Rozdział 25 [18+]
To już przedostatni rozdział, wstęp, przed finałem, który mam nadzieję, nieco Was zaskoczy. Jestem w trakcie pisania drugiego tomu, wiec jako smaczek mogę dodać, że akcja zaczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach z ostatniej sceny z tej książki... Och, tak bardzo nie mogę się doczekać, aż poznacie zakończenie! ❤ Jestem ogromnie ciekawa Waszych myśli i odbioru.
Chcę również zapytać, czy chcielibyście zaproponować jakiś konkretny dzień w tygodniu, na publikację rozdziałów z drugiego tomu?
Niezmiernie i wciąż, ogromnie Wam dziękuję za obecność, jesteście gwiazdkami na moim firmamencie - dajecie mi ogrom ciepła i poczucia, że to pisanie jakkolwiek naprawdę ma sens.
Dziękuję Wam ❤
Drżąc z wycieńczenia, upadam, zbyt mocno uderzając twarzą w jego pęcherz. Liżę to napięte miejsce, chcąc go jakoś przeprosić za tak nagłą kapitulację. Dostaję za to siarczystego klapsa w tyłek. A jego język znów wędruje do mojej kobiecości.
— Nie! — błagam łamiącym się głosem. — Nie wytrzymam nawet kolejnego liźnięcia.
W trakcie upojnego spotkania, pękła moja gumka we włosach, dlatego swoją gładkością pieściły teraz zarówno moje plecy, jak i dół jego brzucha.
Głęboko wypuszczam powietrze, gdy wypływa ze mnie ciepły i lepki śluz. Obkurczam mięśnie pochwy, aby całkowicie go wypchnąć. To relaksujące uczucie, ale moje mięśnie dna miednicy przeszły już taki maraton, że odczuwam w nich niemal zakwasy.
— To najpiękniejszy widok na świecie — szepcze, a ja śmieję się, bo wszystko mam tak wrażliwe, że łaskocze mnie nawet powietrze wydobywające się z jego ust, gdy mówi.
Dmucha na mnie z premedytacją.
— Xander! — piszczę i próbuję go kopnąć stopą, ale w tej pozycji nie dosięgam. Uderzam go więc miękką łydką w bok głowy.
— Czy to znaczy „wio koniku"? — droczy się.
Gryzę go lekko w podbrzusze, a on syczy i spina pode mną mięśnie.
— No już dobrze. Rozumiem, że jesteś humorzasta, ale nie zachowuj się jak rozwydrzona kobyła.
Uderzam go lekko w udo.
— Jak ty się do mnie odzywasz? — fukam. — Daj mi chwilę odpocząć.
— Od czego, marchewko? Całkiem nieźle się bawiłaś.
Dotykam meszku na jego brzuchu. Cieszę się, że posłuchał mnie i zapuścił odrobinę włosów. Ten jego kompletny brak owłosienia na dole wydawał mi się strasznie nienaturalny. Większość nadal depilował, ale specjalnie dla mnie zostawił drobną kępkę włosów biegnących ku jego męskości.
— Co za dużo to niezdrowo — mamroczę.
— Nie przesadzaj. Żyjesz. — Gryzie mnie lekko w pośladek, a ja znów piszczę. — Ja nie narzekam i z chęcią wydusiłbym z ciebie jeszcze szósty orgazm.
— Pff... — Bezwładnie kładę na nim twarz. Jego kość biodrowa uwiera mnie w policzek.
— Wybieramy się dziś do Universal Studio, czy chcesz to odhaczyć jutro?
— Jutro — mamroczę. — Nie skończyliśmy na dziś.
— Czyżby? — Stuka językiem o podniebienie i soczyście obcałowuje moje udo. — Myślałem, że masz już dość.
Podnoszę się ledwo żywa, jednak znajduję energię na pokonanie całej drogi wzdłuż łóżka z sugestywnie wypiętym tyłkiem.
— Muszę siuisu — oznajmiam, nawet na niego nie patrząc.
Idę na palcach przeciągając rozkosznie zmęczone mięśnie, gdy Xander siarczyście klnie pod nosem. Śmieję się radośnie i znikam w łazience.
Gdy załatwiam już najważniejszą potrzebę, szybko podmywam się w bidecie i przeglądam w lustrze.
Nabrałam trochę masy i dorobiłam się nieco bardziej krągłych kształtów. Moje piersi stały się cięższe i mocniej wypukłe, a biodra zdrowo zaokrąglone. Wciąż miałam nieco zbyt chude nogi, ale ich góra była zdecydowanie bardziej kobieca, niż kiedykolwiek w moim życiu. Mniej stresu, niezwykle luźne dni i relaks w ramionach namiętnego mężczyzny sprzyjał kwitnieniu mojej urody.
Bardzo.
Czułam się kobieca i atrakcyjna, nie tylko zewnętrznie, ale przede wszystkim wewnętrznie. Poczucie własnej wartości oscylowało gdzieś w granicy stabilnej siódemki w dziesięcioliczbowej skali porównawczej. Miałam odwagę mówić wprost o swoich potrzebach i granicach. Pół roku z Alexandrem sprawiło, że znalazłam czas i miejsce do tego, aby wreszcie dorosnąć. Wciąż jeszcze wiele było przede mną — postanowiłam, że zapiszę się na sesję terapeutyczną, aby zajrzeć w głąb siebie — jednak zyskałam stabilny grunt umożliwiający rozwój.
Patrzę w oczy kobiety, która wie, że zaczyna życie. Wreszcie swoje życie. W drzwiach stoi Alexander, który szybko wychwytuje moje nieme przyzwolenie, więc podchodzi, obejmuje mnie od tyłu i spogląda w roziskrzone radością, zielone oczy.
— O czym myślisz?
— Że jestem szczęśliwa. — Głaszczę go po nagim przedramieniu oplatającym mój brzuch. — Jestem z tobą szczęśliwa, Alexandrze.
Całuje mnie czule w tył głowy.
— Za tydzień ruszasz z food truckiem. Zobaczysz, że on uczyni cię jeszcze szczęśliwszą — szepcze mi do ucha. — Jestem przekonany, że podbijesz rynek restauracyjny Los Angeles. — Znów całuje mnie we włosy. — Może to czas, abyś przestała mi płacić za tamto mieszkanie w Chicago, co? Tutaj wynajmujemy jedno na spółkę. Nie musisz jeszcze bardziej się wykosztowywać.
— Nie — odpieram hardo. Widzę jak przez jego twarz przemyka coś na kształt dumy. — Kupiłeś tamto mieszkanie, abym miała gdzie mieszkać. Nie potrzebowałeś go, Xander. Mogłeś wybrać każdy inny budynek czy miejsce na ziemi, a oboje wiemy co zmusiło cię do kupna tego sąsiadującego z tym, w którym akurat mieszkałeś.
— To inwestycja. Chicago to moje rodzinne miasto — mówi cicho.
Nie ciągnę tematu, bo to nie jest rozmowa na tę chwilę, jednak świadomość tego, że wcześniej nie czuł potrzeby posiadania własnego domu czy mieszkania w tym mieście dawała mi pewien ogląd na sytuację o tym, za jak bardzo rodzinne uważał to miasto.
Odwracam się w jego ramionach.
— Ja: food truck, ty: plan zdjęciowy. Mamy dla siebie jeszcze tydzień bez żadnych zobowiązań.
Przyciągam go do siebie za talię i niespiesznie całuję. Czuję, że zaczyna mu się to coraz bardziej podobać. Idealnie. Bo właśnie odpoczęłam.
🐢
— Dagmarie — Xander wywarkuje moje imię, mocno ściskając moje włosy w swojej pięści. — Coś ty, do diabła, zrobiła?
Jęczę, gdyż bardzo mocno wciska mnie w materac. Leży na mnie całym swoim ciałem, w dodatku krępując obie moje dłonie w silnym uścisku swojej pięści, ponad moją głową. Nie mogę się ruszyć.
— Myślałam, że ci się to spodoba — wyznaję zaskoczona jego dominacją.
Kolanem rozszerza moje nogi i zaczyna ocierać się kroczem o moje najwrażliwsze strefy.
— Czy ktoś pomagał robić ci zdjęcia? — dopytuje władczym tonem. Jednak ja nie odpowiadam, bo rozprasza mnie to, co robi niżej. Ciągnie więc za włosy, odchylając moją głowę i opiera swoją głowę na moim ramieniu. — Powiedz, że to była kobieta, Dagmarie. Kto robił te wszystkie zdjęcia?
— Może każde było wykonane przez innego fotografa? — mruczę zmysłowo. — Może fotograf za każdym razem widział, jak zmieniałam bieliznę? Może czerpał przyjemność z tego widoku, hmm? A może widział je jedynie ktoś, kto wywoływał te zdjęcia?
— Kto, moja słodka, bezwstydna piekielnico? — szepcze niemal czule.
Gdybym nie wiedziała jak bardzo kipi w nim teraz zazdrość, może bym się uśmiechnęła.
Nie zrobię tego jednak.
Nie wtedy, gdy on jest na granicy puszczenia wolno swojej bestii.
— Fotograf widział więcej, niż pokazują zdjęcia. — Znów ciągnie za moje włosy, owinięte wokół jego pięści. Mocno.
— Dlaczego twoje wargi wypluwają takie plugawości?
Zasysa usta na mojej szyi, a drugą dłoń zdejmuje z moich nadgarstków i wkłada pod mój brzuch. Kilkoma ruchami spycha ją niżej, aż jego palce sięgają mojej pochwy. Ledwie mnie tam dotyka, a odruchowo chcę zacząć bujać biodrami. Uniemożliwia mi to jednak jego ciężar.
— Xander — warczę. Frustracja bierze górę. Nie chcę dłużej wyszarpywać z niego tej męskiej energii. Chcę już ją poczuć.
Wyciąga swoją dłoń spode mnie. Mam ochotę wyć.
— Ja byłam fotografem.
Cholera jasna mnie przy nim strzeli. Nigdy nie potrafię ocenić, kiedy rozwścieczyłam go seksualnie i rozbudziłam bestię. A kiedy panegirycznego sadystę, do obłędu czczącego moje ciało.
Mężczyzna wkłada do buzi palce, którymi przed chwilą mnie dotknął i wydaje oszałamiające dźwięki.
Doskonale zna moją fascynację męskim głosem i jego możliwościami...
— Całkiem sama? — pyta cicho. Mokrym od śliny palcem przejeżdża po mojej szyi. Przykłada go do tętnicy, która pulsuje w upajającym rytmie pożądania. — Mogłaś poprosić mnie. Pomógłbym ci w spełnieniu fantazji o prywatnej sesji zdjęciowej w całej koronkowej bieliźnie tego świata.
Wiję się pod nim, aby choć trochę docisnąć się do uda, którym rozszerza moje nogi. On w odpowiedzi przesuwa swoją dłoń na moją czaszkę i chwyta za włosy przy skórze głowy. Powoduje tym rozkoszne ciągnięcie. Przymykam oczy, a rozmarzony dźwięk wymyka się z mojego gardła.
— Nie potrzebowałam pomocy. Pokazałeś mi swoją kolekcję aparatów oraz jak z nich korzystać. Wystarczyło jedynie abym tę wiedzę wykorzystała.
— Robiłaś to z samowyzwalaczem? — zadaje pytanie retoryczne.
— Tak — odpowiadam jednak, aby usłyszał to, o czym oboje wiemy doskonale.
Czuję na plecach, jak jego serce tłucze głębszym, nagle wolniejszym rytmem. To prawie jak werble przed bitwą.
— Chcesz mi powiedzieć, że również sama je wywołałaś? — Spokój w jego głosie jest tylko pozorny.
Wciągam ogromny haust powietrza, a potem odpowiadam na wydechu:
— To prezent dla ciebie. Wszystko zrobiłam sama, tak jak mnie uczyłeś, a czego nie umiałam, to nauczyłam się z internetu. — Braknie mi tchu. — Masz pięćdziesiąt dwa zdjęcia, każde w innej pozie i różnym stopniu negliżu, kadru i pozy. Masz po jednym na każdy tydzień, który spędzimy razem przez najbliższy rok.
— Rok? — Jego głos ocieka delikatnością. Pozorną.
— Rok, bo mam nadzieję, że piętnastego marca kolejnego roku, zapiszę w pamiętniku dokładnie to samo zdanie, które napisałam w nim dziś.
— Co to za zdanie, marchewko? — jego oddech pieści moje ucho, gdy szepcze wprost do małżowiny.
— „Kocham odczuwać xandrość."
— Co? — Lekko się podnosi, zbity z tropu. — Co odczuwasz? — pyta głucho.
— To słowo opisuje więcej, niż jestem w stanie opisać jakimikolwiek innymi przymiotnikami — wyjaśniam. — Xandrość jest łagodna, piękna i czuła. Nie jest żarem namiętności ani rozkoszą cielesności. Xandrość jest ciepłem, pewnością, miłością, szacunkiem. Domem. Xandrość nie ma końca i ciągle się zmienia, ale to kojące, bezpieczne uczucie. — Sięgam ręką do jego dłoni i łączę nasze palce. — Pierwszy raz poczułam ją, gdy dałeś mi ją w hotelu. Odblokowałam zamek w łazienkowych drzwiach, a ty łagodnie wyszedłeś z pokoju. Dałeś mi wtedy xandrość. Dajesz mi ją codziennie.
— Nazwałaś uczucie moim imieniem?
— Bo ono jest tobą — odpieram najprościej jak się da.
— Cholera. — Jego przekleństwo wybrzmiewa z ogromną pasją. — Cholera jasna.
Sięga swoją dłonią do spodni dresowych i zsuwa je, a resztę skopuje nogą. Moje uwolnione ciało już chce się obracać, ale Xandrowi udaje się zablokować obrót, gdy kładzie dłoń na moim karku. Ustawia się równo przy moich biodrach i główką penisa dotyka moich warg.
— Zdajesz sobie sprawę jak popierdolenie seksowna jesteś? — dyszy nad moją głową.
— Mam o tym pewne pojęcie.
Mężczyzna nieprzerwanie ociera się o mnie, aby rozprowadzić moją wilgoć na końcówce swojej męskości. Sprawia to, że jestem w stanie myśleć właściwie tylko o punkcie styku naszych ciał w tamtym miejscu.
— Chcę cię dotknąć — szepcze.
— Wejdź, wejdź, wejdź — powtarzam jak mantrę.
— Nie miej złudzeń. To — grzmi, a potem powoli się we mnie wsuwa, całkowicie mnie wypełniając. — nigdy nie jest wystarczająco blisko. — Zmienia ułożenie bioder, aby wchodzić pod takim kątem, w którym ociera się o miejsce niedaleko szyjki macicy. Moją zgubnie najwrażliwszą strefę. Porusza się, delikatnie ocierając się o wrażliwy punkt A, co wydobywa ze mnie cichy jęk przyjemności. — Jednak twoja rozkosz jest moją ulubioną rozrywką. Utoń w niej — szepcze.
I zaczyna poruszać się w tempie, sile i kącie, który sprawia mi najwięcej euforii. Wie doskonale, jak zawładnąć moim ciałem i umysłem. Alexander Turner korzysta z tego diabelnie perfekcyjnie.
🐢
Telefon budzi mnie z dość lekkiego snu. Nieprzytomnie podnoszę się i sięgam po komórkę, która leży na stoliku nocnym. Dzwoni jakiś nieznany numer, a mnie serce skacze do gardła.
— Nie odbierzesz? — Łóżko za mną się ugina. Ciepły tors Xandra tworzy wygodne oparcie dla moich pleców, a jego ręka oplata mnie w talii. Jestem przekonana, że widzi niezapisany w kontaktach numer telefonu. — Odbierz w spokoju. — Dwa razy całuje mnie w ramię i szybko podnosi się z łóżka. Przechodząc do salonu w naszym apartamencie, cicho zamyka za sobą drzwi.
To może być mama.
Może coś się stało z jej starym numerem telefonu? Albo boi się zadzwonić do mnie ze swojego numeru?
Telefon na chwilę gaśnie, jednak zaraz potem ożywa przy kolejnym połączeniu. To ten sam numer.
Odbieram.
— Halo?
Odpowiada mi głucha cisza. Próbuję się nawet w nią wsłuchać, licząc na dosłyszenie jakichś dźwięków zdradzających telefonującego. Jednak nie słyszę zupełnie nic. Nawet oddechu.
— Halo? — powtarzam głośniej.
Nadal nie słyszę dosłownie nic. Żaden trzask, czy szmer nie zdradza, że połączenie jest w toku. Odsuwam telefon od twarzy, zastanawiając się, czy może policzkiem nie rozłączyłam połączenia, ale nie. Licznik czasu pokazuje, że osoba po drugiej stronie wciąż jest na linii.
— Mamo, to ty? — pytam w pustkę. — Jeśli to ty, to wiedz, że jestem gotowa na odnowienie kontaktu. Jeśli jednak ty nadal nie jesteś to... po prostu chcę, żebyś wiedziała, że możesz do mnie zadzwonić, dobrze? — Cisza. — Rozłączę się, bo jest późno, ale będę czekała na telefon. Prześpij się. Nie jestem zła — dodaję, bo w jakiś sposób wydaje mi się to ważne. — Dobranoc, mamo.
Wpatruję się w tapetę na telefonie, na której ustawiłam sobie zdjęcie moje i Xandra z wycieczki do Muzeum figur woskowych Madame Tussauds w Hollywood. Oprócz nas widnieje na nim również uśmiechnięty E.T. w koszyku rowerowym. To ciepłe wspomnienie.
Ponownie rozlega się dźwięk połączenia telefonicznego. Serce podchodzi mi do gardła. Od razu odbieram.
— Mamo, czy coś się stało? — pytam, a serce mało nie eksploduje mi ze strachu. Wciąż nie słyszę jakiegokolwiek dźwięku po drugiej stronie. — Nie możesz mówić? Czy o to chodzi? Kaszlnij, jeśli coś się dzieje — poprawiam się. — Mamo?
Czemu nie słyszę totalnie nic? Nawet jednego szumu. Brzmi to zupełnie tak, jakby... ktoś po drugiej stronie wyciszył dźwięk w swoim urządzeniu.
Tak. To dokładnie tak brzmi. Albo raczej: zupełnie nie brzmi. Bez dłuższego zastanowienia klikam wyciszenie rozmowy również u siebie.
— Xander! — krzyczę jego imię, wyplątując się z pościeli.
Dobiegam do drzwi w tym samym momencie, w którym on je otwiera. Patrzy na mnie czujnie i szuka potwierdzenia na mojej twarzy, że wszystko jest dobrze.
Nie znajduje go.
— Nie wiem kto dzwoni z tego numeru — wciskam mu telefon w dłoń — ale nie odzywa się i jestem przekonana, że rozmówca się wyciszył. — Czy znasz może ten numer?
Xander kręci głową, a jego naga pierś unosi się szybciej. Rusza w kierunku swojego stolika nocnego, chwyta telefon i otwiera kontakty. Wpisuje numer z mojego wyświetlacza, ale nie uzyskuje żadnych wyników. Wklepuje go więc w przeglądarkę internetową.
— Wiem tylko tyle, że nikt nie oznaczał tego numeru jako spam. — Marszczy brwi. — Jednak to dziwne, że nie rozłączył się, chociaż nas nie słyszy.
Nerwowym gestem przykładam ręce do swojego bolącego brzucha.
— Może to jednak moja mama? Albo ojciec? Może coś się stało?
— Niewykluczone — mamrocze pod nosem. — Daggie, mogę podać ten numer koledze? On ma znajomego, który umie ustalać takie rzeczy. — Waży w dłoni mój telefon.
— Dobrze — potakuję z ulgą.
🐢
Telefon zablokował się od ilości nieodebranych połączeń i nieodczytanych wiadomości. Znajomy, który przekazał koledze Xandra informacje, od razu radził wyłączyć komórkę. Mój numer został podany do informacji publicznej, a rozmach, z jakim korzystali z niego abonenci przeróżnych sieci komórkowych, zatrwożył nawet jego. Nie wiedział takiego ruchu od dłuższego czasu, jeśli nie był powiązany chociaż pośrednio z szarą strefą biznesu. Dzwonili do mnie ludzie z prawie wszystkich stanów, począwszy od Connecticut.
Dlaczego mój numer wyciekł i cieszył się tak ogromnym powodzeniem?
Tego do tej pory nie udało się nam ustalić.
— Jeszcze godzina lotu i będziemy na miejscu. — Xander oznajmia zdecydowanie zbyt spokojnym głosem. — Na pewno nie chcesz chociaż spróbować się zdrzemnąć?
— Nie. Dam sobie radę. — Wtulam się w jego ramię, a on opiera głowę na mojej. — Dziękuję, że ze mną lecisz.
Wiem jak bardzo napięty ma grafik i że za dwa dni musi być w Los Angeles. Data rozpoczęcia prac nad nową serią filmową jest kategorycznie nieprzesuwalna, a nie chciałabym, żeby mężczyzna znów nadużywał życzliwości reżysera, zwłaszcza gdy pracował przy tak wysokobudżetowym projekcie, który angażował ogromną ekipę filmową.
— Nie martw się. Nie zostawię cię z tym. — Głośno przełyka ślinę. — Najpierw sprawdzamy co u twoich rodziców, czy jedziemy na komisariat?
— Do rodziców — odrzekam na jednym wydechu. — Muszę mieć pewność, że u nich wszystko w porządku i że ta sprawa nie jest związana z nimi. A komisariat równie dobrze możemy odwiedzić w Los Angeles. Myślę, że tak będzie nawet lepiej, bo w razie czego będę na miejscu. I tak — zaczynam, zanim on zdąży — wiem doskonale, że mogliby mnie przesłuchać nawet online, gdyby potrzebowali czegoś więcej, ale nie chcę zatrzymywać nas tam dłużej niż to konieczne. Priorytetem jest sprawdzenie co u rodziców, a potem możemy wracać.
🐢
Nie było ich w mieszkaniu. To głupie, że w pierwszej kolejności nie pomyślałam o „Queue". Logiczniej byłoby przyjąć, że pracują, ale z racji zerowego kontaktu przez kilka miesięcy nie wpadłam na pomysł, że skoro ja tak bardzo się zmieniłam, oni również mogli.
Stojąc po drugiej stronie ulicy, obserwuję huczną imprezę odbywającą się w lokalu. Chwilę temu dostrzegłam rodziców, którzy wnosili na salę wielki tort, a to znaczyło, że żyją. Mają się dobrze — przynajmniej fizycznie.
— Daggie — zwraca się do mnie Xander. Delikatnie masuje mi plecy. — Nie chcę cię poganiać, ale jest strasznie zimno. Może wejdziemy do jakiegoś baru i przeczekasz tę burzę w swojej głowie?
Spoglądam na niego z wdzięcznością. Tak dobrze zdążył mnie poznać, że doskonale wie, co mogę właśnie myśleć. I nie mylił się.
Przez głowę przelatywały mi najróżniejsze scenariusze, od tych w których zostaję całkowicie wydalona z rodziny i dostaję dożywotni zakaz jakiegokolwiek kontaktu, do tych zupełnie innych...
Bo skoro ja potrafiłam zbudować wiarę w siebie i swoje możliwości, dlaczego nie mieliby zrobić tego moi najbliżsi?
Potrafiłam wyobrazić sobie zarówno zostanie pełnoetatową sierotą jak i rzewne powitanie z pojednaniem dwóch pokoleń, najbliższych sobie ludzi.
Ręce i zęby drżały mi w napięciu, ponieważ nie byłam w stanie stwierdzić, którą wersję obstawiam za bardziej prawdopodobną i której życzę sobie bardziej.
Psychika była kruchą nie materią. Jedno celnie wymierzone pchnięcie czasem potrafiło rozbić ją w drobny kryształ, a czasem nadać rozpędu nieskończonej lawinie konsekwentnego malkontenctwa.Potrafiła jednak również nas budować. Wierzę w to, ponieważ wszystko co wydarzyło się w moim życiu doprowadziło mnie do tego miejsca. Nie upadłam. Stoję silniej niż kiedykolwiek. I widmo rozstrzelania bądź pojednania nie powinno decydować o braku podjęcia działań.
Jak jednak mogłam nastawić się na cios, gdy kompletnie nie wiedziałam z której strony przyjdzie?
— Chodźmy — odpieram hardo. — Nigdy nie będę bardziej gotowa — mówię uświadamiając sobie, że opóźnianie nieuniknionego, nie zmieni jego wyniku.
Teraz, czy za miesiąc: impakt wciąż będzie taki sam.
Gdy przechodzimy na drugą stronę ulicy, z kieszeni Xandra wydobywa się złowieszczy sygnał przychodzącego połączenia. Mężczyzna staje na chodniku i przykłada telefon do ucha.
— Co tam, Fletch?
Trzymam go za rękę, gdy czuję jak jego dłoń tężeje. Już chcę na niego spojrzeć, gdy mój świat zamiera. Moje oczy napotykają zdziwione spojrzenie mamy.
Stoi cztery ode mnie i dzieli nas tylko szyba, a jednak czuję, jakby była tuż obok. Widzę każdy szczegół jej twarzy.
— Będziemy — wybrzmiewa głuchy głos mężczyzny.
Mama robi lekki ruch ręką, jakby chciała do mnie pomachać. Jakby chciała się przywitać. Albo gestem zaprosić nas do środka. Lub chociaż niemrawo pokazać, że wie dokładnie, kto się w nią właśnie wpatruje.
Kropla deszczu kapie na mój nos.
Wzdrygam się, bo mżawka mnie zaskoczyła. Mama wygląda, jakby uśmiech zamarł jej w połowie tworzenia się. Czy wystraszyła się mojego gestu? Czy zrozumiała go całkiem opacznie?
— Dzwonił Fletcher. — Głos Xandra przywołuje mnie do rzeczywistości. Odrywam wzrok od mamy za szybą i przenoszę go na mężczyznę. — Musimy tam natychmiast jechać. — Czule szczelniej nakrywa moje uszy czapką. — Boje się tego, ale to nieuniknione — szepcze. — To teraz najpilniejsza sprawa.
— Słucham? — Marszczę brwi, nie rozumiejąc o co chodzi. — Co takiego się stało?
— Nie zasłużyłaś, aby słuchać o tym dwa razy. Na nic z tego nie zasłużyłaś. — Przykłada moją dłoń do swoich ust i całuje ją kilkukrotnie, jakby od tego miało zależeć jego życie. — Nie mam prawa prosić cię o nic, ale chciałbym, żebyś pamiętała, że uczucia mówią czasem więcej niż słowa. Uczucia Daggie, są kluczem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro