Rozdział 26 część 2
— W mieszkaniu, samochodzie, kaskach na motor, na planie filmu, w jego rzeczach. Wszędzie.
Mam ochotę upaść, ale tylko fizycznie. Zaskakuje mnie siła, którą czuję. Chociaż to równie dobrze może być adrenalina lub silne wsparcie Fletchera. Jednak wynik równania był taki, że wcale nie czułam, jakby to miał być koniec. Nie czułam się zdradzona, pokonana czy upokorzona. Nie czułam nienawiści, obrzydzenia czy nawet bólu.
Czułam, jakby ktoś siłą wyrwał ze mnie kawał ciała, ale przypadkowo ominął to miejsce, które nadal czuło xandrość. Bo jak można przestać ją czuć, jeśli jest ona bezkompromisowa i pełna? Na dobre i niedobre. Na smutek i radość.
Niepokój był uczuciem, które towarzyszyło mi od któregoś momentu tej rozmowy. Swędziało mnie pod skórą i jak wąż ślizgało się w stronę mózgu, pozostawiając wszędzie to śliskie uczucie napięcia i lęku o przyszłość.
O naszą wspólną przyszłość.
Chyba wolałabym, aby ktoś wyrwał mi to jedno miejsce z ciała, które nie pozwalało mi natychmiastowo porzucić tego, co budowaliśmy ponad pół roku.
Znałam uczucie porażki, zawodu, utraty najbliższych. Przeszłam przez to raz, więc poradziłabym sobie i drugi.
Ale co zrobić, gdy serce nie potrafi na zawołanie znienawidzić kogoś, kto z premedytacją odarł mnie z godności i wystawił moje wnętrze na ogólnodostępny widok, zupełnie niczym gotowy wyrób garmażeryjny, czekający, aż każdy klient sklepu obejrzy go z każdej strony?
Czym innym jest zostać zranionym przez osobę, która nas kochała, a czym innym, gdy zrobił to obcy człowiek, bo pokochaliśmy się jedynie jednostronnie.
To w moim sercu gościła xandrość.
Jemu tylko na mnie zależało. Moją winą jest, że nigdy nie dopytałam z jakich powodów.
— Xander? — Jego imię brzmi jak sztylet wbijany w moje ciało. — Tak było?
Jego mina jest niezmiennie zbolała, jednak sama nie wiem gdzie kończą się jego uczucia a zaczyna gra aktorska.
— Tak. — Nie bawi się w żadne gry. Ciosa czysto. — Kamery były zarówno w mieszkaniu wytwórni jak aucie czy w moich butach — przyznaje głucho. — O ich rozłożeniu zadecydował mój menedżer. Terrence Blevins.
— Dzielny chłopak. — Ojciec klepie go kilkukrotnie w pierś, a potem porzuca na rzecz wygodnego fotela i pudełka markowych czekoladek leżących w rogu biurka.
Patrzymy na siebie. Żadne z nas się nie rusza. Dwóch braci trzyma mnie, a ja czuję się najbardziej osamotnionym człowiekiem na ziemi.
— Uczucia Dagmarie, proszę pamiętaj. — Jedna, samotna łza spływa po jego policzku. Oczy błyszczą mu od tlonych emocji. Warga drży nerwowo, gdy wpatruje się w moje usta.
— Nie łudź się. O wszystkim dobrze wiedział. Wiedział — podkreśla silnym akcentem — jaki materiał dostaniemy. Mógł cię zabrać do hotelu, albo do Timbuktu. Mógł zrobić o wiele więcej: żadna umowa nie zabraniała wyznać mu prawdy. Nie było żadnej przeszkody, żeby nie mógł poinformować cię, czym się zajmuje. Jednak on nie ostrzegł cię ani słowem, dziewczyno. Zagrał tobą jak najlepszą kartą życia. — Łapczywie chrupie twardą czekoladkę. — Nic nie przyciągnie widza bardziej niż mezalians społeczny. Historia od pucybuta do milionera zawsze dobrze się sprzedawała. Zwłaszcza, gdy pucybut jest taki przyjemny dla kamery.
— Nikt cię nie zobaczy, Dagmarie — szepcze. — Na to bym nie pozwolił. — Jego głos łamie się na końcu wypowiedzi.
— Dobre sobie! — prycha Terrence. — To nałogowy narcyz, uzależniony od opinii mediów. Od lat ma problem i zrobi wszystko, aby prasa pisała o nim tylko z perspektywy dobrego światła.
— Mylisz się — oburzam się, chcąc go bronić, bo w to akurat nigdy nie uwierzę. — Xandrowi nigdy nie zależało na opinii publicznej o nim! Ma własne media, pokazuje na nich siebie! — Wyrywam się im obu i siadam na fotelu, aby być na równi z ich ojcem. — Ty go do tego zmusiłeś, prawda? — zgaduję. — Ty kazałeś wziąć mu udział w tym projekcie.
Terrence patrzy na mnie pobłażliwie, gdy wgryza się w kolejną czekoladkę. Pochyla się lekko w moim kierunku, a Xandrowi na ten ruch drżą ręce.
— Gwiazdeczko... — ujmująco spokojnie wymawia to słowo. — Zastanawia mnie dlaczego sądzisz, że w tej historii jest tylko jeden diabeł?
— Wypieprzaj z tego budynku — cedzi Fletcher, wpatrując się w brata. — Mówię do ciebie, stary chuju. Dagmarie nie podpisze tego gówna. — Gdy nie odpowiada, przenosi na niego swój wzrok, a ja zastanawiam się czy on w ogóle jest jeszcze człowiekiem. Zimno i pogarda, które z niego biją, mrożą czubki moich palców. — Jest tylko jedna możliwość, dla której tu przypełzłeś. Zarobek. — Rzuca na biurko tablet, na którym widać mnie i Xandra w zielonej poświacie jego pokoju. Na szczęście wideo nie jest włączone, a jedynie zamrożone na klatce pokazującej nasz pocałunek. — W mojej kancelarii nie będą odbywać się szantaże. A za to plugastwo mógłbym właściwie oskarżyć cię o kuplerstwo.
Wpatruję się w namacalny dowód. Szantaż jest jawnie oczywisty dla wszystkich.
— Jak chciałeś to wykorzystać? — pytam cicho, osłupiała emocjami nierzeczywistej sytuacji.
Fletcher wiedział, że jego ojciec ma moją sekstaśmę. Widział go. Usunął.
Co, do diabła, się tu dzieje?!
— Dagmarie, tego materiału nie ma już nigdzie poza tym urządzeniem. — Fletcher jasno ucina temat. — Właśnie dostałem informację od swoich ludzi. Wyczyścili wszystko. To brudna robota, a wierz mi, że przegrzebali całe szambo, aby dokopać się do każdej możliwej kopii. Szach-mat, chuju.
Fletcher pochyla się, aby wziąć dokument Terrence'a w prawą dłoń, ten jednak jest odrobinę szybszy. Chwyta go pomiędzy swoje palce.
— Dziecko, masz teraz wybór, ale tę ofertę złożę zaledwie jednokrotnie.
— Daggie nie wierz mu. Uczucia, nie słowa...
— Zamknij się, młody — rozkazuje mu Fletcher.
Terrence dożuwa w ciszy ostatnią czekoladkę i kontynuuje:
— Kto z nas jest na tyle naiwny, że wierzy, że nie zrobiłem wcześniej kopii na dysku zewnętrznym? — Patrzy z wolna po każdym z nas. — Nikt? Hmm... Szkoda. Miałem już przygotowaną mowę. — Znów kładzie umowę przede mną i zabiera z biurka drogie pióro adwokata. — Możesz mnie sprawdzić. W samej marynarce mam pendrive z nagraniem. Możesz również powęszyć w przeszłości i zastanowić się, czy aby przypadkiem Alex nie płacił zorientowanym medialnie osobom z twojego towarzystwa, aby nie wspominały ci o przeciekach odnośnie jego dokumentu. Jak jej tam? — Teatralnie pociera brodę. — Tara James? Możnaby sprawdzić czy ostatnio przypadkiem się nie wzbogaciła, co Alex?
— Co ma to udowodnić? Że skoro wersja z Tarą się sprawdziła, to wersja z kopią sekstaśmy również jest prawdziwa?
— Fletcher — grzmię. Moje nerwy są na skraju wytrzymania. Cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Powstała wręcz niedorzecznie. — Zacznijmy od tego, że nigdy nie powinnam być nagrywana bez swojej wiedzy i zgody. Moje prawo do intymności absolutnie nie powinno być narażone na tak obrazowe odsłonięcie. — Xander klęka tuż za moim fotelem.
— Dagmarie, proszę, nie słuchaj go.
Nie słuchaj...
Odwracam się i wreszcie na niego patrzę. Bariera w postaci oparcia fotela pozwala mi poczuć się bezpieczniej.
— Może właśnie powinnam słuchać — mówię cicho. — Powinieneś mi o wszystkim powiedzieć. Mnie, Xander. Jeśli chodziło tylko o zachowanie poufności, to skoro moje słowo by ci nie wystarczyło, mogliśmy podpisać kolejną umowę o poufności. Ja — dotykam swojego brzucha — nie zrobiłabym ci tego, co ty zrobiłeś mnie. Nie rozumiesz? Nie kryłam, że czuję do ciebie...
— Xandrość — szepcze. Wygląda, jakby w każdej chwili mógł się pochorować. — Marchewko, ja wiem...
— Nie zwracaj się tak do mnie! — ostro mu przerywam, dysząc nagle, a potem histerycznie się śmieję. — Sam powiedziałeś, że mnie wykorzystałeś. Nie wiem jak to się skończy, ale chyba rozumiesz, że nie pozwolę ci się krzywdzić dalej.
Mężczyzna wygląda jak człowiek upadły dosłownie i w przenośni. Gdybym miała zaufać swoim uczuciom — jak prosił — pomyślałabym, że właśnie kręcimy odcinek telenoweli, ponieważ wszystko co się dzieję jest abstrakcyjnie wręcz nierealne. Moje myśli pędzą galopadą niełączących się w logiczną całość puzzli.
Kręcił dokument o swoim życiu. Wciągnął mnie do niego. Wykorzystał. Dał nadzieję i pomógł mi zacząć budować się na nowo. Dbał o mnie jednocześnie w każdej sekundzie naszej znajomości wbijał mi w plecy niewidzialne noże. Komplementował mnie przy okazji odzierając z intymnej godności. Mówił, że mu na mnie zależy, ale jak mógł to czuć, skoro z premedytacją mnie wykorzystał.
Gdzie sens a gdzie bezsens?
— Zadam ci kilka pytań. To twoja jedyna szansa, aby odpowiedzieć na nie szczerze. Nie zagwarantuję ci jednak niczego. Nie wiem, co stanie się po tej rozmowie — komunikuję mu tak spokojnie, że aż sama nie wiem skąd bierze się ta wytrzymałość na stres który trzymał jak w imadle każdy nerw w moim ciele.
— Tyle... jest moim pieprzonym obowiązkiem.
Terrence wygląda na znudzonego, gdy robię jeden gest, który mówi więcej niż tysiąc słów. Zsuwam się z krzesła, aż klękam naprzeciwko niego.
Równi.
Widzę, jak go to boli. Nie chciałam go zranić, ale chyba to właśnie zrobiłam. Ledwo powstrzymuje się, aby mnie nie dotknąć.
Ciekawe, czy on wie, jak bardzo chciałabym usłyszeć teraz „cięcie". Może byłabym mniej zszokowana, gdyby to wszystko jednak nie było prawdą.
— Dlaczego mnie znalazłeś?
— Żeby podziękować za uratowanie brata — odpowiada szybko.
— Dlaczego naprawdę mnie znalazłeś? — poprawiam pytanie.
— Żeby dać ci angaż.
To zdanie wyrywa mi z ciała kolejny kawał żywego mięsa. Mam ochotę wypluć żołądek, tak jest mi niedobrze, gdy orientuję się, że od formy zadanego pytania zależy treść jego wypowiedzi.
Jak więc mam wiedzieć, co jest prawdą?
— Miałeś mi mówić prawdę — przypominam ze zgrozą słyszalną w głosie. — Wtedy, w hotelu. Obiecałeś.
— Uczucia mówią więcej niż słowa — odzywa się prawie szeptem. — Chryste, Daggie. To boli.
— Ciebie? — warczy Fletcher. — Oszukać mnie to jedno. Ale zrobić coś takiego bezbronnej dziewczynie? — grzmi rozgoryczony. — Jesteś takim samym skurwysynem, jak twój ojciec.
— To na pewno się nie nagrywa? — wtrąca Terrence.
Xander agresywnie chwyta nogę jego krzesła i pociąga z całej siły do góry. Ich ojciec przeklina, gdy ląduje na podłodze.
To chyba był jasny sygnał, aby zamilkł.
— Chcę to zakończyć. Teraz. W tej chwili — oznajmiam. — Dlaczego poszedłeś wtedy do Tary? Dlaczego tak naprawdę to zrobiłeś? — dodaję po doświadczeniach z poprzednim pytaniem.
— Bo ona jedyna w twoim środowisku potrafiłaby dokopać się do prawdy — wyjaśnia bez zbędnych upomnień.
— TE-LE-NO-WE-LA. — Terrence wyklaskuje sylaby.
Opadam pośladkami na swoje kostki.
On naprawdę mnie wykorzystał. Perfidnie, bezwstydnie i z wrodzoną złośliwością.
— Twój ojciec mówił prawdę? Jesteś uzależniony od opinii medialnej?
Jednak zanim zdąży odpowiedzieć rozgorączkowany Terrence chwyta leżący na biurku tablet i podpina do niego swój pendrive.
— Do diaska! Jak można zachowywać się tak dziecinnie?! Czy żadne z was nie rozumie powagi sytuacji?
Przewija coś na tablecie, a potem rozlega się dźwięk. Słyszę głośny odgłos klaksonu i nie muszę nawet patrzeć w ekran urządzenia, aby wiedzieć, co zostało włączone.
Jednak patrzę. Xander również.
Oboje pokonani, na kolanach, w innym stopniu strachu i niepokoju.
Ja martwię się swoją przyszłością — on swoją przeszłością. Mnie interesuje to jak ułoży się moje życie jeśli to nagranie wypłynie, a jego to, jak na nim wyszedł. Jestem tego pewna. Opinia publiczna. Gardził nimi, gdy pisali o nim nieprawdę.
Przynajmniej tak myślałam.
Bo tu zawsze chodziło o jego twarz. Nie o to czy pisali prawdę, ale o ton wypowiedzi. On nigdy nie nienawidził mediów. Nienawidził jedynie brzydkiej wersji siebie, którą mógł w nich ujrzeć.
Xander nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Zawsze powtarzał, że mu na mnie zależy. Wykorzystał mnie do kreowania wizerunku dobrego samarytanina i zrobił to oscarowo.
Należała mu się nagroda.
W akompaniamencie naszych jęków, które jego ojciec puszcza z takim zamiłowaniem, uświadamiam sobie, że moje życie zależy teraz tylko ode mnie. Nie mogę liczyć na żadną pomoc, ani zapewnienia ze strony kogokolwiek.
Ojciec Xandra ma wideo.
Xander nigdy nie miał nad tym kontroli.
A ja mogę jednym ruchem uciąć Terrencowi możliwość rozpowszechnienia filmów.
— Jeśli zostaniesz moim menedżerem, nigdy nie opublikujesz intymnych materiałów? — zwracam się do niego, wciąż patrząc na Alexandra. Jego twarz zamiera zupełnie, jak moje serce w oczekiwaniu na odpowiedź.
— Oczywiście. Zobowiążę się do tego pisemnie. Nie zrobię nic, co mogłoby zaszkodzić twojej przyszłej karierze. Za procent — dodaje chytrze.
— Za szantaż — poprawia go Fletcher.
Kiwam głową.
— A jeśli nie sprawdzę się jako aktorka? Jeśli brak mi predyspozycji i umiejętności, więc nie zdobędę żadnego angażu? — zadaję dość logiczne pytanie.
Terrence odkłada tablet i z wyższością przysiada na biurku Fletchera. Wyciąga do mnie swoją dłoń.
— Wtedy zerwiemy kontrakt bez żadnych kar finansowych dla którejkolwiek ze stron. Czy to wystarczająca motywacja?
Jest pewny sukcesu. Jednak nie zna mnie. Nie wie, że nie umiem udawać. A czym innym jest granie, jeśli nie ułudą, wcielaniem się w postać?
— Jeśli chcesz to podpisać, to jedyne co mogę ci zaproponować, to pełna opieka nad umową pracy, którą sporządzę ja sam — Fletcher gwarantuje dziwnie emocjonalnym głosem.
— Pomożesz mi? — pytam, a nadzieja chyba delikatnie rozświetla twarz Xandra.
— Tobie tak — grzmi. — A tobie Alexandrze Turnerze wypowiadam pełnomocnictwo ze skutkiem natychmiastowym. Nie jesteś już moim klientem. Nastąpił zbyt duży konflikt interesów, a ja wiem, po której stronie chcę się opowiedzieć.
Fletcher Hudson okrąża swój stół i staje po mojej prawej stronie. I również wyciąga do mnie dłoń.
— Czas podnieść się z kolan, panno Moore i iść po więcej.
Chwytam jego ciepłe palce, a on od razu wciąga mnie w swoje ramiona i niezwykle nieprofesjonalnym gestem przytula.
Moja dolna warga drży z emocji.
Mężczyzna właśnie wybrał mnie ponad swoją krew. Nie wiem, czy chciałabym wiedzieć, co właśnie przeżywał.
— Siadajcie — mówi, odsuwając mnie od piersi. — Zaraz zabierzemy się za konstruowanie umowy. Najpierw jednak muszę zadbać o tajemnicę adwokacką.
Chwyta brata za koszulę na karku i podnosi go z kolan. A potem wyciąga za krawędź swojego gabinetu.
Xandrowi w tej chwili chyba wszystko jest obojętne.
Mnie zaś serce pęka na tysiąc części, a każda z nich wreszcie zaczyna boleć. Bo widok tego jak został potraktowany i co prawdopodobnie właśnie czuje, boli bardziej niż to co zrobił mnie samej.
Dopiero jego ból aktywował mój własny.
To chore. Chcę się wyrwać i pocałować usta, które tak pięknie lawirowały między prawdą a jawą. Zapewnić, że nie jest osamotniony w swojej krzywdzie. Jakoś przekazać mu, jak bardzo jego agonia uderza we mnie. Bo pomimo krzywd, ja nadal czuję xandrość.
Nie da się jej ot tak wyrwać z piersi.
Drzwi zamykają się z trzaskiem, więc opadam bez tchu na fotel, którego kształt, miękkość i łagodny kolor na zawsze będą kojarzyły mi się z tym wydarzeniem.
Na pstryknięcie zapalniczki, rozpoczynam pertraktowanie z diabłem.
Koniec tomu I
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro