Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19


— Dagmarie? — cichy szept dociera do mojej świadomości na równi z delikatnym głaskaniem po plecach.

— Tak? — mruczę błogo.

— Przysnęłaś na chwilę.

Moja głowa unosi się łagodnie w rytm oddechu mężczyzny, a świadomość niedawnych zdarzeń bardzo szybko rozlewa się po żyłach, w których krew zaczyna szybciej krążyć, budząc mnie z letargu.

Lekko się podnoszę, ale Xander miękko znów przytyka mnie do swojej piersi.

— Leż. Proszę — mówi, nie przestając mnie głaskać. — Jestem ci winien wyjaśnienia i wolałbym zrobić to najszybciej jak to możliwe. Sądzisz, że to odpowiednia chwila, abym mówił?

Przypominam sobie temat naszej wcześniejszej rozmowy. Moje serce pikuje szybciej ze stresu, ale zaraz potem wraca do spokojniejszego rytmu. Możliwe, że pomaga słuchanie jego, które doskonale słyszę i czuję pod policzkiem.

Serce Alexandra Turnera bije szybciej niż powinno, ale jednostajnie i przewidywalnie. Dwa tąpnięcia, przerwa i jedno kolejne. Prędko, ale regularnie.

— Tak. Jestem gotowa.

Mężczyzna przełyka głośno ślinę.

— Nie poznaliśmy się przypadkowo, Daggie. Znasz mojego brata. Arthura.

Grzebię w na nowo rozbudzonej pamięci i przypominam sobie wszystkich Arthurów, których znam. Nie jest to trudne, bo znam tylko dwóch. Jeden był moim wieloletnim sąsiadem, jednak etniczność jego pochodzenia oraz wiek, zdecydowanie wykluczają go z grona poszukiwanych.

Zostaje tylko mój internetowy przyjaciel, któremu pomagałam w nauce gotowania.

Zadzieram głowę do góry, aby spojrzeć w czekoladowe oczy mężczyzny.

— Arthur Blevins jest twoim młodszym bratem?

— Dokładnie. — Całuje moje czoło. — A ty go uratowałaś, marchewko.

Uratowałam?

Gotowaliśmy razem na wideorozmowie. To tyle. Owszem, czasem rozmawialiśmy o życiu i innych tematach, ale to była kropla w porównaniu z ilością tematów kulinarnych.

Jak więc gotowanie mogło go przed czymkolwiek uratować?

— Nie musisz mówić mi miłych rzeczy, żeby jakoś zrekompensować mi relację z ojcem.

— Co? — Patrzy na mnie, marszcząc mocno brwi.

— No... — odchrząkuję. — Nic takiego nie zrobiłam. Dla Arthura. Nie musisz sztucznie pompować tej sytuacji. A już tymbardziej nie musisz się ze mną zadawać. Jeśli masz jakieś niewytłumaczalne pobudki moralne, to spokojnie je rozwieję. Dla Arthura jestem po prostu przyjaciółką internetową i gotowaliśmy sobie wspólnie spędzając czas. — Wstaję, a tym razem mężczyzna mnie nie powstrzymuje. Wciąż patrząc w jego oczy, dodaję: — Jeśli specjalnie mnie zatrudniłeś, żeby się jakoś odwdzięczyć za cokolwiek tam sobie uważasz, że musisz, to nie musisz. Nic nie zrobiłam.

Zerkam na swój brzuch i ze zdumieniem stwierdzam, że w moją koszulkę wsiąknęło trochę płynów ustrojowych, które na pewno nie należały do mnie. Dziwnie mnie to fascynuje. Dotykam lekko sztywniejącego już materiału, a potem spoglądam na swoje palce. To naprawdę jest tym, czym myślę, że jest.

Xander doszedł razem ze mną.

Osłupiała, kątem oka spoglądam na jego twarz, a on w równym stopniu zaskoczenia patrzy na moje sponiewierane ubranie.

Zakrywam dłonią plamę na brzuchu, a potem w podskokach pędzę do łazienki. Od razu zauważam swoje roztrzepane włosy, sporą mokrą plamę w kroku i oczywiście tą specyficzną, na wysokości brzucha.

— Szlag. — Jego syk przeszywa ciszę.

Widzę go przez szparę w drzwiach, których nie domknęłam. Dosięgam do klamki, zatrzaskuję drzwi i szybko przekręcam zamek.

Nie wiem czego się spodziewałam, ale nie dzieje się nic więcej. Mężczyzna nie szarpie za klamkę. Nie krzyczy, nie uderza w drzwi. Nie słyszę również nic po drugiej stronie, więc jestem pewna, że nadal jest w pokoju.

Łapczywie łykam powietrze, bo czuję, że zaczyna docierać do mnie wszystko co się stało. Te myśli są przeładowane drastycznie różnymi emocjami. Nie jestem do końca przekonana, jak mam się z nimi uporać.

Wszystkie naraz pędzą w gonitwie, aby wysforować na przód.

Której mam na to pozwolić?

Zażenowaniu, euforii czy wstydowi? A może ufności, poczuciu zdrady lub skiełkowanej nadziei?

W ciszy coś delikatnie szumi.

Kartka.

Wsunął pod drzwiami kartkę.

Kartkę.

Od niego.

Czas stanął, a ja jak zaczarowana po nią sięgam. Piękną kursywą napisał jedynie:


„Absolutnie nie żałuję, marchewko. Każdą sekundę z tobą zapamiętam na wieczność."


— Wezmę prysznic i będę czekał — odzywa się niezwykle łagodnie, jednak na tyle głośno, abym bez problemu go usłyszała. — Poczekam. Przyjdź kiedy będziesz gotowa. A jeśli dziś nie będziesz... możemy zostać w tym hotelu ile tylko będziesz potrzebowała. Nie musisz mi nic mówić. Nie musisz mnie widzieć ani ze mną przebywać, dopóki sama nie uznasz, że będziesz gotowa.

Jego notatka, jego słowa, sprawiają, że drżę z nieznanych emocji. On szukał sposobu na zapewnienie mi komfortu, a niepostrzeżenie otarł się o najpilniej strzeżoną strunę w moim sercu.

Ciepło powoli poczęło rozlewać się po moim ciele i było czymś tak nowym, że łzy momentalnie zwilżyły moje oczy. Jednak po raz pierwszy nie były one łzami bólu, troski, złości czy żalu.

One były równie ciepłe, jak to dziwne uczucie, które mrowiło moje kończyny.

Gdybym umiała nazwać to uczucie, użyłabym poprawnej nomenklatury, ale na razie w mojej głowie funkcjonowało jako xandrość.

Czułam xandrość.

Kładę palec wskazujący na zamku i jednym ruchem dłoni, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, otwieram zamek.

Jedynym odgłosem, który dostaję w odpowiedzi są cicho domykane drzwi do mojego hotelowego pokoju.


🐢


Ja: Cześć, Arthur. Moje pytanie wyda ci się dziwnie, ale mógłbyś mi opowiedzieć coś o swoim bracie?

Arthur Blevins: Jednak chcesz iść z nim na randkę?

Ja: Nie.

AB: Byłbym dobrym wujkiem. Nawet nie wiesz jaki potencjał marnujesz.

Ja: Pewnie i tak nim będziesz, ale ja niekoniecznie muszę być ich matką.

AB: Nie spytasz o moją randkę?

Ja: Jak randka? Opowiedz o swoim bracie :)

AB: Nadal nie mam dziewczyny, ale pizza była świetna, dzięki, że pytasz. Którym?

Ja: Co?

AB: Którym bracie?

O, żółwiczaku... Jednak miał dwóch braci? Czy to naprawdę był ten sam człowiek?

Myślę o tym wieczorze, kiedy Xander pokazał mi zdjęcia swojego najmłodszego brata. Nie poznałam w nim wtedy Arthura, którego znam z ekranu telefonu. Nie poznałam go również jako piętnastolatka ze zdjęć u Eloise. Chyba muszę po prostu zapytać go wprost.

Ja: Mogę zadzwonić?

Ekran niemal natychmiastowo rozbłyska oznajmiając, że dzwoni telefon w trybie cichym. Odbieram i przykładam komórkę do ucha.

— Dlaczego pytasz, czy możesz zadzwonić, zamiast po prostu to zrobić? — odzywa się, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć.

— Możemy prowadzić dyskusję o ludzkiej kulturze i fobiach społecznych, jednak jest już późno, a o tej porze nie uśmiecha mi się zbaczanie z tematu. Zwłaszcza, że u ciebie jest trzy godziny później na zegarze i pewnie cię obudziłam. — Krzywię się, zerkając na wyświetlacz, który pokazuje jedenastą wieczorem.

— Spoko. Jest weekend.

No tak... Przecież on chodził jeszcze do szkoły.

— Możesz mi powiedzieć jak nazywają się twoi bracia? — pytam, mocniej ściskając telefon.

— Fletcher Hudson i Alexander Turner — odpowiada bez wahania. — Jeden pracuje w...

— Dziękuję — ucinam jego odpowiedź. — Właściwie to wszystko, co chciałam wiedzieć.

— Wszystko dobrze? — pyta odrobinę zdziwionym tonem.

— Jasne — kłamię. — Jestem na wycieczce i właśnie idę z kimś porozmawiać.

— I dzwonisz zapytać o moich braci? W środku nocy? — W jego głosie pobrzmiewa słyszalna podejrzliwość.

— Opowiem ci wszystko kiedy indziej, dobrze? — staram się uciąć rozmowę.

Przez chwilę nikt nic nie mówi, jednak w słuchawce słyszę śmiech. Jakby oddalony, ale jestem prawie pewna, że w tle ktoś się zaśmiał.

— No dobrze... — odpiera, ale wcale nie brzmi na przekonanego. — Gdyby coś się działo, powiedziałabyś mi?

— Wszystko będzie dobrze.

— Mhm... mówi to każdy, kto wie, że zaraz coś pierdolnie.

— Życie — wzdycham.

— Życie.

— Zółwikuj spać, żebyś miał siłę jutro coś ugotować.

— A ty żółwikuj do tego lowelasa. Należy ci się odrobina sportowej rozrywki.

Rozłącza się zanim zdążę go pouczyć, że „prawie pełnoletni" to wciąż cztery długie lata świetlne ku skończeniu pełnoletności względem prawa Stanów Zjednoczonych.

Nie kładę się na łóżku i nie analizuję informacji, które właśnie zostały potwierdzone. Wiem, że odwlekając to w czasie, nie będę bardziej przygotowana, a czas upłynie mi na pogłębianiu i analizowaniu problemu z każdej strony.

Skończyłabym ze zdecydowanie zbyt wymyślą teorią.

Żwawo wstaję z łóżka i zamaszystym ruchem otwieram drzwi do swojego pokoju. Naprzeciwko widzę tylko otwarte na oścież drzwi do pokoju Xandra.

O, cholera.

Nie boi się złodziei? Po moim doświadczeniu powinien wiedzieć, co może się przytrafić w tego typu miejscach — chociaż uczciwie trzeba przyznać, że ten hotel jest zdecydowanie przyjemniejszym lokum niż motel, w którym wtedy nocowałam.

Ściskam dłonie na długiej bluzie z nadrukiem tiramisu i wkraczam do jego pokoju.

— Xander?

Wyłania się zza rogu. Ma mokre włosy, a jego spojrzenie to bezdenna głębia wrażliwości. Odruchowo zamykam za sobą drzwi, jednak tym co chciałabym zrobić naprawdę jest wyjawienie mu, że jestem gotowa na nowy start. Chcę to wykrzyczeć. On musi wiedzieć, że to nie jest druga szansa. To jedyna ścieżka. Od tej chwili.

— Ja zacznę — oznajmiam dobitnie. Podchodzę do niego, chwytam jego dłoń i prowadzę nas na dwa stojące niemal obok siebie, fotele. Jego dłoń jest stabilna. Pewnie i silnie obejmuje moją. — To moment, w którym wytłumaczysz mi dokładnie dlaczego się spotkaliśmy, czego ode mnie szczerze chcesz i jak wyobrażasz sobie naszą dalszą drogę. Bez znaczenia, czy powiesz mi, że chcesz lub nie chcesz dalszego kontaktu. To ma się zdarzyć teraz. Szczerze i prawdziwie. Rozumiesz?

— Całkowicie — mówi otwarcie.

— Dobrze. — Uśmiecham się pokrzepiająco, a on patrzy zafascynowany na moje usta. — Bo z mojej strony, widzę to jako początek.

— Arthur ma teraz siedemnaście lat — zaczyna, opierając się wygodnie. — Dwa lata temu, gdy mama rozwodziła się z ojcem, bardzo przeżył wszystko co się działo. Ojciec nagle zadecydował o rozstaniu. Proces zaczął się właściwie rok wcześniej, ale dopiero pod sam koniec zaczęło się robić paskudnie. Na tyle źle, że Art popadł w niezwykle trudną depresję. Wiesz co go zmotywowało do wstania z łóżka? — pyta miękko, a ja wiem doskonale.

— Dziewczyna, która napisała do niego na instagramie, że zdjęcie spaghetti na jego profilu wygląda tak apetycznie, że mogłaby od niego wyhodować włoskie korzenie.

Xander kiwa głową.

— Tego dnia wstał z łóżka i ugotował to jebane spaghetti, co na zdjęciu sprzed roku. Było równie okropne, jak to poprzednie, ale wyglądało tak apetycznie, że postanowił się do ciebie odezwać...

— I przyznać, że sos do niego zrobił z odcedzonej zupy Campbell i kilku pokrojonych pomidorów koktajlowych. Wtedy poprosił mnie o kilka lekcji podstawowych.

— I od tego czasu regularnie spotykaliście się online, aby wspólnie gotować — kończy.

Podkulam pod siebie nogi. Ten świat jest zdecydowanie zbyt trudny do zrozumienia, jeśli Arthurowi pomogło zdalne gotowanie z rudowłosą nieznajomą, która nawet nie przypuszczała, że jej przyjaciel miał rasową depresję.

Xander patrzy na mnie jakby wyczekująco. Zastanawiam się czy jest zdziwiony tym, jak szybko go odwiedziłam, czy wręcz przeciwnie. Chciałabym również wiedzieć co to wszystko oznacza.

— Co tobą kierowało?

Marszczy brwi i lekko pochyla głowę, jakby dzięki temu miał mnie lepiej zrozumieć.

— Co mną kierowało... w czym?

— Nie udawaj idioty — syczę, ale moje rozgorączkowanie nie przynosi mi ulgi, bo po twarzy mężczyzny przemyka grymas bólu. Odchrząkuję i kontynuuję już nieco łagodniej: — Jeśli chciałeś mi powiedzieć o chorobie brata, podziękować czy co tam jeszcze chodziło ci po głowie, wystarczyło powiedzieć to od razu. Nie musiałeś bawić się w te całe „martwię się o ciebie, więc dam ci pracę, gdzie będę miał cię na oku, a ty zrobisz mi pysznego kurczaka, za którego zapłacę krocie".

— Mówiłem ci już kiedyś, że nie możesz się deprecjonować. — Zaciska dłoń na swoim kolanie. — Doprowadza mnie to do kurwicy. Przestań sobie wmawiać, że nie jesteś warta czegokolwiek dobrego, na co w dodatku sama sobie w życiu zapracowałaś.

Zamykam usta, bo ma całkowitą rację. Dokładnie po tej rozmowie stwierdził, że musi mi wpoić, że powinno zależeć mi na mnie samej.

Bo jemu zależało bardziej.

Dokładnie to mi wtedy powiedział.

— Przypomniałaś sobie, prawda? — pyta, gdy wlepiam w niego swoje zszokowany oczy. — Jak sądzisz, dlaczego to wtedy powiedziałem?

— Bo ci na mnie zależy — dukam. — Dosłownie to wtedy powiedziałeś.

Uśmiecha się, a ten gest rozładowuje napięcie powstałe w moim gardle.

— A powiedziałem to, bo?

— Bo ci na mnie zależy — powtarzam pewniej, nabierając głębokiego oddechu.

— Bo mi na tobie zależy.

Sama chyba również się uśmiecham. Faktycznie: gdyby naprawdę nie chciał ze mną żadnej znajomości, mógłby poprzestać na relacjach zawodowych. A gdyby w ogóle nie chciał żadnych, wcale nie musiał mnie angażować. Mógł po prostu powiedzieć mi to co leżało mu na sercu i w żaden sposób nie kontynuować tej relacji. Prawda?

— Dlaczego chciałeś mnie zatrudnić?

Xander proponuje mi jedną z butelek wody, które stoją na stoliku między nami. Potrząsam głową, odmawiając napoju, on jednak raczy się nim ze smakiem. Duszkiem wypija prawie całą butelkę, a ja z zafascynowaniem obserwuję, jak porusza się jego żuchwa. Ciągle ma lekki zarost, który co kilka dni przycina, ponieważ nadal potrzebował go do odgrywanej roli — którą porzucił na cześć naszej Alaskowej wycieczki. Krzywię się na tę myśl.

— Czy uwierzysz mi, jeśli powiem, że twój kurczak naprawdę tak bardzo mi smakował? — pyta z błyskiem w oku.

— Nie. Wątpię, żeby to był powód. — Przypominam sobie, co kiedyś na ten temat stwierdził Stewart. — Mój kolega z „Queue" powiedział kiedyś, że gdyby chodziło o same doznania kulinarne, zwyczajnie zamówiłbyś od nas jakiś catering.

— Punkt dla Rudego. Ale facet zawsze wyczuje, że inny gość jest zainteresowany jego kobietą.

— Nie jestem dziewczyną Stewarta! — żywo oponuję. — Wyjaśniliśmy tę sytuację. Nie łączy nas żadna romantyczna relacja. Chociaż źle się czułam z tym jak go potraktowałam — przyznaję zgodnie z prawdą.

Alexander niespiesznie wstaje i podchodzi do swojego telefonu.

— Zrobię ci zdjęcie. Od ciebie zależy, czy do niego zapozujesz, czy zakryjesz twarz dłońmi — oznajmia, dając mi krótką chwilę na decyzję. Zaraz potem latarka w jego telefonie błyska ostrym światłem.

Nie zasłaniam twarzy, ale też niespecjalnie dla niego pozuję. Jestem po prostu zdziwiona jego nagłą potrzebą uwiecznienia... No właśnie. Czego?

Gdy tylko Xander odkłada telefon, ziewam tak przeraźliwie głośno, że parskam krótkim śmiechem aby docenić dźwięk, który wydałam.

— To pornografia dla dentysty — szepcze. — Albo dla miłośników kobiecych języków. Zwłaszcza, że ten twój jest całkiem...

— XANDER! — krzyczę, rzucając mu mordercze spojrzenie. — To nie pora na tani flirt.

— Nie ważne. Właśnie zabójczo wykrzyknęłaś moje imię, a to wystarczająco seksownie, abym na razie nie upierał się, że mój flirt z pewnością nie należy do tanich.

Wywracam oczami, a on — całkiem zadowolony z siebie — wraca na swój fotel.

— A może kręci cię to, że trochę cię stalkowałem? — pyta łagodnie, w zupełnie nieżartobliwy sposób.

Wydaje mi się, że próbował najpierw trochę rozładować atmosferę, zanim zrzuci kolejną bombę.

— Trochę? Znalazłeś mnie w nocnym metrze, a potem perfidnie wypalcowałeś mojego kurczaka, aż musiałam ci go oddać.

— To twoja wersja kiczowatego flirtu? — pyta rozpierając się wygodniej na krześle.

Pokazuję mu język, bo na jego niesprecyzowany komentarz nie mam żadnych argumentów.

— Działa.

Moje serce wybiło nierówny rytm, jakby potknęło się o kanciasty chodnik, ale znalazło przy tym całą dwudziestodolarówkę.

— Mmm? — pytam niezrozumiale.

— Muszę coś tłumaczyć? Myślę, że otrzymałaś dziś stosowny dowód, że wszystko co robisz, w jakiś sposób na mnie działa.

Jego pewność siebie tylko mnie podjudza. Chciałabym zetrzeć z jego twarzy ten filuterny uśmiech mówiący „jestem całkowicie przekonany, że ci się podobam i cieszy mnie każda sekunda tego doświadczenia".

— Ale ty pieprzysz. — Przekrzywiam ostro głowę, aby niewerbalnie mu zakomunikować, żeby nie kontynuował tego wątku, tylko dał mi dokończyć wypowiedź. Słucha. — To, że mnie śledziłeś było naruszeniem mojej prywatności i chcę, żebyśmy oboje mieli tego świadomość. Nigdy więcej nie życzę sobie takich zachowań, rozumiesz?

— Całkowicie — odpiera już poważniej.

— Od tej pory, mówimy sobie otwarcie wszystko. Bo mamy bardzo jasną sytuację. Albo będziemy ze sobą szczerzy, albo nie dam wiary w nic pomiędzy nami i zakończymy tę znajomość. Czy to też rozumiesz?

— Całkowicie. — Jego głos wydobywa się gdzieś głęboko z przepony i przyjemnie dudni w uszach.

— Gdy przed chwilą zrobiłeś mi zdjęcie, zrobiłeś je dlatego, że poniekąd powiedziałeś, że jesteś mną zainteresowany, ale ja wyłapałam zupełnie coś innego. Dla ciebie to wyznanie było jednak na tyle ważne, że postanowiłeś to uwiecznić. Dobrze myślę?

Opiera swoje dłonie o stolik i zmniejsza dystans.

— Całkowicie — mruczy zadowolony.

Zaskakuje mnie to, że kompletnie nie czuję się speszona narastającym napięciem. W tej właśnie chwili, czuję, jakby wszystkie klocki zaczynały wskakiwać na swoje miejsce. Może nie wszystko było idealne, a Xander w pewnych sytuacjach zachował się nie fair, ale byłabym obłudnicą, gdybym wymagała od niego standardów, których sama nie potrafiłam spełnić. Bo ja również popełniałam błędy. I tylko od nas zależało, czy wyciągniemy z nich lekcje.

— Podobam ci się Alexandrze Turner — stwierdzam bez zawahania.

— Całkowicie — mruczy, tuż przy mojej twarzy, a potem łączy nasze wargi w czułym pocałunku.

Takim, jaki powinniśmy dzielić jako pierwszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro