Rozdział 26 część 1
To ostatni! Drogi czytelniku, jestem niezwykle wzruszona, że jesteś ze mną aż tutaj!
DZIĘKUJĘ CI!
Tu zaczyna się show.
🐢
Powiedzieć, że Xander mnie nastraszył, byłoby niedopowiedzeniem roku. Całą drogę pod kancelarię, próbowałam jakoś wyciągnąć z niego to, co zapoczątkował przed „Queue". On jednak ani myślał wyjaśniać mi cokolwiek. Wciąż zagryzał szczękę, ściskał kierownicę i uparcie wpatrywał się w drogę przed nami. Nie powiedział nic. Nawet, żebym się zamknęła, gdy z wściekłości pełnej niewiedzy naubliżałam mu różnymi obelgami. Może i nie było to najrozsądniejsze czy najmilsze z mojej strony, ale to dziecinne zachowanie pomogło chociaż odrobinę zagłuszyć echo stresu, które wisiało między nami po jego słowach.
O tym właśnie myślę, gdy wchodzimy do windy, która rozsuwa się niczym skarbiec kryjący oślizgłe tajemnice. Czuję jak wszystko podchodzi mi do gardła, gdy winda rusza w krótką podróż o jedno piętro wyżej.
— Może chociaż wyjaśnisz mi, dlaczego tak pilną sprawę musimy załatwiać u Fletchera, a nie w zaciszu twojego mieszkania? — syczę cicho, łudząc się, że to przemówi mu do rozsądku.
Jak dotąd wiedziałam dwie rzeczy: telefon od Fletchera wzbudził w nim tę dziwną reakcję i że sprawa poniekąd dotyczyła uczuć. Mój kompas inteligencji zwariował bo za cholerę nie wiem, jak te dwie rzeczy mogą się łączyć.
Chyba, że co?
Fletcher się żeni? Czy coś stało się jego mamie? Tylko czy wtedy spotykalibyśmy się w kancelarii zamiast na gruncie prywatnym?
Drzwi rozsuwają się, ukazując dwóch mężczyzn. O jednym właśnie myślałam, drugiego zaś... nie znam. Ale od razu wiem kim jest.
Nie sposób pomylić tak ciemnych oczu.
Zawsze myślałam, że Fletcher odziedziczył je po matce kolumbijskiego pochodzenia. Jednak teraz wiem, że one po prostu wygrywały w wyścigu na gen recesywny. Ich nasycona melanocytami barwa, była kwestią genów.
Genów starszego mężczyzny, stojącego przede mną.
Był wysoki, barczysty a siwizna dopiero zaczynała prószyć jego skronie. Wiedziałam ile lat miał Fletcher, więc stawiałam, że ich ojciec będzie miał około siedemdziesięciu lat, jednak ten mężczyzna wyglądał na góra niespełna sześćdziesięciolatka w kwiecie wieku i siły.
Jak on się tak dobrze zakonserwował?
— Panna Dagmarie, nieprawdaż? — wita się spokojnym, niemalże relaksującym głosem.
Wyciąga do mnie dłoń, a ja odwzajemniam gest powitania. Dłonie ma miękkie, ciepłe i pewne. Ta energia momentalnie mnie uspokaja.
Jednak tylko mnie.
Obaj jego synowie są niebywale czujni. Z uwagą obserwują każdy jego ruch. Jak drapieżniki.
— Tak — odpowiadam. Mój oddech momentalnie się wyrównuje. Mężczyzna nie puścił mojej dłoni, ale jego uścisk się na niej rozluźnił, zupełnie tak, jakby dawał mi przestrzeń do zdecydowania, czy chcę już zakończyć kontakt.
— Proszę wybaczyć moje maniery. — Lekki uśmiech uwydatnia jego głębokie dołeczki w policzkach. — Terrance Blevins — przedstawia się, a gdy schyla się głęboko, jego usta niemal dotykają powierzchni mojej skóry. Kulturalnie jednak scałowuje jedynie powietrze tuż nad nią.
Być może robi to również dlatego, że z ust Xandra wypływają słabo słyszalne przekleństwa zlewające się w niepochwalną litanię.
— To wasz ojciec? — Pytanie kieruję do młodszych mężczyzn, ponieważ czuję w kościach, że żaden z nich nie chciał, aby ten starszy odpowiedział właśnie na to pytanie.
— Mhm — pomrukuje Xander, gdy wreszcie puszczam dłoń Terrence'a. Zaborczym gestem zagarnia mnie za tę samą rękę, a potem mocno ją ściska.
Ten gest nie umknął niczyjej uwadze, zwłaszcza jego ojca, który delikatnie kiwa głową, jakby bez słów rozumiał próbę dominacji, która właśnie się między nimi rozegrała. Cofa się krok w tył i wsuwa dłonie do kieszeni ciemnych spodni od garnituru w drobną kratkę.
Spoglądam po wszystkich obecnych i czuję, że nieuniknione prędzej czy później nadejdzie. Dlatego krzesam z siebie całe pokłady odwagi i rzucam na wydechu:
— Nie jestem pewna, czy tak nagłe spotkanie rodzinne zwiastuje coś dobrego. Czuję, że atmosfera jest napięta, dlatego chciałabym jak najszybciej dowiedzieć się, dlaczego tu jestem. — Obracam ciało aby być na wprost Xandra. — Co takiego się stało, że ta sytuacja dotyczy również mnie?
— Jak miło! — wykrzykuje niespodziewanie Terrence. — Chociaż ona nie pierdoli się w tańcu.
Nagły wybuch podekscytowania słyszalnego w jego głosie, niemal wykręca mój żołądek. To zachowanie kompletnie nie pasowało do spokojnego dżentelmena, którym zdawał się być.
— Nie udało ci się zbyt długo zachować fasady, co? — Xander jawnie z niego kpi.
Ojciec mierzy go oceniającym spojrzeniem. Wygląda jakby szukał w nim jakichś słabości. Jak gladiator oceniający uważnie przeciwnika, zanim stoczy walkę na śmierć i życie.
Wzrok mężczyzny pada na nasze dłonie. Gdy usta rozszerzają się mu w znaczniejszym uśmiechu, moje mocniej się zaciskają. Po plecach przechodzi mi nagły dreszcz. Czuję nieodpartą potrzebę wyprostowania się i stanięcia w rozkroku dla zajęcia stabilniejszej pozycji.
— Chłopcy, nie tak was wychowałem — cmoka z lekką reprymendą. — A! — przerywa Xandrowi, który chciał skontrować jego wypowiedź. — Nie musisz udzielać mi pogadanki o tym, jakim to ja nie jestem ojcem oraz o zerowym wkładzie w wasze dorastanie. Przerabialiśmy tę rozmowę tyle razy, że żaden z nas nie może dodać w niej żadnych nowych argumentów. Ale dla niejakiego komfortu i zachowania bon tonu, powinniśmy przenieść się do gabinetu Hudsona. Nie zrobisz przecież tego dla mnie. — Lekkim ruchem głowy wskazuje na mnie. — Dama zasługuje na bycie nią, nieprawdaż? — Po czym przenosi na mnie swój wzrok, i dodaje: — Chociaż w sprawach dziennych.
O, posrany żółwiu... W jednej sekundzie jest mi niedobrze. Gdybym miała trzecie oko, powiedziałabym, że właśnie dostrzegam nim przyszły kataklizm.
— To dobry pomysł, Alexandrze — wtrąca spokojnie Fletcher. — Uwierz mi, że chcesz, aby Dagmarie wysłuchała tego, co mamy jej do powiedzenia w bardziej komfortowych warunkach.
— Co? — dukam. Nagle mnie olśniewa. — O, Boże... Moi rodzice mnie pozwali, prawda? Wiesz o tym od jakiegoś swojego kolegi po fachu, tak? — Mój głos drży z emocji. To naprawdę ma sens. — Pewnie jesteście zamkniętą kliką i jakoś ze sobą się komunikujecie. Albo tymi swoimi niewiadomymi dojściami ustawiłeś jakiś alert na moje nazwisko. Ktoś coś wiedział, zgłosił się do ciebie i wiesz o wszystkim, zanim do mnie zdążyło dotrzeć jakieś pismo. O to chodzi. No tak... Oni nie wiedzą gdzie mieszkam. Czyli jakoś próbowali mnie znaleźć przez Xandra, prawda? — wypluwam z siebie gorące teorie tworzone na żywo.
Prawnik obdarza mnie drobnym uśmiechem, który nie niesie w sobie żadnej pociechy. Jest pusty, nie dosięga oczu.
— Chodź, Dagmarie — odpowiada jedynie.
Podchodzi do swojego ojca, staje do niego tyłem i wyciągniętą dłonią wskazuje mi drogę do swojego gabinetu.
— Dziękuję.
To nie ja. To Xander. Podziękował bratu za drobny, acz niezwykle uważny gest. Ruszam, korzystając z drogi, którą wyznaczył nam Fletcher. Jest tak wysoki, że zasłania swojego ojca, więc gdy go mijamy, nie jestem w stanie dostrzec wyrazu jego twarzy.
W gabinecie wybieram miękką kanapę. Nie wiem czy to podświadomy wybór, aby było nam z Xandrem wygodniej, czy może zadziałał instynkt samozachowawczy, który nie pozwalał usiąść mi przy biurku, bo to oznaczałoby, że jego ojciec spocznie za naszymi plecami.
Wzdycham, próbując się uspokoić. Łagodność i ciepło z jakim urządzony jest ten gabinet tak bardzo kontrastuje z surowością tego budynku, że tak jawny dysonans daje mi chwilę wytchnienia. Otulam się tym uczuciem doraźnej ulgi.
Terrence ze swojego wejścia robi wielkie show. Przystaje w progu i dociekliwie bada każdy widoczny kąt biura swojego pierworodnego.
Zupełnie... jakby nigdy tu nie był.
A skoro ja jestem w stanie tak łatwo odczytać jego intencje, znaczy to tylko tyle, że właśnie perfidnie wbija szpilę swojemu synowi. Widząc różne uczucia kłębiące się w jego oczach, niesmak widoczny w krzywiźnie wygiętych ust i zmarszczonych brwiach oraz dominującą postawę, wiem, że to pokaz siły. Ich ojciec zaznacza dokładnie, że chociaż jest na obcym terytorium, nadal jest w stanie rozgrywać z pozycji napastnika.
Dziarskim krokiem wkracza do pomieszczenia. Podchodzi w kierunku fotela, który znajduje się obok mnie. Nie siada jednak na nim, jedynie odsuwa go do znajdującej się z tyłu ściany. Potem otwiera okno do połowy, jakby kompletnie nie zważając na panujący chłód na zewnątrz. Zasiada wygodnie, zakłada nogę na nogę i spod klapy marynarki wyciąga najzwyklejsze Marlboro wraz z zapalniczką.
— Pozwolisz? — Kieruje do mnie swoje pytanie. Niepotrzebnie wyciąga go w moją stronę. Doskonale go widzę... Fletcher wyrywa go z jego palców, wyrzuca przez okno, a potem z trzaskiem je szczelnie zamyka. — Pytałem dziewczynę, nie ciebie — rzuca szorstko.
Jak gdyby nigdy nic, wyciąga kolejnego i wkłada pomiędzy wargi, aby zapalić jego końcówkę.
— Zapal jebaną sztukę, a przysięgam, że utopię ci go w ustach, wodą z najbliższego wazonu.
— Może tym razem użyjesz whiskey? — sepleni, gdyż spomiędzy jego warg ciągle wystaje uzależniający wałek z tytoniem.
O, cholera.
Nagle widzę jakby wyraźniej, gdyż adrenalina zrozumienia pobudza mój mózg do szybszego przetwarzania bodźców.
„Tym razem" było jasną wskazówką co do dynamiki ich relacji.
— Dobrze wiesz, że szkoda na ciebie trunku. — Fletcher wraca za swoje biurko. Odpina jeden guzik w koszuli i siada, mierząc Terrence'a zabójczym spojrzeniem. — Gdyby to było możliwe, zadbałbym o dożywotni zakaz sprzedaży papierosów dla ciebie. Czego jednak zrobić nie mogę. — Opiera płasko dłoń na biurku. — Ale jeśli się trochę postaram, nadal mogę zapewnić ci pobyt w placówce z systemem penitencjarnym z dostępem jedynie do twoich znienawidzonych mentoli. I to mógłbym zrobić. Wierz mi. — Zaciekły grymas obnaża dołeczek w jego lewym policzku.
Ciekawe co o nich myśli. Co myśli, gdy jego randki mówią mu, że gdy uśmiecha się, pojawiają się jego urocze dołki? Czy pogodził się z ich istnieniem, czy za każdym razem ten komplement przypominał mu jedynie, że miał je po ojcu? Chociaż może są po jego mamie... Może oboje je mają.
Terrence macha szybko dłonią.
— Rozumiem, rozumiem. Masz większe jaja niż moje, rządzisz tu i panujesz nad sytuacją. — Opiera się łokciem o podłokietnik, a podbródek składa na knykciach dłoni. — Tylko, że żaden z was nie panuje nad nią.
— Mówiłem ci, że moi ludzie pracują już nad zdjęciem tego gówna z internetu — cedzi Fletcher, a Terrence wygląda na zdziwionego.
— Nie wątpię, że znasz ludzi, którzy znają odpowiednich ludzi. Nigdy nie powiedziałem, że mam cię za nieudacznika. Jesteś całkiem sprawczym mężczyzną i ufam, że poradzisz sobie ze sprawami technicznymi. — Xander zaczyna nerwowo dygotać nogą. Kładę więc dłoń na jego udzie i ściskam pocieszająco. — Chodziło mi o tę małą ślicznotkę. — Przenosi na mnie swój wzrok. — Urody nie mogę jej odmówić. Rzadko spotykana barwność kobiecego piękna zarówno w oprawie oczu jak i włosów, do tego różnica centymetrów, która podoba się widzom. No i to jej pochodzenie. Ta cała dramaturgia dorysowana do jej postaci jest niebywała. Nie dość, że weszła do naszego życia naturalnie, przez koligację z Arthurem, to jeszcze ma chwytliwą przeszłość. Ta kopciuszkowość zawsze będzie modnym motywem w kinematografii. Ale znaleźć pannę z ciętym językiem i inteligentnym żartem... jest świetna. Nie dziwię się, że sprzedała się z tak dobrym sukcesem.
Każde jego słowo podnosi mi kolejną partię włosków na rękach.
— O czym mówisz? — Zwracam na siebie uwagę wszystkich. — Czy ktoś może mi wreszcie wytłumaczyć, o co, do cholery, tu chodzi?! — pokrzykuję nieelegancko.
— Czego nie rozumiesz, drogie dziecko? — W jego głosie pobrzmiewa troska, jednak mam oczywiste wątpliwości co do jej dobrodusznego nacechowania.
— To nie twoje zadanie, aby jej to wytłumaczyć — syczy Xander. — Nie wtrącaj się w to.
— Przecież właśnie po to tu jestem, synku. — Dziwnie akcentuje ostatnie słowo. — Sam powinieneś powiedzieć jej wszystko już jakiś czas temu
— Nie była gotowa.
— Ty nie byłeś — prycha Terrence. — Ona całkiem realnie podchodzi do życia. Zrozumiałaby. — Stawia obie nogi na podłodze i wysuwa się lekko z fotela, jakby gotując się do skoku. — Ale wtedy. Teraz ci tego nie wybaczy.
Xander rzeczywiście wykonuje nagły ruch, jakby chciał pobiec w kierunku ojca, ale praktycznie od razu się powstrzymuje.
— Wyjdź. Nie musisz być przy tej rozmowie — cedzi, powściągając swoją agresję wobec ojca.
— A może pozwolisz zdecydować dziewczynie, czy mnie tu chce, co? Nie jestem tu aby się chełpić, ironizować czy grać na twoim pogrzebie. Jestem tu po to, bo jestem czynną stroną konfliktu i mam prawo uczestniczyć w każdej rozmowie, która dotyczy projektu.
— Zamknij się. — Boleść Xandra słychać w każdej sylabie. Jednak tym razem on nie rozkazuje. On błaga.
Terrence lekko uśmiecha się i znów wraca spojrzeniem do mnie.
— Nie podziękowałem ci za to co zrobiłaś dla mojego najmłodszego syna. — Splata ręce w niezwykle politycznym geście. — Dziękuję, że go uratowałaś. Dziękuję.
Szybko mrugam, nie umiejąc zrozumieć tak dynamicznej rozmowy. Stało się coś pilnego, zostaliśmy oboje wezwani do kancelarii Fletchera. Potem okazuje się, że według Terrence'a, Xander powinien powiedzieć mi coś ważnego, już dawno temu, a w dodatku dotyczyło to również nestora rodu.
Nawet nie wiem co właściwie o nim myślę. Po spotkaniu z Eloise jego obraz był równy zakłamanemu i perfidnemu tyranowi. Teraz zaś zdawał się naciskać na syna, aby wyjawił mi coś, co przede mną ukrywa.
Z drugiej strony, skoro ani Fletcher ani Xander nie pałają do niego sympatią, może jednak wersja Eloise jest jak najbardziej nieomylna.
Tylko jak mam rozumieć fakt, że Terrence jako jedyny zdaje się być skłonny do wyjawienia mi tego owego „czegoś"?
— Czy to ma coś wspólnego z tymi głuchymi telefonami, które zablokowały mi telefon? — pytam, nie odnosząc się do jego podziękowań. — Ten cały... projekt? — Słowo wyrwane z kontekstu, prawie nie chce przejść przez moje usta.
Terrence pstryka raz, drugi zapalniczką, aż jej płomień rozbłyska i skupia na sobie moją uwagę. On również się w nią wpatruje.
— Mój Boże. Dziecko, ty naprawdę nic nie wiesz — oznajmia wzdychając. — Odklej swoje jaja od podkulonej dupy i wytłumacz jej wreszcie to wszystko. — Przenosi wzrok na Xandra. — Miej chociaż tyle odwagi, gówniarzu.
— Jak śmiesz — oburza się gniewnie w odpowiedzi — mówić mi, co jest odważne? Ty?! Niszczysz wszystko i wszystkich wokół siebie. Nie ma dla ciebie znaczenia, czy zranisz dziecko, czy kogoś kto da radę udźwignąć ciężar wiedzy!
— Prawda zazwyczaj boli tego, kto w rzeczywistości coś spierdolił — stwierdza Terrence, znów bawiąc się zapalniczką.
— O ile twoja prawda jest prawdą. — Wypowiedź siedzącego obok mnie mężczyzny przykuwa moją uwagę. — Wypadałoby zaznaczyć, że każdy ma swoją.
Jego ojciec uśmiecha się niczym dobroduszny staruszek.
— Chłopcze, faktów nie zmienisz. Możesz się zaklinać i wyklinać na wszystko, że nie wiedziałeś, jak bardzo ten projekt eskaluje — toczy przez chwilę wzrokiem po czymś na suficie, a gdy wraca do syna uwagą, kontynuuje: — jednak nic nie zmieni historii. A prawda jest jedna. Z premedytacją wciągnąłeś ją do projektu. Wiedziałeś, że dzięki temu zrobisz z niej gwiazdę i zapewnisz rozpoznawalność do końca życia.
— Słucham? — praktycznie niemo wypowiedziane słowo wylewa się ze mnie, pomimo mojej woli.
Chyba nikt go nie słyszy.
Albo to mnie wydaje się, że je wypowiedziałam.
Co się dzieje?
Xander wciągnął mnie do udziału w jakimś projekcie? I chciał zrobić ze mnie gwiazdę?
— Że co? — skrzeczę głośniej. Ściskam dłoń na udzie mężczyzny i przyglądam się swoim palcom, które go dotykają. Czuję, jakby moje życie działo się poza moją obecnością. Zupełnie, jakbym oglądała jakąś nierzeczywistą fikcję na ekranie. Coś co mogłoby przydarzyć się w scenariuszu filmowym. Ale nie mnie. — Ja NIC nie rozumiem.
— Zupełnie ci się nie dziwię — podkreśla Terrence.
Sunę wzrokiem, po ciele Xandra. Dostrzegam jak szybko porusza się jego brzuch, gdy niemal spazmatycznie wciąga powietrze. Wyżej widzę, że skóra na szyi jest mocno zaczerwieniona, a gdy docieram do oczu, zauważam w nich czyste przerażenie.
Xander jest teraz uosobieniem grozy i paniki niemal na skraju histerii.
— Daggie — wymawia błagalnie moje imię — zanim tu przyszliśmy prosiłem cię o jedną rzecz. Prosiłem, abyś pamiętała, że uczucia mówią czasem więcej niż słowa.
Powagę sytuacji okrasza kontrą prawdziwy śmiech Terrence'a i jego kilkukrotne przyklaśnięcie w dłonie.
— Teatrzyk prima sort! — Ubawiony głos sprawia, że podskakuję i moja ręka spada z męskiego uda.
Xander siedzi jak sparaliżowany, a ja odsuwam się od niego na tyle, na ile pozwala mi długość kanapy.
— Również chciałbym wiedzieć o czym rozmawiamy — grzmi Fletcher.
Jest zły. Jasno spostrzegam, jak wzrokiem próbuje zmiażdżyć Xandra.
Xandra, nie Terrence'a.
— Dagmarie Moore, wykorzystałem cię.
Prostota tego stwierdzenia rozdziera mnie emocjonalnie nawet bardziej niż niewiedza.
— Jak? — pytam, zamiast analizować wszystkie informacje na zdwojonych obrotach, jak zrobiłabym to zawsze.
Bo zanim zacznę tworzyć wszystkie najmożliwiej straszne scenariusze, chcę usłyszeć co on ma na myśli.
— Słowa, Daggie...
— Gadaj! — krzyczy Fletcher.
Jego nagły wybuch sprawia, że tym razem staję na nogi, oplatam się ramionami i maszeruję po gabinecie w stronę drzwi. Gdy do nich docieram, odwracam się do wszystkich i rozcieram swoje ramiona.
— Czym jest projekt? Jaką gwiazdą miałam być? Chodzi o te kulinarne TikToki?
— Nie, marchewko. — Xander przesuwa się na krawędź kanapy, a mnie nie umyka to, w jak bardzo podobnej pozycji siedzi jego własny ojciec. — Chodzi o pracę na planie filmowym i udział w dużej produkcji.
Marszczę brwi.
— Bycie twoim pracownikiem na planie filmowym, miało zrobić ze mnie gwiazdę? — pytam niedorzecznie zdziwiona. — To jest to wielkie wykorzystanie?
— Nie do końca — odpowiada.
— Bynajmniej nie od początku — prycha jego ojciec. Wstaje, aby usiąść na parapecie pobliskiego okna. — W ten sposób będziecie rozgrywać tę słodką komedię romantyczną? Prawdą należy przywalić z liścia, a nie owijać ją w świecące gówna i dostarczać kurierem. Po prostu jej to powiedz. — Macha w zniecierpliwieniu dłonią, jakby chcąc go popędzić.
— Mówiłem ci już: to nie twoja sprawa. Nie wpierdalaj się — mówi Xander, bez należytej siły, pasującej do intencji jego wypowiedzi.
— Zabawne, że rozmawiacie o czymś zupełnie mi obcym. — Głos Fletchera jest już cichy i opanowany. — Nasze spotkanie miało dotyczyć czegoś innego. To niezwykle ciekawe, że nie macie ze sobą kontaktu, a oboje zdajecie się doskonale wiedzieć o co tu naprawdę chodzi.
— To zaiste ciekawe — potwierdza ubawiony Terrence. — Alex, zechcesz nam to wszystko wytłumaczyć?
— To jednak są, dwie różne sprawy? — Fletcher jest równie zdziwiony co ja.
— Właściwie to tak, chociaż genezę mają wspólną — odpowiada mu Blevins.
Podnoszę dłoń, aby gestem uciszyć ich ojca. Skoro są dwie wersje potrzeby tego spotkania, a brat Xandra zna jedną z nich, to tu zamierzam zacząć.
Staję w lekkim rozkroku. Potrzebuję nabrać chociaż odrobiny równowagi, aby jakkolwiek zapanować nad tą sytuacją. Zdaję się być w nich główną postacią i nie pozwolę, aby strach przed prawdą znów sprawił, że swoje życie uzależnię od opinii kogokolwiek innego niż ja sama.
To moje życie i muszę nauczyć stawiać się w nim własne kroki. Pytania nie będą boleć, a odpowiedzi na nie będą moją nieuniknioną przyszłością.
— Dość — odzywam się pewnie. Wszyscy zwracają na mnie uwagę. Siła nie przychodzi, nie rodzi się sama, ale czuję ogień, który zaczyna tlić się w moich trzewiach. Tę iskierkę pewności siebie rozpalił we mnie Xander, jednak jej podtrzymanie zależało tylko ode mnie. Skoro jest więc tam tyle czasu, muszę ją rozdmuchać. Teraz. Bo bez „teraz" nie będzie „później". — Już dość. Nie wiem co się dzieje. Mówicie o mnie prawie, jakby mnie tu nie było. Ktoś stwierdza, że nie byłam gotowa na prawdę. Ktoś inny, że mam zostać nią spoliczkowana. A jeszcze ktoś, że cel spotkania był inny. Ewidentnie tworzycie teraz scenariusz życia, a skoro uczyniliście mnie główną osią fabularną, chcę brać w niej czynny udział. Nie pozwolę na to, aby to inni stanowili o tym, co jest dla mnie dobre, a co złe. Co zniosę, a czego nie udźwignę. Jak jestem odbierana przez jednego bądź drugiego z was. To moje życie i pora, abym wreszcie wyszła w nim na scenę.
Cisza nadaje tej chwili monumentalnego wybrzmienia.
Nikt się nie rusza. Xander z ojcem wpatrują się we mnie z silnym skupieniem, Fletcher zaś jest tak ustawiony, że wpatrując się przed siebie w polu widzenia peryferyjnego, widzi zarówno mnie jak i przyrodniego brata.
I właśnie w tej chwili podejmuję decyzję. Nie obchodzi mnie, czy którykolwiek z nich wierzy w moją siłę, czy doskonale wie, jak usilnie staram się ją kreować. Walka o siebie zawsze zaczyna się od jakiegoś kroku. Ja postawiłam go w momencie, gdy zdecydowałam się na pracę dla Alexandra Turnera. Dlatego teraz zagryzę zęby i poniosę wszystkie konsekwencje tej decyzji. Ale nie jako wystraszona dziewczynka, która potrzebuje czyjejś ochrony, a młoda kobieta, zdolna do decydowania o własnym życiu.
I o tym, co ma siłę ją zranić.
Więc jeśli w tym momencie swojej drogi, muszę odgrywać swoją pewność siebie, zrobię to. Bo tylko w ten sposób kiedyś zyskam ją naprawdę.
Pewnie pokonuję krótką odległość i siadam w fotelu przed biurkiem.
— Spotkaliśmy się w kancelarii prawnej z drugą stroną jakiegoś konfliktu. Proszę mi zatem wyjaśnić cel tej wizyty, panie Hudson.
Fletcher prostuje się z błyskiem w oku i niemal niezauważalnie schyla głowę, wyrażając swoją aprobatę, a może nawet pewien szacunek.
— Pan Terrence Blevins, menedżer pana Turnera, poprosił o spotkanie, aby ustalić formę dalszego postępowania z prasą i mediami, po wycieku danych ściśle związanych z pani osobą.
Okay, okay... Z tym dam radę działać. To logiczny grunt. Zaciskam dłonie, aby skupić na czymś swój stres. Na szczęście, nikt nie może dostrzec tego gestu.
— Jakie dane wyciekły i co można zrobić w tej sytuacji?
— Do sieci przedostał się film z planu zdjęciowego do „Psa na Bakier". Na nagraniu widać panią oraz szefa kuchni ekipy filmowej oraz słychać waszą rozmowę. Czy chce je pani obejrzeć?
Rozprostowuję dłonie, bo doskonale wiem którą sytuację ma na myśli.
— Nie trzeba. Pamiętam — Zakładam włosy za ucho. — Podzieliłam się wtedy swoim numerem telefonu oraz usłyszałam opinię na temat dania, którym go wtedy poczęstowałam.
— Dokładnie — kiwa Fletcher. — I tego dotyczył charakter tego spotkania. Specjaliści, którzy pracują dla tej kancelarii, już pracują nad usunięciem tego filmiku z sieci oraz zakazaniem jakiejkolwiek dalszej dystrybucji pod znakiem rozprzestrzeniania prywatnych danych osobowych, bez wiedzy zainteresowanej.
Kiwam głową. Okay, to spokojnie dam radę przetrawić. Ktoś na planie musiał mnie nagrać, wideo wyciekło do sieci i stąd te głuche telefony.
— To wszystko w tej jednej sprawie, tak? — pytam Xandra, odwracając się do niego.
— Tak — przytakuje, ale jego przerażony wyraz twarzy nie wróży nic przyjemnego.
— Co jest zatem drugą przyczyną tego spotkania? — Znów kieruję do niego swoje pytanie.
Terrence jednak ma inny plan na tę rozmowę, bo sprawnie schodzi z parapetu i idąc w moim kierunku mówi:
— Ciężko zaczynać drugi temat, gdy nie skończyło się pierwszego. — Siada w fotelu obok mnie, zostawiając Xandra za swoimi plecami. — Ale przypuszczam, że nie da się powiedzieć o reszcie bez poznania przyczyny.
Ciekawe dlaczego akurat w tym momencie uznał, że obecność jego syna z tyłu, przestała mu przeszkadzać?
— Reszcie? — Głos Xandra brzmi niczym skowyt zwierzęcia złapanego w potrzask.
— To nie wszystko, co wypłynęło do sieci — zwraca się do mnie Terrence. — Ale na twoje szczęście, ja dużo sprawniej operuję zarówno ludźmi jak i sposobami perswazji.
Wsuwa dłoń pod klapę swojej marynarki i rzuca na stół złożoną dwa razy, kartkę papieru.
Fletcher sięga po nią, zanim zdążę wykonać jakiś ruch. Uważnie studiuje jej treść, ja zaś — po przebijającym na drugą stronę atramencie — jestem w stanie ocenić, że to jakieś pismo.
— To pełnomocnictwo do reprezentowania wraz z klauzulą poufności pomiędzy tobą a Blevinsem — wyjaśnia prawnik. — Kiedy to napisałeś? — pyta z pogardą, kładąc dokument przede mną.
— O, kurwa... — Xander zrywa się ze swojego miejsca. Nie muszę się odwracać, aby wiedzieć, że stoi za mną. — Dagmarie, nie podpisuj nic, co ten skurwiel ci podsunie. Słyszysz?
Kładzie dłoń na moim ramieniu, ale ja nie zwracam na nią uwagi. Uważnie śledzę pismo, przypuszczając, że Xander robi dokładnie to samo.
To faktycznie dokument czyniący Terrence'a Blevinsa zdolnym do reprezentowania mojego wizerunku w mediach oraz pełnomocnictwo do organizowania mi wszelkiej maści kontraktów z klauzulą poufności.
— Taki bądź podobny dokument, podpisuje się ze swoimi menedżerami — podpowiada zainteresowany.
— Jasne... — ironizuje Fletcher. — To tylko jeden z dokumentów i dobrze o tym wiesz. Dagmarie. Z tego co rozumiem, mój ojciec z niewiadomych względów chce zostać twoim przedstawicielem w kontaktach z mediami oraz pośrednikiem w rozmowach maści branżowej. Ten dokument — stuka palcem w papier przed nami — to tylko czubek góry lodowej. Musiałabyś zawrzeć z nim umowę współpracy, która określałaby dalsze warunki. Kwestie honorarium, obowiązki, uprawnienia szczególne, prawa i obowiązki, zgody marketingowe i wiele innych. Takich świstków — macha kartką — nie podpisuje się bez przygotowania umowy zatrudnieniowej. Nie możesz podpisać pełnomocnictwa do reprezentowania, gdy nie znasz warunków na jakie się zgadzasz. I nie podpisze tego, póki ja tego pilnuję — grzmi wpatrując się w swojego ojca.
Ten opiera się wygodniej w beżowym fotelu i uśmiecha niemal po przyjacielsku.
— Myślę, że ta urocza dama, nie będzie miała wyboru.
Ktoś — Xander — zaciska dłonie na oparciu mojego krzesła, aż mebel trzeszczy.
— Co zrobiłeś? — Jego gorący oddech muska moją szyję.
— Wreszcie hormony dopuściły logikę do mózgu, co? — Terrence z zadowoleniem patrzy na swojego syna. — Dość długo ci to zajęło. Chylę czoła. Dama musiała nieść niekończącą się rozrywkę, skoro...
Xander się dosłownie na niego rzuca.
Wyciąga go razem z fotelem, który z hukiem ląduje na podłodze. Terrence jeszcze w locie, blokuje jego cios i w sobie tylko znanej taktyce bojowej, obraca się tak, że to Xander ląduje na podłodze. Jego ciało uderza w nią z takim impetem, że huk jest prawie tak głośny, jak wcześniejszy upadek krzesła.
— Nie! — krzyczę całkowicie odruchowo. Już chcę odciągnąć od niego ojca, ale Fletcher mocno chwyta mnie za ramię. Próbuję się wyrwać, ale on tylko zaciska dłoń mocniej.
— Gdzie z tymi łapami, gówniarzu?! — Terrence trzyma Xandra nie pozwalając mu się podnieść. — To kancelaria. Chyba nie myślisz, że posunąłbym się do jakichkolwiek rękoczynów, co?
— Jeśli to zrobiłeś to...
Toczą wojnę na siłę spojrzeń.
— To co? — warczy jego ojciec. — Pobijesz mnie? I jak ci to pomoże rozwiązać problem? Jak pomoże jej? — Kiwa głową w moją stronę. — Weź się w garść i zachowuj jak cywilizowany człowiek. Nie musisz przejawiać agresji. To już się wydarzyło. Czasu nie cofniesz, ale masz jeszcze wpływ na to, co teraz stanie się z tą dziewczyną.
— To samobójstwo — mówi niemal szeptem.
— Przestańcie, proszę! Xander — błagam go. — Uspokój się. Musimy porozmawiać.
— Daggie, ty nie wiesz... — Jego oczy są szkliste, a język niesamowicie plącze mu się, gdy szuka odpowiedniego słowa. — Ja zasługuję na łomot. Ale jeśli ten skurwiel — kopie go kolanem, centralnie w rodowe miejsce a Terrence natychmiast go puszcza — myśli, że pozwolę mu położyć na tobie jego łapska, to niech wie, że pójdę do pieprzonego więzienia, jeśli tak zdołam cię jakoś ochronić.
Alexander szybko wstaje i wpatruje się we mnie, jakbym była epicentrum jego świata. Jakby nie liczyło się nic i nikt, a wszystkie wydarzenia sprzed chwili, były nieistotne.
— Jakie to chujowo dziecinne. — Ze słyszalnym bólem, nestor rodu podnosi się z podłogi. — Miejmy to za sobą. — Xander kładzie swój kciuk na moim nadgarstku: na bransoletce. Wpatruje się we mnie, lecz ja nie wiem czego oczekuje. Na co czeka? — Od września ubiegłego roku, oprócz kolejnego „Psa na Bakier", Xander kręcił rozszerzony film dokumentalny o swoim życiu.
— Nie bardzo rozumiem...
— ... co wspólnego ma to z tobą? — Terrence kończy zdanie za mnie. Nieelegancko zaciąga się nosem, po czym oplata Xandra ramieniem i niemalże się na nim uwiesza. — Otóż wszystko. Mój utalentowany syn, jest pionierem gatunku — zaczyna wyjaśniać. — Kamera towarzyszyła mu zawsze i w niemal każdej sytuacji w życiu. Dlatego to coś nowego. Tak prawdziwego filmu, po prostu jeszcze nie było. To coś jak tajne śledztwo każdego fana dosłownie w trzewia tego gościa. Widz będzie mógł zajrzeć mu w karierę aktorską od podszewki i równocześnie zobaczyć jego życie prywatne tak bardzo, jak tylko jest to możliwe.
To bezsensowne wyjaśnienia. Nic mi się nie wyklarowało. Przecież, gdyby Xander kręcił jakiś dokument, to raczej by mi powiedział, a nawet jeśli nie, to nie uwierzę, że da się cokolwiek nakręcić, gdy zwyczajnie nie ma w pobliżu kamer.
Jego słowa nie mogą być prawdziwe. Zresztą, skąd on miał prawo wiedzieć takie rzeczy, jeśli nie mieli kontaktu?
— Powinnaś uczyć się lepiej grać. Zaraz zostaniesz celebrytką, a nie chcemy, żeby można było z ciebie czytać jak z otwartej księgi, prawda? — Potrząsa Xandrem.
— Nie jestem celebrytką, tylko kucharką — mówię podnosząc podbródek.
— Aha... wszystkie tak mówicie, a koniec końców każda chce być gwiazdką. To łatwe pieniądze, jeśli wie się, gdzie leżą. — Pstryka zapalniczką, którą jakimś cudem nadal ma w lewej dłoni. — Jego wypromowałem, więc dlaczego sądzisz, że ciebie nie dam rady?
Terrence wbija we mnie swoje upiorne spojrzenie oczu, z których nie da się odróżnić emocji. Może teraz być równie dobrze zadowolony, co zdenerwowany lub znudzony.
— Uczucia, Daggie. — Xander dociska kciuk do mojej bransoletki.
Jego ojciec przewraca oczami.
— Potrzebujemy nagrać finał. — Uśmiecha się aby zmaksymalizować widoczność swoich dołeczków w policzkach, po czym oznajmia: — Jak mówiłem, projekt jest nietypowy, wobec czego nie było ani jednego operatora. Kamery zostały rozłożone w kilku strategicznych miejscach i czekały na pożywne kąski. A tych akurat dostaliśmy całkiem sporo, prawda Alex?
Strategicznych miejscach...
Momentalnie mrozi mnie całkowicie.
Życie zawodowe i prywatne.
Pożywne kąski.
Zamykam oczy. Klatka po klatce życie przemyka mi przed oczami.
— Kamery były także w mieszkaniu, prawda? — pytam cicho znając odpowiedź.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro