Rozdział 8
— Jakich aktorów poznałaś? — pyta mama.
To pierwsze pytanie, które słyszę, gdy tylko przekraczam próg kuchni. Mama siedzi przy wyspie w czerwonym szlafroku i wcina jakieś orzeszki.
— Tak wcześnie wstałaś?
— Jeszcze się nie kładłam. — Macha ręką od niechcenia. — Opowiadaj, Daggie. Jak było?
— Kręcili jakieś sceny na moście i pościg — odpowiadam wzruszając ramionami. — Jak na kino akcji, to chyba nic nadzwyczajnego.
— Usłyszałaś jakieś ciekawe plotki?
— Jedyną plotką było to, że Cindy jest dziewczyną Xandra — wspominam pod nosem, nalewając sobie kawy do kubka.
— Cinderella będzie grała w jednym filmie z Alexem Turnerem?! I mówisz mi to dopiero teraz?!
Mama wstaje jak oparzona i przechadza się po kuchni.
— Jeśli to kolejna część „Psa na Bakier" to ona na pewno będzie antagonistką. Wyroluje go i zostawi. Może ukradnie też te pieniądze, które zakosił narkotykowym! — emocjonuje się. — Wiesz coś jeszcze?
— Nie, mamo. Ja tam uczciwie pracowałam.
— Jak będziesz wiedziała coś więcej, to daj mi znać.
— A jak było w „Queue"?! — pokrzykuję za nią, ale nie zwraca na mnie już uwagi. Prawie widzę jak w jej głowie szaleńczo obracają się trybiki, gdy próbuje dokonać roboty rasowego scenarzysty i przewidzieć co będzie w kolejnych częściach serii filmowej o nieskorumpowanym policjancie.
Szkoda, że to jedyne co ją interesuje. Z chęcią opowiedziałabym o furorze jaką moja meksykańska uczta zrobiła wśród ekipy filmowej, albo chociażby o tym, że podpisałam swój pierwszy kontrakt w życiu. W dodatku opiewał na dużo wyższe zarobki, niż te, którymi teraz mogłam się poszczycić.
Siorbię szybko gorącą kawę i już planuję co zrobię, gdy dotrę do „Queue".
🐢
— Tylko nie mów nikomu, że ci to dałam, bo do końca swoich dni nie zdrapię z siebie smrodu zażenowania — mówię do Tary, gdy wciskam jej w ręce koszulkę z podpisem reżysera.
— Czemu nie z podpisem Alexa? — marudzi, zawiedziona.
— Tara — mielę w ustach jej imię. — Przecież podpisał ci pewnie wszystko co tylko mógł, gdy był u ciebie w pokoju. Myślałam, że ucieszysz się z podpisu kogoś, kto wypromował twojego idola.
— Ten reżyser? — Podnosi koszulkę, którą jej dałam. — On go przyjął gdy Alex Turner był już świetnie prosperującą marką. To ten gość zawdzięcza swój sukces jemu. Nie odwrotnie.
— Serio? — pytam zdziwiona.
Chyba powinnam jednak przejrzeć jego biografię. Zrobię to wieczorem.
— Potrzebujemy więcej kanapek z twoim kurczakiem — mówi Harry. W polu mojego widzenia pojawia się tylko jego głowa, ale nawet po niej widzę, jak bardzo jest zapracowany przy kontuarze. — Powinnaś to zobaczyć.
Nie mówi nic więcej, więc zaciekawiona zostawiam skubanie, upieczonych udek, Tarze i ruszam do części restauracyjnej.
— To już któraś z kolei.
— Dziś jem w małym barze „Queue", gdzie ostatnio był widziany Alex Turner. Podobno jadł wtedy sernik nowojorski i kanapkę z kurczakiem, także zaraz będę dla was ich próbować.
To nastolatka, która bawi się w reportaże śledcze związane z idolem.
— Ty jej powiedziałeś, że jadł sernik i kanapkę?
— Oczywiście — cieszy się Harry. — Trzeba korzystać marketingowo, skoro mamy taką możliwość.
— I przypadkiem akurat dziś obu rzeczy mamy pod dostatkiem?
— Zupełnym przypadkiem — mówi, a zaraz potem mknie ku ladzie, przy której na nowo tworzy się kolejka głodnych wrażeń klientek.
Pomagam mu uporać się z rzeszą fanek Xandra.
🐢
Faktury za poranne dostawy warzyw?
Nie ma. Przynajmniej nie tych z wczoraj i przedwczoraj.
Rozliczenie kasy i podliczenie napiwków do wspólnego podziału?
Jakich napiwków. Żadnych nie ma. Przynajmniej tych z wczoraj i przedwczoraj.
Na żółwika! Ściskam w dłoniach komputer i pruję jak głupia do Harry'ego. Stewarta. Do Stewarta.
— Możesz pozwolić na chwilę? — pytam mężczyznę, który sprzedaje klientce porcję wzorowo zaparzonego latte.
— Jules, przejmij stanowisko.
Blondynka zamienia się z nim miejscami, a Stewart zmierza w moim kierunku. Chwytam go za za koszulkę na wysokości piersi i przyciągam do siebie zaborczo.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi co się działo, gdy mnie nie było.
Jego zszokowany wyraz twarzy tylko utwierdza mnie w tym, czego domyślałam się od początku: nie chciał mi przeszkadzać.
— Bo...
— Nie zaczynaj — przerywam mu.
Puszczam jego koszulkę i obejmując go za nadgarstek, ciągnę go na zaplecze. Nie chcę robić jeszcze większego widowiska, niż to które miało miejsce chwilę temu.
Zamykam za nami drzwi i sadzam go wygodnie na jedynym fotelu w pomieszczeniu. Sama zaś siadam naprzeciwko, ale na stole.
— Stewart. — Znów smakuję na języku jego imię jak nieznany przysmak. — Musisz mówić mi o wszystkim co tu się dzieje. Zwłaszcza, jeśli dzieje się wam krzywda.
Patrzy na mnie jakby nie do końca zgadzał się z tym co mówię. Stewart zawsze był dla mnie nadzwyczajnie miły, jednak nie zamierzałam pozwolić, aby był traktowany niesprawiedliwie, tylko dlatego, że nie chce mi dokładać problemów. Znam go nie od dziś. Wiem, że to właśnie robi.
Pomaga mi swoim kosztem.
— Krzywda? — parska. — Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz, Rudolfie. Mamy stałe pensje, a ty zadbałaś, żeby były one satysfakcjonujące. To wystarczy.
Wzrusza ramionami, jakby to było najoczywistsze wytłumaczenie obecnej sytuacji.
— Co się stało? Chcę dokładnie wiedzieć. Nie pomijaj żadnych szczegółów.
— Twoi rodzice wpadli tu, ale szybko wyszli. Ze wszystkim sobie poradziliśmy.
— I przy okazji zabrali wasze napiwki?
— Mogli również zabrać dwie porcje obiadowe i narzekać na nieciekawe elementy wystroju lokalu.
— Przy klientach?! — krzyczę, emocjonując się sytuacją.
Wstaję, aby rozruszać swój budujący się wkurw gromadzący się w moich trzewiach od tygodnia.
— Nie denerwuj się — mówi Stewart, gdy wstaje i w pocieszającym geście dotyka mojego ramienia.
Poklepuję go po ręce, aby wiedział, że doceniam jego odruch empatii. Odwracam się do niego i jasno komunikuję:
— Porozmawiam z nimi. Jednak od dziś napiwki będziecie chować do starej kasy fiskalnej. Naprawiłeś szufladkę, masz jedyny kluczyk, więc masz z niego korzystać. Do słoika na kontuarze powrzucam sztuczne banknoty, aby nie wyglądało to tak, że nikt was nie docenia.
— Dobrze, Rudolfie.
🐢
— Co to ma znaczyć? Jak mogliście zabrać napiwki pracownikom? Czemu szykanowaliście dobre imię „Queue" I dlaczego nie prowadziliście ksiąg rachunkowych?! — wykrzykuję na jednym wydechu.
— Cześć, dzień dobry, jak się czujesz. Znasz takie słowa? — pyta ojciec.
Razem z mamą siedzą właśnie na kanapie i oglądają jakiś durny reality show gdzie uczestnicy szukają swojej miłości życia, paradują w kostiumach kąpielowych i zastanawiają się czy są w stanie przetrwać w parze z kimś, kto tuż przed programem zerwał ze swoją drugą połówką.
Ewentualnie biadując nad brakiem hamburgerów w willi z całodobowym cateringiem.
— Dobry wieczór. Czekam na odpowiedzi.
— Daggie, nie gorączkuj się tak. Zjedz coś i kładź się spać. Jutro jedziesz na plan zdjęciowy z Alexem, prawda? — pyta, nie odrywając wzroku od telewizora.
— Tak, mamo — odpowiadam zbita z pantałyku. — Ale chciałam porozmawiać o restauracji.
Kładę torebkę na wolnym fotelu i w nim przysiadam.
Chcę, żeby potraktowali mnie poważnie w tej rozmowie, zwłaszcza, że zależy mi na wyjaśnieniu kwestii nieokradania pracowników z ich należności.
— Przecież zgodziliście się odwiedzać restaurację i doglądać wszystkiego. Jesteście właścicielami „Queue" — podkreślam. — Nie pracujecie tam dla mnie ani na moje utrzymanie. Pracujecie tam sami na siebie. Przecież chcecie, żeby reastauracja dobrze prosperowała, prawda?
— Daggie, dajże już spokój. Co jakiś czas zajrzę do lokalu, a gdy wrócisz po tych trzech miesiącach, to zajmiesz się resztą. — Ojciec macha ręką, jakby chciał zakończyć już tę rozmowę. — Mama ma rację. Idź spać. Musisz jutro być wypoczęta, żeby niczego nie spieprzyć na zleceniu u samego Alexandra Turnera.
„U samego Alexandra Turnera?" — myślę wkurzona. Przecież to nie pępek świata, któremu muszę nie wiadomo czym imponować. Sam chciał mnie zatrudnić ze względu na moje umiejętności kulinarne, a że do gotowania zawsze oddawałam kawałek swojego serca, nie martwiłam się tym, czy kiedyś mi nie wyjdzie. Zresztą zanim cokolwiek podam gościom, danie i tak musi przejść zaawansowane próby udoskonalenia receptury.
Jeszcze nikt nigdy nie narzekał na coś co zostało ugotowane moją ręką.
— Nie — mówię tak pewnie, że zaskakuję nawet samą siebie. To tylko dodaje mi animuszu. — Musicie tam pracować codziennie, bo nasi pracownicy nie będą robić niczego poza swoimi kwalifikacjami. Nie będą odwalać za was waszej pracy, a wy nie będziecie wtrącać się w rozliczanie napiwków. Szef i tak w nich partycypuje, jednak nie macie prawa zabierać całości, bo ona do was nie należy. Gdyby nie Stewart i jego pyszne kawy, mielibyśmy ich znacznie mniej — warczę.
Ojciec odwraca wzrok od telewizora i przenosi go na mnie.
A ja znów zamieniam się w małą dziewczynkę.
Jego spojrzenie ocieka taką pogardą i brakiem szacunku, że robi mi się niedobrze. Po moich plecach rozchodzą się zimne ciarki, a w ustach nagle brakuje wilgoci.
— Nie będziesz mi mówić, jak mam prowadzić własny biznes, leniwy nieudaczniku — wypluwa głosem ociekającym jadem. — Taka zrobiłaś się nagle samodzielna, tak? Spojrzał na ciebie jakiś aktor i już myślisz, że dochrapałaś się intratnej pracy na stałe? — Opiera swoje łokcie o kolana i pochyla się w moim kierunku, a ja mimowolnie cofam się w swoim fotelu. — Gdy tylko dojrzy jak żałosną jesteś osobą, już nie będzie chciał, żebyś dla niego pracowała. Co ty w ogóle umiesz, dziewczyno? Byłaś gdziekolwiek? Zwiedziłaś cokolwiek? A może znalazłaś pracę i mieszkanie bez korzystania z bezpiecznego klosza opieki rodziców? Albo chociaż miałaś chłopaka, co? Znalazł się już taki, co by cię chociaż chciał?
Czuję, jak do moich oczu napływają łzy. Nie jest to jednak żałość spowodowana tonem i gorzkim smakiem, tego co mówi mój ojciec. Chce mi się płakać, bo wszystko co mówi jest prawdą.
Nigdy nie wyjechałam z kraju, bo pilnie się uczyłam, poswiecając na to największą ilość czasu wolnego. Resztę czasu uczyłam się gotować. W ten melancholijny sposób spędzałam cały swój czas.
Nie miałam przyjaciół. Nie miałam chłopaka. Nie miałam nawet kochanka — bo kto chciałby niskiego, chudego rudzielca bez kobiecych krągłości?
Praca dla Xandra była moją pierwszą, którą zdobyłam sama — zresztą całkowitym przypadkiem.
Nie mieszkałam sama, bo moje zarobki nie pozwalały na moją samodzielność. W ciągu tych sześciu lat nie zrobiłam NIC, aby zmienić ten stan rzeczy. Żyłam z zatrudnienia w rodzinnej restauracji i egzystowałam w ich mieszkaniu. Bez perspektyw na rozwój, własne życie rodzinne czy zwykłe usamodzielnienie.
Czułam się jak ciapa, nieudacznik, popychadło i niedorajda w jednym.
Nic w moim życiu nie było zależne ode mnie. Nic nie osiągnęłam. Nic nie zdobyłam. Niczego się nie dorobiłam. Byłam prawie nikim. Prawie — bo jednak kimś byłam.
Byłam największym rozczarowaniem własnych rodziców.
— Och, przestańcie — wtrąca, mama. — Obejrzyjmy to w spokoju, Robercie. — Wskazuje pilotem na telewizor. — A ty idź wreszcie spać — syczy do mnie.
Obejmuje ojca za dłoń, jednak ten odtrąca jej dotyk.
— A dlaczego miałaby spać, Margaret? — Ojciec podnosi się i podchodzi do barku, z którego częstuje się sowitą porcją alkoholu wprost z butelki. — Gówniara nie robi nic ze swoim życiem, a mnie śmie pouczać jak mam prowadzić własną restaurację?
Obie z mamą sztywniejemy, gdyż ojciec wypowiada wszystko oziębłym tonem. Nie piekli się.
A gdy się nie piekli, jest najgorszy.
— Robercie, może porozmawiamy jutro — zaczyna mama, nieporadnie próbując chwycić ramię ojca, który ponownie zasiadł w fotelu.
— Daruj sobie, Maggie. — Upija pokaźną ilość whiskey z butelki. — Więc wreszcie chcesz być samodzielna, mała szkarado? — pyta, a ja wstrzymuję zarówno łzy jak i oddech. — To wypieprzaj z tego mieszkania i idź w cholerę.
Moje serce pikuje w górę. Gorąco uderza w moje policzki i okolice dekoltu. Zamieniam się w jeden kłębek nerwowego oczekiwania.
Czy mama wstawi się za mną? Czy pomoże mi okiełznać ojca? Czy złagodzi temat, abym naprawdę mogła po prostu położyć się w swoim łóżku i zwinąć w kłębek rozedrganych nerwów?
— Mamo? — szepczę, zadając jej niewypowiedziane pytanie.
Ona jednak zaciska szczękę i odwraca ode mnie swój wzrok.
— Nie szukaj w niej ratunku. W tej kwestii zgadzamy się z matką. Ale nie martw się, nie jestem wyrodnym ojcem. Kiedy po zleceniu wrócisz do „Queue", będziesz mogła wrócić również do domu — oznajmia, jakby to była jakaś dobroć z jego strony, po czym parska: — Bo wątpię, żebyś sobie poradziła do tego czasu.
— Chcesz, żebym w środku nocy poszła szukać hostelu? — dukam.
— Nic mnie to nie obchodzi, gdzie pójdziesz spać. — Rozpiera się wygodnie na fotelu. — Gdybyś miała przyjaciół, pewnie by ci teraz pomogli. Ale nie masz nikogo takiego. — Znów sączy sporą ilość trunku. — Przecież jesteś dorosła, skoro umiesz dyrygować moimi poczynaniami w restauracji. Więc droga wolna. Idź.
Mam wrażenie, jakbym nie czuła nóg. Zupełnie tak, jakby zamieniły się one w dwa bezkształtne klocki ciągnące mnie swoim ciężarem w dół.
— Ojciec ma rację, Daggie. To dla twojego dobra. To będzie cenna lekcja. — Cichy głos mamy, odbiera mi wszelką nadzieję.
Właściwie nawet nie chce mi się już płakać. Mechanicznie wchodzę do swojego pokoju, pakuję do walizki po kilka sztuk różnej odzieży, bielizny i po prostu wychodzę z mieszkania. Z nikim się nie żegnam. Nikomu nie dziękuję ani na nikogo nie krzyczę. Po prostu w ciszy opuszczam miejsce, w którym spędziłam większość swojego życia.
Swój bezpieczny azyl.
Chociaż, czy naprawdę takim był?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro