03.
Siedząc samotnie, wśród głuchej ciszy, ze szklanymi oczyma, bezczynnie wpatrywałam się w żółtawą kartkę. Miałam wrażenie, że tonę samotnie w otchłani. Gdybym tylko wiedziała jakie trudne będzie życie ze świadomością tego co będzie dalej, to nigdy bym nie poprosiła o możliwość zmiany mojego nędznego życia.
Och, jak ja nienawidzę siebie. Moich rąk, nóg i umysłu. To wszystko jest splamione krwią niewinnych. Najpierw byłam delikatna, jak stokrotka, jednak później gdy dorastałam, moje serce stało się łodygą z kolcami. A dlaczego?
Wszystko zaczęło się od niefortunnej miłości, ulokowanej w pewnym uroczym chłopcu z herbaciarni. Był jak róża. Piękny i niebezpieczny. Urzekła mnie w nim jego dobroć. Był naprawdę miły. Zycie toczyło się dalej i niestety zaczęła się wojna. A on zginął podczas walki osłaniając mnie własnym ciałem. Walczyliśmy wszyscy, moi rówieśnicy, dorośli, seniorzy a nawet beztroskie dzieci. I my wszyscy mordowaliśmy, dlaczego? Myśleliśmy, że to dla honoru, lepszej przyszłości, a tak naprawdę walczyliśmy za egoizm króla. Chciał, abyśmy zagarnęli dla niego tereny południa. Oczywiście dowiedzieliśmy się tego po fakcie. Moja cała rodzina zginęła za tego egoistycznego dupka. Gdy zapanował głód, przysięgłam, że się zemszczę. Dlatego objęłam władzę i zrobiłam z siebie wroga. Absolutnie nie nadawałam się na to stanowisko, ale poprzedni cesarz też nie był odpowiedni. Chciałam zmienić przeznaczenie....
Ja zmienię przyszłość, nie dopuszczę by to piekło powtórzyło się raz jeszcze. Uratuje wszystkich, to moje przeznaczenie. A nawet jeśli ratunek tego kraju nie jest mi pisany i będę zmuszona odpuścić, to wtedy poruszę i niebo i ziemię. A nawet jeśli zajdzie taka potrzeba, to zniszczę całą ludzkość a nawet zaświaty. Zrobię wszystko by zatrzymać te wydarzenia. Musze tylko trenować i stać się silniejsza.
Gwałtownie wstałam z krzesła i otarłam łzy, podbiegłam do szafy i wyciągnęłam strój do ćwiczeń. Nie zamykając szafy, zdjęłam z siebie halkę do spania i nałożyłam czarne spodnie i lnianą koszule. Ostrożnie zbiegłam po schodach i dotarłam do izby. Włożyłam buty i wybiegłam na dwór. Pobiegłam do arsenału i wzięłam katanę, łuk i kołczan. Następnie pobiegłam do miejsca, gdzie trenujemy sztuki walki.
Zaczęłam od rozgrzewki. Zrobiłam parę okrążeń wokół placu treningowego, rozgrzałam mięśnie i przeszłam do prawdziwego treningu. Złapałam katanę oburącz i mocno zamachnęłam się w drzewo. Jednak usłyszałam czyjś głos:
-Jak będziesz tak machać tym mieczem, to lepiej się nikomu nie pokazuj. Masz szczęście, że jestem mistrzem jeżeli chodzi o władanie mieczem. –powiedział dziadek. Dziadek miał ponad 60 lat, a w młodości był elitarnym generałem. Ochraniał ówczesnego Cesarza Vinfyu. Teraz gdy przeszedł na emeryturę zapuścił wielkiego wąsa i bardzo się wywyższał. Jednak nadal był uczciwy i pomocny.
Złapał swoją katanę w ręce i zaczął tłumaczyć: - Prawa ręka powinna trzymać rękojeść bliżej gardy, a lewa bliżej końca rękojeści. –odkrząknął. –Jak trzymasz ten miecz to rób to z elegancją, a nie jakbyś wzorowała się na amatorach. Nie używaj jednakowej siły we wszystkich czterech palcach, bo tak to tylko będziesz machać klingą, jakbyś widziała robaka. Jeśli zaciśniesz dłoń na rękojeści i przyłożysz tyle samo siły do wszystkich palców, to otrzymasz kąt blisko 90 stopni. Na polu bitwy nic tak nie zdziałasz –zaśmiał się. –Siłę skup w małym i serdecznym palcu, a mniej w środkowym i wskazującym. –uniósł katanę do góry i odwrócił się tak by było go widać z profilu. -Widzisz ten chwyt? To jest kąt pomiędzy rękojeścią miecza a osią ręki, w teorii powinien wynosić 30 stopni, tak około. Nie muszę tłumaczyć ile to jest. Teraz ty spróbuj, zamachnij się na drzewo. –odkrząknął.
Złapałam rękojeść wedle tłumaczeń dziadka i zamachnęłam się. Usłyszałam karcący głos. –Nie rozluźniaj palców wskazujących! Nie tak to pokazywałem. –załamał się. –Palce wskazujące powinny delikatnie przylegać do rękojeści kiedy wykonujesz cięcie. Popatrz na swój nadgarstek, zaraz go skręcisz, trzymaj go prosto. Zgięty na zewnątrz nadgarstek powoduje, że siła i hasuji* nie będą w jednej linii, cięcie będzie słabe. Tak jak obecny Cesarz. Hehe. –zaśmiał się. –Przyłóż gokoku* prosto na górnej części rękojeści. -przytaknęłam i poprawiłam chwyt. –Nie! Jeszcze raz...
-Teraz atak, zza głowy! Popracuj nad techniką! –nad takimi treningami mijał mi czas. W pewnym momencie do treningów dołączył Ren. Uczyliśmy się technik dziadka, podstaw i strzelania z łuku. Dziadek uznał, że trenowanie nas, to jego punkt honoru i wyszkoli nas na młodsze kopie jego talentu. Pasowało nam to. Kiedyś chcieliśmy go poprosić o trening, ale wtedy wywalił nas za drzwi.
W czasie wolnym planowałam to jak uniknę wojny. Plany ludzi zazwyczaj nie wychodzą, ale ja poświęciłam temu ogrom czasu i wysiłków. Przyniosło to imponujące efekty, ale oprócz tego zakwasy, siniaki i bóle mięśni.
Tak oto minęły nam następne tygodnie. Oczywiście musieliśmy opłacić jakoś te treningi, więc dogadaliśmy się z dziadkiem, że ja i Ren będziemy polować na dziki i i różne ptaki. Ewentualnie dostawaliśmy różne dziwne zadania. Zdarzyło się, że szukaliśmy rzadkich robali na sprzedaż. Były generał sprzedawał je na czarnym rynku. Nikt nie wiedział za co ani komu. Ostatnio przechadzając się po rezydencji, zauważyłam rzeźbę skowronka. Niby nic dziwnego, jednak ta rzeźba była z niebieskiego marmuru, a w tym cesarstwie nigdzie nie wydobywało się tego rodzaju marmuru. Podejrzane i to bardzo.
Dzisiaj dostałam dość łatwe zadanie, bowiem miałam pójść do księgarni i zakupić książkę o ogrodnictwie. A Ren miał za zadanie, znaleźć jakąś wysoką kobietę handlującą truciznami. Nie wnikam. Dziwiło mnie, że to, co działo się przed moją reinkarnacją nie miało miejsca. Nie spotkałam żadnych rebeliantów. A za to teraz uczęszczałam na trening z Renem, co kiedyś robiłam sama. Nie słyszałam o zamieszkach na granicy, a Wschód nie wszczął wojny z Południem. Ach, zapomniałam wspomnieć o Wschodzie i Zachodzie. A więc, tereny gdzie jestem, obecnie mają bardzo dobre stosunki z zachodem. O południu nie wiadomo nic, a wschód jest neutralny. Według moich przypuszczeń cesarz Vinfyu zamierza zaaranżować ślub któregoś z książąt z córką króla Wschodu. Kraina Wschodu nazywa się Miran. Myślę, że to dosyć opłacalne dla Miran, bo ma dobre wojsko i wiele minerałów. Jednak takie małżeństwo nie jest w porządku.
Warto jest wypełniać zadania dziadka, można dowiedzieć się wielu rzeczy. Tak się dowiedziałam, że moja dawna rywalka była kiedyś zakochana w Cyrusie.
Szłam nonszalanckim krokiem mijając kolejne alejki. W pewnym momencie usłyszałam krzyk z zaułku. Przystanęłam i odwróciłam głowę, a moje nogi same ruszyły z miejsca. Usłyszałam ,,zaiście ciekawe" od jakiegoś przechodnia. Zignorowałam to. Nie biegłam długo, a po paru sekundach zauważyłam mężczyznę trzymającego kobietę, która wyraźnie chciała uciec. Poczułam strach, ale chciałam pomóc mimo, że moje nogi były jak wata. Przyspieszyłam bieg i pchnęłam mężczyznę tak, że się wywrócił. Złapałam kobietę za rękę i pociągnęłam ją do ulicy. Obie biegłyśmy wpadając na ludzi. Nie wiem czy tamten gość biegł za nami, jednak dziewczyna była zmęczona, więc przystanęłyśmy obok alejki. Ledwo co łapała oddech, a ja postanowiłam się jej przyjrzeć.
Była bardzo urodziwa, posiadała długie rozpuszczone blond loki, które wcześniej były w koku. Tak wywnioskowałam, bo trzymała drogą spinkę ze szmaragdem w ręce. Jej cera była delikatnie opalona, co komponowało z brązowymi oczami. Miała bardzo ostre rysy twarzy, bardzo charakterystyczne. Była ubrana w niebieską suknię z bufiastymi rękawami, choć teraz była bardzo zakurzona i rozdarta w paru miejscach. Była też o głowę niższa ode mnie.
-Wszystko w porządku? –zapytałam. –Nie wyglądasz jakbyś była stąd. –stwierdziłam dosadnie. Dziewczyna spojrzała na mnie spod byka. –A może jakieś dziękuje czy coś? Może zdradzisz mi swoje imię bezimienna kobieto? –puściłam oczko, uśmiechając się ironicznie.
-Louise. Jestem Louise. –odpowiedziała normując oddech. –Dziękuję za pomoc, nie wiem co bym zrobiła sama. –Pochyliła głowę. -A więc Louise, następnym razem uważaj na siebie. –odwróciłam się na pięcie i wykonałam parę kroków na przód, jednak usłyszałam głos Louise:
-Jak śmie... Nie odchodź. –zawachała się, ciekawe. –Tak? –podniosłam lewą brew. –Potrzebuje pomocy, czy możesz mnie zaprowadzić do domu? –Tak, tylko coś załatwię. –powiedziałam odwracając się. –Chodź za mną. –Powiedziałam.
-Jak się nazywasz? –zapytała Louise. –Ach tak, gdzie moje maniery. –przystanęłam. –Pytam o czyjeś imię sama się nie przedstawiając. Nazywam się Iyee Cercis. Szlachcianko z innej krainy. – ruszyłam.
-Czekaj skąd ty... -zapytała, a ja jej przerwałam. –Dedukcja. Droga spinka ze szmaragdem, zadbane włosy, które wyglądają bajecznie. Gładkie, blade dłonie i jedwabna suknia. Normalnie nikt nie zakładałby jedwabiu na zwykłą podróż po mieście, tak samo jak szmaragd. Więc albo jesteś szurnięta albo nie stąd. Ty po prostu potwierdziłaś moją teorię. –odpowiedziałam.
-W sumie logiczne. –powiedziała. –A gdzie idziemy? I po co? –zapytała.
-Do księgarni, po książkę. –odpowiedziałam jakby nigdy nic. –A i właśnie zgubiłam nas. –przystanęłam, a Louise zrobiła to samo, jednak ona złapała mnie za ramiona. –Wspaniale po prostu, wiesz co się stanie jeżeli mnie zgubisz? –zagroziła. –Pamiętaj kto cię uratował, panienko. –postanowiłam wykorzystać to, że jestem wyższa. Spojrzałam na nią z góry. –Nie wiesz kim jestem. –powiedziała. –Nie wiem? Naprawdę? Domyślam się księżniczko. –oczywiście, że bym tego nie wiedziała. Tylko Louise miała wyszyty herb wschodu na rękawiczkach. Nie powiem. Zabawne jest straszyć ludzi gdy pierwszy raz ich spotkam. Postanowiłam wyprowadzić dziewczynę z błędu. –To nie tak, że czytam ci w myślach czy coś. Po prostu masz wyszyty herb na rękawiczkach, ja po prostu lubię straszyć ludzi. Szczególnie randomowymi rzeczami. –zaśmiałam się. Louise próbowała dłonią zasłonić usta. Widocznie znam się na żartach. –Huh, a jakimi rzeczami ich straszyłaś? –zapytała ze śmiechem. --Dosyć nie dawno przestraszyłam koleżankę, mówiąc jej, żeby uważała na makijaż, bo ostatnio zrzuciła z toaletki pudełko z pudrem. Przestraszyła się na tyle, że się do mnie nie zbliżała przez tydzień. A wiesz skąd to wiedziałam? – zapytałam, a blondynka pokręciła głową. –Wcześniej mówiła, że puder jej się wysypał. To było tego samego ranka. –obie zaśmiałyśmy się.
-Chyba cię lubię. –stwierdziła cicho Louise. –Iyee, nie uważasz, że ludzie dziwnie się na mnie patrzą? –zapytała rozglądając się dookoła. –Chyba tak, ale się nie dziwię. Ja jestem w spodniach i koszuli, a ty masz suknię, ale podartą. –stwierdziłam dobitnie patrząc na swoje ręce. –Nie przejmujmy się tym, chodźmy do księgarni. –powiedziała Louise. –Iyee? Jaki jest pierwszy książę? Słyszałaś coś o nim? –zapytała patrząc na mnie. –Hmm... -zamyśliłam się. – Pierwszy książę jest... nie wiem nie znam go. Z plotek wynika, że jest utalentowany w szermierce i jest nieziemsko przystojny. Chociaż mało o nim wiadomo. Najwięcej jest głośnio o drugim księciu. –odpowiedziałam przykładając wskazujący palec do brody. –Ach tak. A jaki jest drugi książę? –zapytała podekscytowana. –Widzisz drugi książę jest przystojny. Powiadają, że jest młodym geniuszem, słyszałam też o jego wielkiej dobroci. W różnych wsiach nazywają go zbawcą. Wygląda na to, że ma o wiele większe poparcie. Spodziewam się, że będzie chciał zasiąść na tronie. Przynajmniej tak to wygląda. –Zamilkłam zdając sobie sprawę z mojej głupoty. Jeszcze brakowało bym powiedziała o moim celu. Chociaż, mogłaby nawiązać się całkiem owocna współpraca. Na pewno nie przepuszczę szansy objęcia tronu. Zacisnęłam pięści.
-Wszystko porządku? Masz szklane oczy? –zapytała zmartwiona. –Nie, nic nie jest w porządku. Jestem przytłoczona. I mam zakwasy. –nie chciałam kłamać więc zataiłam parę szczegółów. –Zakwasy? Po czym? -zapytała jeszcze bardziej zmartwiona. –Trenuje szermierkę pod okiem dziadka. –odpowiedziałam. – Wiesz domyślałam się, że trenujesz. Masz szorstkie dłonie. Chyba wymyśliłam, jak się odwdzięczę za pomoc! –wykrzyknęła z entuzjazmem. Ludzie wokół patrzyli się na nas jeszcze gorzej niż zwykle.
-Louise, przypominasz mi pewną bliską osobę. –uśmiechnęłam się. –Naprawdę? Cieszę się! –Louise zrobiła to samo.
Przegadałyśmy całe popołudnie, aż nadszedł wieczór. Byłyśmy w księgarni i znalazłam tytuł, którego szukałam. Pożegnałam się z blondynką i powoli wracałam do domu. Gdy przekroczyłam bramę rezydencji Cercis, usłyszałam głośny trzask talerzy do grania. Dosłownie przy moich uszach. Wypuściłam książkę z dłoni i złapałam się za uszy. Odwróciłam się i zauważyłam dziadka stojącego z instrumentem w dłoni. Trzymał też drewniany kij. Wiedziałam, że lepiej dla mnie jak ucieknę. Więc to zrobiłam. Nie odwracałam się za siebie, jednak czułam i słyszałam, że za mną biegnie. I wiedziałam, że próbuje mnie dorwać tym kijem. W pewnym momencie usłyszałam: -Ty bachorze, nie wraca się o takiej godzinie! Będziesz tak biegać do upadłego i nie chce cię widzieć w domu przed świtem. Zrozumiano?! – wykrzyczał. –T-tak! Nie przestanę biegać! –atmosfera złagodniała i słyszałam oddalające się kroki. Biegłam dalej tylko truchtem. Cóż, nie powiedział jakim tempem mam biegać. Więc skorzystałam z okazji. Biegnąc dalej pomyślałam, że teraz to muszę wykorzystać. Poczekam, aż zaśnie i pójdę na miasto. Zaśmiałam się dosyć podejrzanie. Nagle poczułam czyjś wzrok z okna. Obróciłam głowę i przyśpieszyłam tempo. Wiedziałam kto mnie obserwuje z taką złością. Parę minut później nie czułam wściekłej aury, więc przystanęłam i rozejrzałam się wokół. Nic podejrzanego.
Skierowałam się do arsenału. Wzięłam swoja katanę i płaszcz na misję, a później opuściłam dwór. Postanowiłam zdobyć informacje, które być może mi się przydadzą. Naciągnęłam głęboki kaptur mojego płaszcza i ruszyłam do knajpy w mieście.
-----------------------------------------
Hasuji* -linia cięcia
Gokoku* -miejsce pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro