xɪ. ᴘʀᴢʏᴘᴀᴅᴋᴏᴡᴇ ꜱᴘᴏᴛᴋᴀɴɪᴇ
Trzaśnięcie drzwi zwiastuje niespodziewany powrót właścicielki mieszkania. Niechlujnie rzuca na wieszak swój ulubiony, brązowy płaszcz, który o dziwo zawisa, nie spadając chyba tylko dzięki magii. Przez swoją niezdarność i pośpiech – spowodowany nadmierną ekscytacją – zahacza nogą o walające się od jakiegoś czasu czarne pudło. W tym momencie nie zważa na nic. Nawet na to, że prawdopodobnie uderzyła się w mały palec. Nie interesuje ją żadna z wiadomości, jaka wyświetla się na ekranie jej telefonu, bo stara się nie pozwolić, aby jakakolwiek myśl umknęła jej bezpowrotnie. Gdyby w drzwiach pojawiła się jej przyjaciółka, ten jeden, jedyny raz nie wpuściłaby jej do siebie, a przynajmniej taki ma zamiar. Jest zbyt zafrasowana tym, czego aktualnie szuka w swojej torebce.
Zimny pot chłodzi jej kark, gdy przebiega jej myśl, napędzająca niemałego strachu. Złośliwość rzeczy martwych daje jej się wyjątkowo we znaki, gdy po kilku przekleństwach i przerzuceniu zawartości torebki do góry nogami, w końcu łapie w ręce swój czarny notes, niemal całując z namaszczeniem. Myśli jednak wciąż pozostają przy jednym, nie pozwalając przestać drżeć z nieznanego podekscytowania.
Dziewiąty świat – niemożliwe, staje się jak najbardziej możliwe. W końcu, jeśli skreśli się wszystkie prawdopodobne możliwości, pozostają tylko te niespotykane. Te, które przyprawiają o szybsze bicie serca, a często są nazywane teoriami spiskowymi i wrzuca w najdalszą otchłań, z myślą, aby nikt, nigdy na nią nie trafił. Cóż, Eleonorze towarzyszy albo pech, albo nieprawdopodobne szczęście, które zesłał na nią sam szatan.
W otumanieniu jednego zagadnienia drżącymi palcami wpisuje w pasek wyszukiwarki zlepek wyrazów, który może ją naprowadzić teorie schematyczności świata. Gdy czeka, aż wyświetlą jej się proponowane wyniki, nie może się powstrzymać, żeby nie przygryźć z nerwów paznokcia. Bo co jeśli żaden z algorytmów nie znajdzie, to czego potrzebuje i znowu znajdzie się w punkcie wyjścia?
Czuje, jak powoli ogarnia ją chłód. Nie ten spowodowany stresem czy też naturą sklerotyka. Ma wrażenie, że stoi za nią i uparcie dmucha w kark zimnym oddechem. Zerka za siebie czy przypadkiem nie zapomniała, zamknąć okna nim wyszła, ale jedyne co zauważa, to papużka wdzięcznie strosząca swoje zielone piórka, więc nie może liczyć na przeciąg.
Wraca do wyświetlanego tekstu, na jednym z portali prowadzonych przez zapalczywych spiskowców, których poglądy skończą tak samo, jak wiara w latającego potwora spaghetti, chyba że FBI zajmie się nim wcześniej, biorąc pod uwagę ostatnie plotki, jakie krążą w mediach. Pewnie i tak odejdą w zapomnienie, bo przecież czymś trzeba zapełnić niezbadane odmęty internetu. Może i zostaną potraktowane, jako nieśmieszny żart studentów, którzy próbowali podważyć podwaliny nauki i setki lat pracy różnych pokoleń uczonych, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto usilnie będzie w nie wierzyć.
Ale ona widzi, w tych nieskładnych słowach coś jeszcze. Pewną wskazówkę, a im dłużej zagłębia się w heretycki tekst, tym bardziej jest przerażona słowami, jakie jeszcze kilka chwil temu zdążyła usłyszeć. Skąd on mógł wiedzieć? Fakt, wcześniej nie pytała go o wykształcenie, a tym bardziej o preferencje religijne, ale jakim cudem Theos Fraud mógł o tym wszystkim wiedzieć? Czy przypadkiem nie wzbudziła zgubnej ciekawości swoim niecodziennym zainteresowaniem mitologią, w dodatku tą najbardziej tajemniczą i niedopowiedzianą?
Nagły ruch rozprasza jej myśli, a ona niczym spłoszona gazela zastyga w bezruchu. Galopujące serce tylko utwierdza ją w przekonaniu, że zaczyna świrować. Powoli wariować, gdy dłużej czyta książki, o których istnieniu do tej pory nie miała pojęcia. Jest całkowicie sama, a przynajmniej to, stara sobie wmówić, bo przecież nigdy nie wierzyła w duchy, ani w horrory oparte na faktach. Oprócz niej i zielonej papugi, która zachowuje się podejrzanie cicho, w jej spokojnych czterech ścianach nie ma nikogo więcej. Próbuje sobie wmówić, że wszystko jest w porządku, że nic się nie dzieje i nikt jej nie obserwuje. W końcu widma nie istnieją, a z tego, co jej wiadomo w jej mieszkanku, jak dotąd nikt nie umarł, a ekipa Scooby'ego Doo dała jej za dziecka do zrozumienia, że to zawsze są ludzie. Dlaczego więc jej umysł płata nieprzyjemne figle? Próbuje wmówić sobie, że kątem oka dostrzega postać w zielonej szacie, której niewielki fragment ozdobiono złotym obszyciem.
Jest sama, lekko przerażona, choć nic nie widzi do tej pory nic, prócz zgubnej halucynacji, której nie ma, a sprawia, że ma ochotę zostać zamkniętą w białym kaftanie. Tak dla bezpieczeństwa. Wzdycha, próbując opanować pędzące myśli. To tylko przemęczenie. Przecież nic się nie dzieje. Może sobie wmawiać wiele rzeczy, ale mgła niewiedzy zasłania prawdziwą rzeczywistości. Przypadkiem zerka kątem oka, a skrzętnie utkana siateczka złożona z iluzji i kilku run zdradza obecność drugiej osoby. Wszystko to trwa krócej niż mgnienie oka, jest bardziej niemożliwe, niż mogłoby się zdawać.
Jeszcze bardziej zostaje wprawiona w zdziwienie, a jej myśli zaczynają swój szaleńczy wyścig, gdy na kolejnej ze stron widnieje zdjęcie zrobione w Jorvik Viking Center. Jakiekolwiek dokładniejsze badanie fotografii skórzanej płachty zostaje uniemożliwione przez wyraźne rozpikselowanie. Musi się powołać jedynie na podpis – Zależności między światami były obecne już w pradawnych czasach – który zdążył ścisnąć jej żołądek z niedowierzania. Czyżby felieton profesora Selviga również gloryfikował tę teorię?
Palce zastygają tuż nad klawiaturą laptopa, bo wpada na pomysł. Nawet się nie zastanawia czy do takiego rozrachunku dochodzi całkiem sama, czy podsuwa go jakaś tajemnicza siła. Czym prędzej szuka najszybszego połączenia z Yorkiem – miastem na północy. Jeszcze się waha, czy aby na pewno ma rezerwować miejsce w przedziale. Ryzykować, by wrócić z niczym, czy lepiej zostać nigdzie się nie ruszając. W końcu przynależy jej się dzień wolny za pracę w ostatnie dodatkowe zastępstwa. Co jej szkodzi, w końcu musi go wykorzystać w bardziej produktywny sposób, niż zalec przed nowym sezonem ulubionego serialu.
Jedna jej część jest skłonna zrezygnować i zamknąć te wszystkie otwarte strony jednym kliknięciem, ale na jej szczęście nie jest pozostawiona na pastwę wątpliwości. Ktoś zawsze może zdecydować za nią kliknąć przycisk potwierdź, a na nadgarstku poczuje zaledwie namiastkę chłodnego uścisku, jakby Śmierć osobiście trzymała ją za dłoń, kierując w swoje sidła. I znowu ogarnia ją to złudne wrażenie, że nie jest sama, że jej jedynym towarzyszem wcale nie jest papuga. Lecz widzi. Znowu kątem oka. Boi się zrobić jakikolwiek ruch, bo niemożliwe jest, żeby obok niej siedział mężczyzna, którego skądś zna. Półmrok uniemożliwia jej jakiekolwiek rozpoznanie, a zgubą okazuje się ciekawość.
Spogląda na miejsce obok siebie, a jej wzrok natrafia na koc okrywający jej rozkładaną kanapę. Gdyby się przyjrzała i nie wmawiała sobie, że jest przemęczona. Gdyby wysiliła się na jeszcze jedną myśl, marszcząc w zastanowieniu brwi, wtedy w puchatym, granatowym kocu, który umila jej wieczory, dostrzegłaby odcisk, jaki pozostawia po sobie osoba, która długo siedzi w jednym miejscu.
Nie potrafi się uspokoić. Na ten moment, w ten jeden wieczór nie wie, czy śni na jawie, czy może jest czyimś wspomnieniem. Nawet krwista cielęcina z kawałkami cukinii, według przepisu Cecili, nie jest w stanie sprowadzić ją na ziemię.
☸
Dwie godziny spędzone w przedziale z dwójką dzieci, ich matką i starszą panią, wyjątkowo szybko zaprzepaszczają marzenie Elen o spokojnej podróży. Dłuższą chwilę błądzi wśród tłumu ludzi, nim znajdzie się przy wyjściu z dworca. Sprawdza, czy wciąż ma przy sobie torebkę, do której pośpiesznie wepchnęła swój notes i książkę, bo jak zwykle udało jej się zaspać.
Według mapy internetowej do Viking Center ma jakieś piętnaście minut piechotą, więc podaruje sobie podróż taksówką w korkach. Tylko kwadrans, jeżeli się nie zgubi, bo bycie samej w obcym mieście nie zawsze może wyjść na dobre. Jak na razie wszystko idzie niezwykle dobrze, dopóki nie wchodzi na George Hudson Street. Stamtąd powinno już pójść jak z płatka, ale nie w przypadku szatynki, która dosłownie na moment się rozkojarza. Zero potknięć na prostej drodze, zero zaczepiania miejscowych, aby spytać o drogę, zero ulicznych naciągaczy, ale przynajmniej raz musi wpaść, nie przez swoją nieuwagę a głupotę, na przypadkową osobę.
– Strasznie Pana... – bąka szybko, gdy czuje, że styka się z czyjąś klatką piersiową – Theos?! – mówi, prawie krzycząc zaskoczona, gdy rozpoznaje znajomą osobę w postaci czarnowłosego mężczyzny, który po raz kolejny ma na sobie czarny płaszcz i kontrastujący z nim zielony szal.
To musi być przypadek. Przecież to niemożliwe, żeby ją śledził, w jakikolwiek sposób. Nikt ze znajomych osób nie wie, gdzie się wybierała. Cecylia przebywa na innym kontynencie, a poza tym nie odzywała się przez ostatnie trzy dni, więc jak? Zbieg okoliczności to musi być ten cholerny zbieg okoliczności.
– Ciebie również miło widzieć Elen – mówi w ten dla siebie charakterystyczny sposób, przez który ciemnooka traci kontrolę nad sobą. Nie wie, dlaczego tak reaguje na zwykłego mężczyznę. – Mógłbym cię posądzić o to, że mnie śledzisz, bo w ostatnim czasie dość często na siebie wpadamy.
Czy on czyta w myślach? Patrzy na niego jak na idiotę. Jak udaje mu się wyciągnąć słowa z jej głowy?
– Emmm... – Niezwykle dobrze się bawi, widząc szok na twarzy kobiety. – Mogłabym posądzić cię o to samo – mówi zakłopotana, próbując się bronić i zachować resztki utraconej godności, na rzecz durnie wypowiedzianego zdania.
– W przeciwieństwie do ciebie wróciłem do rodziny. – Znowu to robi, ponownie buduje kłamstwo i iluzję w jej oczach. – Nie mam już czego szukać w Londynie, skoro mój współpracownik mnie wystawił. – Patrzy gdzieś ponad nią, a Elen dyskretnie zerka w tamtą stronę, nie dostrzegając tam niczego podejrzanego.
Lokiemu wydaje się, że mimo iż mówi zdawkowo, to i tak zdradza jej już zbyt dużo, bo te kilka słów, dla osoby obdarzonej niezwykłym intelektem, są niebanalną wskazówką.
– Mniejsza. Jeszcze raz wybacz i miło było cię znowu spotkać. – Próbuje zakończyć tę przypadkową wymianę zdań. Odchodzi od niego na kilka kroków w nadziei, że za nią nie pójdzie. Bo po co miałby iść, skoro pewnie ma do załatwienia jakieś sprawunki dla matki czy siostry.
Nie powinna mu mówić zbyt dużo. Tym bardziej musi przemilczeć fakt, dlaczego tak skrzętnie interesuje się mitologią. Po części go okłamuje, bo według wskazówek, znalezionych w grubym kajecie, każdy jest podejrzany, a nowo poznana osoba jeszcze bardziej. Poza tym ma do tego szczególne prawo. Nikt normalny nie mówi otwarcie o swoich poglądach, które dotyczą budowy i egzystowania świata.
– Bo sobie pomyślę, że mnie unikasz, a z tego, co widzę, to przydałby ci się przewodnik, skoro jesteś tutaj pierwszy raz. – Niespodziewanie zrównuje z nią krok. – Gdzie idziemy? – mówi, podkreślając fakt, że nie dziewczyna nie ma wyboru.
Co ma myśleć w takiej sytuacji, a tym bardziej robić? Przyparta do muru pewnie będzie brnąć dalej, aż w końcu zacznie się topić w tej rozmowie do momentu, gdy stwierdzi, że czas odpuścić i mimowolnie uchyli rąbka tajemnicy. Widocznie jedyne wyjście, jakie pozostaje, to kolejne oszustwo.
– Bardzo miło z twojej strony, ale myślę, że jestem w stanie sama sobie poradzić. – Stara się brzmieć w miarę przekonująco, mając nadzieję, że nie słychać wahania w jej głosie. – Poza tym...
– Poza tym, co? – Warczy nagle, przerywając myśl dziewczyny, ale zaraz potem jakby rozumiejąc swój błąd, wzdycha, na powrót przywołując oblicze spokoju. – Może York wygląda na miasteczko przyjazne ludziom, ale byłbym spokojniejszy, wiedząc, że wrócisz do domu cała.
Nie słyszy podstępu ukrytego w jego słowach. Loki nie pozwala, żeby cokolwiek usłyszała. Sprawia, że wierzy w jego szczere słowa. Spojrzenie zielonych tęczówek przewierca się przez moment do jej głowy. Chce wejść i choć przez niemożliwą chwilę zawładnąć jej myślami.
Co ci szkodzi zaufać? – Znowu ono. Sumienie. Nie znosi jego głosu, który w ostatnim czasie niemiłosiernie ją drażni. – Nic nie tracisz.
– Niech ci będzie, ale ostrzegam, że marnujesz tylko czas. – odpowiada z rezygnacją. Udaje mu się wygrać tę krótką batalię.
– W takim razie gdzie idziemy? – pyta ponownie i nie jest zbytnio zaskoczony, gdy słyszy Jorvik Viking Center. Tym bardziej jest ciekawy, dlaczego Elen chce tam iść.
Te dziesięć minut drogi spędzają na ogólnikowej rozmowie, choć większość czasu milczą, wyglądając jak osoby sobie obce. Elen liczy, że Fraud zostawi ją w spokoju, gdy tylko znajdą się przy budynku muzeum. Na nieszczęście musi jeszcze znosić jego towarzystwo, gdy otwiera przed nią szklane drzwi, by ją przepuścić, a zamykają się dopiero za jego osobą.
– Naprawdę nie musisz ze mną… – Jeszcze raz próbuje się go pozbyć.
– Twoje towarzystwo jest o wiele bardziej przyjemne, niż słuchanie zachwytów ojca, nad osiągnięciami mojego brata. – sprytnie argumentuje swoją odpowiedź.
– Masz brata? – pyta, gdy podaje mu jedną z wejściówek.
– Niestety tak. Zadufany w sobie blondyn, któremu zawsze przypada największa chwała. – Zgrabnie pomija niektóre fakty, chociażby dziedziczenie tronu krainy, która dla niej nie istnieje, jeszcze. – Zawsze myśli, że może wszystko i wszystkich zawojować swoim młotkiem.
– Jakim młotkiem? – Logi chyba właśnie wpada w swoje własne sidła, a nędzna Midgardka przypadkowo ciągnie go z język.
– Zwyczajnym młotkiem, z drewnianą rączką. – W myślach przyznaje jej rację. Jest Idiotą.
– Twój brat jest stolarzem? – Nie zwraca uwagi, że mijają kilka wystaw, zupełnie nie zwracając na nie uwagi.
– Tak. – Przeciąga nieznacznie samogłoskę, zastanawiając się co znaczy to słowo wypowiedziane przez Elen. – Gdy pomyślnie załatwi kontrakt, przejmie firmę ojca. – Chyba zgrabnie wyszedł z opresji.
– Niech zgadnę, miała przypaść tobie? – Nawet nie czeka na jego odpowiedź, tylko kontynuuje. – Pomyśl, że to może i dobrze. Nie pasuje ci praca fizyczna.
– Słucham? – Na to drobne pytanie już nie uzyskuje odpowiedzi.
Dopiero po chwili zastanawiającej ciszy zwraca uwagę na milczącą brunetkę. Marszczy czoło, myśląc, jakby chciała wszystkie swoje myśli zatrzymać przy sobie i nie pozwolić żadnej uciec. Patrzy w to samo miejsce, gdzie ona i widzi rysunki pradawnego ludu wykonane na skórze jaka. Rysowane czarnym patyczkiem zwierzęta, każde symbolizujące jednego boga, obrazki komponujące się z pismem runicznym i wstęgami przypominającymi ścieżki. W każdym z przypiętych do ściany rogów znajduje się nordycka nieskończoność. Znak autentyczności, a jednocześnie wiecznego panowania.
– Coś tu jest nie tak – mamrocze pod nosem na tyle głośno, że mężczyzna może ją usłyszeć.
Dziewczyna obraca się na moment do przeciwległej ekspozycji, a tym samym kątem oka może dostrzec dwie kamery zamontowane pod sufitem. Nie rozumie jej dziwnego zachowania, ale widzi, gdzie patrzy. Czuje, że ona chce podejść do skórzanego obrazu bliżej. Dlaczego nie miałby jej w tym pomóc?
– Jeśli się martwisz, że ktoś cię zauważy, to mogę zaręczyć, że kamery są wyłączone. – W końcu osobiście się o to zatroszczył.
Patrzy na niego podejrzliwie. Czyta jej w myślach albo jest zbyt przewidywalna. Może mu zaufać choć odrobinę. Przecież nic jej jeszcze nie zrobił.
Ufaj.
– Skąd to możesz wiedzieć. – Chce go wziąć pod włos, ale widzi jego pewny siebie uśmiech.
– Bo widzę. – Odpowiada ze spokojem i nie musi czekać długo, aż dziewczyna przejdzie nad czerwonym sznurem.
Nie czekając dłużej, dołącza do niej, ale to ona wie, co pragnie znaleźć. On jedynie może obserwować, jak uważnie ogląda artefakt sporządzony przez pierwszych wikingów.
– Coś nie pasuje w tej układance. – Praktycznie nosem dotyka drogocennego materiału, a podręczną lupą przesuwa po ukrytych w miniaturach zapisach runicznych.
– Czego szukasz? – Próbuje w subtelny sposób dowiedzieć się, co przykuwa uwagę Elen.
– Te runy – odruchowo na niego spojrzała, a zaraz potem na miejsce, gdzie przykłada palec. – widzę pierwszy raz na oczy. Nie spotkałam się z nimi w żadnej ze znanych mi ksiąg.
Loki przygląda się czarnym szlaczkom zapisanym wyjątkowo drobno. Loki przeklina dzień, w którym się urodził. Przeklina ojca, dziada i pradziada. Przeklina chaos i ład oraz tego, kto stworzył wszechświat. Przeklina tego, kto wymyślił coś tak nieprzydatnego, jak staroasgardzki i wycofał jego nauczanie. Matka chciała go nauczyć tego dialektu, ale ojciec się nie zgodził. Jedyne księgi, które mogą pomóc w przetłumaczeniu tego manuskryptu, znajdują się w asgardzkiej bibliotece, w wyjątkowo pilnie strzeżonej jej części.
– Widocznie to tylko marna replika oryginału. – Prawie syczy przez zęby. Wściekły zaciska nieznacznie pięści.
– Nie sądzę Theos. Wydaje mi się, że to jakiś dialekt – mówi, ale czarnowłosy jej nie słucha. Zastanawia się, czy to ten moment, gdy powinien ją unieszkodliwić i odesłać nieprzytomną do jej mieszkania, byle nie drążyła tematu run. – Tylko nigdy wcześniej takiego nie widziałam, a wątpię, że komuś chciałoby się wymyślić te symbole specjalnie na potrzeby repliki. Poza tym ta skóra nie jest sztuczna. Dałabym sobie rękę obciąć, że to jedyny autentyk. – W to przynajmniej pragnie wierzyć.
– Elen. – Stanowczym ruchem odwraca ją do siebie, zmuszając do spojrzenia w oczy. Nie cofa rąk z jej ramion. Jest zbyt blisko niej, bo widzi, że choć na niego patrzy, to wciąż myślami pozostaje przy problemie, który niespodziewanie stanął na jej drodze. – Na ten moment to nie jest najważniejsze. – Stara się wtargnąć do jej głowy, usypiając zaklęciem, ale jakaś nieznana siła tworzy w jej umyśle barierę nie do pokonania.
– Ale…
Nie pozwala jej spojrzeć za siebie.
– Elen, nie ma żadnego, ale. – Jego wzrok staje się coraz bardziej natarczywy, a jej mętny, przysłonięty delikatną mgłą. – Zrób temu zdjęcie, czy przepisz do notesu, bo na ten moment nic nie wymyślisz.
Nie odpowiada najmniejszym skinieniem, że rozumie co ma zrobić. Tylko posłusznie wyciąga telefon i robi zdjęcie całości oraz fragmentów, które mogą jej się przydać bardziej wyraźnie. Zachowuje się jak w amoku, pod wpływem silnego środka znieczulającego. Otumaniona silnym narkotykiem, ale tylko dlatego, że zaklęcie, którego użył Loki, nie jest na tyle mocne i niewzmocnione runami, by jej tajemnicza siła ochronna mogła je wychwycić.
Wychodzą z budynku, obitego drobną, czerwoną cegłą. Trzyma ją pod ramię, bo wygląda, jakby zaraz miała się przewrócić. Prowadzi jak lalkę zdaną na jego łaskę.
– Boli mnie głowa – mówi cicho, pocierając skroń. – Wydaje mi się, że na swój sposób kochasz swojego brata. – Niespodziewane zdanie opuszcza jej usta, a mgła przysłaniająca jej oczy nieznacznie się cofnęła. Jej ciało zaczyna walczyć z trucizną. – Wybacz, ale wtedy chyba nie dokończyłam.
– To dość toksyczna relacja.
Sadza ją na ławce znajdującej się niedaleko budynku. Tym razem chyba dał się ponieść zaklęciu. Brunetka jeszcze chwilę siedzi we względnym otępieniu i nie potrafi sobie przypomnieć, kiedy znalazła się na zewnątrz, a tym bardziej na ławce i czy w ogóle wychodziła z budynku. Loki dobrze zna działanie tego zaklęcia, jak i skutki uboczne, a z tego, co udaje mu się zaobserwować, zaczyna jej się mieszać czasoprzestrzeń, gdy zaczyna mówić o rzeczach przeszłych, tak jakby miały miejsce w tej chwili.
– Wspomniałeś coś o schematyczności świata. – Ponownie pociera skronie, mając wrażenie, że ktoś wbija do jej głowy gwóźdź. Pochyla się do przodu. – Skąd ci się to wzięło?
Przez magię zaczęły się jej plątać rozmowy oraz czasoprzestrzeń, gdy zaczyna mówić o rzeczach przeszłych, tak jakby miały miejsce w tej chwili.
– Kiedyś badałem mitologie podobnie jak ty, ale skupiłem się na historii jednego z Asów. – Kłamie kolejny raz.
– Którego? – Jakby odpowiedź miała cokolwiek zmienić.
– Lokiego. – Odpowiada bez zastanowienia.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że Loki nie był Asem? – Zaczyna, próbując uspokoić hałas w głowie.
Właśnie czeka go niewygodna rozmowa, której głównymi argumentami jest mitologia. Zawsze może wykorzystać fakt, że Elen nie do końca rozumie co się wokół niej dzieje. Poza tym już raz zdradził jej kilka dość konkretnych faktów, ale w chyba lepiej by było, gdyby po prostu rzucił krótkie draumer i kłopot częściowo sam by się rozwiązał. Ale po co się litować, jak można patrzeć na czyjeś cierpienie.
– Akurat nie masz racji w tej sprawie, ponieważ Loki jest synem Odyna i jednym z następców tronu Asgardu.
– Coś mi się nie wydaje. – Krzywi się, próbując oprzeć na ławce i zmusić obraz, żeby przestał wirować. Akurat musiała ją dopaść nieznośna migrena – Jakoś wszystkie księgi podają, że Loki to lodowy olbrzym i wcale nie jest synem Odyna, tylko Laufey i olbrzyma…
– Nie może być synem władców lodu. – Powoli traci kontrolę nad sobą, gdy słyszy te niedorzeczności. – Cóż, sam Laufey nie jest kobietą, tylko mężczyzną, więc to trochę niemożliwe. – Niestety jeszcze nie wie, że nie ma racji. Sam żyje w kłamstwie, którego nie potrafi rozpoznać, bo im dłużej jest się karmionym oszczerstwem, tym bardziej się w nie wierzy, a on już uwierzył.
– Skąd bierzesz te swoje wywody? – łapie się za głowę, chcąc ją uchronić przed wybuchem. Pierwszy raz w życiu odczuwa taki ból w okolicy skroni. Jakby ktoś próbował dostać się do jej wnętrza, rozcinając na pół. – Mówisz o tym wszystkim tak, jakbyś chwilę temu pił herbatkę z Odynem.
– A ty, mimo że czytasz o tych postaciach i ich świecie tak wiele, to wciąż uważasz, że nie istnieją. – Żal w czystej postaci przeszywa jego głos. Nie wie dlaczego, ale choć na moment fala bólu jakimś cudem ustępuje.
– Jest pewna postać, która nie uwierzyła w cud, dopóki nie zobaczyła go na własne oczy. – Odruchowo przysuwa się bliżej niego. – Jestem jedną z wielu takich osób. Asgard jest zbyt bajkowy, by istniał naprawdę, zbyt piękny by mógł znajdować się gdzie indziej niż na kartach książek.
Mimo jej słów, które w pewnej części do niego dotarły, to obok niej wciąż siedzi niewzruszony niczym mężczyzna, który nie potrafi pojąć, że istnieją inne racje niż jego. Usta zaciska w wąską linię i próbuje jej wmówić, że powinna już iść.
– Tak naprawdę, te wersje mitów opowiadał mi pewien profesor. – Przerywa na moment, by znaleźć odpowiednie nazwisko. Tylko że doskonale ukrywa jego znajomość. Jego uśpione sumienie wciąż skrywa jak jakąś szansę, będącą kluczem na zyskanie zaufania. – Nie jestem pewien, ale chyba nazywał się Malkin.
Patrzy na niego obłąkanym wzrokiem, bo usłyszała nazwisko, którego nikt nie pamięta. Słyszy wspomnienie o osobie, która została zapomniana. Widzi, co osiągnął swoimi słowami. Jest świadkiem wewnętrznej walki między zaufaniem a dochowaniem tajemnicy.
– Wiesz może, jak się nazywał? – Modli się, by nie usłyszeć tego jednego imienia.
– Richard. Właśnie z nim byłem umówiony w Londynie, ale dziwnym trafem nie zjawił się na spotkaniu.
Zamiera w bezruchu. Boi się głośniej odetchnąć, bo jej mózg nie potrafi przetrawić tej jednej, nieprawdopodobnej informacji. Rozmawia z osobą, która pamięta Richarda Malkina, która miała z nim rozmawiać. Nieustająca cisza zapada między nimi, bo ona za bardzo się obawia tego, co ma nastąpić później, a on tylko czeka, aż wszystko mu wyśpiewa.
– Chyba powinnam już iść – mówi nagle i równie szybko podrywa się z miejsca. – Jeżeli kiedykolwiek przyjedziesz znów do Londynu, wpadnij do mnie.
Zaproszenie. Otrzymuje je, choć nie jest ono powiedziane dosłownie. Jeszcze potrafi czytać między wierszami. Wciąż jednak umie stwierdzić czy upił się własną satysfakcją, przesyconym zapachem wina z pobliskiej pijalni, czy raczej słodkimi perfumami panny Lavrock.
Pewne obawy opuszczają Eleonorę, gdy tylko przekracza próg swojego mieszkania. Nie zrobiła źle. Przecież tak jej podpowiadało jej niezawodne sumienie. Nie musi się bać. Jednak krew ponownie zastyga w jej żyłach, gdy patrzy na odsłoniętą klatkę zielonego zwierzaka.
Papuga zniknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro