Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ɪɪɪ. ᴘʀᴢᴇᴡᴏᴅɴɪᴋ

Znudzony siedzi przy suto zastawionym stole. Pusty kielich leniwie kołysze się w jego dłoni. Ktoś mówi, ale na szczęście nie do niego. Wszyscy skupiają się na blondynie siedzącym naprzeciw Kłamcy. Błękitne spojrzenie i głupkowaty uśmiech, który pojawia się zawsze po kilku kufrach asgardzkiego piwa za dużo, od zawsze były wizytówką boga piorunów.

Przeklęty braciszek, wiecznie uwielbiany przez tłumy. Co dziwne, a może i niezwykłe potrafi rozwiązywać problemy, czy też konflikty między światami, wyłącznie za pomocą swojego młotka z przykrótką rękojeścią. Już nawet zaprzestano się zastanawiać, czy Thorowi towarzyszy szczęście głupka, czy raczej odzywa się jego prymitywny idiotyzm.

Widocznie społeczności nie przeszkadza, że losy wszechświata zależą od kupy żelastwa i jego właściciela, który odznacza się daleko posuniętym samouwielbieniem.

Nikt nie zwraca uwagi na młodszego z książąt, którego zielone z domieszką złota szaty wyróżniają się spośród reszty. Bardziej ciemne i stonowane kolory ostrzegają przed usilnym napatoczeniem się, które może spowodować przypadkowa śmierć. Nikt nawet nie zauważa morderczego spojrzenia, którym obdarza swojego brata, gdy ten zacznie opowiadać o kolejnej potyczce z Frandlarem. Właśni, nikt nie zauważa pobudzonej odrazy do Asgardczyka prócz kobiety imieniem Frigg, która zajmuje miejsce tuż obok swojego męża, a jednocześnie ma na wyciągnięcie ręki chłodną dłoń czarnowłosego księcia.

– Loki – cichy szept tuż koło jego ucha i delikatne muśnięcie jego palców wyrywa go z myślowego otumanienia. Mruga kilkakrotnie, żeby obudzić swój umysł. Zdecydowanie za dużo myśli. – Dlaczego nic nie mówisz? Nawet nic nie tknąłeś. – Wskazuje na pusty talerz i sztućce, które wciąż tkwią nieruszone na złożonej serwecie.

– Straciłem apetyt – odpowiada wymijająco.

– Ostatnio również humor. Proszę, uśmiechnij się. – Niepewny uśmiech pojawia się na jego twarzy, gdy dostrzega troskę w oczach kobiety. Nie może zawieść matki, ale jak na złość, już to zrobił, gdy zdobył swoją marionetkę – I chociaż udawaj, że dobrze się bawisz. Dla mnie – dopowiada cicho.

Od tej pory Loki siedzi i udaje – co wychodzi mu nad wyraz dobrze. Przecież oszustwo ma we krwi. Kłamie, gdy wysłuchuje kolejnych opowieści zasłużonych wojów i odpowiada równie zdawkowo co przedtem. Kłamie, mówiąc, że bawi się wyśmienicie. Wszystko robi z szacunku do matki. Kobiety, która dała mu życie, wychowała go, nauczyła tego, co potrafi i jeszcze więcej, a on na swój szalony sposób ją kocha.

Byłby nadal spokojny i obojętny na otoczenie, które właśnie pochłania kolejnego upieczonego stwora z lasu, gdyby nie nagłe przemówienie Odyna. Zalega cisza, a wszyscy wpatrują się w posiwiałego starca z przepaską na prawym oku.

Loki z niedowierzaniem wpatruje się w Thora, który wstając, dumnie się prostuje, by zaraz stanąć obok ojca. Realny koszmar bożka psot właśnie zaczyna się spełniać. Wysoko uniesiona głowa blondyna tylko świadczy o jego zadowoleniu. Dostąpi zaszczytu. W końcu nie co dzień słyszy się:

– Po powrocie mego syna, nastąpi koronacja.

Podniesiona wrzawa tylko potwierdza słuszność decyzji Wszechojca, który jak na razie się nigdy się nie pomylił.

Jedynie Loki cicho wstaje od suto zastawionego stołu, do którego służki co rusz przynoszą różnorodne frykasy – suszone owoce, dziczyzna, przepiórki, słodkie desery, wino. To wszystko kusi swoim wyglądem i zapachem, ale on odchodzi pogrążony we własnych myślach w tylko sobie znanym kierunku, zostawiając rozgardiasz wesołej uczty za sobą.

Znowu pominięty i odsunięty. Zapomniany jak kamień na dnie morza. Kto by się spodziewał, że tak wystawna uczta jest jednocześnie pożegnaniem z wojami, aby zaprowadzili pokój w innych światach, a tym samym powitaniem przyszłego władcy.

– Bracie! – Zdyszany okrzyk, a zaraz potem mocny uścisk na jego ramieniu. Thor powinien zapanować nad swoją niezrównaną siłą, ciekawe czy w ogóle zdaje sobie z niej sprawy. – Czemu jesteś taki posępny?

– Źle spałem – mówi obojętnie, a jednocześnie drwi z niego uśmiechem. Jego zirytowanie wzrasta, gdy blondyn zdaje się wierzyć w słowa brata.

– Loki, mój jedyny bracie. –Swoim nagle rozpoczętym spacerkiem zmusza czarnowłosego, by podążył za nim. Maniery władcy już zdążyły wejść mu w nawyk. – Gdy mnie nie będzie, zadbaj o naszą matkę. Nie mogę znieść myśli, że będzie się martwić, gdy ja będę walczyć na froncie i prowadzić nasze wojska ku pewnemu zwycięstwu.

Skromność godna władcy. Loki przewraca oczami na słowa brata.

– Akurat o to się nie musisz martwić – odpowiada mężczyzna. Czasem żałoba po ewentualnej śmierci mija szybko.

– Dziękuję ci. – Klepie go po ramieniu. – Rozmawiałem z Odynem.

– Zaczyna się – mruczy cicho pod nosem, ale tamten nic nie robi sobie z niezrozumiałych słów mężczyzny.

– Próbowałem go przekonać, abyś wyruszył z nami, ale wiesz bracie, jak jest na wojnie, a tron musi mieć następcę.

Właśnie. Nikt nie chce czysto przypadkowej śmierci, a zbiegiem okoliczności byłaby to śmierć syna Odyna.

– Dlatego, gdy wrócę – Thor przystaje i odwraca się w stronę brata – pragnę, abyś po moim powrocie razem ze mną władał królestwem u mego boku. Zostań mym namiestnikiem.

— To dla mnie zaszczyt Thorze — znowu kłamie w żywe oczy. Nie takiego zaszczytu oczekuje, bo dobrze wie, że na samym końcu nie dozna go wcale.

Pewnie znacznie większym zaszczytem byłoby podkucie Hildisvina, czy wypolerowanie Brisingama.

– To ja, tobie dziękuję bracie. A teraz idź, odpocznij – zaczyna wesoło. – I świętuj nasze rychłe zwycięstwo – mówi na odchodne.

Drugi książe stoi pośrodku zdobnego korytarza. Zaciska pięści, a knykcie bieleją. Pałac właśnie ubożeje o jedną wazę z czasów Buriego. Bierze głęboki oddech, a następnie kieruje się w stronę swoich pokoi. Niewiele później zamyka za sobą drzwi komnaty. Ciemne żaluzje przysłaniają strzeliste okna, przez co w pomieszczeniu panuje półmrok. Wściekły kopie okrągły stołek. Teraz bez żadnej kompromitacji może się wyżyć, pokazać swoją słabość.

To oczywiste, że jest zazdrosny.

Uznanie, chwała, a teraz jeszcze korona Asgardu i rządy w dziewięciu królestwach. Tego jest dla niego za dużo. Nic nie należy do niego, nic nie otrzyma, więc musi zacząć działać. Poprawia krótkie, czarne włosy zaczesane do tyłu oraz pędzące myśli na jeden, interesujący go tor.

Musi coś wymyślić, jakieś wyjście awaryjne. Schować asa w rękawie, posiadać argument, któremu nikt się nie sprzeciwi. Zastosować fortel, po którym będzie mógł spokojnie powiedzieć szach-mat.

Patrzy na mapę światów, która od kilku sekund wisi na ścianie. Pojawia się równie niespodziewanie co jego niekonwencjonalna koncepcja. Jego wzrok zatrzymuje się na krainie śniegu, którą włada równie mroźny w obyczajach władca. Czeka go wycieczka, ale myśl o łatwiejszej wygranej w nierównej grze wymaga od niego poświęcenia dla sprawy, bo właśnie wymyślił Plan B.

Powszechny gwar, jak co dzień wypełnia gmach brytyjskiego muzeum. Rodziny z dziećmi, starcy, samotnicy, zakochani, wycieczki szkolne. Tutaj spotykają się wszyscy, młodzi i starzy, ci, którzy następnego dnia nie ujrzą nigdy oraz ci, którzy jeszcze się nie narodzili.

Ktoś mógłby powiedzieć, że jest tłoczno i hałaśliwie, ale takie miejsce jak to – przesiąknięte zapachem historii – żyło dzięki przyjemnemu dla ucha hałasowi, który układał się w długie opowieści. Przewodnicy zorganizowanych grup starają się przekazać do niewielkich mikrofonów jak najwięcej informacji i choć właśnie znajdują się przy odkryciu Ameryki, to najmłodsi wciąż pozostają myślami przy witającym ich dinozaurze.

Epoka kamienia łupanego, starożytny Egipt, zwierzęta z dalekich krajów – często już dawno wymarłe. Są tutaj wszyscy. Nawet ci, o których istnieniu nikt nie przypuszcza. Bogowie, którzy są zaledwie obrosłymi w czas mitami, a pośród nich grupka siedmio-dziesięciolatków, dwie nauczycielki i przewodniczka, która stara się mówić tak, żeby nikt nie pomyślał o ziewnięciu.

– I właśnie dlatego na tym fragmencie wazy znajduje się przywiązana do skały postać, na którą przez wieczność miał skapywać jad węża. – Kobieta kończy swoją opowieść o pochodzeniu zdobień na wazie, a raczej tym, co po niej pozostało. – Jakieś pytania?

– Dlaczego Loki zmienił się w łososia, a nie na przykład w sokoła, żeby odlecieć? – Blond włosy chłopczyk w okularach wyrywa się ze swoim pytaniem. Kobieta uśmiecha się.

– Łosoś może się schować pod wodą bardzo głęboko i przebywać tam cały czas. Gdyby zmienił się w orła kruki Odyna, mogłyby go zauważyć. Poza tym musisz pamiętać, że nordyccy bogowie nie byli zbyt mądrzy.

– A czy byli przystojni? – Dziewczynka w różowej bluzce z białym jednorożcem zostaje cicho wyśmiana przez resztę grupy.

– Nie sądzę, aby jakiejkolwiek dziewczynie podobał się mężczyzna z twarzą w bliznach i długą, rudą brodą. Poza tym blizny na wargach, uwierz mi ohyda. – Pani przewodnik teatralnie wzdryga się teatralnie. – Ale chyba każdy chciałby mieć złote jabłka długowieczności bogini Idunn, co?

Przechodzi dalej, do kolejnego eksponatu. Młode umysły słuchają jej opowieści o wężu na dnie morza, o miodzie, dzięki któremu tworzy się poezje, o kozłach, które każdego ranka zmartwychwstają. Młode gąbki chłoną i nikt nie zauważa mężczyzny przed pięćdziesiątką, który uparcie czegoś, a raczej kogoś szuka.

– Przepraszam, szukam profesora Malkina. – Mężczyzna zaczepia panią przewodnik, lekko dotykając jej ramienia, gdy ta zyskuje minutę na oddech.

– O tej porze powinien być w konserwatorni. Dwa piętra niżej i korytarzem czwarte drzwi po lewej, naprzeciwko archiwum. – Z uśmiechem tłumaczy drogę do miejsca pobytu jej mentora. – W razie problemów proszę powołać się na profesora. – Sztywna etykieta wymaga od niej uprzejmości.

– Właściwie. – Mężczyzna drapie się odruchowo po karku. – Nikogo tam nie zastałem.

– Dziwne. – Kobieta na moment się zamyśliła. – Proszę chwileczkę zaczekać. – Odchodzi od niego i kieruje się do grupy niesfornych uczniów, nad których ciekawością próbują zapanować nauczycielki.

Ubrana w koszulę – o wzorze niebieskiej kraty – kobieta nachyla się do drugiej dużo od siebie starszej. Szepcze jej coś na ucho, wskazując przy tym na mężczyznę, który z zainteresowaniem przygląda się kawałkowi średniowiecznej kroniki.

– Proszę za mną panie – zawiesza się, próbując odgadnąć imię mężczyzny.

– Kirc Ordinar, pisarz. – Wyciąga do niej dłoń, by dopełnić formalności zapoznawczych.

– Eleonor Lavrock.

– Malkin wspominał o pani zainteresowaniach – zagaduje mężczyzna, by choć trochę rozruszać rozmowę.

– Zapewne profesor trochę nagina prawdę w stosunku do mojej osoby. – Wskazuje ręką przejście pomiędzy gablotami. – Właściwie, o czym pan pisze, bo muszę przyznać, że nie spotkałam się jeszcze z pana twórczością.

— Nie dziwi mnie to — ochoczo rozpoczyna swój monolog na temat nowej książki. – Zazwyczaj kieruje swoje powieści do młodzieży. Właśnie dlatego dwa dni temu umówiłem się z Richardem. Mam wielki plan. Wie pani, połączenie świata bóstw i ludzi to nie lada wyzwanie. Szczególnie jeżeli już wcześniej stworzyło się młodych herosów na podstawie innych mitologii, a wszystko ma wspólnie tworzyć jedno uniwersum.

– Muszę przyznać, że to dość niekonwencjonalny pomysł – odzywa się do pisarza. – Niecodzienny. Nie obawia się pan, że czytelnikom może się trochę pomieszać od natłoku bogów w jednym świecie?

– Obecnie ludzkość czci co najmniej pięciu różnych, więc raczej nie będzie z tym problemu.

Otwiera metalowe drzwi prowadzące do strefy wolnej od turystów kartą magnetyczną. Pisk potwierdzenia, a następnie szczęk mechanicznego zamka przerywa panującą przez moment ciszę. Oboje wchodzą do środka.

– Zwykle tutaj przebywa, gdy ma chwilę przerwy, albo zajmuje się kolejnymi tłumaczeniami. – Eleonora wchodzi w głąb, szukając jakiejkolwiek wskazówki pobytu swojego mistrza, ale bystre spojrzenie nie napotyka nic, co byłoby czymś innym niż stosy duńskich i francuskich kronik.

– Najwidoczniej zapomniał o naszym spotkaniu. – Słychać rezygnację w jego głosie. – Cóż przepraszam panią za fatygę.

– Nie. Nic się nie stało. – Odwraca się do mężczyzny w czarnym meloniku. – Przynajmniej jak będę wracać, zyskam chwilę na wymyślenie kolejnej opowieści. – Uśmiecha się do niego życzliwie i odprowadza wzrokiem do wyjścia, żeby samej móc wrócić do swojej grupy. Krótka chwila przerwy, której każdy potrzebuje.

– Profesor kiedyś mi wspominał, że w swojej pracy dyplomowej badała pani elementy mitologii nordyckiej. – Pisarz nagle się zatrzymuje i odwraca w stronę młodej kobiety. Ma plan. Nie po to zarwał noc oraz poruszył niebo i ziemię, by teraz wrócić do domu z niczym.

– To raczej pan Malkin powinien z panem rozmawiać niżeli ja. Tylko go słuchałam i zapisałam to, co uważałam za słuszne, nic poza tym. – Tak, a przy okazji robiła masowe notatki, których obecnie używa, gdy jej mistrz potrzebuje jej niewielkiej pomocy.

– Pani Lavrock, zależy mi na czasie. – Zwraca się do niej, próbując ją przekonać, a jej mur asertywności właśnie powoli upada. – Przysięgam, że nic pani nie traci.

– Niech będzie, ale jak tylko nawiąże pan kontakt z profesorem Richardem. Proszę się zwrócić do niego. Jest bardziej wiarygodnym źródłem niż ja. – Zerka na okrągłą tarczę zegarka, przytwierdzonego skórzanym paskiem do jej nadgarstka.

– Jestem wolna za czterdzieści minut.

– Będę czekał w bufecie na dole. – Zapewnia ją Kirc.

Elen żegna się na ten moment z posiwiałym mężczyzną i wraca do swojego poprzedniego zajęcia, by ponownie zaskarbić sobie uwagę młodego pokolenia.

Profesor tymczasem zasiada w muzealnej restauracji mikroskopijnych rozmiarów, z kawą średniego smaku oraz swoimi notatkami, które od jakiegoś czasu prowadził. Co jakiś czas zerka na zegarek i zdawać się może, że minuty wcale nie mijają, a niestrudzenie stoją w miejscu.

– W takim razie, od czego zacząć? – W końcu po ustalonym czasie, pojawia się Elen, zwracając na siebie uwagę pisarza.

– Dlaczego Frejr oddał swój Miecz Lata?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro