Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18 [18+]

Serdecznie zapraszam Cię, Drogi Czytelniku, na kolejny rozdział!

Dziękuję, że jesteś z Dagmarie i Alexandrem ❤


Z małej czarnej torebki wyciągam nadszarpnięty duchem czasu, fioletowy pamiętnik. Trzymam go chwilę w dłoniach i wpatruję się w drobne przebarwienia powstałe od nikłego światła, które czasem musiało docierać do niego spomiędzy książek. Zeszyt wygląda na stary, ale jak na ilość powsadzanych kartek, które go dodatkowo rozpychają, trzyma się całkiem nieźle.

— To wszystko co mam — oznajmiam, a on delikatnie wyjmuje go z moich dłoni.

Trzyma go jakby miał mu się rozpaść w dłoniach od samego patrzenia.

Znów patrzy na mnie zbolałym głosem, a potem siada na podłodze i opiera się w rozkroku o komodę. Otwiera go na pierwszej stronie, ale w ten sposób, żebym ja nie widziała treści.

Czego nie rozumiem. Przecież dokładnie znam każde słowo, które się w nim znajduje.

— Możesz czytać na głos — informuję go słabo.


🐢

Alexander Turner


Zaciskam mocno szczękę, bo kurwica mnie zaraz rozsadzi od środka. Jak to cholerstwo mogło przetrwać z nią tyle czasu? Cokolwiek bym jej nie powiedział, jakkolwiek bym się nie zachował, to pisane skurwysyństwo było jej kompasem doświadczeń z mężczyznami. Jej własny ojciec sprawił, że trzymała się tej kupy pierdolonego gówna, bo tylko tak miała z nim kontakt.

Zajebałbym tego skurwysyna gołymi rękami, a ona skrupulatnie zbierała każdy okruch jebanej uwagi, jaką ten palant postanowił jej dać.

Nawet jeśli ją to niszczyło, wolała terror psychiczny niż brak atencji, która należy się każdemu dziecku. Nie dostała nawet tego, pieprzonego, minimum.

Biorę głęboki oddech i otwieram pamiętnik na pierwszej stronie. Widzę zdjęcie zrobione w parku zoologicznym. Oczywiście poznaję zarówno jej matkę Margaret, jak i Roberta. Daggie siedzi mu na kolanach i wcina watę cukrową. Nie wiedziałem, że była tak urocza w dzieciństwie. Delikatny nosek, twarz pełna uśmiechu oraz drobnych piegów w okolicy nosa i oczu. Ma na sobie zielone ogrodniczki i żółtą bluzkę na krótki rękawek. Przełykam ślinę, bo na myśl, że tak właśnie mogłaby wyglądać kiedyś moja córka, budzą się we mnie niepohamowane instynkty obrończe. Zrobiłbym wszystko, dosłownie WSZYSTKO, aby to dziecko było szczęśliwe i wolne od trosk. Zbierałbym brudy jej życia na własny garb, żeby tylko chronić to maleństwo przed wszelką krzywdą. Przejeżdżam palcem po konturze zdjęcia, jakbym potrzebował się upewnić, że to cholerstwo istnieje.

Że ona była kiedyś tak beztrosko szczęśliwa.

Jej ojciec trzyma ją, aby nie zsunęła się z jego kolan, a drugą ręką oplata swoją żonę. Wszyscy na tym zdjęciu przeżywali beztroską sielankę.

Obracam fotografię i wiedzę, że podpisała zdjęcie datą, ale tylko z roku.

Pięć lat.

Miała pięć lat, gdy ostatni raz była tak pogodna.

Odkładam zdjęcie na miejsce i przewracam stronę w pamiętniku.

Tym razem widzę uroczy rysunek letniej pogody, z wysokimi budynkami Chicago, drzewami, autami, restauracją i sporym słońcem narysowanym w rogu kartki. Mała Dagmarie ćwiczyła na nim pisanie, bo każdy widoczny obiekt jest podpisany. Widzę, że starała się ładnie kaligrafować każdą literę, bo to nie było typowo dziecięce pismo. I byłby to zwyczajny obrazek, pamiątka pierwszych prób pisania, gdyby nie skreślony napis przy słońcu. Mała Daggie podpisała je jako „słonice" a jej ojciec dopisał pod nim sporą notatkę: „Następnym razem przyznaj się, że chciałaś nazwać słońce dwoma słoniami i nie płacz nad swoją niewiedzą, tylko przykładaj się bardziej do nauki. Kochanie, ja w twoim wieku umiałem już płynnie czytać, dlatego masz przeczytać całą moją notatkę, a potem wybrać dowolną rymowankę i nauczyć się jej na pamięć. Wyrecytujesz mi ją płynnie a zobaczysz, że jeszcze kiedyś będziemy się śmiać z tej sytuacji. Tak nauczysz się czytać i poznasz przepiękne historie, kochanie."

Dorosły wiedziałby dokładnie czym jest i czego może dokonać taki komentarz.

Dziecko?

Zobaczy jedynie, że tatuś dwa razy nazwał je kochaniem i pokazał sposób na odkrywanie wspaniałych historii w przyszłości, dzięki umiejętności czytania.

Która, kurwa, przyjdzie w odpowiednim czasie.

Obracam kartkę i widzę znów datę roczną. Daggie miała sześć lat. Była jeszcze w przedszkolu, albo właśnie zaczynała podstawówkę. I musiała umieć czytać odręczne pismo gryzmolącego ojca.

Co za pieprzony skurwysyn.

Kartkuję pamiętnik dalej. Ciągle migają mi w oczach krzywdzące słowa, przykryte płaszczykiem pieszczotliwych określeń. Bóg mi świadkiem, że zapamiętam je wszystkie i nadam im zupełnie nowe znaczenie. Kilka razy rzuca mi się w oczy również „słoneczko".

Jak bardzo popierdolonym trzeba być chujem, aby torturować tak własne dziecko? Niewinną, uroczą, roześmianą dziewczynkę.

„Jesteś strasznie głupia i naiwna, ale nie przejmuj się tym małpeczko, tacy ludzie też są bardzo potrzebni. Byłabyś na przykład wspaniałą kelnerką." — 01.06. 2006r.

„Nie wytresujesz tego gołębia na pocztowego, to nie bajka z telewizora, księżniczko. Czy jak następna królewna postanowi wylecieć przez okno, to też to zrobisz? Nie? Więc nie wygaduj głupot, że ptaki cię rozumieją." — 17.11.2006r.

„Co ty czytasz, moje drogie dziecko? To jakieś brednie. Nie marnuj życia na śnienie o fantastycznych światach. Przeczytaj coś normalnego, to może wreszcie zaczniesz rozumować z sensem." — 09. 03. 2007r.

„Siedzisz sama, nie masz przyjaciół, nikt cię nie lubi, ale jeśli chcesz, to zaprowadzę cię jutro do córki mojego kolegi z pracy. Jest młodsza o trzy lata, ale pobawisz się z nią swoimi kolorowymi laleczkami, a tatuś porozmawia sobie z kolegą, dobrze? Może młodsze towarzystwo będzie dla ciebie odpowiedniejsze." — 29.07.2007r

„Jesteś obrzydliwa. Matka cię nie nauczyła o damskich sprawach? To weź książkę i sama poczytaj. Kto to słyszał, żeby z takimi rzeczami zwracać się do ojca? Wstydu nie masz? Odbierasz mi chęć spokojnego zjedzenia posiłku przed pracą, niewdzięczna smarkulo." 07. 02. 2008r.

To tylko niektóre z zapisków Dagmarie cytujących wypowiedzi jej ojca.

Jest mi słabo, od samego trzymania tego gówna w rękach.

A ta kobieta, nie dość, że to wszystko usłyszała, to jeszcze tworzyła pieprzony ołtarzyk, aby zapamiętać kiedy jej własny ojciec się do niej odzywał.

Kurwa. Jego. Mać.

Dlaczego nikt jej nie pomógł? Naprawdę nie miała nikogo, kto by dostrzegł chociaż cień tego, co się dzieje?

Wściekle kartkuję kolejne strony. Na podstawie tego syfu można by napisać rozprawę doktorską o rasowym socjopacie i osobowości narcystycznej w jednym.

„Chciałam zapisać się na kółko cukiernicze, jednak ojciec kazał mi przestać żartować i zapisać się do sekcji pływackiej, aby wyrobić sobie mięśnie i samodyscyplinę, bo nie będę miała czym pracować w restauracji." — 02.04. 2011r.

„Muszę sama zarobić na wyleczenie bolącego zęba, bo gdybym nie piekła i nie jadła tyle słodyczy, nie miałabym próchnicy." — 07.06. 2011r.

„Przyjaciele mamy pochwalili moją pieczeń z indyka i niesamowitą mieszankę przypraw. Zaprzeczałam ich słowom, twierdząc, że wcale nie jest tak dobra i rozpłakałam się przy stole. Nie umiałam przyjąć komplementu." — 24.11.2011r.

Było tego więcej.

Zbyt dużo jak na jedną osobę.

Zbyt dużo jak na tak wspaniałą osobę, którą była.

Pochylam się bardziej i pocieram kciukiem lekko pomarszczone miejsce w rogu kartki. Obrysowała je różowym flamastrem i wpisała tę samą datę co przy powyższym komentarzu dotyczącym jej brzydoty i braku dziewczęcości.

Płakała.

Zakreśliła miejsce, gdzie spadła jedna z łez, które wylała tamtego dnia.

Dlaczego uznała, że to ważne? Cholera, dlaczego oznaczyła to pieprzone miejsce?!

Kolejna kartka. Tym razem reprymenda za podarunek na dzień ojca. Potem dialog, który podsłuchała w nocy. Jej rodzice żałowali, że nie jest bardziej przebojową i normalną nastolatką, jak reszta dzieci. Potem papierek po cukierku winogronowym i paragon po hot-dogu z przyulicznej budki. Obie rzeczy oprawiła ramką ze złotej tasiemki z brokatem i grubym markerem zapisała, że to najwspanialsze piętnaste urodziny jakie mogła sobie wyobrazić

Szum kartek jest jedynym dźwiękiem, który przerywa ciszę w tym drobnym pokoju.


🐢

Alexander Turner


Przeczytałem wszystko. Od jednego zasranego krańca, po drugi. Podnoszę wzrok na najpiękniejszą istotę, jaką w życiu będę miał przyjemność ujrzeć i z nieprzeniknionym spokojem obiecuję sobie, że kiedyś uczynię ją tak szczęśliwą, jak nieszczęśliwą była do tej pory.

Zaje-kurwa-bisty Amen.


🐢


Xander podnosi wreszcie głowę i patrzy na mnie, jakby widział mnie po raz pierwszy.

— Przeczytałem wszystko — szepcze. Wstaje i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, ostrożnie odkłada pamiętnik do mojej torebki, a potem podchodzi i kuca przede mną. Jedną dłoń opiera na materacu, tuż koło mojego uda, drugą zaś obejmuje mój policzek. — Powiedz mi teraz, czego ode mnie oczekujesz? Co mogę dla ciebie zrobić w dokładnie tym momencie?

Szukam w jego oczach jakichkolwiek oznak, które mogłyby nakierować mnie na to, co on chciałby zrobić, ale nic nie mogę z niego wyczytać. Nie umiem rozpoznać, czy jest spokojny, smutny, zły lub po prostu zatapia się w litości do mnie.

— Chcę, żebyś patrzył na mnie jak na każdą inną dziewczynę.

— Ale to niemożliwe, marchewko. — Łagodnie się uśmiecha, a gdy zakłada moje włosy za ucho, dodaje: — Mówiłem ci już, że jesteś inna. Dlatego nie mogę patrzeć na ciebie w taki sam sposób w jaki patrzę na obcą kobietę. — Kładzie mocny nacisk na ostatnie słowo. — W moich oczach nigdy nie byłaś dziewczynką, Dagmarie. Naprawdę nie czujesz tego, że jesteś dla mnie ważna?

Przed oczami niemal przelatują mi wspomnienia z naszych wycieczek na motorze, czy sytuacje, w których dbał o mój bezpieczny powrót do mieszkania rodziców. Drobne gesty, jak ten gdy podarował mi pluszową marchew lub te większe, gdy zapewniał mi niesamowicie wygodne warunki do pracy, w których mogłam bezgranicznie rozwijać swoje skrzydła. Najbardziej jednak ujmuje mnie jego troska o moje zdrowie. Może niekoniecznie to, jak zareagował po napaści, ale nikt nie jest ideałem. On z pewnością nigdy nie chciał takiego udawać. Dzielnie znosił moje humory i rzeczywiście — chociaż naprawdę ciężko mi to przyznać — Xander traktował mnie inaczej, niż inne kobiety.

Dla swoich fanek był taktowny i uprzejmy, jednak nigdy nie pozwalał sobie na dwuznaczne zachowania czy przekraczanie niestosownej linii. Był dla nich dżentelmenem. Na planie zdjęciowym zaś jasno odgradzał swoje życie prywatne od zawodowego. Może robił to czasem zbyt szorstko, ale potrafiłam zrozumieć skąd to wynikało. Gdy jakaś kobieta przekraczała jego granice bez jego zgody, bardzo jasno i szybko komunikował swoje stanowisko.

A mnie...

Mnie nigdy nie odrzucił. Bardzo często chwytaliśmy swoje dłonie czy wzajemnie pocieszaliśmy przyjaźnie wyciągniętym ramieniem.

No i ten pocałunek. Co prawda to ja pierwsza scałowywałam jego obojczyk, jednak to on zainicjował ten prawdziwy, pierwszy pocałunek i zdecydowanie nie uważałam tego zdarzenia za nijakie.

Wręcz przeciwnie.

Nasz pocałunek był dla mnie unikatowym skarbem. Czymś nowym i nieznanym, a jednocześnie tak spragnionym i wyczekanym.

— Chciałabym usłyszeć, czemu mnie wtedy pocałowałeś — szepczę powoli ważąc każde słowo.

— Obiecasz mi, że nie uciekniesz?

— Dlaczego miałabym uciekać? — pytam zdziwiona jego pytaniem.

— Obiecaj — naciska tylko.

— Nie ucieknę dokąd mi tego nie wytłumaczysz.

— Jesteś sprytna, marchewko — uśmiecha się lekko. — I zbyt dobrze radzisz sobie w gry słowne. Jeszcze chwila, a będziesz niepokonana.

— W takim razie ostrz swój język, waćpanie.

Teraz oboje lekko się uśmiechamy. Zupełnie jakbyśmy potrzebowali odrobinę rozładować napięcie. Chociaż może niezupełnie rozładować...

Xander klęka przede mną a jego klatka piersiowa styka się z moimi piersiami. Wciągam brzuch, aby jakoś się od niego odsunąć, ale jego ramiona mi na to nie pozwalają. Układa je tak, żebym nie miała możliwości cofnięcia się.

— Teraz mnie więzisz?

— Nie — zaprzecza. — Odklep trzy razy, a puszczę cię, kiedy tylko sobie tego zażyczysz.

— Dobrze. — Nie upominam go, żeby dopowiedział, gdzie mam wtedy klepać. Będę miała niezłe poletko do własnej interpretacji.

— Daggie, wiedziałem kim jesteś, zanim się poznaliśmy.

Tego się nie spodziewałam. Myślałam, że opowie mi o pocałunku. Czy moje serce zamarło? Myślę, że przeszło dziś zbyt wiele różnych emocji, bo zamiast panikować, odczuwam jedynie lekki niepokój. Biorę głęboki oddech i wypuszczam go wprost na jego twarz. Nie obchodzi mnie nawet to, czy nie pachnie mi źle z ust.

Może jestem w jakimś szoku?

Chyba powinnam panikować, gdy mężczyzna twierdzi, że wiedział kim jestem, zanim się poznaliśmy. Skąd mógł to wiedzieć?

— Śledziłeś mnie? — pytam, a treść zadziwia nawet mnie. Zupełnie nieprawdopodobne pytanie w okolicznościach powstałych z wyjaśniania porannego pocałunku.

— Na Boga, to naprawdę zabrzmi psychopatycznie, ale tak. Tamtej nocy cię śledziłem, marchewko. — Krzywi się i w znajomym geście przykłada swoje czoło do mojego. — Powinienem raczej powiedzieć, że obserwowałem z daleka, czy wracasz bezpiecznie do domu, jednak nie wiedziałem o której kończysz, więc tak. Tego konkretnego dnia, siedziałem jak psychopata w kawiarni naprzeciwko i obserwowałem cię.

Wyciągam dłoń i kładę ją na jego barku. Jest przyjemnie ciepły, a wyczuwalny pod kciukiem twardy obojczyk jest miłą równowagą dla reszty mięśni, których dotykam.

To co mówi... właściwie jest mi prawie obojętne. Reaguję na wszystko zbyt drętwo, żeby z całą pewnością stwierdzić, czy poczułam jakiś przestrach tym, co opisywał Xander.

Obserwował mnie. Uratował mnie.

Znał mnie. Poznał mnie.

Jest tu.

Chce mnie?

Delikatnie sunę palcem, po całej długości jego ramienia, aż docieram do przedramienia, którym dotyka mojego biodra. Zataczam tam drobne kółko palcem i ponownie wracam do jego barku.

— Dagmarie? — pyta i uważnie sonduje moja twarz. — Słyszałaś co powiedziałem?

— Tak — odpieram od razu. — Skąd mnie znałeś?

Marszczy odrobinę swoje czoło.

— Arthur — chrząka. — Znasz mojego brata.

— Tak? — pytam, nieprzerywając głaskania go opuszkami palców. Teraz śledzę nim kilka, prawie niewidocznych rozstępów pod jego bicepsem. To pocieszające, że mają je nawet mężczyźni. Właściwie nigdy nie miałam okazji, żeby tak spokojnie zapoznać się z anatomią męskiego ciała.

— Daggie, czy wszystko jest ok? Pomijając to co powiedziałem. Czy ty czujesz się dobrze?

Dobrze?

Parskam śmiechem.

A czy kiedykolwiek było ze mną dobrze?

— Xander, właśnie pokazałam ci jak bardzo popieprzona jestem, a ty naprawdę martwisz się tym czy jestem ok z tym, że kolejny mężczyzna w moim życiu zrobił coś socjopatycznego wobec mnie? — W swoich uszach mój głos brzmi, jakby był kompletnie oderwanym bytem. Jakby mówił to ktoś kogo słyszę z boku, a nie ja.

— Ja pierdolę, Dagmarie...

— Co to zmienia? — przerywam mu, a jego oczy robią się coraz bardziej przerażone. Zupełnie nie rozumiem czemu. Przecież jest miło. Jego skóra jest taka ciepła i aksamitna w dotyku. — Mówisz, że znałam twojego brata, tak? A potem dodajesz, że mnie śledziłeś. — Nagle jak puzzle, w głowie układa mi się również pewna układanka. — Ten pocałunek... mówiłeś, że to było podziękowanie. Za co mi dziękowałeś?

— Myślę, że powinniśmy przełożyć...

— Odpowiedz! — żądam.

Zamiera, ale tylko na moment. Potem jeszcze mocniej przyciska moje czoło do swojego.

— Dagmarie Moore, jesteś teraz w jakiegoś rodzaju szoku. Ja pierdolę. — Ściska w pięści moje włosy. — Przepraszam, marchewko.

Kręcę głową, prawie dosłownie wiercąc dziurę w jego głowie.

— Po prostu mów. Przyswoję to po swojemu.

— Daggie... — zbolałym głosem wypowiada moje imię. Jego ciało lekko drży, a pod swoimi palcami czuję lekką chropowatość, oznaczającą, że dostał gęsiej skórki.

Szybciej niż zdążę pomyśleć oplatam nogi nad jego pośladkami i mocno przyciągam go do siebie. Z zapałem wbijam usta w jego rozchylone wargi.

W moim wnętrzu natychmiast wybucha podniecenie. Ściskam go tak mocno, jakby od tego miało zależeć moje życie. Pieszczę jego dolną wargę. Ssę, przygryzam, całuję dokąd pożądanie nie zawładnie również jego ciałem.

Gdy ten moment następuje, Xander wydaje tak głęboki pomruk, że wibracja jego klatki piersiowej doskonale rezonuje w, moim przyciśniętym do niego, tułowiu.

Popycha nas na łóżko, a ja wzdycham, bo uczucie bycia przygniecioną jego ciałem, jest nadzwyczaj przyjemne.

Xander nie wyjmuje swoich dłoni spod moich pleców, więc nie ma możliwości blokowania moich ruchów. Jeśli robi to świadomie, to jestem mu za to wdzięczna.

Chcę kontrolować tę sytuację.

Spycham na sam koniec podświadomości wszystko o czym mówił i co mi przed chwilą wyznał. Zanurzam się głęboko w uczuciu tak bliskiego obcowania z drugim człowiekiem.

Z ciepłem i pełną uwagą mężczyzny.

Pogłębiam pocałunek, jednocześnie wplatając prawą dłoń w te jego cudownie kręcone włosy. Lewą dłonią mocno chwytam się jego ramienia, aby odrobinę podciągnąć swój tułów.

Mężczyzna nawet nie chwieje się pod naporem. Trzyma nas siła jego przedramion oplecionych pode mną, a on nawet nie protestuje, tylko wydaje najbardziej podniecający jęk, jaki w życiu słyszałam.

Dźwięk rozogniony pożądaniem.

Burza w mojej głowie ogarnia niecierpliwie resztę mojego ciała. Sutki boleśnie twardnieją od ocierania się o jego klatkę piersiową, a nogi mimowolnie lekko się rozszerzają, jakby to mogło sprawić, że poczuję go lepiej.

Bliżej.

Xander brutalnie przerywa pocałunek, pozostawiając moje wilgotne usta samym sobie. Błądzi rozgorączkowanym wzrokiem po moich policzkach, szyi, rozchylonych ustach i wreszcie czekających na niego oczach.

— Daggie, kurwa... — syczy. — Każ mi przestać, proszę. Skrzywdzę cię. I żadne z nas mi tego nie wybaczy. — Przykłada swoje czoło do mojego, a ja z bardzo bliska obserwuję jak z całej siły zaciska oczy. Jego rzęsy prawie stykają się z moimi. — Powiedz: nie — prawie błaga. — Proszę, powiedz to.

Walka toczy się nie tylko we mnie. Jednak moja to zaciekawiona nowicjuszka, która chce się porwać na nieznaną bitwę. I nawet jeśli wyjdzie z niej z nowymi ranami, będzie wiedziała, że walczyła. Może z błędną strategią — albo jej brakiem — ale z odwagą, że chociaż wyszła na arenę.

Mentalnie podwijam swoją spódniczkę, szykując się do walki.

Niementalnie — kieruję jego głowę na swoją szyję.

A on nie tylko żarłocznie napiera na nią ustami, a wreszcie wyciąga również spode mnie obie ręce. Jedną chwyta mój kark u styku z potylicą, a drugą drapieżnie rozcapierza na mojej talii.

Wzdycham, gdy jego język pieści zagłębienie tuż za obojczykiem. Dawno nie czułam czegoś tak intensywnego. Ciepło, wilgoć, rozgorączkowanie i pasja. Nie wyczuwam w nim żadnej litości, o którą tak niedawno go posądzałam.

W tym momencie jej w ogóle nie czuję.

I to chyba tego właśnie szukałam.

Przyciągam go za włosy, choć bliżej już nie może być i gryzę go lekko w górną część ucha, bo tylko to jestem w stanie dosięgnąć ustami.

Xander swoją dłonią obraca moją potylicę na prawo, nie pozwalając mi się pieścić.

— Nie rozpraszaj mnie bardziej — szepcze, jednocześnie liżąc moją szyję.

— Bardziej? — dyszę.

On w odpowiedzi przesuwa się lekko w bok, a w okolicy moich pośladków, nagle czuję końcówkę jego twardej męskości.

— Żółwi grzyb! — syczę, wijąc się pod nim nieporadnie. Chcę jednocześnie odsunąć się od namacalnych dowodów tego, że Xander czerpie przyjemność z tej sytuacji, co przysunąć się bliżej.

— Spokojnie, Daggie — mruczy. Pomiędzy słowami obsypuje moją szyję mokrymi pocałunkami. — To ty masz kontrolę nad całą sytuacją. — Patrzy na mnie z brodą przyciśniętą do mojej klatki piersiowej. Pomiędzy jednym, pieprzonym sutkiem, a drugim. — Chcę jedynie żebyś nie dokładała żadnych nowych bodźców, bo sytuacja już i tak jest intensywna...

Mówi co jeszcze, ale widok jego głowy ulokowanej pomiędzy moimi piersiami całkowicie przeważył.

Nie myślę. Jestem w stanie jedynie działać.

Zawodząc w napięciu, przewracam go na plecy i wspinam się na niego, dociskając się swoją pulsującą kobiecością do jego twardości. Opieram dłonie na jego klatce piersiowej, mocno wciskając go w materac, aby nawet nie próbował się podnieść.

— Ja pierdolę — wykrztusza, a jego oczy zachłannie szukają czegoś w mojej twarzy. — Czyli jednak po twojemu.

Żebyś wiedział.

Mocno rozszerzam nogi ugięte w kolanach a potem opadam na niego i zderzam się z jego ustami. Xander zachłannie oddaje pocałunek.

Jego dresy i moje cienkie spodnie od piżamy, są niewielką barierą, więc skoro ja czuję go doskonale, on musi przeżywać podobne doznania.

Przytrzymuję się jego barków i leżąc na jego piersi, ocieram się o niego w niesatysfakcjonujący sposób.

Chcę natychmiastowego spełnienia.

Nie uśmiecha mi się budowanie napięcia, ani oczekiwanie na fazę przejściową.

Potrzebuję tego teraz.

Wyginam miednicę, aby cały ciężar ciała spoczywał na okolicy mojej łechtaczki i wspomagając się udami, siłą potęguję nacisk i agresywność tarcia.

Xander klnie pod nosem, mocno oplata mnie za kark. Podnosi swoje udo, aż uniemożliwia mi ono zsuwanie się z jego wyczuwalnej pode mną męskości. Prawą dłoń rozkłada na moim krzyżu, całą swoją tężyzną ramienia, wciskając mnie jeszcze mocniej w siebie.

Czuję gorąc, który bije od jego ciała i pożądanie buzujące w tym jednym, nadzwyczaj przebodźcowywanym punkcie swojego organizmu. Moja łechtaczka jest na granicy bólu, ale jest tak ukrwiona, że właściwie zaczynam już czuć pierwsze oznaki zbliżającego się, gwałtem wymuszonego, orgazmu.

I wtedy właśnie Xander zaczyna od spodu bujać swoją miednicą.

— Ugh! — wysoki pisk wydobywa się z mojego gardła.

Żadne słowa nie są w stanie opisać, jak bardzo cieszę się z jego zgody, na wszystko to, co ma właśnie miejsce. Jeszcze bardziej rozszerzam swoje nogi, a on przejmuje większą inicjatywę.

A robi to w takim tempie, że nigdy nie byłabym w stanie go odtworzyć.

— Jeszcze — szepczę otumaniona tworzącymi się w mózgu substancjami. — Alexander... więcej — błagam, nie umiejąc poradzić sobie z napięciem oscylującym tak blisko granicy.

— Do kurwy nędzy — grzmi, ale rusza się jeszcze szybciej. Sapie i dyszy w taki sposób, jakby to on walczył o swoje spełnienie.

Jego rytm jest zabójczy i jest dokładnie tym, czego potrzebuję. Gdy czuję, jak szaleńczo zaczął dawać mi tyle, ile ludzki organizm pozwala, napinam wszystkie mięśnie w nogach, ciągnę je do tyłu i dochodzę tak, jak jeszcze nigdy.

Krzyczę w jego klatkę piersiową, a mięśnie w moim wnętrzu spazmatycznie zaciskają się na pustce, jednocześnie coś mocno z siebie wypychając. W miejscu stykania się naszych miednic jest strasznie wilgotno, ale ja nawet nie mam siły tym jakkolwiek się przejąć. Nie obchodzi mnie wstyd, prawość i nieprawość tego wydarzenia. Jedynym co dla mnie ma teraz znaczenie, jest błoga ulga odczuwalna nawet w głęboko zrelaksowanej macicy i niesamowita czystka w mojej głowie.

Łykam ogromne hausty powietrza, leżąc bezwładnie na Alexandrze, który z dudniącym warkotem spina się pode mną ostatni raz. Zaraz potem sam tężeje.

Przymykam oczy. Chciałabym umieć odtworzyć to uczucie na zawołanie. Rycząca relaksem pustka w głowie i głęboko odprężone ciało.

Słodka ulga. Pustka. Nicość. Rześkość. Wytchnienie.

Błoga cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro