1.
Kolejka do kabiny szóstej zaczęła się zmniejszać. Nienawidziłam czekać, a jeszcze bardziej nienawidziłam głodu papierosa, który właśnie mnie dopadł.
To żenujące, że trzeba dać się obracać za paczkę fajek. Szatanowi dzięki, że nie ćpam. Wtedy na macankach, by się raczej nie skończyło.
I znów do przodu. Do kabiny weszła kolejna osoba. Tym razem była to dość ładna brunetka. Myślę, że pierwszy raz korzystała z tego gównianego rozwiązania.
Zacisnęłam mocniej zęby. Zaraz zacznę rozmyślać nad swoim nędznym życiem.
- Kas! No chodź!
Odwróciłam się słysząc swoje przezwisko. Ten bezczelny drań zaczął przedzierać się na chama przez kolejkę.
-Nie teraz! Zaraz będzie moja kolej.
Westchnął.
-Mam coś lepszego.
Uniosłam brwi. Czekałam w tej kolejce ponad godzinę. Jeśli teraz odejdę mogę nie dostać kasy na fajki, bo zdecydowanie nie będzie już miejsca. Jednak te spojrzenie Deana. Ono zawsze świadczyło o dobrym pomyśle.
-Mam nadzieję, że warto-burknęłam.
-No pewnie.
Szarpnął moją rękę. Zaczęliśmy się wycofywać. Szepnęłam mu do ucha:
-Jeśli okaże sie , że zmarnowałam czas to stawiasz mi dwie paczki.
-Jedną.
-Czyli nie jesteś pewny?
-Przestań! To interes życia.
Zmarszczyłam czoło, ale nie dręczyłam go więcej pytaniami. Szliśmy dalej w milczeniu.
Ku mojemu zaskoczeniu zatrzymaliśmy się na parkingu. Spojrzałam wtedy z niemym pytaniem w oczach na Deana. On tylko uśmiechnął się zawadiacko.
-Widzisz tamten czarny samochód?
Chciałam go obluzgać za głupotę. Chyba tylko niewidomy nie zauważyłby czarnego merca stojącego pod latarnią. Poza tym to był jedyny samochód jaki stał na tyłach tego klubu.
-Tak widzę - odparłam krótko. Nie chciałam mu tłumaczyć, że moja wada wzroku jest mała i nie musi mi dogryzać.-Wiesz, że to niebezpieczne, prawda?
Znów się uśmiechnął.
-Jedziemy razem.
-Dean męska dziwka. Nawet pasuje.
-Kas my nie jedziemy tam, by sprzedać swoje ciała...
-Tylko organy?
-Głupia jesteś i tyle w temacie.
Prychnęłam na niego. Oboje wsiedliśmy do auta. Było w nim całkiem ładnie. Widać, że właściciel o nie dba. Jednak kierowca nie był ani trochę zadbany.
Odwrócił swoją szpetną głowę w moją stronę.
-Jedziesz bez torby.-wskazał tłustym palcem moją małą torebkę w kształcie czaszki - albo wcale.
-Nie odwalisz się od torby = jedziesz bez zębów.
Widać chciał coś odburknąć, lecz Dean otworzył drzwi i wyrzucił moją torbę.
-Może pan jechać.
-Ta torba była mi potrzebna.
-Do niczego, by ci się nie przydała. Kulisz sobie drugą.
~~~
Długo jechaliśmy. Chyba z 4 godziny. Zatrzymaliśmy się przed starym magazynem. Tynk wręcz się z niego sypiał, a po farbie nie było już śladu. Schody rozjechały się na boki, więc trzeba było wchodzić pi metalowej belce. Nie ukrywał trudne było to zadanie.
W środku budynek był jednak zadbany. Od podłogi, aż po sufit piętrzyły się stosy czegoś białego.
-Dobra macie.
Wielki człowiek rzucił nam do stup kilka torem sportowych z Adidasa. Widać powodzi im się.
Dean zajrzał do jednej z nich. Miał kamienny wyraz twarzy. Za to ja miałam na niej wymalowane wszystkie uczucia.
Ci kolesie rzucili nam pod nogi prochy!
-Kas zostań tu i pilnuj towaru, a ja pójdę się dogadać.
-Ychmmn... Echmmn.
-No to fajnie tylko się nie ruszaj.
I poszedł, a ja zostałam sama z tym świństwem. Teraz mogę sobie spokojnie ponarzekać na życie.
Okładka: @wroughtwithfear
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro