Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Powiedziałem prawdę

-Japierdole..-usłyszałam westchnienie Mayi.

-Dobra doktorku, jak chciałeś nas przestraszyć to ci się udało, a teraz gadaj prawdę bo kurwa zaraz nie wytrzymam!-krzyknął Vincent. 

Po raz kolejny w tak krótkim czasie zauważam że Vincent zaczyna okazywać emocje. Do tej pory jego odczucia skrywane były pod grobową maską, teraz jednak Vince stał się bardziej otwarty co bardzo mnie cieszy.

-Ale ja powiedziałem prawdę.

To były ostatnie słowa które usłyszałam. Potem była już tylko nicość. Nie widziałam niczego oprócz oślepiającego zimnego światła i nie słyszałam nic oprócz uciążliwego szumu w mojej głowie. Wtem, blask przyćmiła czarna postać a za moimi plecami pojawiła się niekończąca przepaść. Czarna postać zbliżała się w moją stronę a ja odruchowo pchałam się do tyłu. 

-Hailie, nie!-szum przerwał tak dobrze znany mi głos.-Nie cofaj się, pokonaj to! To tylko twoja podświadomość!

-S-Sony g-gdzie ty j-jesteś?-jąkałam się ze strachu. 

-Tak naprawdę mnie tutaj nie ma, Hailie. Jestem tylko wytworem twojej wyobraźni, która próbuje pomóc ci wrócić do siebie.

-Sonny ja nie chce żyć. Świat będzie okropny bez ciebie.

Wtedy go ujrzałam, wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy gdy mój brat mnie od niego zabrał. Dookoła rany postrzałowej dało się zauważyć ogromną plamę krwi.

-Hailie, musisz żyć. Dla swoich dzieci, wychowaj je a potem umieraj-przytaknęłam mu-Niedługo się spotkamy malutka. Ja już muszę znikać ale dasz sobie radę. On tu wróci, ten stwór, to śmierć, a śmierć porywa tylko słabych. Ty nie jesteś słaba, prawda, Hailie?-ponownie mu przytaknęłam bo nie miałam siły nawet nic mówić-Musisz znaleźć w sobie siłę, ukochana. Skup się, znajdź w sobie siłę.

Straciłam go, znowu. Rozpłynął się jak barwnik w wodzie. Zniknął, opuścił mnie.

Tak jak zapowiadał Sonny, stwór wrócił. Tym razem nie wydawał się taki straszny. Zamknęłam oczy w skupieniu i wsłuchiwałam się w otoczenie. Znów wróciłam do pierwotnego stanu czarnej otchłani. Słyszałam krzyk. Krzyk? To złe słowo. To był płacz, płacz niemowląt. Dokładnie ten sam który usłyszałam na sali porodowej. To byli moi synowie. Płakali. Oboje. ,,Znajdź w sobie siłę" słowa mojego przyjaciela które cały czas krążyły mi w głowie. Poczułam uścisk czyjejś ręki na swojej. Ten uścisk tak dobrze był mi znany. Bo właśnie ten dotyk kładł mnie każdego wieczora do snu.

-Obudź się, najdroższa potrzebuję cię.-Teraz już nie miałam wątpliwości że to mój mąż. Znalazłam w sobie siłę i oddałam uścisk. Tą siłą była rodzina. Moi pierworodni, mój mąż, moi bracia, czyli oni-moja rodzina. Otworzyłam oczy i mój wzrok od razu przeniósł się na wózek stojący pod ścianą. Leżały w nim dwa brzdące które już przestały płakać. Do mojego boku przytulał się mój mąż. Vince i Will gdzieś zniknęli z doktorkiem, bliźniaki na siebie wrzeszczeli a Dylan siedział załamany na krześle. Rozglądałam się tak około 5 min dopóki do sali nie weszli moi najstarsi bracia. Jak Vincent mnie zobaczył niemal od razu odciągnął ode mnie mojego męża i się we mnie wtulił. Nie opierałam się. Mimo iż nie miałam siły to oddawałam uścisk. Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni. Gdy Vince się ode mnie odkleił Adrien złożył spragniony pocałunek na moich ustach. Oddałam go bez wahania. Wtedy do sali wszedł doktor. Jak mnie zobaczył jego wzrok był wyraźnie zdezorientowany.

-,,Ale ja powiedziałem prawdę" hm?-wrzasnął Vincent.-Możesz się pożegnać z pracą.

-Ale ja..

-Ale ty co? Idioto ja serio myślałem że moja perełka się nie obudzi. Zadbam o to, abyś nigdy już nie przyjął żadnego pacjenta, rozumiesz?-krzyczał Adrien.

Lekarz nie powiedział nic więcej tylko wyszedł trzaskając drzwiami. Poprosiłam Dylana aby przysunął wózek z moimi dziećmi do łóżka. Schyliłam się do nich, mimo iż wciąż miałam problemy z poruszaniem. 

-Jesteście moją siłą-wyszeptałam do nich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro