Rozdział 15
Drogi Czytelniku, życzę Ci miłego czytania, i dziękuję, że jesteś z tą historią.
❤
Jego palce błądziły po mojej szyi, gdy delikatnie scałowywał każdy dreszcz z mojej małżowiny usznej. Dotknął czubkiem języka płatka ucha, a potem zassał go, posyłając nową falę rozkoszy w dół mojego brzucha. Chciałam go przyciągnąć do siebie. Wtulić się w niego każdym skrawkiem ciała, aby urzeczywistnić to doznanie. Cicho jęknęłam, a on roześmiał się niskim, zadowolonym z siebie dźwiękiem.
Wiedział co robi i wykorzystywał każdą, pieprzoną milisekundę. Wspinam się na palce, przez co jego usta odrywają się od mojej skóry i to ja przejmuję prym. Wplatam palce w jego włosy, mocno odciągam do tyłu jego głowę i językiem pieszczę jego cudownie wyprofilowany podbródek. Powoli liżę coraz niżej i niżej, aż swoimi rozognionymi wargami napotykam jego grdykę, która pod wpływem emocji nieustannie porusza się raz w górę raz w dół.
Xander klnie coś pod nosem, a potem zagarnia mój pośladek i wciska mnie w siebie z taką siłą, że zachłystuję się jego nagłą potrzebą. I tym co właśnie napiera...
Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrywa mnie z moich porannych wizji plecenia scenariuszy dotyczących wczorajszej sprzeczki przy kuchennym zlewie. Zawodząc z beznadziejności odbieram połączenie od swojego wyśnionego szefa.
— Halo?
— Czemu nie otwierasz drzwi?
— Bo nie ma mnie przy nich? — odpowiadam pytająco.
— Jesteś chociaż spakowana?
Patrzę na te kilka rzeczy, które mieszczą się na jednej półce we wnęce garderobianej.
— Myślałam, że żartowałeś z tym pakowaniem. Sam mówiłeś, że mam odpoczywać.
— Bo masz odpoczywać — stwierdza, wzdychając. — Możesz otworzyć te cholerne drzwi?
— Nie masz przypadkiem klucza do własnego mieszkania? — Przeciągam się zbawiennie, ale mam nadzieję, że nie słychać tego w słuchawce.
— Jestem dżentelmenem.
— Otwórz sobie. Masz moje pozwolenie.
Nie mija nawet kilka sekund, gdy słyszę jak klucz ląduje w zamku. Podnoszę się na poduszkach i patrząc na otwarte drzwi do sypialni, czekam aż Xander pojawi się w polu mojego widzenia. Gdy tylko tak się dzieje, rzucam w niego poduszką.
— Dżentelmen, tak?! I całkowitym przypadkiem miałeś ten klucz cały czas przy sobie?!
Opiera się o framugę drzwi. Wygląda jak moje marzenie senne: nieuczesany, jednak z rozbudzonym i filuternym spojrzeniem, prezentuje się niezwykle apetycznie w czarnych dresach i opiętej koszulce na krótki rękaw. W dodatku nawet z tej odległości dociera do mnie woń jego perfum.
— Wstawaj. Zaraz musimy zbierać się na lotnisko.
— Kręcisz dziś poza miastem?
— Nie.
Wchodzi do mojej sypialni, a ja mimowolnie podciągam wyżej kołdrę. Xander podchodzi do garderoby, wyciąga walizkę z górnej półki, a ja patrząc na nagi pasek opalonej skóry widoczny teraz pomiędzy jego koszulką a gumką spodni, nie zauważam co dokładnie chowa do walizki.
Orientuję się dopiero, gdy na pościel rzuca mi różową parę majtek i czerwony komplet dresów.
— Zostaw moją bieliznę! — piszczę, wygrzebując się z pościeli.
Niczym w kreskówce dopadam go, zamykam walizkę na suwak, a potem wypycham go poza sypialnię. On ma czelność się śmiać, a mnie z zażenowania płoną policzki.
Cały czas próbuję sobie przypomnieć, czy te jedne dziurawe gacie, w których czasem sypiam, są akurat brudne w koszu na pranie, czy właśnie doznałam nowego poziomu upokorzenia.
— Potrzebujesz więcej ubrań. Kupimy ci coś już na miejscu.
— Kiedy chcesz mieć czas na zakupy, skoro twierdzisz, że nie kręcisz dziś nic za miastem, co oznacza, że lot będzie krótki? — Nie oczekuję odpowiedzi, bo doskonale wiem, że będzie wysoce enigmatyczna. Cofam się więc po ubrania, a potem znikam w łazience.
— Nie nakręcą niczego beze mnie.
No pewnie... Przełóżmy swój rozkład pracy, bo panu Alexandrowi Turnerowi zachciało się zakupów. Tak właśnie działa życie zwykłych ludzi. Dokładnie tak.
🐢
Komu potrzebny jest do życia samolot? Duża, metalowa puszka kompletnie zależna od sprzyjających warunków pogodowych i umiejętności pilota.
Co ja mówię... Tutaj nic nie zależy nawet od tego.
Wystarczy jedno zbłąkane ptaszysko, które wleci w silnikowe ustrojstwo tego dziadostwa i po nas. Jestem przekonana, że każdy kto kiedykolwiek leciał samolotem, myślał dokładnie o tym samym co ja.
— Wolałabym mieć spadochron, żeby w razie potrzeby wyskoczyć.
— Co tam mamroczesz? — pyta Xander, gdy upewni się, że jego pas bezpieczeństwa jest zapięty.
Ja w swoim zostawiłam trochę luzu, żeby chociaż nie krępował moich ruchów gdy będę wymiotować zaraz po starcie. Przeraża mnie widok szybko oddalającej się ziemi i perspektywa skosu, w jakim się wtedy będziemy znajdować.
— Że obłoki są dziś dosyć ładne.
Mężczyzna pochyla się i wygląda przez okno pasażera.
— Tak? Na moje zanosi się na niezły deszcz.
— Na moje: dupa z ciebie a nie pani Chmurka.
Odwraca się do mnie, szczerząc zęby. Nie spodziewałam się, że tak bardzo spodoba mu się moja panika odnośnie lotów. Tym bardziej, że zmierzamy na pieprzoną Alaskę, a tam pogoda na pewno nie będzie obrazkiem rozpogodzonego nieba. Nie w końcówce października.
— Rozchmurz się — szepcze. — I zapnij te pasy. Widziałem taki filmik, gdzie jeden z pasażerów w trakcie lotu otworzył drzwi...
— Zamknij się wreszcie! — syczę, siłując się ze sprzączką i ściskając ją tak mocno, że jeszcze ze dwa centymetry, a moje nogi nadawałby się tylko do amputacji.
Zaraz potem kołujemy na pas startowy.
— Hudson?
— Czemu nazywasz mnie nazwiskiem mojego przyrodniego brata?
— Chciałam sprawdzić, czy słuchasz wszystkiego co mówię, nawet jeśli to bzdury — wyjaśniam.
— Zdałem test?
— Mhm... teraz tylko bądź przygotowany na podanie mi tej torebki. — Wskazuję na oparcie fotela naprzeciwko, gdzie za złożony stolik wsadziłam papierówkę. — Mogę prosić za pomocą onomatopei.
— Bierzesz pod uwagę, że może nie będziesz jej potrzebowała?
— A jak chcesz uchronić mnie od wymiotów?
Nie odpowiada, odwraca spojrzenie i zasuwa rolety w swoim oknie. Jakby to miało jakkolwiek pomóc. Okien tu akurat pod dostatkiem.
Xander zawzięcie gra już w jakąś grę na ekranie samolotowego komputera, a ja staram się tak mocno zaciskać zęby, żeby ich zgrzyt zagłuszał startowanie samolotu.
Nagle robi się ciemniej, a ja w panice rozglądam się po pokładzie. To co dostrzegam, to że wszyscy pasażerowie opuszczają rolety w swoich oknach.
— Och, na żółwika! — pieję z zachwytu. — Toż to alleluja!
Moją uwagę przykuwa ekran pokładowy i mały komunikat, który wyskoczył w rogu. Odczytuję na nim wiadomość:
„Do wszystkich pasażerów: misja krytyczna. Moja współpasażerka boi się widoku startującego samolotu, więc jeśli straszna jest państwu wizja zarzyganych wszystkich siedzeń w stanie nieważkości, proszę o zasłonięcie okien. Wszystkich współpracujących nagrodzę drogą butelką wina. Numer kontaktowy podam po lądowaniu. Wasz fan — Alexander Turner."
Nie wiem na czym powinny skupić się moje emocje: na tym, że właśnie wyjawił mój sekret wszystkim pasażerom, czy na tym, że obiecał wszystkim łapówkę, a oni jak jeden mąż, posłuchali. A może na tym, jak słodki i ciepły byłby ten gest, gdyby nie ilość idiotyzmu zawartego w treści.
— Xander... nie wiem jak ci to powiedzieć...
— Proszę nie przestawaj być takim ideałem, dziękuję, ubóstwiam cię, wielbię twoje stopy, zrobię sobie z tobą zdjęcie, jestem twoją fanką...
— No już nie przesadzaj — ucinam jego wypowiedź. — Miałam na myśli to, że strasznie się wydurniłeś. W samolocie nie ma stanu nieważkości. To nie statek kosmiczny, którym przemierzymy całą galaktykę.
Xander pochyla się i konspiracyjnie szepcze mi do ucha:
— Jeśli do tej pory nie zauważyłaś, to jest lot międzystanowy. Na pokładzie mamy samych Amerykanów. Oni nie zauważyli tej różnicy.
Prycham.
— Sabotujesz własną nację.
— To nie ja. To tylko Amerykańscy naukowcy odkryli, że Amerykanie nie należą do NAJLOTNIEJSZYCH. — Sam pęka ze śmiechu nad swoim suchym żartem, gdy ja orientuję się, że lot już został wyrównany, a ja nie zapoznałam się ponownie ze swoim śniadaniem.
🐢
Gdy następnego dnia, Xander dzielnie przedziera się autem przez zaspy usypane przez noc, myślę o tym, co działo się, gdy wysiedliśmy z samolotu. Mężczyzna rzeczywiście dał któryś z posiadanych przez siebie kontaktów i obiecał, że ten, kto prześle swoje dane dostanie darmową butelkę dobrego wina. Ludzie robili sobie z nim zdjęcia, nagrywali się razem z nim na jego social media i zadawali przedziwne pytania. Widziałam, że wszystko zniósł z dużą pokorą. Nie wyglądał ani na zmęczonego, ani na znudzonego. Gdy obserwowałam go, pomyślałam nawet, że taki kontakt twarzą w twarz z widzem woli bardziej niż masową formę spotkania z tłumem, gdzie brakuje tego jednostkowego podejścia do fana.
Potem wskoczyliśmy do szybko wynajętego auta i wywiózł nas na totalne pustkowie. Nie narzekałam, bo mały hotel w którym się zatrzymaliśmy był niebywale uroczy. Jednak nadal nie rozumiem jakim to cudem, nie musiał pracować.
— Xander?
— Słucham, żółwiku.
— Jak wykpiłeś się z pracy na planie, skoro teraz normalnie powinny odbywać się dni zdjęciowe? — pytam do bólu ciekawa. Na szczęście tego mentalnego: moje plecy i brzuch już tylko ćmiły bardzo znośnym, sporadycznym pobolewaniem.
— To całkiem proste — odpowiada, wymijając po prawej stronie ogromną zaspę, która spadła z czyjegoś dachu. — Nie nakręcą filmu bez głównego aktora na planie.
— Czy ty zwariowałeś? — Mój głos brzmi co najmniej o oktawę wyżej niż zazwyczaj. — Rzuciłeś pracę?!
— Niczego nie rzuciłem. — Od razu mnie poprawia. — Zwyczajnie ustaliłem swoje priorytety, a wierz mi, że kręcenie coraz bardziej erotycznych scen do nich nie należy — oznajmia trochę zbyt szorstko.
— Myślałam, że nie zgadzałeś się tylko co do sceny, w której twój bohater przywłaszcza sobie ten wielki rubin.
— To też. — Krzywi się. — Ale bardziej martwi mnie kierunek w jakim zmierza ta seria. Przestaje być kinem akcji, a zaczyna przypominać pornografię.
— Ale jednak wziąłeś tę rolę — stwierdzam, marszcząc brwi. Zastanawiam się dlaczego w takim razie podpisał kontrakt na kolejną część, skoro czytał wcześniej scenariusz. Wiedział doskonale w co się pakuje.
On przez chwilę milczy, a ja nie czuję potrzeby nakłaniania go do dalszej rozmowy. Jednak po sztywnym ułożeniu jego ciała, wiem, że coś go trapi.
Po pewnie jakimś kwadransie docieramy na miejsce. Wjeżdżamy na teren ogromnej posesji z czteropiętrową willą i kilkoma mniejszymi domkami w obrębie działki.
— Poczekaj — prosi, kładąc dłoń na moim kolanie, gdy sięgam do klamki. Nawet przez gruby materiał opiętych jeansów czuję ciepło jego palców. — Zanim tam wejdziemy, musimy porozmawiać.
Przekrzywiam głowę, nie rozumiejąc. Wczoraj powiedział, że odwiedzimy kogoś, kogo on odwiedza, jeśli potrzebuje zmotywowania do dalszej walki. Nic więcej nie wiem, jednak przypuszczam, że w domu, pod który właśnie zajechaliśmy, mieszka jakiś jego dobry przyjaciel.
— Ale na pewno chcesz, żebym tam z tobą poszła? Mogę poczekać w aucie. Nie musisz się przede mną uzewnętrzniać, wiesz?
— Muszę, jeśli do czegoś zmierzamy. — Co? — Jeśli ja nie otworzę się przed tobą, ty nigdy nie zrobisz tego dla mnie.
CO?
Wybałuszczam oczy, a on zaraz robi dokładnie to samo. Jakby zdał sobie sprawę jak mogły zabrzmieć jego słowa.
— Miałem na myśli uzewnętrznianie się. Chryste! — roztrzepuje swoją czuprynę, gdy zdenerwowany wkłada w nią swoje palce.
— Zacznijmy od nowa, dobrze? — Ochoczo kiwa głową, zgadzając się na moją propozycję. — Chcesz mi powiedzieć kogo odwiedzamy?
— Moją mamę.
O, cholera!
Chciałabym cofnąć auto i ponownie przeczytać szyld wiszący przy wjeździe, aby upewnić się, czy na pewno przyjechaliśmy do ośrodka odpoczynku i zdrowia psychicznego.
Mężczyzna nadal nie zabrał swojej ręki z mojego kolana, a ja przysięgłabym, że teraz tam właśnie się poci.
Chciał zapoznać mnie ze swoją mamą.
To nie będzie zwyczajne spotkanie. Znamy się ledwie dwa miesiące i choć był to wysoce intensywny czas, nasza znajomość jest jednak niezbyt długa jak na tego typu zażyłości. Stresuję się.
— Czy powinnam wiedzieć coś więcej zanim się z nią spotkam?
— Ma na imię Eloise — wymawia jej imię miękko i melodyjnie. — Jedynym tematem, którego rzeczywiście nie powinnaś poruszać jest mój ojciec. Chyba, że sama go zapoczątkuje — podkreśla. — Marchewko, będę miał do ciebie ogromną prośbę.
Chwyta oburącz moją prawą dłoń, a ja chłonę intensywność jego czekoladowych oczy, które patrzą na mnie z niemym wręcz błaganiem. Widzę w nich taką potrzebę wsparcia i bezbronności, że z wrażenia mam ochotę przestać oddychać.
W tej chwili — gdy jest tak bezbronny — zrobiłabym wiele, żeby odgrodzić go od cierpienia i zapewnić, że ja nigdy nie wykorzystam czułego punktu, który właśnie przede mną odsłania.
Prędzej sama wbiłabym sztylet we własne serce.
— Jeśli chodzi o dyskrecję, możesz być pewien, że jej dochowam — przyrzekam.
Uśmiecha się odrobinę kącikiem ust, ale jego napięcie się nie zmniejsza.
— To też, ale twoje zacofanie technologiczne sprawia, że wątpię, czy nawet umiałabyś znaleźć kontakt do prasy.
Podchwytuję tę chwilową zmianę tematu. Jeśli da mu to czas na właściwe zebranie myśli, to właśnie to mu dam.
— Mówi to ktoś, kto zamiast zadzwonić do brata po wypadku, stwierdził, że szybciej dotrze do niego tweet z hasztagami „starzejesz się"? To nawet nie było logiczne.
— To, że ty nie dostrzegłaś w tym sensu, nie znaczy, że go tam nie było.
— Xander! — krzyczę. Walnęłabym go, ale nadal trzyma moją dłoń i to odrobinę rozbraja mój zapał. — Nie rób ze mnie tego Amerykanina z badań Amerykańskich naukowców. Zresztą ten żart śmieszył tylko ciebie.
— To dlaczego nadal nie wywiązałaś się z umowy i nie założyłaś swojego TikToka?
— Żebyś się pytał — odpowiadam, bo nie mam żadnego argumentu.
— Lubię cię.
Warga drży mi z zachwytu nad tymi dwoma, krótkimi słowami. To muzyka pieszcząca moją duszę.
— To o co chciałeś mnie poprosić? — wracam do głównego tematu.
— Widzisz, moja mama jest dość specyficzną kobietą.
— Jak wszystkie matki.
— Może i masz trochę racji, ale Eloise znalazła w swoim życiu odrobinę pocieszenia w tradycyjnym podejściu do życia. To jej bezpieczna strefa.
— Mam się zwracać do niej per pani, tak? — To żaden problem. Może nawet lepiej, żebyśmy się ze sobą nie spoufalały. W końcu to matka mojego szefa.
Xander ściska palce mojej prawej dłoni i filuternie do mnie mruga, czym momentalnie mnie rozsierdza.
— To zabrzmi strasznie szablonowo, a ja nie jestem oklepanym typem faceta, ale muszę poprosić abyś udawala przed nią, moja dziewczynę.
Jego słowa są faktycznie dość typowym motywem, jeśli chodzi o zapoznawanie przypadkowych dziewczyn ze swoimi rodzicami.
Tak typowym, że nie zdarzyło się to nigdy w moim krótkim życiu.
Zaczynam wewnętrznie panikować.
Poznawanie jego matki, jako części jego historii jest zupełnie czymś innym niż odwiedzenie jej w ośrodku leczenia zdrowia psychicznego w roli udawanej dziewczyny.
A już z pewnością, tak niefortunnie dobranej.
— Chyba sobie żartujesz.
— Niestety. Jestem zajebiście poważny
Wyrywam dłoń z jego objęć.
— Słuchaj, Xander — zaczynam dosyć suchym tonem. — Jestem ci wdzięczna za to jak się mną zaopiekowałeś po wypadku i naprawdę nie chcę wyjść na niewdzięcznicę, ale skoro stawiasz takie warunki, to nie zgodzę się na to spotkanie. Nie będę okłamywać twojej mamy, ani grać kogoś, kim nawet nie mogłabym być. I jeśli chcesz, żebym poznała historię twojego dzieciństwa...
— Historia mojego dzieciństwa jest gówna warta — wpada mi w zdanie. — Przyjechaliśmy tu, bo jako dojrzewająca kobieta, potrzebujesz wzorca innych kobiet, które przeżyły podobne traumy do twoich.
Dębieję. O czym on, cholera żółwiasta, mówi?
— Jakich traum?
Patrzy na mnie ze złością. Nie muszę nawet zgadywać, bo mój robiący salto żołądek, od razu informuje mnie o czym on może mówić.
Jednak nie chciałabym tu żadnych niedopowiedzeń.
— Jakie traumy, masz na myśli? — ponownie dopytuję.
— Przemoc psychiczną, Dagmarie.
Jedno zdanie odziera mnie ze wszystkich warstw ochronnych jakie jeszcze posiadam.
— Od kiedy wiesz?
W policzku drga mu krótko jeden mięsień. Zanim odpowiada, wyciąga ze schowka złotą, cieniutką bransoletkę.
— Na pewno nie wiem wszystkiego. Jednak pewne klocki zaczęły wskakiwać na swoje miejsce, gdy dowiedziałem się, że mieszkasz w motelu, a Fletcher po wizycie w restauracji, dorzucił parę dodatkowych informacji.
Z moim ust wyrywa się krótki śmiech.
To niepojęte, jak bardzo jest mi teraz wstyd na myśl o czym mogli się dowiedzieć i co teraz o mnie myślą. Zwłaszcza Xander. Skoro uznał, że tajemnicza wycieczka w celu poznania jego matki, która przebywa w ośrodku, po Bóg wie ilu traumach, jest świetnym pomysłem do rozwiązania moich problemów, to autentycznie brakowało mi słów.
Prycham dziwnie, a potem szybko wychodzę z auta. Idę powoli, aby nie poślizgnąć się na żadnej tafli lodu skrytego pod warstwa śniegu. Idę po prostu przed siebie. Kawałek.
— Daggie, nie wygłupiaj się! — krzyczy Xander, doganiając mnie. — Gdzie idziesz? Na pieszo nie dotrzesz do hotelu.
— Daj mi spokój! — syczę. — Nie idę idę żadnego hotelu. To nie komedia romantyczna, w której tupnę nóżką jak małe dziecko i idiotycznie pomaszeruję gdziekolwiek, aby dalej od ciebie.
— To czemu wyszłaś z pierdolonego auta?!
Proza życia dojeżdża mnie bardziej niż fatum.
Mój brzuch przeraźliwie głośno burczy i to wcale nie z głodu. Moja kawą z podwójnym mlekiem, na które dałam się namówić przy śniadaniu, właśnie chce mnie dramaturgicznie skompromitować.
On na szczęście chyba nic nie słyszy.
— Daj mi chwilę. I tak. Dobrze. Zrobimy wszystko po twojemu. Jeśli to ma być łatwiej strawna wersja dla twojej mamy, to to zrobię. Ale daj mi teraz chwilę spokoju. — Wiem, że powiedziałam zbyt dużo pochopnych słów, jednak jak się okazuje, dziewczyna jest w stanie zrobić wiele, gdy potrzebuję puścić obrzydliwego cichacza nie pachnącego stokrotkami i perfumami z jednorożca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro