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Anielica

~~⌘°⌘~~

Mój były drużynowy zawsze powtarzał, że człowiek jest w stanie naprawdę pokochać kogoś jeden jedyny raz. Ta, jasne. Miłość jest dla głupców. Tak naprawdę to kochamy tylko samego siebie. Nikogo więcej. Te niby piękne i cudowne dwa słowa Kocham Cię, nic w rzeczywistości nie znaczą. Przez te wszystkie lata, gdzie ludzie używali je tak często jak mogli, straciły swoją wartość.

Tak myślałem, do dwudziestego grudnia.

— Jak mogła mnie tak oszukać? Jak mogła mnie tak zdradzić. — Szedłem właśnie obok Katedry na Starym Mieście. Wyglądała pięknie w blasku listopadowego słońca. Przed chwilą, po zbiórce mojej drużyny, spotkałem moją dziewczynę. A w zasadzie już byłą. Taka słodziutka, taka milutka. Cudowna harcereczka. Może i by była, gdyby nie chodziła z trzema chłopakami na raz.

~~⌘°⌘~~

Wchodzę sobie do Starbucks'a, a tam kto? Jakże zacna Marcelina Świerk. Ale to nie wszystko. Nie siedzi sama. A z jakimś tam blondaskiem i trzymają się za ręce. Aż się we mnie gotuje. Podchodzę do stolika, a białowłosa wytrzeszcza oczy. Nic nie mówi. Ja za to tylko trzy słowa.

Koniec z nami.

~~⌘°⌘~~

Grudzień dla harcerzy był miesiącem zlotu Betlejemskiego Światła Pokoju, zbiórek o świętach i tradycjach oraz wigiliach drużyn, szczepów oraz hufców. Tak samo w mojej Trzynastej Warszawskiej Drużynie Harcerskiej "Pechowa Trzynastka". Dla dzieci był też miesiącem pisania listów do Mikołaja, pierników i tej magii świąt.

Mając te swoje dziewiętnaście lat, nie czułem tej radość na myśl o świętach. Bardziej taki schemat jak co roku. Dwudziesty czwarty grudnia, wigilia u babci o godzinie siedemnastej. Dwie godziny później u drugiej babci. Następnego dnia znowu do cioci, bo jej mąż ma imieniny. A dwudziestego szóstego do domu taty. Jak co roku.

Minąłem właśnie kolumnę Zygmunta, gdy na kogoś wpadłem. Raczej przewróciłem. Spojrzałem w dół, a moim oczom ukazał się mały chłopczyk. Mniej więcej w wieku czterech lat. Ukucnąłem przy blondynku i pomogłem mu wstać.

— Przepraszam, nic Ci się nie stało. — Zwróciłem się w stronę chłopca. Jego czapka renifera śmiesznie zaświeciła.

— Siostrzyczka nie pozwala mi rozmawiać z nieznajomymi. — Powiedział z naburmuszoną minął. Dopiero po spojrzeniu na moją rozsuniętą kurtkę, a raczej mundur, który był pod nią, blondynek uśmiechnął się lekko. — Pan też harcerz?

— Tak, ja też harcerz. A co?

— No bo Milenka, też harcerka. Przybocznia. — Wypiął dumnie pierś. — Jestem Piotruś. A ty? — Słońce już zachodziło nad Warszawą. O godzinie piętnastej już zapadał zmrok. Dzień stawał się krótszy, za to mogliśmy spać dłużej. Oczywiście z tego korzystałem. No bo kto by nie korzystał.

— Jestem Hugo. — Poprawiłem swoją niebiesko-czarną chustę. Z głowy spadła mi moja czapka Czuwka z scouties.pl. Dostałem ją na urodziny od Ali i Kasi, moich kochanych przybocznych. Podniosłem ją z ziemi i wytrzepałem ze śniegu.

— Piotruś, Piotrek! Gdzie jesteś? — Od strony Zamku królewskiego w naszą stronę szła dziewczyna. Rozglądała się na wszystkie strony, jakby kogoś szukała. Po reakcji Piotrusia, stwierdziłem, że jest to jego siostra. Jak się dowiedziałem od małego, Milena.

Po chwili, blondynka zauważyła swojego brata, który pędził w jej stronę z rozłożonymi rękami. Dziewczyna ukucnęła, a brat uczepił się jej szyi. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Podejść do nich, czy sobie iść. Ale moje wątpliwości rozwiał chłopczyk ciągnąc swoją siostrę w moją stronę.

— No chodź, to teś harcerz. Fajny jest. — Widziałem, że dziewczynie nie za bardzo podoba się pomysł, by podejść do mnie. Twój kilkuletni brat ciągnie Cię do jakiegoś chłopaka w czarnym płaszczu z czapką z pomponem, po tym jak chwilę temu się odnalazł. Tak, to brzmi źle.

— Nie mamy czasu Piotruś. Zaraz mamy pociąg i tak muszę kupić prezent dla mamy. — Niestety już było dla niej za późno, bo chłopak żaciągnął swoją siostrę do mnie.

Spojrzałem na dziewczynę. Blon włosy spływały kaskadą na czarny płaszcz. Zaróżowione policzki, na których błyszczały się kropelki po rozpuszczonych płatkach śniegu. Zielone oczy ukryte pod okularami. I spierzchnięte, popękane usta. W swojej bordowej czapce z pomponem wyglądała jak mały,słodki krasnalek. Gdyby przysunęła się jeszcze bliżej mnie, zapewne dosięgałaby mi do obojczyków.

— Hej. — Posłałem uśmiech dziewczynie. Ta jedynie gapiła się na mój mundur. Dopiero, po tym jak jej brat pociągnął za jej kciuk, wytrąciła się ze swoich myśli.

— Tak hej, yyyy dzięki za no ten, no zatrzymanie Piotrka. Taa. No to ten, pa. — Nawet nie zauważyłem, gdy była już przy schodach. Spryciula.

— Poczekaj! — Nie mogłem tak tego zostawić. Spodobała mi się. Miała coś w sobie. Zacząłem biec w ich stronę.

Gdy byłem przy schodach, stwierdziłem, że raz kozie śmierć i sturlałem się w dół. Usłyszałem jak dziewczyna krzyczy i przestałem w końcu kontaktować ze światem.

~~⌘°⌘~~

Nie wiedziałem ile czasu byłem nie przytomny, ale gdy ocknąłem się, było już ciemno, a na Zamku pojawiły się śnieżynki i gwiazdki. Nade mną klęczała blondynka ze zmartwionym wyrazem twarzy. Nie tak to miało wyglądać.

— Uf. Na szczęście już oprzytomniałeś. Wiesz jak się bałam, że coś Ci się stało? Po co za nami biegłeś? — Dziewczyna pomogła mi usiąść. Oparłem się o kamienne schody. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę piętnastą trzydzieści. Dziesięć minut temu miałem pociąg z powiśla. Super. Ale przynajmniej opatrzyła mnie Anielica.

— Nie mogłem pozwolić, żeby Cię nie poznać.

Brawo Hugo, nawet zdań nie potrafisz dobrze skleić.

— Ale nic Ci nie jest? — Obok mnie na schodach usiadł Piotruś. Uśmiechnąłem się do blondynka, który miał na swoje reniferkowej czapce mój harcerski kapelusz. Pewnie wypadł z plecaka.

— Nie spokojnie. Nie takie akcje robiło się że swoją drużyną. — Powoli wstałem. Podałem dłoń Milenie, by pomóc jej wstać — Chyba się nie znamy. Jestem Hugo Więckowski. A Druhna? — Na wspomnienie harcerstwa dziewczynie pojawił się uśmiech na twarzy. Niziutki, słodki aniołeczek.

— Milena Bartnicka.

— Dasz się zaprosić na ciastko? Muszę jakoś podziękować za uratowanie mojego życia. — Mrugnąłem do dziewczyny. Na jej policzkach pojawiły się słodkie rumieńce. Nie wiedziałem czy od mrozu, czy ode mnie. Oby ode mnie.

— Muszę iść. Może kiedy indziej. Napisz na messengerze do mnie. Śpieszy nam się. Czuwaj, druhu! — I już jej nie było.

Anielica.

~~⌘°⌘~~

One shot jest! Dziękuję za cudowną okładkę. Twoje dzieła są śliczne!

Ten one shot dedykuję tym wszystkim, którzy szukają swoich harckraszy haha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro