Część 57 Jestem Edward....
Po piętnastu minutach Soma oraz Rachel byli już w pokojach gościnnych, a ja z młodą damą spacerowaliśmy po jej ogrodzie. Wydawała się niezwykle zamyślona.
-Powinna Lady poprosić swojego brata. Chciałbym zamienić z nim kilka słów.- poprosiłem grzecznie nie spodziewając się odmowy.
-Mojego brata nie ma na terenie rezydencji i nie wróci aż do balu.- powiedziała lekko sfrustrowana.
Zupełny brak manier. Jej brat zaręcza się już jutro, a ona puszcza go nie wiadomo gdzie. Widać, że przez te lata nie wychowywała się jak dama tylko wieśniaczka.
-Mimo to nalegam na rozmowę z nim.
-Mówie, że go nie ma.- powiedziała i spojrzała na mnie ostro.
Zdziwiłem się. Skąd takie spojrzenie przecież ja zachowuje się przyzwoicie.
-To niegrzecznie wpatrywać się w gościa takim wzrokiem.- zwróciłem dziewczynie uwagę.
-Doprawdy? A czy patrzenie na kogoś z góry jest kulturalne? - spytała dziewczyna dalej się we mnie wpatrując.
To kiepski żart?
-Nie traktuje panienki z góry.- powiedziałem spokojnie.
-Nuta wyższości w twoim głosie i luźne podejście do mojego zdania mówiąc coś z goła innego.- powiedziała poważnym tonem, a ja nie posiadałem się z zdziwienia. Wychwyciła tak niewielkie niuanse? Czy to możliwe, że od samego początku mnie sprawdzała? Tylko po co miałaby to robić. W końcu jestem tylko wujem przyszłej narzeczonej jej brata. Czyżby o czymś nie wiedział? Czyżby martwiła sie o brata? W jej fioletowych oczach ostatnie promienie załamywały się pokazując ich głębie.
-Zapytam wprost. Zależy Ci na bracie?- spytałem mierząc ją surowym spojrzeniem.
- Nie muszę odpowiadać na żadne twoje pytanie, ale zrobie to. Teraz zależy mi tylko na nim i zniszcze każdego kto mu zagrozi. Nawet samą królową.- powiedziała zimnym, obcym głosem.
-Myślałem, że twój ród jest wierny królowej.- powiedziałem nie spuszczając wzroku z dziewczęcia. Uśmiechnęła się lekko.
-Moi rodzice byli jej wierni, mój starszy brat był jej wierny. Nie żyją. Prawda jest taka, że ja i Miki otarliśmy sie o śmierć. W moich oczach rodzina królewska jest martwa.- powiedziała to pustym głosem patrząc mi głęboko w oczy. Jej spojrzenie niemal wwiercało sie w moją duszę. Straszna..
-Niech mi Pan wybaczy.- powiedziała odwracając wzrok i spoglądając na kwiaty koloru krwi.
Przyjrzałem się dziewczynie jeszcze uważnie. Momentalnie zmieniła podejście. Teraz nie wygląda jak wyrachowana dama z sercem z kamienia, a nieszcześliwa dziewczyna z masą problemów przytłaczających ją ze wszystkich stron. Brunetka powoli ruszyła do przodu.
-To przed chwilą to był na pokaz czy jesteś taka na co dzień?- spytałem idąc w jej ślady.
-Nie wiem.- powiedziała uśmiechajac się smętnie i patrząc w czarniejące niebo.- Szczerze mówiąc nie chciałam, aby doszło do tych zaręczyn.- zawiesiła głos z zadrżała zapewne z powodu zimnego wiatru.- Czasami przerażam samą siebie swoimi knowaniami jednak tym razem udało mi się zrobić coś dobrego.- powiedziała spoglądając na mnie kątem oka.
-Kobiety są znane ze swoich intryg.- mruknąłem i uśmiechnąłem się lekko.
Chociażby moja żona wiecznie knująca jakby wyciągnąć mnie do znajomych.Spojrzałem na młodą kobiete i przez myśl przeleciał mi obraz jej żebrzącej na rogu ulicy. Wzdrygnąłem się. Ona mogłaby być moją córką.
-Wrócimy do...- Lady Wiktoria zawiesiła głos z chłodem wypowiedziała ostatnie słowo.- ....interesów.
Skinąłem głową.Niedobrze zaczynam ją lubić...
CDN...
...................................................
(489 słów) Do zobaczenia całuski <3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro