Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nie pozwolę ci umrzeć

Patrzyłam na mojego brata wyzywającym wzrokiem a on spuścił głowę w dół intensywnie się nad czymś zastanawiając. Wszyscy w skupieniu i zaskoczeniu wpatrywali się we mnie. Ja nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Adrien wpatrywał się we mnie przerażonym wzrokiem którym jednoznacznie starał się zadać pytanie: Czy to prawda? Skinęłam mu głową na potwierdzenie w zamian po jego policzku zaczęły płynąć łzy. Pierwszy raz od bardzo dawna widzę aby Adrien płakał. Patrzyłam na niego przepraszającym wzrokiem na co on mnie przytulił. Niemal całkowicie odciął mi dostęp do tlenu ale mnie to nie obchodziło. Interesowało mnie jedynie to, że właśnie w tym momencie tkwię w ramionach mężczyzny mojego życia.

-Damy sobie radę, kochanie. Nie pozwolę ci umrzeć, nigdy. Słyszysz?-szeptał mi do ucha.

-Mhm-wymruczałam.

-Załatwię najlepszych lekarzy, malutka.-Wiadomo kto to powiedział.

Wyrwałam się z uścisku męża. Właśnie teraz widzę jak jego czarne niczym smoła oczy jaśnieją. Odbijają się w nich części pięknego nefrytu. Jednak w jego oczach widnieje coś jeszcze, a mianowicie strach. Widziałam to, był przerażony.

-Chodźmy spać.

-Spać? Ja kurwa nie zasnę przez najbliższy tydzień.-Shane zaczął łkać. Nawet nie zauważyłam kiedy Tony i Dylan zniknęli. Najwyraźniej nie tylko ja zauważyłam nieobecność dwójki rodzeństwa.

-Gdzie Dylan i Tony?-zapytał Monty.

-Nie lubią gdy ktoś widzi jak ryczą, poza tym pewnie poszli robić to co zwykle gdy nadciągają problemy-odpowiedział mu Shane.

-Czyli?-zapytała Maya.

-Tony pewnie poszedł na motor a Dylan pali.

-Muszę ich znaleźć-powiedziałam i szybko udałam się w stronę wyjścia tak, aby nikt nie zdołał mnie zatrzymać. W prawym rogu tarasu odnalazłam Dylana który gdy tylko mnie ujrzał starł łzy i mocno zaciągnął się papierosem. Przejęłam od niego przedmiot i uczyniłam podobnie na co ten zareagował nijak. Usiadłam naprzeciwko niego i świdrowałam go wzrokiem.

-Jesteś zmęczony, musisz odpocząć-poradziłam bratu.

-Masz raka.-Patrzył na swojego papierosa nie patrząc na mnie.

-Rak to nie koniec świata. Można to wyleczyć.

-Jak? Jak, Hailie? Nie znam osoby która przeżyła z rakiem.

-Więc masz bardzo małe grono znajomych.-Mój brat przeniósł na mnie swój wzrok przepełniony nadzieją.-Poza tym, ja się nigdzie nie wybieram. Pomęczę cię jeszcze troszkę.

-No ja myślę.

Podeszłam do niego i się przytuliłam. Tak zwyczajnie. Dzisiaj nie przeszkadzał mi nawet okropny smród papierosów.

-Damy radę, bo kto jak nie my?

-Rodzina Monet na zawsze.

-Na zawsze-powtórzyłam po nim.

(rozdział niesprawdzany)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro