Rozdział 22
Drogi Czytelniku, dziękuję, że jesteś ze mną i tutaj.
Przed tym rozdziałem, chciałabym wspomnieć, że po zakończeniu publikacji tego tomu (jednego z dwóch), będę serdecznie chciała zaprosić Cię na drugą część, która właśnie się pisze. Rozdziały drugiego tomu będą wlatywać raz w tygodniu. Jeśli masz ochotę podpowiedzieć mi, jaki dzień byłby dla Ciebie najwygodniejszy, będę ogromnie wdzięczna za Twoją sugestię.
Widzę Cię, jeśli gwiazdkujesz, i widzę Cię jeśli zostawisz dla mnie komentarz. Jestem przewdzięczna za każdą odsłonę i chwilę, którą spędzasz z Dagmarie i Alexandrem! ❤
— Jedziemy do Fletchera. Już nas umówiłam.
— Mam być zazdrosny o własnego brata? Dlaczego chcesz go odwiedzić, zamiast jechać prosto do mieszkania i obściskiwać się po kątach?
— Bo to ja ustalam warunki.
— Dlatego, że prowadzisz auto? — Pomruk w jego głosie pieści moje uszy. — Chcesz mi powiedzieć, że tyle razy nie miałem nawet świadomości o tym, jaką władzę dzierżę?
— Oj, cicho tam — fukam. — Daj mi się skupić na jeździe.
Kierowanie nowym autem z pewnością nie należy do najprostszych czynności. Zwłaszcza, gdy tymże autem obtarło się wcześniej dwa razy krawężnik, a Xander kurtuazyjnie pominął te ciosy, chwilą milczenia. Ale na pewno nie było aż tak źle. Skoro jechaliśmy, żadna opona nie ucierpiała.
— Powiesz mi chociaż dlaczego jedziemy do Fletcha? — pyta, rozpierając się na siedzeniu, jakby korzystał z rekreacyjnej wycieczki dla emerytów. Cieszę się, że tak ufa moim umiejętnościom.
Jest w tym osamotniony.
— Musisz podpisać pewne papiery, ale nie martw się, cenę wynegocjujesz sobie sam. — Na moich ustach rozlewa się wredny uśmiech. — Widzisz już jak to jest?
— Od kiedy to mój prawnik pracuje dla ciebie? — pyta, jakby odrobinę zazdrosny, na co ja uśmiecham się jeszcze szerzej.
— Płacisz mi tyle, że stać mnie na najlepszych prawników. — Parkuję, a przechodnie pewnie zastanawiają się czy potrafią widzieć w zwolnionym tempie, czy po prostu obraz im się zawiesił. Przynajmniej nic już nie obiłam. — Trzeba było płacić mi racjonalne honorarium. Nie ciągałabym cię teraz po adwokatach. Jak wyglądam?
Xander zdecydowanie zbyt uważnie śledzi moje nogi odziane w zbyt cienkie rajstopy jak na tę pogodę i przepiękne botki na szpilce. Dobrałam do tego czarną sukienkę, zakończoną rozkloszowaną falbaną w połowie uda oraz prostymi rękawami i eleganckim kołnierzykiem. Do kompletu założyłam delikatny srebrny pasek z metalu na wąską talię oraz ufryzowałam włosy w wysoki kok, którego końce lekko podkręciłam. Nie wspominając o makijażu, który wykonały mi makijażystki zaangażowane do pracy przy filmie.
To chyba pierwszy raz, gdy Alexander widzi mnie w makijażu i innej stylizacji niż wszelaka wersja swetra w połączeniu z jeansami, rajstopami lub legginsami.
Na chwilę zawiesza wzrok na moim nadgarstku, z którego nigdy nie zdjęłam podarowanej bransoletki. Może nie miałam prawa jej nosić, ale on również nie upominał się o jej zwrot, toteż była moją małą pamiątką po wydarzeniach tamtej nocy.
Na każdorazowe ich wspomnienie, moje ślinianki zaczynają gwałtownie pracować.
— Wyglądasz, jakbyś założyła odwagę dopieszczoną nutą zadziorności — oświadcza z poważną miną. — I cholernie ci to służy.
Rumienię się, ale nie sądzę, żeby było to widoczne pod perfekcyjnie kryjącym makijażem.
— Idziemy? — pytam.
— Poczekaj chwileczkę — prosi Xander, ale nie widzę powodu, dlaczego ta cała „chwileczka" miałaby być mu potrzebna. Po prostu oparł się wygodniej w swoim fotelu i w skupieniu na mnie patrzy.
— Aż zniesiesz jajko?
— Mhm... mniej więcej — mamrocze.
Wywracam oczami, bo irytuje mnie jego zachowanie. Nic co zrobi nie odwiedzie mnie od finalizacji mojego pomysłu. Dlatego na siedzenie widoczne pomiędzy jego rozszerzonymi udami, rzucam kluczyki do auta.
— W takim razie spotkamy się na miejscu. — Posyłam mu soczystego buziaka i wysiadam. Nie spiesząc się niepotrzebnie, omijam auto, a gdy tylko orientuję się, że Xander z uwagą śledzi każdy mój ruch, kroczę jeszcze dostojniej.
I żmijowato wolno.
Doskonale wiem, że podoba mu się wszystko co teraz widzi. Gdy zobaczyłam się po raz pierwszy w ubraniach, które dostałam jako pamiątkę i podziękowanie za pyszne przekąski, zupełnie się nie poznałam. Co prawda inne panie również zgarnęły jakieś małe suweniry, jednak w moim przypadku zmiana była tak drastyczna, że nawet ślepy jej by nie przeoczył.
Stąd moje przekonanie o wysokiej aprobacie pana Turnera. Skoro chciał i potrafił piekielnie namiętnie mnie całować, jako naturalną mnie, teraz musiał mieć na to jeszcze większą ochotę. I nie twierdzę, że aby podobać się mężczyźnie trzeba od razu wyglądać jak rasowa modelka: mam na myśli jedynie to, że odstępstwo od codzienności i dodatkowa pewność siebie ubrana w wysokie szpilki, robiła po prostu swoje.
Do budynku „X & Associates" wkraczam niczym gwiazda filmowa. W dodatku raduję się w duchu, że nie robię z siebie idiotki, gdy podchodzę do windy, która otwiera się tylko i wyłącznie na rozkaz kogoś z góry.
Portiera włości.
Albo jego demonicznego adwokata, który ku mojemu zdziwieniu wita mnie w samym progu rozwierajacych się drzwi windy na pierwszym piętrze.
Fletcher mierzy mnie od stóp do głów, a później odwrotnie. Gdy wzrokiem zatrzymuje się wreszcie na moich oczach, oszałamia mnie swoim minimalnym skinięciem. Nadzwyczajnie drobny gest od niezwyczajnie pochlebczego, stoickiego mężczyzny osadza się głęboko w moich trzewiach.
— Pani Moore — wymawia moje nazwisko, jak gdyby końcem języka kontemplował nad smakiem wina z gatunkowo najwyższej półki. — Praca nad pani umową przysporzyła mi niebywałej rozkoszy na poziomie egzystencjonalnym.
— Czyli, kurwa, jakim? — rozbrzmiewa głos Xandra, który również wyłania się z windy.
Tak bardzo skupiłam się na Fletcherze, że nawet nie widziałam zbliżającego się Xandra.
Ponieważ nie patrzyłaś w podłogę — uzmysławiam sobie z dumą.
Ani przez sekundę.
— Myślę, że sznyt i klasa tego spotkania odeszły bezpowrotnie z chwilą, gdy dołączyła do nas druga strona pani umowy — Fletcher zwraca się tylko do mnie.
— Technicznie rzecz biorąc, nawet nie wiem po co tu jestem, więc może nie będzie żadnej umowy. — Brzmi zawadiacko i jeszcze bardziej to okazuje, gdy buńczucznie opiera się o pusty kontuar portierni. — Sam mnie uczyłeś, jak nigdy więcej nie dać się wkręcić w niekorzystne kontrakty.
— Ten ci się spodoba — rzuca adwokat.
Mojej uwadze nie umyka fakt, że jest ubrany wręcz rasowo dobrze. Xander w swoim casualowym stroju wygląda przy nim znacznie młodziej. Chociaż może większe znaczenie ma ścięty zarost. Tuż po nakręceniu ostatniego dubla, udał się do łazienki, a wrócił gładki i lśniący. Nie przywykłam do tego widoku, ale nie powiem, żeby podobał mi się mniej. Nic nie mogło konkurować z intensywnością jego spojrzenia. Bywały momenty, że wystarczyło, że spojrzał na mnie w pewien sposób, a ja...
— Zapraszam. — Fletcher kurtuazyjnie proponuje mi swoje ramię, które przyjmuję. Chodzenie po tafli lustra może być jeszcze bardziej niebezpieczne niż po marmurowej nawierzchni.
— Od kiedy tak dobrze traktujesz swoich klientów?
— Od kiedy są nimi młode, odważne, szczere, kulturalne i pracowite kobiety z niespotykanie krystalicznym sercem. Jesteś taką, Aleksandrze?
Och, żółwiczku... To takie piękne. Chciałabym móc to zapisać. Cholera. Naprawdę potrzebuję to sobie zapisać.
Wchodzimy do tego samego pomieszczenia co ostatnio, asekurujący mnie mężczyzna odsuwa dla mnie fotel — niczego mniej się po nim nie spodziewałam.
— Panie Hudson? — Zwracam na siebie jego uwagę, gdy okrąża swoje biurko i są to właściwie pierwsze słowa jakie do niego wypowiadam.
— Tak?
To dziwne, ale potrafi przeciągać samogłoski w identyczny sposób co jego brat, a nie wychowywali się razem. Ani nawet w podobnym środowisku. Wiem, że ich wspólny ojciec nie płacił zbyt wiele na syna. Jego pierworodny wszystkiego dorobił się zupełnie sam. To dopiero godne zachwytu.
— Możemy mówić do siebie, na ty? Może nie mamy zażyłych kontaktów, ale wolałabym...
— Jak sobie życzysz, Dagmarie — odpiera nadzwyczaj łagodnie. — To co? Zawieracie związek małżeński?
Mój pęcherz prawie zapłakał z wrażenia, a Xander nieźle się wyprostował. Dosłownie spionizowało go do nienaturalnej pozycji.
— Skoro każdy się już pośmiał, wyjaśnię: umowa najmu często jest wiążąca bardziej niż małżeństwo. Zasiedziałego lokatora ciężko się pozbyć, a najemcy solennie muszą pamiętać aby nie robić inspekcji w środku nocy. Zwłaszcza gdy wynajmującym jest kobieta — zwraca się do brata.
— Co ty pieprzysz? — pyta głucho Xander.
No właśnie? — chciałabym dołączyć swoje pytanie, jednak milczę.
— Chciałbym się upewnić, że żadne z was nie naruszy przyzwoitości tych warunków umowy.
— Fletcher, daj mi jakąś przynętę, bo nie nadążam za spławikiem. — Spogląda na mnie. — O co poprosiłaś mojego brata, Dagmarie?
— O umowę wynajmu twojego mieszkania — odpieram hardo. Chyba.
— Wybacz, że zapytam — cedzi — ale po jaką cholerę jest ci ta umowa?
— Żyję w apartamencie, który kupiłeś, żebym miała gdzie mieszkać — wypluwam podstawowe fakty. — Czyż nie jest oczywistym, że przyzwoitość nakazuje mi chociaż zapłacić za niego czynsz?
— Daggie — zagryza zęby, aż trzeszczą — mówiłem ci to pierdyliard razy. Możesz tam mieszkać ile tylko będziesz potrzebowała. To mieszkanie jest niezależne od wytwórni. Jest moje i robię z nim co chcę, a tak się składa, że gdyby nie ty, stałoby zupełnie puste, więc jeśli tak stawiasz sprawę, to kupię pierdolonego kaktusa i będziesz go pielęgnować w zamian za lokum, jasne?
— Obawiam się, że to niewspółmierne...
— Zamknij pysk — ucisza brata.
— Nie chcę tam mieszkać za darmo, Xander! — żywo protestuję. — Ustalaliśmy już te priorytety. Nie chcę czuć się...
— Ani się, kurwa waż to powiedzieć — wpada mi w zdanie.
— ... pasożytem — zmieniam szybko przymiotnik — na twoim utrzymaniu. Dlatego chcę zawrzeć z tobą umowę najmu. Określisz kwotę, a ja będę ją płacić. A jeśli już kupisz tego pierdolonego kaktusa, to musisz wiedzieć, że ich nie lubię i dużo bardziej wolałabym dostać zamiokulkasa lub aloes.
— Wracając do umowy, mam przygotowany szkic na tabletach, które...
— I nie wpadłaś na pomysł, że całkiem podoba mi się myśl, że mam cię tak blisko? Może to, że mieszkasz naprzeciwko jest moim luksusem. Może to właśnie jest tym, czego pragnę? — Lekko podnosi się na swoim fotelu i obraca go w moim kierunku.
— Ale gdybym miała gdzie mieszkać, nie wydawałbyś kilkuset tysięcy na mieszkanie! Nie widzisz, jak bardzo jest to dla ciebie niekorzystne? Xander, ja chcę tylko uprawomocnić coś, do czego masz prawo. Powinieneś otrzymywać zapłatę, za użyczanie mi mieszkania.
— Czyś ty zwariowała? Chryste, Daggie! – Przeczesuje swoje włosy, a ja mocno zaciskam dłonie na podłokietnikach. — Chcę ci pomóc, a ty mi na to nie pozwalasz. W dupie mam każde pieniądze świata, jeśli nie mogę ich użyć w dobrym celu.
— Ale ja nie jestem celem zbiórki charytatywnej, a ty nie musisz aż tak mnie gratyfikować. Już i tak płacisz mi krocie!
— Które ci się należą. Ile razy mam powtarzać, że w twojej branży prywatni szefowie...
— Preceptorzy sztuki kulinarnej! — krzyczę.
— No oni, kurwa, właśnie! — również podnosi głos. — Zarabiają jeszcze więcej. A ja tobie zapłaciłbym jeszcze więcej, żebyś tylko... — milknie.
Czuję się jak na jakieś walce rodeo, gdzie byk niespodziewanie wywija w lewo i prawo. Nie bierze jeńców, zrzuca wszystkich, ale ja tym razem ubrałam szpilki. I zamierzam użyć ich jak ostróg.
— Umowa obowiązywałaby od dnia jutrzejszego...
— Ty nawet nie słyszysz, co ja do ciebie mówię — odzywam się ciszej. Pewniej.
— Słyszę, Daggie. Słyszę aż zbyt wyraźnie. Nie będziesz płacić za coś, co dałbym ci wraz z wyciągniętym sercem na dłoni — stwierdza spokojnie.
— Alexandrze Turner. — Jego źrenice momentalnie się rozszerzają, gdy zwracam się do niego pełnym imieniem, czego nie robię często. — Właśnie powiedziałam, że chcę się z tobą związać nowym kontraktem. Robię to w prawie dokładny sposób, w jaki zrobiłeś to ty. Może nie wprost, ale bardzo jednoznacznie mówię ci, że chcę z tobą zostać na dłużej.
— A jeśli dostanę angaż w innym stanie? — pyta głucho.
— Umowa przewiduje płatność nawet, gdy lokal pozostaje niewykorzystywany przez najmującą. To niespotykany zapis, ale powstał na szczególną prośbę zleceniodawczyni więc...
— Powiedziałam, że jestem w stanie się przeprowadzić. Wiedziałeś o tym. Xander — wymawiam jego imię z naciskiem. — Jak mam powiedzieć dosadniej, żebyś zrozumiał?
— Wprost — prosi, przełykając ślinę.
Widzę jak żyła na jego szyi pulsuje. Wiem dokładnie co to oznacza, bo ja najprawdopodobniej czuję wszystko to, co czuje on.
— Chcę zostać z tobą. Nie powiem ci dokąd to zmierza. Nie obiecam niczego, ale chcę spróbować. Z tobą. — Xander chwyta mnie pod łydkę i wciąga moje nogi między swoje. — Razem.
— Razem? — pyta nieśmiało.
— Razem — potakuję. — Ale, żeby to działało, muszę mieć poczucie, że działamy po partnersku, a nie, że jesteś stroną poszkodowaną.
Parska śmiechem, a potem wbija taki wzrok w moje usta, że momentalnie robię się spocona pod pachami.
— Poszkodowaną? — Jego głos zaczyna wibrować w ten kokieteryjny sposób. Doskonale wiem, co właśnie się w nim obudziło. Bo od jakiegoś czasu żwawo tańczy również we mnie. — Czy ty wiesz, co mi robisz, za każdym kurewskim razem, gdy na ciebie patrzę?
— Jebane i nieszczęśliwe piąte, adwokackie koło w kancelarii prawniczej. — Fletcher wzdycha bezsilnie.
— Możliwe... — przyznaję się Xandrowi.
— Wątpię, żebyś miała jakiekolwiek pojęcie, skoro bawisz się w tego typu podchody.
Sapię z wrażenia i oburzam się jednocześnie.
— To twoje gierki, Alexandrze — gdy wymawiam to zdanie, coś niezidentyfikowanego błyska w jego oczach. — Ty również nie powiedziałeś mi jasno, dlaczego chcesz mnie zatrudnić. Związałeś nas lukratywnym kontraktem na trzy miesiące, który w dniu dzisiejszym dobiegł końca. Dlaczego więc dziwisz się, że chwytam się podobnych zabiegów? Czego mam oczekiwać? Nie jesteśmy przecież... — zawieszam się, bo to słowo nie chce przejść mi przez gardło.
Żadne z nas nie obiecywało sobie wyłączności, więc nie będę oczekiwała, że Xander ją dla mnie zachowa, zwłaszcza, gdy nie posuwaliśmy się dalej. Listopad minął nam pod znakiem eksplorowania własnych ust i włączenia różnego dotyku, ale nigdy nie posunęliśmy się do tego, co miało miejsce w hotelu, końcem października.
Nie mówiąc już o niczym więcej...
— Co ty znowu wyżółwikowałaś, Daggie? Kim nie jesteśmy? — grzmi.
Chcę się trochę odsunąć, ale uparcie trzyma mnie pod łydkami, nie pozwalając mi na jakikolwiek ruch w tył.
— Nie jesteśmy parą. — Patrzę mu w oczy i staram się, aby mój głos nie drżał. — Nie chcę oczekiwać, że zrezygnujesz dla mnie z tych kobiet, które...
— Jakich kobiet?! — syczy już wściekły. — Zaraz mnie kurwica strzeli. Nie spotykam się z żadnymi kobietami, ale jeśli chciałabyś abym coś wytłumaczył, to pytaj, bo w tej chwili chciałbym dokładnie wyjaśnić na czym stoimy.
— Możecie skorzystać z gabinetu obok. Nie krępujcie się — cedzi wolno jego brat.
— Chodzi o damskie rzeczy w łazience mojego apartamentu, tak? — pyta domyślnie.
Przytakuję głową, a on bierze głęboki oddech. Gdy go wypuszcza, kosmyki na mojej szyi poruszają się w delikatnym podmuchu, którym mnie owiewa.
— Proszę Fletch, wytłumacz jej. — Patrzy wciąż tylko na mnie.
Adwokat wzdycha, chyba mocno poirytowany tematem naszej rozmowy, jednak odpowiada:
— To rzeczy potrzebne mojej mamie. Opiekuję się nią, ale umówiliśmy się z Alexandrem, że gdyby nastąpiła potrzeba, przyjmie ją u siebie na chwilę. Mama nie lubi hoteli. A skoro propozycja wyszła od niego, bo obecnie przebywa w Chicago, zgodziłem się.
Co?
Spoglądam na Fletchera, który wydaje mi się teraz zupełnie innym mężczyzną, niż chwilę temu.
Opiekuje się chorą matką na co dzień? Ten zapracowany mężczyzna, o którym wiem tak niewiele, ma przecież swoje życie, Daggie — myślę. Dlaczego złudnie zakładałaś, że ma w nim wszystko poukładane? Może właśnie tak tworzą się pracoholicy, którzy chcą mieć podopinane wszystko na ostatni guzik? Może chęć kontrolowania czegoś w pełni była tak nieznośna, że musieli ją osiągać na pewnym polu. Co nie oznaczało, że mieli nadzór nad każdym aspektem swojego życia. Na przykład nad zdrowiem najbliższych...
Pieluchomajtki, brak jednorazowych maszynek do golenia, puchaty szlafroczek, mydła i szczoteczki. To wszystko nagle nabiera ostrości.
— Przepraszam, ja nie wiedziałam — zaczynam się tłumaczyć, ale oboje w jakiś sposób mi komunikują, żebym nie ciągnęła tematu.
— To historia Fletcha — mówi, znów spokojnie, Xander.
— W dodatku nie na teraz.
— Oczywiście — dukam. — Oczywiście.
Nie było żadnych kobiet. Nie czuł potrzeby sprowadzania kogokolwiek, aby wypełnić luki, które były między nami. Luki, których istnienie wspaniałomyślnie wymyśliłam sobie sama.
On nigdy mnie nie poganiał. Wręcz przeciwnie. Bardzo szanował moją prywatność oraz granice, których tak naprawdę nigdy nie wypowiedzieliśmy na głos. Cieszyliśmy się sobą, niezdolni do zakomunikowania drugiej osobie, że któraś ze stron jest gotowa na kolejny krok.
— Finalizujemy umowę — stwierdzam gładko. — Natychmiast.
Prawnik usłużnie podsuwa nam tablety, na których wyświetla się umowa.
— Nie jestem przekonany, czy cokolwiek chciałbym podpisywać. — Jego wargi układają się w pewnym siebie, lekko zadziornym uśmiechu. Odzyskał grunt pod nogami.
Świetnie.
— Chcę wynająć mieszkanie od swojego mężczyzny.
To zdanie... To zdanie jest właśnie tym, które oboje pragnęliśmy usłyszeć. Widzę to po jego minie, która na moich oczach traci całą butność, która jeszcze chwilę temu na niej kwitła. Xander właśnie to chciał usłyszeć. Wiem to. Bo ja również chciałam posmakować tych słów. Dlatego potrafiłam wypowiedzieć je tak pewnie.
Xander wpisuje jakąś kwotę na tablecie, a wibracja urządzenia informuje, że na moim pojawiła się już zaktualizowana treść dokumentu.
— Pięćset dolarów to...
— Rozsądna kwota, za którą moja kobieta będzie najmowała to pieprzone mieszkanie do jej własnej dyspozycji. Zrzeknę się prawa do inspekcji oraz kluczy, pozostawiając jej całkowitą wyłączność do dysponowania tym majątkiem wedle jej uznania na termin nieokreślony.
Burzę się na niedorzeczność jego wymogów. Przecież to prawie tak, jakby podarował mi całe mieszkanie!
— Nie możesz tak się odsłaniać majątkowo, Xander! — wylewam swoją gorycz. — Ja jestem dla ciebie nikim...
— Kurwa mać! — syczy, wstając i ciągnąc mnie ze sobą do góry. — Mówiłaś, że mamy być w tym razem, marchewko. — Chwyta mój podbródek i przyciąga go ku sobie. — Jesteś moją kobietą. Zapamiętaj to.
I robi niemniej nic innego, co rasowy samiec alfa: władczo zagarnia mój pośladek i przy akompaniamencie moich westchnień całuje mnie z okrutnie bolesną werwą. Huśtawka emocjonalna buzuje w moim drobnym ciele, próbując rozsadzić je od środka.
Umowa. Złość. Niekorzystne dla niego warunki.
Transparentność. Prawda. Wyznanie.
Mieszanka wybuchowa.
Alexander przerywa pocałunek i przesuwa dłoń na talię — dużo bardziej poprawne polityczne miejsce w towarzystwie.
— To jak? — dopytuje, pocierając kciukiem moją brodę. — Mamy jasność?
— Jasność, przejrzystość, czytelność i brak czerwonego oświetlenia ledowego nad głową — szepczę.
— Brak uwag? — dopytuje Fletcher.
— Miałam na myśli brak rzeczywistego blasku ledów. — Xander doskonale rozumie co mam na myśli. Sapie i przyciąga mnie bliżej.
— Kiedy...
— Niekorzystna umowa leży już na biurku. Po prostu, kurwa podpiszcie. — Hudson mieli to zdanie jak jedno wielkie przekleństwo.
— Kiedy? — Tym razem to moje pytanie. Pojęcia nie mam jak zdążył tak szybko poprawić szkic umowy oraz wydrukować go w trzech egzemplarzach, które gotowe leżały na biurku. W dodatku nie oponował nad ich nietypowym kształtem.
Chryste! Nawet ja nieodpowiednio oponowałam... Xander dociska się do mojego brzucha, a mnie momentalnie opuszczają wszystkie myśli, które nie są związane z nim.
— Finalizujemy — zgadzam się bez prostestów.
Umowę podpisujemy ledwo odrywając się od siebie, bo Xander umyślnie stanął za mną, ukrywając przed bratem wszystko to, czego już nie ukrywał przede mną.
— Gratuluję. Możecie skonsumować małżeństwo — adwokat stara się hamować swoje nerwy, ale jego żyłka tak mocno pulsuje... — WYPIERDALAĆ!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro