Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11


Rozglądam się odrobinę nieprzytomnie po aucie, które o dziwo chyba nawet jest całe. Nigdzie nie widzę kawałków szkła, ani krwawej masy ludzkich kończyn. Widzę za to, że Xander wypiął się ze swoich pasów i dosłownie wisi, trzymając mnie całą w objęciach. Oplata moje nogi swoimi, a głowę chroni jedną ręką. Gdybym nadal nie była przypięta swoimi pasami, z pewnością oboje leżelibyśmy na prawym boku auta, na który wywrócił się pojazd.

— Jesteście cali?! — krzyczy rozemocjonowany Chuck z przodu.

— Tak! — odkrzykuje Xander i bardzo ostrożnie puszcza mnie, kucając na szybie, która teraz znajduje się pod jego stopami. — Nie ruszaj się Dagmarie.

To dziwne uczucie przebywać w środku auta, które właśnie doznało wypadku. Do końca nie jestem pewna czy czuję każdy kawałek swojego ciała, a myśli krążą zbyt mozolnie przy przeżywanym szoku nagłego zdarzenia.

— Nie ruszam się — odpowiadam tępo.

— Zajebię tych skurwysynów! — piekli się Chuck.

Kątem oka widzę jak gramoli się aby wyjść przez swoje drzwi, które są teraz szczytem auta.

— Straż wezwana? — pyta zadziwiająco spokojnie, Xander.

— Tak! Alarm poszedł z automatu po wybuchu poduszek. Do gówna zasranego! — Ostatnie zdanie słyszę niewyraźniej, gdyż mężczyzna nie mówi już z wnętrza auta. — Dzwoń po służby debilu! A ty, zasrańcu pomóż mi ich wyjąć!

— Nie pierdoli się w tańcu — Podsumowuje Xander.

A ja mimowolnie się śmieję. Parskam śliną na jego włosy, ale to tylko jeszcze bardziej mnie rozbawia. Niekontrolowanie pękam ze śmiechu, aż bolą mnie wszystkie żebra.

Xander nie mówi nic więcej, ściska jedynie moją dłoń, a gdy drzwi od mojej strony zostają wreszcie otworzone, wstaje z kucek i osłania moją głowę, gdy dwie pary rąk wyciągają mnie ze środka auta.

— Mam cię. — To Chuck silnie obejmuje mnie w swoich objęciach i odnosi kawałek dalej.

Xander niby rasowy kaskader po prostu podciąga się siłą mięśni i wyskakuje z obróconego samochodu.

Chwilę później rozbrzmiewają sygnalizatory dźwiękowe służb ratunkowych.

— Mieliśmy wypadek — stwierdzam.

— Mieliśmy. — Xander kulejąc podchodzi do mnie i obejmuje moją twarz. — Nie boli cię szyja? Możesz ruszać palcami u rąk i stóp? Widzisz wyraźnie? Nie jest ci niedobrze? — wypluwa z siebie pytania.

A ja mogę jedynie patrzeć w te jego cudownie roziskrzone, czekoladowe oczy, przepełnione troską o mnie.

Ich głębia mnie powala i tworzy na nowo. W mojej głowie rozbłyskują fajerwerki jakiejś dziwnej substancji, która się po niej rozlewa.

On się o mnie martwi.

Nie.

On osłonił mnie własnym ciałem, żeby swoim zdrowiem ochronić mnie przed jakąkolwiek implozją, która mogłaby zdarzyć się podczas obracania auta.

Pierwszy raz ktoś chciał zaryzykować swoim życiem. Dla mnie. Właśnie dla mnie.

— Jesteś taki piękny — wzdycham. — A ja jestem kompletnie nie warta twojego dobra.

Twarz Xandra dosłownie tężeje. Nie mam jak obserwować go dalej, bo ratownicy medyczni odsuwają go ode mnie.

— Ma pan szkło w stopie. Zajmiemy się tym, proszę odchylić się do tyłu i przysiąść na betonie — mówi męski ratownik.

Jego koleżanka natychmiast klęka przede mną i naciska na górę mojej głowy, po czym zakłada mi kołnierz ortopedyczny.

To samo robią Xandrowi i próbują Chuckowi, ale ten tylko macha ręką i mówi, że z gorszych kolizji już wychodził. Chyba kłóci się o coś z jednym ze strażaków, ale nie słyszę słów. Przeszkadza mi w tym kanonada tłumów, które otoczyły miejsce zdarzenia i żywo je komentują.

— To znany aktor! Miał wypadek!

— To pewnie jego nowa dziewczyna!

— Nie, on jest teraz z Suzane Darmond! — przekrzykują się rozemocjonowani gapie.

— W takim razie kto to jest?

— Nie wiem. Rób zdjęcia na zapas!

— Ustaw parawan, Jack! — krzyczy któryś z nadbiegających policjantów.

— Nie trzeba traktować nas jak VIP-owskich nieboszczyków. — Dobiega do mnie głos Xandra.

— Nieboszczyków?

— Rozkładają takie parawany, żeby zapewnić zmarłym namiastkę godności — odpowiada niczym nie zrażony. — Dobrze się czujesz?

— Mnie pytasz? To ty masz szkło w nodze, Xander! — gorączkuję się. W tym momencie dociera do mnie również jak nierozważnie się zachował. — Dlaczego to zrobiłeś?

— Co, marchewko?

— Dlaczego odpiąłeś pasy i zasłoniłeś mnie sobą?

— Nie obrażaj mnie — mruczy tylko. — Ma pan telefon?

— Nie. Jestem w pracy — odpiera ratownik, który opatruje mu nogę.

— Ej, ty! — krzyczy w kierunku najbliższego, samozwańczego reportera. Wysoki blondyn prawie gubi telefon, gdy orientuje się, że idol mówi wprost do niego. — Opublikuj post o wypadku i udostępnij jego lokalizację. Możesz również dodać hasztagi: rozlew krwi i starzejesz się.

Starzejesz się?

— Możesz na chwilę skupić się na sobie? — mruczę oburzona. — Daj pracować medykom i nie wierć się tak.

— Rozchmurz się. Zrobimy sobie wakacje w prywatnej klinice.

— O czym ty mówisz?

— O właściwej strefie VIP. Na tobie i Chucku oszczędzać nie będę.

— Mówi o szpitalu — rozjaśnia Chuck.

— A co z planem zdjęciowym? Czy z tytułu nieobecności nie czekają cię żadne kary?

— Nie, marchewko. To był wypadek nie z naszej winy. Reżyserzy jeszcze na tym zarobią, zobaczysz. — Parska krótkim śmiechem. — Chociaż właściwie chciałbym zobaczyć minę tego, kto musiałby zmierzyć się z Fletcherem.


🐢


Do szpitala transportował nas helikopter. Uważałam to za ogromnie zbędny wydatek i niepotrzebne obciążenie klimatyczne, ale jak się okazało: na oddział dla kasiastych, pacjenci z wypadku zawsze dostają transport powietrzny.

No cóż...

Przypuszczam, że tak to „można żyć".

Na oddziale przebadali gruntownie całą nasza trójkę i wszystko oprócz nogi Xandra było w wyśmienitym zdrowiu. Toteż raptem po paru godzinach, późniejszym popołudniem, trafiliśmy do jego mieszkania. Wspominał coś o jakieś dwudziestoczterogodzinnej obserwacji zaleconej przez lekarza. Nie zamierzałam się z tym kłócić.

Przysiadam na jego sofie i wyciągam telefon z torebki. Na ekranie nie mam żadnych nieodebranych połączeń ani wiadomości. Niedługo po wypadku dzwonił do mnie Stewart. Wszystko mu opowiedziałam, a uspokojony mężczyzna przekazał Tarze i Jules, że czuję się dobrze.

Jednak rodzice nie próbowali się ze mną skontaktować. A skoro wiadomość o wypadku przez media dotarła do moich kolegów z pracy, wątpiłam, czy mama, która ciągle siedzi przed telewizorem nie rozpoznała w wiadomościach swojej własnej córki.

— Dzwoń, nie krępuj się — wyrzuca z siebie Xander, kiedy tyłkiem ląduje obok mnie, na kanapie. — Zamówię jakieś jedzenie. Na co masz ochotę?

— Na cokolwiek — odrzekam cicho.

— Jeśli bardzo chcesz wrócić do domu, to odwiozę cię taksówką — odzywa się jeszcze ciszej niż ja.

Wzdycham cicho i zaciskam szczękę, jakby to miało pomóc wziąć mi się w garść.

— Może faktycznie powinnam jechać do siebie. Chuck w końcu odpoczywa sam w hotelu i z pewnością również sam zapewni sobie tę dwudziestoczterogodzinną obserwację.

— To racjonalne wyjście — stwierdza. — Ale czy potrzebne?

— Hmm? — pytam mrukliwym dźwiękiem.

— Coś cię trapi. Chyba potrzebujesz teraz kogoś przy swoim boku. — Prostuje się i kładzie swoją ciepła dłoń na mojej. — Chcesz jechać do swojego chłopaka? — Dźwięk głucho rozchodzi się pomiędzy nami.

Czy chcę być problemem dla kolejnej osoby? Mieszać jeszcze bardziej, a potem wycofywać się z pierwotnie danych znaków? Nie chcę wykorzystywać dobroci kolegi, aby poczuć czyjeś wsparcie, a potem odwrócić się i stwierdzić, że nie mam w sobie romantycznych emocji względem niego.

Nie jestem aż taką suką.

Ale... opieka i ciepłe ramiona kogoś, kto przejął się tym, czy wyszłam cało z wypadku było tym, czego pragnęłam najbardziej. Całe życie marzę o kimś przy kim będę mogła się schronić i napełnić swoje serce ciepłem.

— Xander to nie tak...

— A jak? — pyta, podnosząc odrobinę głos. — To naturalne, że chcesz być z mężczyzną, przy którym czujesz się bezpiecznie.

Odwracam wzrok, jednak on chwytając mnie za podbródek, odwraca moją głowę w swoim kierunku.

— Chcę, żebyś wiedziała, że ja również jestem tu po to żeby cię wspierać — oznajmia z dziwną mocą. — Ale jeśli nie czujesz się ze mną komfortowo, zawiozę cię dokąd tylko będziesz chciała. Do rodziców czy do twojego chłopaka. Gdziekolwiek zechcesz, byle czułabyś się bezpiecznie i miała szansę odpocząć. Rozumiesz?

Po mimo zmęczenia patrzy na mnie teraz z taką przytomnością umysłu, że zadziwia mnie swoją siłą. Jeszcze nie tak dawno śmiało założyłabym, że będzie gwiazdorzył. Wykorzystywał innych dla swojej wygody. Myślałam, że tak właśnie zachowują się gwiazdy dużego formatu.

On jednak zawsze był wobec mnie troskliwy i opiekuńczy. Dużo bardziej niż wymagała tego sytuacja.

— Nie musisz czuć się za mnie odpowiedzialny, Xander. Jestem już dorosła. Moje problemy mają prawo obarczać jedynie mnie. — Prawda sama wypływa z moich ust.

— O czym ty pieprzysz? — pyta zdziwiony, a mnie od razu coś ściska się w gardle na jego słowa.

Nie chciałam go urazić, czy marnować jego czasu na swoje problemy. Nie chciałam również, żeby złościł się, że wymyślam jakieś totalnie niezrozumiałe głupoty i torpeduję samą siebie. Absolutnie nie chciałam dokładać mu problemów.

— Och, o niczym. — Wstaję błyskawicznie szybko na nogi. — Nie ważne. Pójdę już. — Stanowczo ruszam w stronę stolika przy drzwiach, na których spoczywa moja torebka. Lekko odwracając głowę kontynuuję wypowiedź: — Dziękuję za pokrycie kosztów badań i za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Widzimy się...

Nim zdążę skończyć, jego silne dłonie na mojej talii obracają mnie i sprawnie przyciągają do swojego brzucha.

Z wrażenia nagle zapominam o oddychaniu. Moje serce tłucze chyżo w nagle ściśniętej piersi.

— Nigdzie cię nie puszczę, dokąd nie wyjaśnisz mi, co do cholery miałaś na myśli — mówi stanowczo.

— Nic szczególnego! — piszczę zdenerwowana. — Dlaczego nie dasz mi po prostu spokoju?!

Moje uniesienie dziwi również mnie samą. Xander nie zrobił nic, żeby je wywołać. To ja nie radzę sobie z własnymi emocjami — myślę. Jestem jak dziecko, które nie do końca chce powiedzieć jak się czuje, bo brakuje mu odpowiedniej formy ekspresji, aby wyrazić swoją wewnętrzną bitwę.

— Dagmarie... Co się dzieje?

— Nic. — Biorę drżący oddech. — Wszystko.

Opieram dłonie na jego piersi i odpycham się od niego. Niebieska koszulka marszczy się pod moimi palcami, a ja zastanawiam się jakim prawem jestem tak blisko niego. Wczoraj całowałam się ze Stewartem. Teraz obłapiam Alexandra.

Kto będzie jutro?

Czy tak bardzo pragnę czyjejś uwagi, że rzucam się w przypadkowe ramiona?

Xander zaciska swoje palce na mojej talli i wpatruje się we mnie wyczekująco.

A ja mam ochotę równocześnie uciec, co błagać go, żeby objął mnie ciasno i pozwolił zatonąć w swoich objęciach, które dziś prawdopodobnie uratowały moje zdrowie.

— Rozmawiaj ze mną, marchewko. Chciałbym ci pomóc, ale to trudne, gdy nie wiem co się dzieje w twojej głowie.

I przykłada miękko swoje czoło do mojego.

Ten gest rozczula coś w mojej wnętrzu pokrytym skorupą. Moje ciało pamięta ten dotyk. Staliśmy prawie w dokładnie takiej samej pozycji, gdy myślał, że Cindy zraniła mnie w nadgarstek.

A ja wtedy tak cholernie chciałam go pocałować.

— Namieszałam, Xander. Bardzo — wyznaję półszeptem. — I wcale nie jestem dobrym człowiekiem.

Uśmiecha się łągodnie i pocieszającym ruchem pociera swoim czołem, moje.

— Mów, tyciu. Co takiego zrobiłaś temu światu, że uważasz się za występną recydywistkę?

— Pocałowałam Stewarta. — Krzywię się, bo doprawdy dziwnie wypowiada się takie słowa w objęciach innego mężczyzny.

— To faktycznie może być zbrodnia stulecia — mruczy.

— Xander! — gorączkuję się, ale o dziwo lekko rozbawiona. — Przestań. Poruszam poważne tematy.

— Więc, proszę. Kontynuuj ten decydująco istotny wątek twojego oblubionego szczawika.

Na skorupę żółwia! Jak on potrafi mnie zdenerwować!

— Nie wiem skąd bierzesz te dziwne słowa, ale ten wątek jest naprawdę ważny — podkreślam. — Bo widzisz: Stewart był zawsze dla mnie dobrym kolegą. Właściwie nadal nim jest.

Xander wbija we mnie swoje czekoladowe spojrzenie i to dziwnie przeszywające doznanie. Jakby od mojej wypowiedzi zależał dalszy los. Mój. Jego. Nasz.

— Stewart nie jest moich chłopakiem — wyjaśniam. — Wczoraj zrobił dla mnie coś miłego i ja nie wiem... ta drobnostka tak mnie ujęła, że przestałam myśleć. Chciałam namacalnie poczuć, że ktoś naprawdę zrobił coś z myślą o mnie kompletnie bezinteresownie. To była chwila. Ale — przełykam głośno ślinę — nie wyjaśniłam z nim tej sytuacji. Zachowałam się potwornie, bo pozwoliłam mu wierzyć, że ten pocałunek mógł znaczyć coś więcej. To nie fair wobec niego. Nie fair wobec kogokolwiek.

— To wszystko? — pyta pewnym głosem. — Czy chciałabyś powiedzieć mi o czymś jeszcze?

O rodzicach?

Nie.

O tym jak bardzo chciałam, żeby mnie pocałował?

Również nie.

Dlatego zmuszam się, aby przecząco pokręcić głową.

— Dobrze. W takim razie ja będę mówił. — Jednym ruchem podnosi mnie i naturalnym ruchem zmusza, abym oplotła go w pasie. A potem zanosi nas do sypialni.

O, cholera!

Spinam się cała, bo kompletnie nie wiem, co on zrozumiał i czego teraz ode mnie oczekiwał. Wkraczamy do pomieszczenia ogarniętego prawie całkowitą ciemnością. Mężczyzna z wyuczoną wprawą chwyta jakiś mały pilot, leżący na komodzie przy drzwiach i po chwili w pokoju rozbłyskują ledowe światła w kolorze czerwieni.

— Kurwa, wybacz. Nie ten kolor.

Światło szybko zmienia się na przyjemnie zielone. Kompletnie nie zważając na mój ciężar kroczy przez duży pokój, aż dociera na miejsce swojej destynacji. Orientuję się, że jest nim fotel gamingowy, dopiero, gdy na nim mnie sadza.

Włącza laptopa i dostawia sobie pluszową pufę. Przez to, że siedzę wyżej, jego głowa jest nawet odrobinę poniżej mojej.

Gdy ekran rozbłyska feerią barw, pojawia się na nim logotyp gry. Nie wiem jak ustawił sobie, że od razu mu się ona otwierała, ale znaczyło to tylko tyle, że Alexander Turner był zapalonym graczem.

Sprawnie zamyka okno i otwiera jedyny folder, jaki znajduje się na pulpicie.

„Zdjęcia", a w środku schludnie uporządkowane foldery z latami wstecz jak i również rokiem obecnym.

— Xander, nie musisz mi pokazywać... — zaczynam, gdy on wchodzi w folder 2016 i wtedy dopiero rozumiem, jak bardzo zapalonym jest fotografem. Każdy dzień ma swój własny podfolder. I jak przypuszczam, posiada fotorelację z każdego dnia.

— Tutaj miałem dwadzieścia pięć lat, zupełnie tak jak ty, teraz.

Pokazuje mi fotografię na której siedzi za kierownicą campera, a tuż za nim merda czarny, kudłaty ogon. Xander wygląda na najszczęśliwszego na świecie. Co prawda w pojeździe panuje bałagan wylewający się z widocznej na drugim planie, kuchni, ale nie zmienia to faktu, że fotografia uchwyciła moment niepoprawnej wręcz radości.

— Tu akurat byliśmy niedaleko Seven Falls — kontynuuje z uśmiechem.

— Nigdy tam nie byłam — wyznaję, a potem zachwycam się jeszcze bardziej, gdy mężczyzna szybko odnajduje zdjęcia tych miejsc.

Najbardziej podobają mi się te zrobione wczesnym wschodem słońca. Pokazują ciemność, która rozdzierana jest kolejnymi promieniami słońca i niesamowitą transformację nieba od ciemnogranatowego, poprzez róż i fiolet do niezwykłego pomarańczu.

Coś niesamowitego.

— To mój młodszy brat, Arthur. — Spogląda na mnie, jakby na coś czekał. — Wiedziałaś, że mam braci, prawda?

Z dużym poczuciem wstydu, kręcę głową przeczącą odpowiedź.

— Niestety nadal cię nie sprawdziłam.

Obraca moje krzesło tak, że moje stopy są teraz pomiędzy jego. Moje nogi w czerwonych rajstopach wyglądają na zbyt szczupłe, przy jego umięśnionych udach.

— Właśnie chciałem ci pokazać prawdziwego siebie, a ty nawet nie znasz wszystkich plotek na mój temat?

— Nie chcę znać plotek.

— Więc nie chcesz mnie poznać.

— Nie rozumiem. — Marszczę w skupieniu brwi. Przecież plotki w większości nie są prawdziwe.

— Bo to jest tak, jakbyś czasem miała dostęp do najdrobniejszego szczegółu mojego życia. Dosłownie możesz zobaczyć, co jadłem w restauracji na obiad i z kim bawiłem się na mieście, a jednocześnie wiele z tego jest nieprawdą. Może coś zostało spreparowane? Albo ustawione przez kogoś z mojego środowiska? Ten kto napisał artykuły przedstawił je wedle swojej wizji. W jednym magazynie mogę być zwykłym bawidamkiem, a w innym ze zdjęciem zrobionym kilka sekund później, mogę już przeżywać żałobę po rozstaniu, rozumiesz?

Myślę nad tym, co próbował mi powiedzieć. Faktycznie wiedziałam, że media potrafią naginać rzeczywistość do własnych potrzeb. Nigdy nie zapomnę, jak jedna z krajowych telewizji rozpowszechniała nagrania do Netflixowego serialu jako nielegalną migrację ze strzelaniną w tle.

Bo kto nie uwierzy naocznemu obrazowi?

Tylko ten, kto ma dostęp do szerokich i przede wszystkim, wolnych źródeł informacji.

Xander był właśnie takim źródłem. On sam wiedział najlepiej, co w jego życiu było prawdziwe, a co zostało zmyślone przez prasę.

— A dużo razy zdarzyło ci się czytać o sobie nieprawdę? — pytam szczerze zaciekawiona.

— Oczywiście, że tak. — Lekko dotyka mojej bosej stopy. — Pomasować cię?

— Słucham? — Mam ochotę wyrwać nogę z jego dłoni, jednak on patrzy na mnie zupełnie niewzruszenie i zaczyna masować, zanim dostanie jakiekolwiek dalsze wytyczne.

To takie przyjemne uczucie. Odprężam się, momentalnie wiotczejąc na obrotowym krześle.

— Pamiętam jak dostałem pierwszą poważną rolę w „Mglistych" i zaczęła się ta cała jatka. — Chyba dostrzega moje skonfundowanie, gdyż dodaje: — To ten film o wampirach.

— Ach! Faktycznie pamiętam! Widziałam stary plakat w metrze.

— Dokładnie — mruczy, uciskając moje podbicie lewej stopy. Na szczęście mam na sobie rajstopy. — Reporterzy próbowali wtedy grzebać w moich sprawach rodzinnych. Szukali jakiejkolwiek sensacji. Również kosztem mojej rodziny — wspomina gorzko. — Nie mieli skrupułów. Gdyby mogli władowaliby się z kamerą każdemu z nas do dupy, żeby sprawdzić, czy czegoś tam nie ukrywamy.

— Nie umiem sobie wyobrazić, jak to jest żyć z wiedzą, że każdy twój ruch jest nie tylko śledzony ale równie dobrze może zostać przeinaczony — przyznaję ze skruchą.

Możliwe, że ogromne środki finansowe jakie idą za medialnością wcale nie są wystarczającą rekompensatą za poniesione straty moralne czy bezpodstawne nękanie członków rodziny.

— To jest wpisane w żywot rozpoznawalnego człowieka. Jednak musiałem zrobić wszystko, aby nie śmieli tknąć mojej rodziny. — Jego głos napiętnowany jest nieprzejednaną siłą. — Wtedy odezwałem się do swojego przyrodniego brata, który przypadkiem dokładnie w tym się wyspecjalizował.

Jego twarz wygina się pod naporem kpiącego uśmiechu, więc domyślam się, że nie do końca był zadowolony z odnowienia braterskiej więzi.

Ciekawe jak...

O, cholera! To przecież jasne!

— Fletcher, ten prawnik jest twoim prawdziwym bratem?! — gorączkuję się trochę zbyt bardzo, jednak nie umiem wysiedzieć na miejscu.

Wytrącam nogi z jego uścisku i wstaję. Właściwie nie wiem co ze sobą zrobić, więc jednak siadam na dywanie i zachęcam go gestem dłoni do kontynuowania swojej opowieści.

— Obaj żałujemy, że musimy się do siebie przyznawać, ale tak. Mamy tego samego ojca.

Mojej uwadze nie umyka drobny szczegół. Wiem, że mężczyźni w większości starają się nie okazywać uczuć względem innych mężczyzn, jednak ja wiem doskonale, dlaczego używam formy „ojciec" zamiast „tata".

Przyglądam się Xandrowi z większą uważnością i próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie: czy moje spostrzeżenia są słuszne i Xander wcale nie ma zdrowej relacji ze swoim rodzicem?

— Fletcher jest zdecydowanie bardziej orientalnej urody, niż ty.

— Jego mama jest Kolumbijką. To wspaniała kobieta — podkreśla. — Była pierwszą żoną naszego ojca, ale ich małżeństwo bardzo szybko się rozpadło.

— A jaka jest różnica wieku między wami?

— Fletch ma już czterdziestkę na karku. Mnie za trzy miesiące stuknie trzydzieści dwa lata, a Arthur jest młodszy ode mnie o całe piętnaście lat.

— Wow... — wzdycham z podziwem. — To musi być świetne doświadczenie! Mieć nie tylko dwóch braci, ale jeszcze z taką różnicą pokoleniową pomiędzy.

Xander parska śmiechem, ale zdaje się być zadowolony z tematu naszej rozmowy.

— Poniekąd. Częściej jednak dochodziło pomiędzy nami do spięć, zwłaszcza na linii najstarszy brat i starszy brat.

— Taka dola starych pryków — oznajmiam, wzruszając ramionami. — Oboje macie swoje lata i myślicie, że to właśnie akurat wy jesteście najmądrzejsi, prawda?

— Dla jasności: kompletnie nie wyglądam na swój wiek.

— Twój najmłodszy brat na pewno się z tobą nie zgodzi. — Uśmiecham się całą twarzą.

— Chyba znasz go lepiej ode mnie — rzuca z równie radosnym błyskiem w oku.

— To jakie najdziwniejsze artykuły czytałeś na swój temat?

— Zastanówmy się... — mruczy z typową dla siebie nonszalancją. Cmoka niezadowolony, gdyż najwidoczniej jego pamięć również jest wiekowa i szybko, niczym polujący drapieżnik dołącza do mnie na dywanie. Znów chwyta moją stopę i zaczyna ugniatać ją w relaksującej porcji masażu. — Oprócz tych mówiących jak doskonałym jestem podrywaczem, śmieszy mnie powielanie treści, które wstawiam na własne media społecznościowe.

— O! — Sama nie wiem, czy krzyczę, ponieważ temat mnie interesuje czy dlatego, że dotknął bardzo czułego miejsca pod dużym palcem u stopy. Może wszystko naraz.

— Jak wiesz — spogląda na mnie sondując mimikę mojej twarzy — albo nie, mam bardzo dobrze prosperujące konta na Instagramie i TikToku. Stwierdziłem, że publikowanie tylko tego co chcę pokazać i możliwość bliższego kontaktu z fanami da mi to czego oczekuję. Spokój od upiornych paparazzi i pewną transparentność odnośnie swojego wizerunku.

— I?

— I media nadal mają pożywkę. — Mruga do mnie. — Ale użytkownicy sami mogą zdecydować, czy wierzą mojej wersji, w której pokazuję się na zasłużonych, acz krótkich wakacjach czy spreparowanym informacjom w mediach, jakobym rzucił aktorstwo i uciekł do raju podatkowego.

Ściskam jego dłoń, aby zabrać ją ze swojej stopy, jednak on trzepie mnie w przegub.

TRZEPNĄŁ MNIE!

— Xander! — ryczę z całą wściekłością na jaką mnie stać. — Przestań mnie ciągle masować po stopach! Jesteś jakimś zrzeszonym stupkarzem, czy co?!

Wybuchłam szybko, intensywnie i krótkotrwale, bo gdy tylko do moich uszu dociera jego szczery śmiech, zastanawiam się czy ja w ogóle umiem nad czymkolwiek myśleć.

Xander dosłownie rechocze i przysięgłabym, że jego oczy są odrobinę bardziej szkliste, niż chwilę temu.

— Dopiero teraz zdałaś sobie z tego sprawę, marchewko? — Udaje mu się wykrztusić.

Ta chwila jest zupełnie surrealistyczna. Nie pasuje do mnie. Siedzę na dywanie — a właściwie tarzam się po nim — z pękającą ze śmiechu gwiazdą kina akcji i czuję przedziwnie drobne, lecz obecne, uczucie, że to tu.

To tu powinnam być. Dokładnie w tej chwili.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie pokonuję jakiś ważny kamień milowy. Nie wiem czy jest to minięcie jakiegoś celu życiowego, społecznego czy chociażby dzisiejszego, jednak wiem, że ta chwila coś dla mnie znaczy.

W moim sercu coś drgnęło i przesuwa się równo, uważnie, stabilnie jak metronom podający dokładne tempo utworu muzycznego.

Tylko to nie życie zagrało na którymś z przedsionków mojego serca. Zrobił to Alexander Turner.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro