Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9


Ja: Xander, czy możemy umówić się, że tym razem to ja przyjadę pod twoje mieszkanie?

Wysyłam mu wiadomość, licząc na to, że nie będzie dopytywał, skąd ta nagła zmiana planów. Nie chcę tłumaczyć mu jak żałosną osobę zatrudnił. Nie umiem wyobrazić sobie, jakby zareagował wiedząc, że właśni rodzice wstydzą się swojego jedynego dziecka.

Sygnał przychodzącej wiadomości zbyt szybko oznajmia mi, że mężczyzna odpowiedział. Odblokowuję telefon i spoglądam na ekran.

Mój Pierwszy Szef: Dlaczego? Nie będziesz się tłukła z bagażem. O piątej będę pod apartamentowcem. Idź spać, marchewko.

Ja: Nie, Xander. Przed piątą to ja będę pod twoim apartamentowcem. To mój pracowniczy warunek.

Zadowolona, odkładam telefon. Teraz, gdy Xander jest już poinformowany o miejscu naszej zbiórki, pozostaje mi jedynie zapoznać się z trasą, bo zupełnie nie wiem jak z tego nieprzyjemnego hostelu mam trafić pod jego adres.

Wklepuję w google nazwę hotelu i gdy już mam kliknąć w lupkę, omyłkowo odbieram przychodzące połączenie.

Zamieram wpatrując się w wyświetlaną na ekranie, nazwę kontaktu.

— Marchewko? — Z telefonu dobiega mnie zaspany głos Xandra. Słyszę jak ugina się pod nim łóżko, gdy zmienia pozycję. — Dagmarie, odezwij się do cholery. Po prostu powiedz, czy tam jesteś, bo wezwę całą pieprzoną remizę strażacką żeby wyważyli drzwi do mieszkania — mówi przytomniej.

— Jestem. Wszystko w porządku — rzucam szybko.

— To dobrze. — Ziewa głośno. — W takim razie idź spać. Odbiorę cię rano.

— Nie! — krzyczę zbyt intensywnie.

Przymykam oczy, żałując swojego krótkiego wybuchu. W moim głosie na pewno pobrzmiewało lekkie przerażanie.

— Nie przyjeżdżaj pod dom rodziców. Ja... jestem z kimś — kłamię aż nazbyt gładko. — Po prostu to ja przyjadę do ciebie. Chciałam tylko, żebyś wiedział, że nastąpiła mała zmiana planów.

Przez chwilę milczy, a ja zastanawiam się, czy przypadkiem nie przejrzał mojego bajdurzenia. W końcu jednak pyta:

— Na pewno wszystko dobrze? Jesteś bezpieczna?

— Tak — odpowiadam zgodnie z prawdą. W końcu co może mi się stać w pokoju, który zamknęłam na klucz?

— Jakoś ci nie wierzę. Daj mi go do telefonu.

— Co?! — Żołądek podjeżdża mi do gardła.

— Daj mi do telefonu tego twojego lowelasa. I wyluzuj. Nie interesuje mnie kto to i co tam robicie, ale chcę wiedzieć, że jesteś bezpieczna.

— Jesteśmy zajęci — odchrząkuję, bo nawet dla mnie brzmi to głupio. Przecież w tej chwili rozmawiam z Xanderem. — To ty do mnie dzwonisz i to ty zawracasz mi głowę. Mam inne rzeczy do roboty. — Dla niepoznaki teatralnie chichoczę, jakby łaskotało mnie co najmniej stado kocich języków.

— Musisz nauczyć się kłamać, marchewko — mruczy do telefonu. — Skoro jesteś bezpieczna, to tyle mi na razie wystarczy, ale nawet przez moment nie myśl, że uwierzyłem w twoje wieczorne plany.

— Burak! — wyzywam go, gorączkując się, że wątpi w moje możliwości uwodzenia płci przeciwnej. Bo to właśnie zasugerował.

— Byle słodki.

— Cukrowy — poprawiam go niemal natychmiast.

— Jaki wolisz. Dotrzesz bezpiecznie pod mój apartamentowiec? Czy mamy umówić się w innym, dowolnym miejscu? Możesz wysłać mi pinezkę. Nie będę niczego oceniał, jeśli tym właśnie się martwisz. — Jego głos jest niezwykle kojący. Mam ochotę zgodzić się, ale to oznaczałoby skrycie się pod kolejnym koszem ochronnym, a ja potrzebuję życiowo zimnego prysznica.

Muszę się wreszcie obudzić.

— Rozłącz się i daj mi spać — burczę do telefonu. — Zobaczymy się jutro.

Xander tylko parska głośno, przez co orientuję się, że właśnie ostatecznie spaliłam swoją wersję zdarzeń, w której miałam nieco bardziej romantyczne plany.

— Dobranoc, mała — odzywa się po raz ostatni, zanim zakończy nasze połączenie.

Odkładam telefon na chyboczący się stolik nocny i zawijam szczelnie w sprany koc, licząc, że w nocy nie napadnie mnie dzika horda pluskiew.


🐢


— Och! Nie przestawaj mnie całować!

— Nigdy nie przestanę.

— Chcę więcej! To za mało! Tak boleśnie mało!

— Moje kieszenie nie pomieszczą więcej. — Męski warkot wybrzmiewa spomiędzy mlaszczących odgłosów mokrego pocałunku.

— Pokaż mi go! — rozkazuje przebrana w czarny lateksowy kombinezon, Cindy.

Postać, którą gra Xander, wyjmuje z kieszeni nieprzyzwoicie wielki diament wielkości kajzerki i podaje go kobiecie. Ta zaś ogląda go i próbuje odegrać niebotyczny zachwyt nad czerwoną błyskotką, która tak naprawdę zrobiona jest z farbowanego szkła.

— Cięcie! — krzyczy Rubens, reżyser serii o „Psie na Bakier".

Xander nie czeka na żadną kolejną komendę, po prostu zamaszystym krokiem podchodzi do siwego reżysera i oznajmia:

— Peter, ta scena kompletnie nie pasuje do tej serii.

Siwy mężczyzna o aparycji Simona Cowella uśmiecha się bardzo życzliwie.

— Jeśli myślisz, że tak renomowany reżyser ugnie się pod naporem jakiegoś zdewociałego idola nastolatek, to jesteś kompletnym kretynem o inteligencji przegrzebki.

— W takim razie cieszę się, że nie znasz znaczeń słów, których używasz.

— Co ty pieprzysz?! — Reżyser ściąga słuchawki i podnosi się energicznie. — Taki szczyl nie będzie mnie pouczał w kwestii znajomości języka. Masz pięć minut przerwy, a potem wracaj na plan i sraj dalej wszystkim tym co masz w scenariuszu. Zmień pieprzoną literkę, a upewnię się, że następnej części już nie będzie — syczy wściekle.

— Skoro chcesz uchodzić za inteligenta, kup sobie słownik. Nazywanie mnie przeraźliwie pobożnym nie jest tą obelgą, której chciałeś użyć. Sądzę, że chciałeś nazwać mnie „pysznym", prawda? — Mówiąc to, mruga do mnie, a mnie popcorn wysypuje się na długą, brązową sukienkę, którą kupiłam podczas zakupów ze Stewartem.

— Wszyscy won z planu! Przerwa obiadowa — woła zdenerwowany Peter Rubens.

Xander tym razem już niespiesznie zbliża się w moim kierunku, jednak zanim zdąży się do mnie odezwać, na jego ramieniu uwiesza się piękna Cinderella.

— Kocham, gdy Michael i Janet mają sceny pocałunku — wzdycha rozanielona. — Jesteś ekspertem jeśli chodzi o te sprawy. No i — przejeżdża długim paznokciem po jego odsłoniętym bicepsie — warunki są też przyjemne dla oka.

Mdli mnie od jej słów. Co się stało z akcją #metoo? Gdyby jakiś mężczyzna tak dotykał i wypowiadał się na temat swojej partnerującej aktorki, zaraz zostałby sprowadzony do pionu.

A ona?

Jej uchodzi to płazem, bo płcie są zamienione. Kobiety bezkarnie pozwalają sobie na takie zachowania — zupełnie, jakby myślały, że mężczyznom to schlebia i że nie mogą mieć podobnych barier, co my same. Nigdy nie zapomnę jak Rita Ora zerwała koszulę Zaca Efrona, gdy ten odbierał nagrodę MTV Awards. Wyreżyserowane, czy nie — było to zachowanie zupełnie nieapetyczne.

Podobne odczucia mam teraz, gdy widzę, jak Xander ściąga uwieszoną na nim Cindy, a ta udając, że nie rozumie jego intencji, wskakuje mu na barana.

Wstaję z podłogi i ruszam w ich kierunku.

— Popcornu? — Wpycham go bezczelnie w jej ręce, aby nie miałą jak obejmować Xandera za barki.

Skubana jedną ręką nadal się go trzyma, więc wolnymi dłońmi chwytam jej lewą rękę i mocno nią potrząsam gratulując występu. Traci trochę równowagi i zsuwa się po plecach mężczyzny.

Jest wyraźnie niezadowolona obecną sytuacją. Zaś w momencie, gdy czuję ciepłe dłonie Xandera na swojej talii, dziewczyna posyła mi tak jadowite spojrzenie zza jego pleców, że dosłownie zalewa mnie zimny pot.

— Co dobrego dziś dla mnie przygotowałaś? — Jego wibrujący głos ogrzewa to nieprzyjemne uczucie spowodowane wzrokiem Cindy.

— Stek z frytkami i colesławem, a do tego pyszne tiramisu i ożywczą lemoniadę.

— Klasyk.

— Ale tego właśnie potrzebujesz, prawda? — Uśmiecham się szeroko, bo wiem doskonale, że Xander przepada za klasycznymi, nieprzekombinowanymi potrawami.

— Cieszę się, że tak dbasz o moje podniebienie.

— O moje nie! — prycha Cinderella. Okrąża mężczyznę i z impetem zwraca mi kartonowe pudełko z popcornem. — Nie jadam węglowodanów. Są niezdrowe i powodują gromadzenie się wody w organizmie.

— Właściwie robi to chociażby niewłaściwa dieta, nadmierne spożycie alkoholu czy zbliżająca się miesiączka – wtrąca Xander.

Zdejmuje swoje dłonie z mojej talli, chwyta moją dłoń i ciągnie mnie w stronę pomieszczeń dla ekipy filmowej, gdzie znajduje się wynajęta przez niego kuchnia.


🐢


— Z waszej dwójki, ciebie lubię najbardziej — mówi do mnie Chuck, jednocześnie rozmasowując swój najedzony brzuch.

— Możesz sobie dokładać czego tylko sobie życzysz. Nie musisz mnie dodatkowo komplementować — śmieję się.

— Och, to nie był komplement. On naprawdę tak myśli, marchewko.

Xander siedzi obok mnie, ale wydaje się zajmować sobą całą wolną przestrzeń w wynajmowanej kuchni.

Jest to małe, dodatkowe pomieszczenie zaadaptowane do tworzenia sztuki kulinarnej, jednak nijak nie równa się tej prawilnej kuchni, która obsługiwała wszystkich innych pracowników i aktorów.

Zazdrościłam im przede wszystkim ogromnej spiżarni, której zapasy pozwalały na nieograniczoną wyobraźnię. Ja zaś musiałam ściśle trzymać się jadłospisu, według którego zlecałam zakupy spożywcze.

— Doskonale wiem, kiedy słyszę jakieś miłe słówko adresowane do mnie. — Mocnym akcentem podkreślam ostatnie słowo.

Xander jak gdyby od niechcenia muska końcówkę rękawa brązowej sukienki, która zyskała już miano mojej ulubionej. Czuję jak jego ciepłe palce delikatnie obejmują mój nadgarstek. Kciukiem pociera mój przegub.

— Ta sukienka zjawiskowo podkreśla twoje naturalne piękno — mruczy tym swoim zmysłowym głosem. — Twoje włosy na jej tle wydają się być kaskadą roztapiającego oczy ognia, a figura mąci umysł swą krągłością. — Przysuwa moją dłoń pod swoje usta i na knykciach składa niezwykle ulotny pocałunek. — To był komplement, Dagmarie.

Od razu się równomiernie rumienię. Nie powinien mówić mi takich rzeczy.

Zwłaszcza, gdy doskonale wiem, że moja figura jest skromnie obdarzona przez kobiecą naturę.

— Nie musisz przypadkiem wracać już na plan? — chrząkam nieporadnie.

— Powinienem — rzuca z nonszalancją.

Opiera się wygodnie i bębni palcami w prosty stół ogrodowy, przy którym spożywamy posiłki.

— Charles, mógłbyś jechać dla mnie po coś do centrum? — Xander zwraca się do swojego kierowcy.

— A pewnie — mówi głośno wypuszczając powietrze. — Tylko daj mi chwilkę odsapnąć w moim aucie. Po tak pysznej uczcie należy się kilka minut pokontemplowania nad resztkami aromatu w kubkach smakowych.

— Spokojnie. To nic pilnego.

— Jeśli to coś związanego z żywieniem, to sama mogę jechać — żywo oponuję.

Xander odwraca głowę, a jego ciemne oczy momentalnie usidlają mnie swoim spojrzeniem.

— Ty jesteś mi potrzebna tutaj.

— Do czego? — dziwię się. — Przecież właśnie zjadłeś obiad, a za trzy godziny schodzisz z planu. Mam teraz zwykłe postojowe i potrzebuję czymś się zająć. Zwłaszcza, że nawet za to mi płacisz. Za nic nierobienie. Naprawdę uważam, że powinnam się za coś zabrać. — Z werwą słyszalną w głosie, jasno przedstawiam swoje niezmienione stanowisko.

— Och, Daggie... Będziesz miała bardzo ważne zajęcie. I idę o zakład, że chociażbym zapłacił ci za niego miliony i tak wykonasz je niesatysfakcjonująco — mruczy.

Chuck chichocze pod nosem i ociężale się podnosi. Mierzę go oceniającym wzrokiem, gdyż w tej kwestii powinien mnie poprzeć.

— On ma rację, młoda. Nic się nie stanie, jeśli trochę odpuścisz sobie ten pracoholizm. W końcu ile razy w życiu będziesz miałą szansę obserwować go w akcji? — Wybucha gromkim śmiechem i machając dłonią, w której trzyma telefon mówi: — Wyślij mi szczegóły. A ty się tak nie dąsaj — zwraca się do mnie. — Za ładna na to jesteś.

I wychodzi.

— Widzisz? — Xander znów wraca do mnie spojrzeniem. — To był komplement.

Wyję okrutnie głośno, bo nie doszliśmy do żadnego konsensusu.

— Mamy cebulę?

— Jeśli chcesz się rozpłakać, z chęcią ci gdzieś przywalę.

— No tak. Te piąstki zalewają mnie trwogą.

— Xander! — trzepię go lekko w ramię.

— Cebulę, poproszę.

Wielce nieprofesjonalnie pokazuję mu język, po czym podchodzę do metalowej skrzynki, wyciągam z niej wspomniane warzywo i je obieram.

— Proszę.

— Dziękuję — odpowiada, po czym wgryza się w nią jak w soczyste jabłko.


🐢


Są w życiu momenty, kiedy człowiek chciałby się całkowicie znieczulić. Nie widzieć, nie słyszeć, nie myśleć i z pewnością nie przeżywać. Czasem ta potrzeba pojawia się w ciężkich sytuacjach, z którymi nie umiemy sobie poradzić, a czasem w sytuacjach komicznego wręcz zażenowania.

I to właśnie jedna z tych drugich sytuacji.

Stoję tuż za niezwykle wyćwiczonym operatorem kamery i wdycham jego pot, jednocześnie próbując nie oddychać. Nie dlatego, że słony posmak tak bardzo gryzie mnie w gardło, tylko dlatego, żeby przypadkiem nie wydać żadnego dźwięku podobnego do wymiotowania.

Xander odgrywa właśnie scenę w której namiętnie kocha się z Cindy. Akcja została osadzona w posterunkowej zbrojowni, a przy każdym ruchu pary, po stoliku toczą się lub spadają naboje.

Zerkam odrobinę w lewo i widzę tego małego faceta, który ma na głowie jakiś kask i kamerę nagrywającą obraz w trzystu sześćdziesięciu stopniach. Od jakiegoś czasu zauważam go aż nazbyt często w pobliżu Alexandra.

Czego to nie zrobią, żeby tylko nagrać dobry materiał zza kulis...

— Stop, stop! — krzyczy Cinderella, która odpycha Xandra i z obrzydzeniem wyciera swoje usta.

— Nie przerywać sceny! — warczy reżyser.

Cindy posyła mu takie spojrzenie, że chyba nawet on traci odrobinę animuszu. Rozsupłuje swoje długie nogi z bioder partnera i zgrabnie omija go. Mężczyzna spuszcza głowę, aż jego lekko zakręcone włosy zakrywają mu policzki i chyba przeklina cicho.

Rozwścieczona kobieta nie schodzi jednak z planu. Nie kroczy nawet w kierunku, mówiącego coś do niej reżysera.

Ona sunie prosto na mnie.

Nieporadnie próbuję się schować za barczystym kamerzystą, jednak jej równie długa dłoń wystrzela i z mistrzowską precyzją oplata mój nadgarstek.

— Stek z frytkami, tak? — grzmi ostro. Potrząsa moją ręką. — Zrobiłaś to specjalnie, ty mała wywłoko!

Moje oczy rozszerzają się z przerażenia, gdyż nie wiem czego chce ode mnie ta kobieta. W dodatku swoim spojrzeniem ponownie posłałaby nieboszczyka do grobu.

— Zdejmij z niej te łapska — syczy rozjuszony głos. — W tej chwili — dodaje ciszej.

Alexander brzmi wojowniczo, jednak tak naprawdę nie dzieje się nic, co wymagałoby jakiejkolwiek interwencji. Domyślam się, że wygladam na przestraszoną, ale to zwykłe zaskoczenie.

No i najzwyczajniej w świecie, nie wiem co chodzi po tej ufryzowanej główce.

Cinderella ściska mój przegub, po czym zaraz wypuszcza go ze swoich objęć. Wciąż dyszy i piorunuje mnie wściekłym spojrzeniem, ale dostrzegam dziwny wyraz twarzy, który przemyka po jej obliczu.

Już mam na końcu języka nazwę emocji, która przed chwilą mignęła mi przed oczami, gdy Cindy zjawiskowo upada w tył i całkowicie nieruchomieje, podtrzymywana w pionie przez swojego filmowego partnera.

— A tej co? — Ciche pytanie wypływa z moich ust.

Xander bierze ją na ręce i woła:

— Medyk!

Och, żółwiku!

Czy ona ma zawał?

Czuję, jak moje ciśnienie gwałtownie się podnosi. Nie chcę, żeby cokolwiek jej się stało. Może to tylko jakieś odwodnienie? Albo przepracowanie? Tylko dlaczego twierdziła, że to ja jestem winna?

Szybko ruszam za swoim szefem, który idzie w stronę punktu medycznego. Mniej więcej w połowie drogi dobiega do niego medyk, który zgrabnie przejmuje Cindy z rąk aktora.

— Xander! — piszczę lekko za wysoko jak na mój normalny ton głosu. — Ja nie chciałam.

Brunet obraca swoją głowę i chwyta mnie spojrzeniem, w którym nie dostrzegam ani krztyny złości. Co ważniejsze: nie dostrzegam również troski. Wręcz przeciwnie. Wydaje się całkowicie zniesmaczony.

Delikatnie ujmuje mój nadgarstek.

— Wszystko w porządku? — pyta, jednocześnie przejeżdżając kciukiem po wystającej kości mojego nadgarstka.

— Nie. — Kręcę głową w pośpiechu. — Xander ja nie chciałam. Nigdy nie życzyłam jej źle a już z pewnością nie chciałam, żeby dostała jakiegoś zawału czy...

— Daggie — przerywa mi. — Pytałem, czy wszystko dobrze z twoim nadgarstkiem. Nie boli cię?

— To nie ważne! — Nagle się pieklę. — Co cię obchodzi mój nadgarstek? Nie. Nic mi nie jest, ale ona — wskazuję w kierunku pokoju medycznego — z pewnością nie czuje się dobrze!

Mężczyzna mocno zaciska szczękę.

A potem przypiera mnie do ściany za biodra i unieruchamia swoim czołem, moje.

— Och! — Lekki okrzyk mimowolnie wypływa z moich ust.

W odpowiedzi ściska moje biodra i wypuszcza tuman ciepłego powietrza, który owiewa mój nos i policzki.

Mrowi mnie w krzyżu i nagle czuję potrzebę oparcia się o coś, więc niewiele myśląc, podtrzymuję się jego przedramion.

Nagich przedramion.

Alexander Turner nie ma na sobie koszulki.

— Jesteś zbyt niewinna na to zasrane środowisko. — Czuję jak jego głos wibruje w jego piersi. — To jednocześnie urocze i przerażające.

Jedna jego dłoń lekko obejmuje mój prawy policzek. Nie wiem dlaczego to robi, ale moim nowonarodzonym motylkom w brzuchu, bardzo się to podoba.

Czuję się tak, jakby odgradzał mnie od tego wszystkiego własnym ciałem. Jakby wszystko co teraz przyjdzie, miało mnie ominąć, bo on ochroni mnie przed wszystkim.

Wiem, że nie mam prawa myśleć tak ani przez moment, ale marzyłam, aby mieć takie oparcie w trakcie kroczenia przez życie. Chciałam być z kimś, kto trzymałby mnie tak, jak on teraz. Czule, delikatnie i ciepło, a jednocześnie tak nieugięcie opiekuńczo. Xander grzeszył teraz każdą męską komórką z testosteronem, którą posiadał.

Ściskam go delikatnie za umięśnione przedramiona, zaś on jeszcze mocniej dociska do mnie swoje czoło.

— Czuję się... — nim zdążę dokończyć, pięknie wymanicurowana dłoń zaborczo obejmuje go w pasie od tyłu.

— Alex, możemy wracać do grania — cichutko wybrzmiewa zbolały głos Cindy. — Docucili mnie, chociaż bardzo bałam się, gdy nie było cię w pobliżu.

— Czyżby? — W jego głosie pobrzmiewa lekka kpina.

Wygląda jakby zmuszał się do odwrócenia, chociaż moja wyobraźnia mogła mi, akurat to, dopowiedzieć.

— To od zapachu tej przeklętej cebuli — skarży się kładąc mocny akcent na nazwę warzywa. — Jestem na nią uczulona.

Moje brwi mimowolnie podjeżdżają do góry ze zdziwienia, a zaraz potem przypominam sobie, że mężczyzna wychodząc z obiadu faktycznie wciągnął całą surową cebulę.

Poprawdzie wydawało mi się dziwnym, że chce płakać w scenie gorącego seksu z piękną kobietą, ale co ja tam się znałam na aktorstwie. Nie chciałam nad tym myśleć dłużej, niż to konieczne.

Ale ten jego kpiący uśmieszek...

O, żółwiczku! Słyszę wyimaginowane pęknięcia na twardej skorupce swojego żywotu.

Uśmiecha się jeszcze szerzej, a jego górne kły zawadiacko błyszczą od sobie tylko znanego źródła światła.

— Wrócimy do tego. Obiecuję.

— Do czucia się? — piszczę.

Bo to ostatnie co próbowałam mu powiedzieć.

— Dokładnie tak, marchewko. — Jego szczery uśmiech to najbardziej uzależniający środek uzależniający.

Chociaż nie... jego śmiech przebija jego uśmiech.

— Do czego tylko będziesz chciała — szepcze.

Ściska trochę moich włosów i nieznacznie ciągnie je do tyłu.

Prawie równocześnie kobieca dłoń z paznokciami maźniętymi na czerwono, rozcapierza się na jego nagim brzuchu i odciąga go ode mnie.

Xander nie protestuje. Odwraca się na pięcie i po prostu wraca na plan, nie zważając na to, że Cinderella stoi na jego drodze. Kobieta zostaje lekko odepchnięta barkiem, a ja myślę tylko o tym, że to niezbyt szarmanckie zachowanie nawet jak na niego.

Właściwie to: zwłaszcza jak na niego.

Pomimo tego, że mężczyzna lubił się ze mną droczyć, zawsze cechował się nienaganną kulturą i poszanowaniem barier.

Spoglądam na Cindy, która wygląda, jakby zgłupiała i dosłownie nie wiedziała co się stało. Trochę mi jej szkoda, więc sięgam do kieszeni jeansowej kurtki, którą narzuciłam na brązową sukienkę i wyciągam z niej małe opakowanie miętowych gum do żucia.

— Proszę, może to odwróci twoją uwagę od zapachu cebuli — mówię, podając jej paczuszkę.

— Kretynka! — syczy wywracając oczami i wytrącając mi gumę z ręki.

Kretynka?

Ja?

„A od kiedy można mieć reakcję alergiczną na sam zapach alergenu?" — myślę, gdy ponownie ustawiam się za spoconym kamerzystą i obserwuję profesjonalny powrót aktorów na plan.

Zastanawiam się jak bardzo źle świadczy o mnie fakt, że mnie kompletnie nie przeszkadzał jakikolwiek zapach z jego ust. Bo za cenę pocałunku — zniosłabym wszystko co wyzionie spomiędzy jego warg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro