Rozdział 17
Ten rozdział jest dla mnie wyjątkowy, ponieważ on nie tylko ukazuje więcej przeszłości Daggie i tego, czego ta dziewczyna doświadczyła, ale koreluje z doświadczeniami osoby, która w tym aspekcie była Dagmarie Moore.
A. — to dla Ciebie.
Drogi Czytelniku, niezmiennie i niezmiernie, dziękuję Ci, że jesteś ❤
Czego się nauczyłam podczas spotkania z Eloise? Że zdecydowanie potrzebuję zapisać się do psychologa i skorzystać z pomocy specjalistów.
Czego dowiedziałam się o Xandrze? Że praktycznie nie ma takiej rzeczy, której nie zrobiłby albo nie poświęcił dla dobra swojej najbliższej rodziny.
Czego doświadczyłam jako kobieta? Że nikt nie zrozumie mnie lepiej, niż inna kobieta, która przeszła przez swoje małe piekło.
Muszę zacząć żyć swoim życiem i przestać pielęgnować ciernie, którymi obrosłam. One tam są, prawdopodobnie zawsze będą, jednak tylko ode mnie zależało, jak bardzo pozwolę wgryźć im się w moją skórę, skazić umysł i zatruć swoją rzeczywistość.
Czy inni mieli gorzej?
Z pewnością — wszystko co przyszło przeżyć Eloise Turner było nieporównanie bardziej krzywdzące, niż ja zdołałabym unieść.
I właśnie tak nie powinnam myśleć.
Każda rana boli inaczej. Nie mogę porównywać ich kalibru. Ja dźwigam swoje brzemię, a ktoś inny podobne lub całkowicie odmienne. Każdego ma prawo boleć coś innego i w inny sposób.
Pora pójść za radą Eloise. Uwolnić wszystko, aby uwolnić siebie samą.
Pukam do jego pokoju hotelowego, a on otwiera mi całkowicie zaspany. I niecałkowicie ubrany.
Jego mięśnie przesuwają się, gdy podnosi rękę i zgarnia nią włosy, które opadły mu na czoło. Wpatruję się w żebra, które wystają po boku klatki piersiowej, tuż nad mocno zarysowanym sześciopakiem.
W życiu nie widziałam tak dobrze zbudowanego mężczyzny.
— Teraz chcesz mnie nękać w moich koszmarach i wypominać, że użyłem podstępu aby podarować ci trochę biżuterii? — mruczy zaspanym głosem.
Owijam się ciaśniej rękoma, gdyż mam wrażenie, że moja brązowa piżama w renifery nie zasłania zbyt dużo, chociaż zakrywa wszystko od nadgarstków po kostki.
Z czego on jest zrobiony, że nie jest mu zimno w samych spodniach od dresu?
— Wyraziłeś się jasno, że biżuterię kupujesz tylko kobietom, które coś dla ciebie znaczą, Xander — odpieram miękko. — W ten sposób będę miała chociaż drobną pamiątkę, na którą zawsze będę mogła patrzeć, gdy pomyślę o tobie. Dlatego nie będę zła, o ile nie kupisz mi już nic więcej.
Widzę, jak jego ciało zaczyna pokrywać gęsia skórka.
— Ty zółwiczasta stopo! — syczę. — Jednak jest ci zimno. — Burmuszę się, bo stoi tuż przede mną i jawnie udaje kompletnie nieprzejętego zimnem, które czuć na pustym korytarzu.
— Wchodzisz?
— No jasne. Chcę porozmawiać, a ty masz lepszy pokój.
Odsuwa się przepuszczając mnie pod swoim ramieniem, a potem zamyka za nami drzwi.
— Nie moja wina, że nie umiesz grać w papier, kamień i nożyce.
Siadam na jego łóżku i wsuwam bose stopy pod kawałek narzuty. Xander niespiesznie rusza w moim kierunku. Na drugiej części łóżka dostrzegam bawełnianą bluzkę, która zdecydowanie wygląda na zdjętą w pośpiechu.
— A to samo z ciebie spadło? — Wskazuję głową czarną koszulkę.
— Nie — odpowiada, podchodząc do mnie. Kolanami dotyka materaca. — Ale ściągałem ją w zdecydowanym pośpiechu, jeśli to się liczy.
— Liczy do czego?
— Do zsumowanego wrażenia, jakie zrobiła na tobie moja prezencja.
Specjalnie dla mnie ściągnął tę pieprzoną koszulkę. Co on sobie myśli? Że teraz będę bardziej podatna na jego urok? Czy, że kompletnie oszaleję i się na niego rzucę, zapominając o jego zwierzchnictwie w pracy?
— Skąd bierze się ta cała pewność siebie, Xander? — Poprawiam swój niechlujny warkocz, bo kosmyki włosów łaskoczą mnie w kark. — Naucz mnie tego. Proszę.
Przełyka ślinę, a ja widzę jak jego źrenice bardziej się rozszerzają. Stoi tyłem do jedynej lampki zapalonej w rogu pokoju, toteż gdy wszedł w ciemniejszą strefę pokoju, jego oczy zareagowały naturalnie. Staram się myśleć w ten sposób, spychając w tył głowy pragnienie urzeczywistnienia myśli, że zareagował tak na mnie.
Chwyta mój palec wskazujący i przykłada do cieńszej atramentowej linii artystycznie oplatającej jego przedramię.
— Tego nie da się nauczyć, marchewko. Pewność siebie już w tobie tkwi. Ty tylko nie pozwalasz wypłynąć jej na powierzchnię. Aby to zrobić — sunie moim palcem odrobinę w górę, aż dotyka grubszej linii — musisz nauczyć się czerpać z tego, co cię ukształtowało tylko to co jest ci potrzebne.
Pod palcem czuję gorąc jego skóry a różnica naszych karnacji wygląda wręcz magicznie. Bladość i niepewność na tle opalonej, tętniącej zdrowiem i siłą skóry. To stereotypy, ale dostatecznie dobrze pasują do różnicy między nami, żeby były pierwszym, co przychodzi mi na myśl, gdy nasze ciała się stykają.
— Dobre i złe? — dopytuję.
On potakuje głową, a potem wdzięcznie przysiada obok mnie. Zawsze ma w sobie tyle gracji i niezachwiania w wykonywaniu swoich ruchów. Wszystko robi tak, jakby dokładnie tak miało się zdarzyć. Nie bierze jeńców w postaci alternatywy czy niedopowiedzeń.
Alexander Turner doskonale wie czego chce. Robi to jednak powoli, dając mi czas na oswojenie się z sytuacją.
— Oczywiście. Chyba nie chcesz, żebym udzielił ci teraz wykładu o tym, że dobro nie istnieje bez zła?
— Nie — od razu stanowczo zaprzeczam.
— Szkoda. Miałem już przygotowaną całą mowę. — Odchyla się do tyłu, a mięśnie na jego brzuchu jeszcze bardziej się uwidaczniają. — Mogłem przy okazji zaplanować również przebieg tej rozmowy.
Obejmuję się mocniej za łydki i spoglądam na niego z przestrachem.
— Xander... jestem tu dopiero od kilku minut. Kiedy niby zdążyłeś to rozegrać w swojej głowie, skoro nawet nie wiedziałeś, że do ciebie zapukam.
Uśmiecha się psotliwym uśmiechem i rzuca swój tułów na łóżko. Nie mogę się skoncentrować na niczym, bo jego dresy uwydatniają pewien wzgórek — a pozycja horyzontalna zdecydowanie sprzyja temu zjawisku jeszcze bardziej.
— No właśnie. Mów za siebie. — Chwyta mocno narzutę i szarpie ją tak mocno, że tracę równowagę i upadam tuż obok niego. Moja głowa jest na wysokości jego żeber, a jemu zdecydowanie to nie przeszkadza, bo jego uśmiech wyraźnie wskazuje teraz na odczuwane zadowolenie. — Musimy porozmawiać. Postanowiłem dać ci czas do dziesiątej. Potem to ja pukałbym do twoich drzwi i wierz mi, że natura naszej rozmowy nabrałaby zupełnie innej dynamiki.
Kopię go kolanem w łydkę.
— Takiej?
— Jesteś taką romantyczką — wzdycha teatralnie, ale nadal się uśmiecha. — Nawet nie dasz człowiekowi porządnie się rozmarzyć.
— To się nie maż. — Obracam się na brzuch i dla wygody opieram brodę na złączonych dłoniach. — Twoja mama to niezwykle silna kobieta. Naprawdę ci dziękuję, że mi ją przedstawiłeś.
— Też jesteś silna, marchewko.
Spuszczam wzrok, bo nie do końca się z nim zgadzam. Może faktycznie jestem odrobinę bardziej wytrwała, niż gdy mnie poznał, ale żaden ze mnie samodzielny człowiek. Nie, jeśli mam ochotę czołgać się u stóp każdego, kto chociaż szepnie mi miłe słowo.
— Hej, chyba się trochę zapominasz.
Łóżko się trzęsie, gdy Xander skacze po nim, aby położyć się obok mnie w tej samej pozycji. Oboje leżymy na brzuchach z głowami skierowanymi na wezgłowie brązowego weluru łóżka. Może tak będzie łatwiej rozmawiać.
— Gdy się poznaliśmy, całkiem nieźle radziłaś sobie w krytycznej sytuacji. Sama wpadłaś na pomysł odmłodzenia się oraz uśpienia czujności rabusiów brakiem okazywanego strachu. To wybiło ich z równowagi i kupiło ci trochę czasu.
— To prawda. Ale myślę, że nie myślałam wtedy zbyt logicznie. Byłam zmęczona po pracy i wkurzona na cały świat, że nie dostarczę rodzicom obiecanego kurczaka. — Spoglądam na niego kątem oka, ale nie dostrzegam żadnego ironicznego zachowania, więc kontynuuję: — Wtedy tak nie myślałam, ale ciebie właściwie też powinnam się bać. Choć trochę. Co z tego, że mnie uratowałeś? Sam również mogłeś mieć niecne plany.
Potakuje, a na jego czole pojawia się długa zmarszczka. Lekko uśmiecham się na ten widok, bo dzięki temu zdaje się być bardziej ludzki. Nieidealny, niewyretuszowany — taki, jak każdy z nas. Bo nawet gwiazda wielkiego formatu jest człowiekiem z krwi, kości i porowatych porów w ciele.
— Niestety żyjemy w takiej rzeczywistości, że bezpieczniej jest podchodzić do każdego z dystansem. I chociaż to krzywdzące: musisz wiedzieć marchewko, że nie każdy mężczyzna ma dobre zamiary, nawet jeśli je deklaruje.
— Skąd mam w takim razie wiedzieć, czy twoje są dobre? Czy mnie w jakiś sposób nie skrzywdzisz?
Z kamienną miną oznajmia:
— Nie możesz tego wiedzieć. Człowiek potrafi skrzywdzić drugą osobę nawet nieświadomie. Więc nie obiecam, że nigdy tego nie zrobię.
Obracam głowę na prawo, aby na niego patrzeć. Wygląda, jakby coś go gryzło.
— Mówiłeś, że tobie zależy na mnie bardziej, niż mnie na samej sobie — cicho przypominam jego własne słowa.
— Nic się w tej kwestii nie zmieniło, Dagmarie — szepcze. Wyciąga dłoń i chwyta koniec mojego warkocza. Przesuwa nim po moim policzku, a ja chichoczę, bo to łaskocze. — Kocham tę chwilę.
— Słucham?
Obraca się na plecy, a potem chwyta mnie pod kolano i płynnym ruchem wciąga dolną połowę mojego ciała na siebie.
Cicho syczę, ale nie wyrywam się. Okręcam tylko miednicę, aby reszta ciała również się obróciła. Mój tors całkowicie spoczywa na łóżku, ale moja prawa noga jest opleciona wokół jego biodra, a stopa niknie gdzieś pomiędzy jego kolanami.
Patrzy na mnie, jakby właśnie teraz oczekiwał jakiegoś ruchu. Uważnie sonduje moją reakcję i czeka na chociażby niewerbalne potwierdzenie czy czuję się dobrze w tej pozycji.
Czuję.
Bo on sprawia, że czuję więcej niż w całym swoim życiu. Nikt nigdy nie chciał ze mną tak leżeć. Dwóch chłopaków, z którymi się spotykałam, traktowało mnie bardziej jak przystanek na przesiadkę do kolejnego autobusu. O czym doskonale wiedziałam. Nigdy nie byłam obiektem pożądania, gdzie przebywanie w moim towarzystwie odebrałoby komuś zdolność myślenia o czymkolwiek innym poza mną.
Otwiera usta, aby odpowiedzieć na pytanie, które zadałam wcześniej, ale ja chwytam jego prawą dłoń i zakładam za swoje plecy. Niepewnie się do niego przytulam. Słyszę jak szybko bije jego serce, choć moja głowa wcale nie spoczywa na jego piersi. Kładę ją na jego ramieniu. Jeśli ta pozycja jest dla niego niewygodna, nie daje tego po sobie poznać.
— Naprawdę cię lubię — odzywam się niezwykle cicho. — Czasem mnie irytujesz, bo masz argument na wszystko, ale nikt nigdy — podkreślam to słowo mocnym akcentem — nie sprawił, że chciałabym się poczuć tak komfortowo w jego towarzystwie. Ja... jeszcze nigdy nie mówiłam nikomu o sobie prawdy. Nie ma na świecie osoby, która wiedziałaby wszystko. — Spoglądam w górę, gdzie napotykam jego nieruchomy wzrok. Wbił go we mnie i zdaje się nawet nie mrugać, jakby to mogło zdekoncentrować mnie i sprawić, że zamilknę. — Jeszcze.
Splata nasze dłonie i kładzie je na swoim sercu. Jego gest mnie rozczula, oczy lekko mi się szklą, a moje serce niepewnie drga, bo gdzieś głęboko w trzewiach wciąż czuję, że nie zasługuję na taką dobroć. Na jego czas czy uwagę. Tak jakby ze mną wiązało się zbyt dużo wstydu i nieudacznictwa, którego nie chcę podarować mu w prezencie.
— Powiedziałem, że kocham tę chwilę, bo to jest ten moment, kiedy wreszcie chcesz, żebym cię poznał. Nie wiesz jak cholernie długo na niego czekałem.
— Dwa i pół miesiąca? Nawet jak na kogoś, kto grał wampira, to nie jest wieczność. — Próbuję żartować.
— Śmiałbym dyskutować. Zresztą nie wiesz, czy chodziło mi o moment w którym się poznaliśmy — prawą dłoń mocniej dociska do moich pleców, odrobinę bardziej mnie do siebie przyciągając — czy chwilę, gdy uświadomiłem sobie, że kogoś mi brakuje i przestałem szukać dopiero gdy wpadłem na ciebie w metrze.
— Xander, nie mów mi takich rzeczy — proszę go cicho.
— Jakich, marchewko? — dopytuje skonsternowany.
— Tak czułych. Mam wrażenie, że do nich nie pasuję. Że nie pasuję do ciebie.
— Pasować jak klucz do zamka, to masz na myśli?
— Chociażby.
— To rasowe gówno komercyjne — wypluwa z obrzydzeniem. — Wyimaginowana wersja już i tak posranej rzeczywistości, w której oczekuje się wzajemnego uzupełniania swoich wad, łataniem ich pozytywnymi wartościami. Zapewniam cię, że nie tak wyglądają relacje międzyludzkie, marchewko. — Ściska udami moją nogę, jakby chciał się upewnić, że nigdzie nie pójdę. Albo dosłownie mi to uniemożliwić. — Gdy jesteś z kimś, to chcesz mu pomóc w złych chwilach. Nie musisz mieć tego samego bagażu, żeby zrozumieć cierpienie swojej połówki. Od tego jest empatia oraz chęć wyprucia swoich żył, żeby to jej było lepiej, wiesz? Jeśli na kimś ci prawdziwie zależy, zrobisz wszystko, aby podnieść go z kolan, choćbyś ty czołgał się ze złamanym kręgosłupem. I jeśli masz oparcie w postaci vice versa, to wtedy i tylko wtedy — podkreśla — jest to prawdziwe. W związkach nie chodzi o te piękne momenty, które uskrzydlają. Takie możesz mieć z każdym, kogo po prostu lubisz, nie musisz nawet być z nim w głębokiej relacji. Ale świadomość, że w najgorszych momentach możesz liczyć na kogoś, kto nie będzie cię za nic osądzał i zrobi co w jego mocy, aby ci pomóc... — przełyka ślinę, a żyła na jego szyi mocno pulsuje. — Wtedy masz swojego człowieka. Miłość nie polega tylko na przyjemnych chwilach i pocałunkach w blasku księżyca. Miłość jest prawdziwą orką na ugorze. Potrafi przetrawić w tobie wszystko i wypalić do szpiku kości, ale daje również to niepowtarzalnie silne oparcie. Jesteście dwuosobową jednostką walczącą zażarcie o siebie nawzajem. I świadomość, że widzicie wszystkie swoje brudy, że jesteście najprawdziwszymi przed sobą nawzajem i to was nie przeraża jest kojącym uczuciem. Jestem zawodowym aktorem. Chciałbym nim nie być, Daggie. Przy tobie chcę być sobą.
Czy to naprawdę ten sam Xander? Ten mężczyzna, który leży tak blisko mnie, zdaje się nie znajdować żadnej ironii czy humoru w tej, konkretnej chwili.
Jest śmiertelnie poważny.
A przez to taki piękny.
— Gdy miałam sześć lat, po raz pierwszy upiekłam ciasto. Rodzice stwierdzili, że to najsmaczniejsze, jakie w życiu jedli... — zaczynam opowiadać swoją historię.
🐢
15 lat wcześniej
Z promiennym uśmiechem na twarzy, zawiązuję wstążkę na prezencie dla taty. Dziś jest dzień ojca — jego dziesiąty, więc naprawdę chcę sprawić mu dużą przyjemność. Od dawna marzył o pięknym zestawie karafek na te swoje napoje, które popija wieczorami. Gdy tylko zobaczyłam piękny zestaw z dwiema szklankami na wystawie sklepu niedaleko naszego mieszkania, od razu poszłam zawrzeć umowę ze sklepikarzem. Obiecał odłożyć mi ten zestaw, aż uzbieram potrzebną sumę pieniędzy, a ja w zamian, codziennie zanim wsiadałam do szkolnego autobusu, biegłam do niego z porcją świeżych kanapek.
Ta sytuacja nauczyła mnie, że głód i dobre jedzenie odgrywały bardzo ważną rolę w naszym życiu. Po pierwsze: głodny człowiek zawsze był zły, a ze zdenerwowanym człowiekiem nie ma nawet co dyskutować. Jeśli jednak dobrze się go nakarmi, będzie dużo bardziej skory do pertraktowania z nami. Co sprowadza mnie do punktu drugiego, który pokazuje, że dobre jedzenie jest czasem w stanie załatwić więcej niż jakiekolwiek pieniądze.
Cztery miesiące przygotowywania pysznych kanapek dla Grega i cztery miesiące odkładania kieszonkowego na karafkę ze szklankami.
Uśmiecham się z dumą, bo to całkiem duże osiągnięcie, rozplanowane w czasie, jak na dziesięciolatkę. Tata będzie dumny. Tym razem na pewno. To jego wymarzony prezent.
Ostrożnie ważę pakunek w dłoni. Chcę się upewnić, że nic w nim nie brzęczy, aby tata nie domyślił się, co dostał, gdy tylko weźmie podarunek w dłonie.
Wiem, że dziś się z nim nie zobaczę, bo piątki ma zawsze bardzo zajęte, toteż zostawiam prezent na jego stoliku nocnym i wychodzę złapać szkolny autobus.
🐢
15 lat wcześniej
Płaczę, odkąd w sobotni poranek potknęłam się w progu o pudełko z nieodpakowanym prezentem. Wywróciłam się, zdarłam skórę na rękach i stłukłam karafkę lub szklanki. Zniosłam to bez piśnięcia słówkiem. Ciągle zapakowany, stłuczony prezent i piekący ból w dłoniach były do przetrwania. Dałam sobie z nimi radę.
Płaczę nad listem, który znajdował się przy pudełku.
Nie pamiętam, jak wróciłam do pokoju. Nie czułam już nawet potrzeby załatwienia porannej potrzeby, bo tak bardzo ciągnęło mnie do otworzenia listu.
Nie chciałam go czytać, ale duszące uczucie niewiedzy w piersi sprawiło, że musiałam.
Biała kartka wyrwana z notatnika spoczywa na kolanach, aby łzy spadające na moje uda nie zamoczyły ani jednego jej kawałeczka.
Głowa boli mnie od płaczu, w ustach mam potworną suszę, a rytm serca nie pozwala mi na zaczerpnięcie głębokiego oddechu.
Oczy znów mi się szklą, jednak łzy chyba przestały już płynąć. Może można płakać tylko do jakiegoś momentu? Może po jakimś czasie organizm nie ma z czego produkować łez i oczy są po prostu wilgotne i opuchnięte?
Czy to jest ten suchy płacz, o którym kiedyś mówił bohater telenoweli, która leciała w telewizji? Czy to są suche łzy? Jeśli tak, to wolę mokry płacz. Wtedy przynajmniej czuję jakąś ulgę, gdy coś boleśnie tracę.
Ostrym wzrokiem spoglądam na kartkę papieru. Już dawno nauczyłam się, że wilgotne oczy widzą lepiej. Czytam, a każde słowo jest teraz moją suchą łzą.
„W przyszłości nie życzę sobie od ciebie żadnych prezentów, Dagmarie. Wolałbym również, żebyś już nigdy nie prała moich rzeczy, skoro się na tym nie znasz. Zniszczyłaś mój ulubiony fartuch." — to treść kartki, która na zawsze zostanie w mojej głowie.
Nie boli mnie jej treść.
Spoglądam w lewo, gdzie na drewnianym regale, schowany tuż za Opowieściami z Narnii, znajduje się fioletowy pamiętnik, w którym trzymam wszystkie kartki od taty.
Nie boli mnie ich treść.
Boli mnie świadomość, że od dawna prawie w ogóle ze mną nie rozmawia.
A te kartki... to jedynie co mam.
Dlatego podchodzę do biurka i ostrożnie zapisuję na niej ołówkiem dzisiejszą datę. Dołączy do innych, całkiem podobnych.
Chowam ją z pieczołowitością, ponieważ to namacalny dowód, że ojciec coś do mnie mówił.
🐢
— Dagmarie — szepcze moje imię, jak nabożną modlitwę, a ja mocno wtulam głowę w jego gorące ramię. — Chcesz mi powiedzieć, że od lat tworzysz pamiętnik, w którym cytujesz słowa swojego ojca, razem z datą i kontekstem? — Jego głos na końcu się łamie.
— I karteczkami. Zbierałam je wszystkie w jedno miejsce.
— Dlaczego? — Jedno proste, nawet niesprecyzowane pytanie sprawia, że moja dusza rozdziera się na pół. Jest mi tak niedobrze, że mam ochotę zwymiotować.
Xander trzyma mnie mocno w swoich objęciach, a drętwiejąca pustka w moim sercu zdaje się rozlewać również na niego.
— Bo to moje pamiątki. Dzięki temu pamiętam wszystkie razy, gdy się do mnie odezwał.
Całuje moje włosy i przez długą chwilę tak właśnie trwamy. Kurczowo trzymam się jego dłoni, a on równie mocno ściska moje nogi swoimi. Czasami czułam jak ręka na moich plecach lekko mu drżała, teraz jednak jest nieruchoma, a jej śliskie i lepkie wnętrze prawie parzy mi skórę, która wystaje spod podwiniętej bluzki.
— Dagmarie — znów wypowiada moje imię. — Czy masz go przy sobie? Czy ty go wzięłaś ze sobą, marchewko? — pyta głucho.
Serce podskakuje w niemym proteście, ale powiedziałam mu już tyle, że pragnę wyznać wszystko. Chcę zachłysnąć się tym uczuciem.
Mówię mu wszystko, a on słucha.
Nie ucieka. Jest przy mnie.
Ze mną.
— Chcesz go zobaczyć?
— O kurwa — syczy, przymykając oczy i odrywając swoją pięść od moich pleców. Uderza nią raz po raz o łóżko za moimi plecami. — O, kurwa. — Szybko wstaje, prostując nas oboje. Chwyta mój podbródek i wbija we mnie swoje spojrzenie, które jest przepełnione bólem. Nie tylko go widzę, ale i czuję w każdym napiętym mięśniu, którym mnie dotyka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro