Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Gdy tylko odjechał od razu czmychnęłam z bagażem na zewnątrz budynku, w którym znajdowało się mieszkanie rodziców. Ze swoim szefem umówiłam się na jutrzejszy odbiór mnie z „Queue”. A, że i tak chciałam tam popracować nad papierami, to stwierdziłam, że nie będę szukać żadnego motelu, tylko przenocuję w restauracji.

Z tą radosną myślą, otwieram tylne drzwi i zapalam światło na pracowniczym zapleczu.

Panuje tu większy burdel niż w domu uciech, który umiem sobie wyobrazić. Nie żebym tam kiedykolwiek była, ale na pewno jest mniej zasyfiony niż to pobojowisko.

— Co na diabła przeklętego? — mówię na głos, bo oprócz jakichś pozostałości spożywczych i różnych foliowych opakowań, na podłodze leży dużo drobnych monet.

Podłoga w lokalu to pieprzona Fontanna di Trevi — tyle, że bez fontanny za to z plamami po cieczach wątpliwego pochodzenia.

Z całego serca trzymam się nadziei, że to jednak lemoniada.

Podchodzę do szafki ze środkami chemicznymi i od razu wyciągam z niej mop, szczotkę z miotłą oraz zbawiennie pełny płyn do mycia podłóg.

Wkurzona na cały świat, zamiatam zaplecze, gdy rozlega się ciche brzęknięcie oznajmiające, że ktoś właśnie wszedł wejściem z przodu restauracji.

Zamieram, nasłuchując zbliżających się kroków. Co dziwniejsze, one również się zatrzymują.

— Kto tam jest? — pyta znany mi głos.

— Stewart! — wzdycham z ulgą i bezpiecznie wyłaniam się zza ściany.

Na twarzy przystojnego rudzielca rozlewa się kompletnie niepotrzebny wyraz zakłopotania.

— Sprzątnę ten bajzel. Skoczyłem tylko po gumowe rękawiczki, bo już się skończyły — wyjaśnia naprędce.

Opieram szczotkę o ścianę i zabieram siatkę, którą trzyma w dłoniach. Zaglądam do środka i oprócz pary długich rękawiczek do sprzątania widzę również mały, szklany słoiczek z przepięknym żółwikiem.

— To ręcznie malowane?

Stewart kiwa głową.

— Zrobiłem w wolnej chwili. Najpierw pomyślałem, że nada się na zbieranie twoich szczęśliwych paragonów. — Uśmiecham się, gdyż faktycznie miałam dziwny zwyczaj zbierania paragonu po każdym setnym kliencie, o czym on jak widać, pamiętał. — Ale ostatnio stwierdziłem, że nada się do czegoś innego.

— Ojej! — Podnoszę głowę i wydaje mi się, że moje oczy lekko się zaszkliły, gdyż widzę niezwykle wyraźnie, a jak wiadomo powszechnie, woda jest naturalną soczewką. — Powiesz mi na co?

Stewart w lekkim zdenerwowaniu pociera swój kark.

— Na zapasową parę twoich ulubionych, czerwonych rajstop.

Pamiętał. Tak po ludzku, po prostu zwrócił uwagę na to co noszę najczęściej i zadbał, abym miała tu swoją zapasową parę. Taki drobny gest — wcale nienaznaczony bajońską kwotą — a był właśnie tym, czego tak bardzo pragnęłam.

Od mamy.

Od ojca.

Od kogokolwiek.

Stewart wsłuchał się we mnie bez słów i miłym gestem sprawił mi przyjemność. Nie kierował się żadnym podszytym zamiarem, chciał jedynie, abym miała tę jedną komfortową rzeczą zawsze w pracy.

W tym lokalu. W „Queue”, restauracji moich rodziców.

Pokazał mi, że mam tu swoje miejsce.

Moje miejsce.

— Możesz je oczywiście wziąć, kupiłem kilka par z nadrukiem oraz bez. Mam je wszystkie w… — przerywa, gdy moje usta lądują na jego ciepłych wargach.

Chwytam go za koszulkę przy szyi i łapczywie napieram jego ciałem na swoje. On jednak delikatnie odsuwa mnie od siebie, na tyle, abym na niego nie naciskała, ale nie na tyle, aby przerwać pocałunek.

Całuje mnie niespiesznie, jakby chcąc aby ten pocałunek był bardziej czuły niż zmysłowy. Jego miękkie usta subtelnie pieszczą moją dolną wargę. Poprawia swój chwyt na moich plecach i czuję, jak delikatnie odchyla mnie do tyłu.

Otwieram oczy, gdyż nasze usta już się nie stykają. Patrzę wprost w jego oczy, które śledzą mnie uważnie.

— Zawsze chciałem to zobaczyć — szepcze.

— Co takiego?

— Twoje rozszerzone, po pocałunku, źrenice na tle tych wspaniałych tęczówek. Masz piękne oczy, Daggie.

Wciąż zaciskam pięść na jego białej koszulce. Odchrząkuję nieznacznie, a on ze śmiechem prostuje mnie tak, żebym bezpiecznie stała na własnych nogach.

O, Chrystusie! Co ja najlepszego zrobiłam…

Niemalże od razu czuję, jak w mojej głowie rozlewa się zażenowanie własnym zachowaniem. Stewart wygląda jakby ten pocałunek znaczył dla niego zupełnie coś innego niż dla mnie. Jego twarz dosłownie promienieje szczęściem.

Nie wiem, czy to samo mogę powiedzieć o sobie, więc robię to, co umiem najlepiej.

Odwracam się, aby uciec od emocji związanych z własną nieporadnością.

— Stewart, ja tu posprzątam. Ty idz do domu. Nie musisz nawet wiedzieć co tu się stało. — Wskazuję otwartą dłonią pobojowisko na podłodze. — Po prostu idź.

Czuję na sobie jego spojrzenie.

— Nie musimy teraz rozmawiać, Daggie — oświadcza z prostotą. — Ale nie zostawię cię z tym bajzlem. Sprzątamy, nie gadamy, jeśli właśnie tego potrzebujesz. — Kiwam głową w takim tempie, że moje włosy to jedna wielka skacząca kaskada rudych pukli. — Bo przede wszystkim jestem twoim przyjacielem, Rudolfie.

🐢

Nie chciałam mu tego robić. Mimo wszystko, jednak namieszałam. To nie tak, że miałam chwilę romantycznej słabości do Stewarta. Nie. Doskonale wiedziałam, że traktuję go zupełnie po przyjacielsku.

Dlaczego więc jednak dosłownie rzuciłam się na niego, chcąc zjeść mu twarz?

Bo mnie dostrzegł.

Dostrzegł okruszek prawdziwej mnie i zadbał, aby go ochronić. Te zapasowe pary rajstop i słoiczek z żółwiczkiem, na którego uwielbiam wyklinać, były jak akcelerator samoistnych wydarzeń. Nie myślałam, ja po prostu czułam. Chciałam namacalnie wręcz dotknąć kogoś, kto uznał mnie wartą swojej uwagi i odrobiny dobroci. Łaknęłam jakiejś namiastki miłości i akceptacji, więc gdy tylko zaświtała na horyzoncie, rzuciłam się w jej kierunku jak spragniony człowiek na widok słonej wody — nie był to odruch rozsądny. Był po prostu zachłannie wygłodniały. A takie zachowania prędzej czy później trafią kogoś rykoszetem.

Czy żałuję tego, że spaliśmy razem na jednej kanapie pracowniczej?

Tak, ponieważ doskonale wiem, że dałam Stewartowi bardzo sprzeczne sygnały.

Prędzej czy później będę musiała mu dokładnie wytłumaczyć na czym stał.

Całe szczęście, że posprzątaliśmy chociaż cały lokal na błysk, zanim zmęczeni padliśmy spać.

— Zbierasz się? — Głos Stewarta dobiegający z części sklepowej, rozbudza mnie do końca.

— Właściwie to czekam. Xander ma mnie stąd odebrać.

Po chwili w drzwiach pojawia się Stewart. Szczęśliwie dla mnie dzierży dwa kubki ze świeżo zaparzoną kawą.

— Chyba mu się nie spieszy. Jest po siódmej.

— Zaraz będzie — odpieram z pewnością, starając się upić malutki łyczek gorącego napoju.

— To nie film — parska mężczyzna. — Chodź, otworzymy „Queue” razem, jak za starych, dobrych czasów.

— Najpierw twoja kawa. — Podnoszę kubek w geście oddania mu niemalże czci.

— Może wolisz rozbudzający pocałunek?

Na samą myśl ściska mnie w gardle. Jestem podłym człowiekiem, ale nic nie mówię, tylko wstaję i ruszam do kuchni przygotować kanapki.

Jeśli Stewart poczuł się odrzucony, nie okazał tego w żaden sposób.

🐢

— Dwa duże mrożone frappe i jedną małą, ekstremalnie czarną dla mnie. Chyba, że chcesz jeszcze jakiś deser — mówi dźwięcznym głosem Xander, gdy tuż po dziesiątej opiera się o restauracyjny kontuar ze starą kasą.

Posyłam mu jadowity uśmiech.

— Z zamówieniami na kawę proszę udać się do naszego wykwalifikowanego baristy. Co do reszty: moje walizki są na zapleczu. Nie krępuj się.

— Ugryzłeś ją? — Xander zwraca się do Stewarta.

— Tylko pocałowałem, ale jak widać efekt jest podobny — odpowiada bez żadnych emocji.

A potem rozgrywa się bitwa na spojrzenia. Wszystko wokół nas zamiera. Oczy szatyna zwężają się podejrzliwie i z uwagą studiują nasze twarze.

Moje serce zdradziecko pompuje krew w górę mojego ciała, więc na pewno jestem już porządnie rumiana na twarzy.

Stewart cicho stawia na blacie opakowanie z trzema kawami na wynos.

— Coś jeszcze?

— Dwa kawałki ciasta czekoladowego, w tym jeden na wynos i trzy kanapki z kurczakiem. Również na wynos.

Płaci nie spuszczając wzroku z mojego kolegi, który wściekle wkłada sprzedane produkty do papierowej torebki. Talerzyk z ciastem chce postawić przed Xanderem, ale ten pokazuje mu, że ciasto jest dla niego.

To z widocznym skutkiem bardzo denerwuje Stewarta. Mężczyzna spina się tak bardzo, że mam wrażenie, że zaraz dostanie jakiegoś wylewu. Jeden kawałek ciasta podsuwa klientce stojącej zaraz za Xandrem.

— To na koszt Alexandra Turnera. Smacznego — życzy odrobinę zgryźliwym tonem. — Nie słyszałeś co mówiła? Walizki są na zapleczu.

Strzelam wzrokiem na swojego szefa i zastanawiam się, czy nie przekroczyłam jakiejś granicy, gdyż mlaszcze zdegustowany, ale rusza w moim kierunku. Przeciska się obok mnie w wąskim przejściu między końcem lady a ścianą.

— Mogłaś powiedzieć, że to z nim spędzasz noce — szepcze, gdzieś nad moją głową. — Naprawdę byłbym spokojniejszy wiedząc, że to nie jakiś przydrożny kutas — oznajmia i znika za rogiem.

Spoglądam na Stewarta, który wydaje się nawet lekko uśmiechać. Zupełnie jakby komentarz Alexandra połechtał jego męskie ego.

Wywracam oczami, chwytam jedzenie i rzucam:

— Musimy porozmawiać o wczorajszym wieczorze, dobrze? Odezwę się w sobotę, jeśli ci to pasuje. Widziałam, że masz wtedy wolne w grafiku.

— Zawsze możesz też do mnie wpaść. Znasz adres.

Właściwie to faktycznie znam jego adres, w końcu w papierach niezmiennie od kilku lat figurował ten sam. Tyle, że jakoś nigdy nie złożyło się, abym musiała z niego skorzystać. Uśmiecham się jednak w odpowiedzi i wychodzę na ulicę. Od razu dostrzegam samochód Chucka zaparkowany na większej części chodnika.

— Robisz to — wskazuję na wolnym palcem na samochód — dlatego, że on ci każe, czy po prostu życzysz mu książki zrobionej z mandatów?

— Z pewnością jedno i drugie. — Mężczyzna przejmuje ode mnie napoje i zamaszystym ruchem otwiera przesuwne drzwi vana. — Gdzie nasz szef?

— Siłuje się z rączką mojej walizki.

Jak na zawołanie z drzwi restauracji wyłania się wściekły Xander, ciągnąc walizkę, której kółka się nie obracają. Wrzuca ją do bagażnika i wsiada do auta.

— Oszczędzanie bierzesz do serca zbyt dosłownie, wiesz o tym marchewko?

Jego włosy tak pięknie kręcą się na końcach, że ledwo powstrzymuję się przed wyciągnięciem dłoni, aby przeczesać je swoimi palcami.

Co byłoby z mojej strony niesłychanie perfidne. Przecież wczoraj całowałam się ze Stewartem.

A teraz co?

Miałabym miętosić fryzurę zupełnie innego mężczyzny?

— Co ci nie pasuje w mojej walizce? Spełnia najważniejsze kryterium: nie jest dziurawa i nie wypadają z niej zapakowane ciuchy.

— Gdzie ją kupiłaś? — Zabawnie marszczy nos. — Chociaż ważniejszą odpowiedzą byłaby data tego szacownego zakupu.

— Cztery lata temu na pchlim targu.

— Aha. Czyli to walizka przechodnia.

— Tak. — Kiwam głową z zadowoleniem, że od razu zrozumiał. — Po co wydawać pieniądze na nową, skoro daję życie takiej, której nikt już nie chciał?

— Dobrze, na razie zostawię tę polemikę na później. — Rozmasowuje swoje czoło. — Chuck, podasz nam kawę?

Mężczyzna wesoło podaje zarówno czarną jak i mrożone frappe, a ja mam ochotę zdzielić go przez głowę. Sam mógł się wychylić i sięgnąć napoje. Xander podaje mi tę wersję z domieszką nabiałowej aberracji.

— Czarna jest dla mnie. — Od razu uprzedza moje pytanie.

— Przecież nie umiesz jej pić, a ja nie lubię twojej.

— Życie polega na próbowaniu nowych rzeczy, żółwiku.

Zalotnie (chociaż to mogłam sobie równie dobrze dopowiedzieć) macha brwiami i gdy tylko ruszamy, wypija ogromnymi haustami połowę kubka napoju.

Gorącego napoju.

Matko! On naprawdę chce mi zaimponować i chyba nawet mu się to udało.

— Wielkie ała dla twojego gardła.

— Raczej języka — odpowiada, krzywiąc się. — To co powiesz mi o swoim życiu?

Och! Czy on się domyśla się, że oględnie mówiąc, wyprowadziłam się z mieszkania rodziców? Wciskam się mocniej w fotel i poprawiam swoje spodnie jeansowe na udach.

— Jest ciekawe? — bąkam cicho.

— Nie, głupolu. Opowiedz mi o swoim małżeństwie z rudzielcem.

— Właściwie to nie ma o czym — mówię, nie patrząc mu w oczy.

— Ale to coś świeżego?

— Bardzo. Tylko się pocałowaliśmy.

— Hmmm… — mruczy, zastanawiając się nad czymś. — Myślałem, że nie jesteś „z tych”.

Na jego słowa momentalnie się cała spinam. Ściskam mocniej kubek z zimną kawą i przekrzywiam głowę na bok.

— Co masz na myśli, mówiąc, że jestem „z tych”?

— Umniejszasz znaczenie pocałunku. Spłycasz jego znaczenie. Pocałunek zawsze powinien coś znaczyć. Nigdy nie powinien być „tylko pocałunkiem”.

Patrzę na niego jeszcze bardziej osłupiała z wrażenia.

— Od kiedy jesteś takim romantykiem? Mam przypomnieć, że sam wspominałeś, że nie zapraszasz dam do swojego łóżka? To chyba się kłóci z ideą romantycznego pocałunku.

Pochyla się w moim kierunku, a ja czuję od niego aromat przepysznie zaparzonej, gorzkiej jak życie, kawy — mojej ulubionej.

— Nie powiedziałem, że pocałunek ma być romantyczny. Powiedziałem tylko, że zawsze powinien coś znaczyć. Inaczej marnujesz życie na nic nie znaczące gesty i wodzisz drugą osobę za nos.

Aż odchylam się z wrażenia.

Jakim cudem jest tak dobrym psychologiem? Czy może, to po mnie wszystko widać jak po zawartości szklanego naczynia?

— A czy ty zawsze całujesz kobietę tak, aby to coś znaczyło? — Pytanie zbyt szybko wypełnia przestrzeń pomiędzy nami.

Auto trochę przyspiesza, później zwalnia i zbyt ostro skręca, wobec czego krępująca cisza przedłuża się o moment jazdy w stylu rajdu Dakar.

— Zawsze. — To jedno słowo wybrzmiewa z potężną mocą.

— A gdy grasz? Czy wtedy to też się liczy?

Xander zbliża się jeszcze bardziej, aż jego usta niemal stykają się z moimi. Ja nie mogę oderwać swojego wzroku od jego oczu spuszczonych w dół — on zaś od moich warg, które nagle wydają mi się niemiłosiernie spierzchnięte, wobec czego szybko je oblizuję.

— Wtedy ma to walor estetyczny. Wtedy jestem bohaterem, to on — podkreśla — nie ja, czerpie z tego przyjemność. Albo władzę. Wściekłość, pożądanie, czułość czy ciepło. Zależnie od granej sceny. Jednak on czuje. Gdyby pocałunek był pusty, widz nigdy nie uwierzyłby w magię kina.

— Umiesz tak dobrze grać, że całując kogoś nie odczuwasz przyjemności?

— Bądź pewna siebie. Zapytaj o to, o co naprawdę chcesz — mówi cicho.

Może myślałoby mi się prościej, gdyby auto nie szarpało na lewo i prawo.

Mimo wszystko, jego uwaga o odwadze dotyka mnie dogłębnie. Dlatego chcę udowodnić, że pomimo własnej pruderyjności, wyciągnę na powierzchnię pytanie które nurtuje mnie od jakiegoś czasu.

— Podoba ci się, gdy całujesz się z Cinderellą?

Uśmiecha się drapieżnie w odpowiedzi, jednak zanim zdążę jakkolwiek zareagować. Oboje z upiorną siłą lecimy na prawo.

Razem z całym, pieprzonym, autem.

♡♡

Hej! Dziękuję Wam za każdą odsłonę, komentarz, gwiazdkę, a przede wszystkim za czas, który decydujecie się spędzić z "Kurczę pieczone". To dla mnie niesamowita motywacja 🫠
Jestem teraz w trakcie pisania drugiego tomu – wraz ze wzlotami i upadkami wiary w swoje pisarskie umiejętności.
Ale.
Ale piszę.
I bardzo chciałabym, aby ta krótka notka była znakiem dla Ciebie, jeśli też mierzysz się z pisarską niemocą. Pisz – tylko Ty jesteś w stanie napisać to tak, jak widzisz to w swojej głowie. Daj słowom moc i buduj ten niepowtarzalny świat, kroczek po kroczku. A kiedy zdecydujesz się podzielić swoją książką, wierszem, opowiadaniem na wattpadzie, oznacz mnie – będę zachwycona jeśli będę mogła przeczytać również coś od Ciebie. ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro