Dzisiaj niedziela
Obudziłam się otulona ramieniem swojego brata. Gdy próbowałam odciągnąć jego masywne ramię od siebie aby pójść do łazienki, przypadkowo obudziłam Vincenta.
-Przepraszam, nie chciałam cię obudzić.
-W porządku. Która godzina?
Popatrzyłam na zegarek w telefonie.
-8:50
-Co?! Nie nie nie, jestem już spóźniony na spotkanie.
-Ale Vincent, spokojnie, dzisiaj niedziela.
-Ale się wystraszyłem.
Zaczęłam się śmiać widząc reakcję mojego brata.
-Chodźmy na śniadanie zanim Shane wszystko zje.-powiedział zaspanym głosem Vincent.
-Dobra, tylko pójdę się ogarnąć i obudzić Adriena.
-Idź idź, obudź swojego księcia.
Tak więc uczyniłam. Gdy weszłam do naszej sypialni zobaczyłam że mój mąż wciąż śpi. Położyłam się obok niego i wtuliłam się w jego tors przymykając oczy.
-Jakie miłe powitanie.
-Mhm.-mruknęłam mu jako odpowiedź.-Przepraszam że nie przyszłam w nocy, rozmawialiśmy z Vincentem a potem zasnęłam.
-Widziałem, poszedłem cię szukać jak już dłużej cię nie było, przestraszyłem się że zemdlałaś czy coś.
-Jak widać żyję.
Wtedy Adrien złapał mnie za podbródek i podniósł go tak abym na niego spojrzała.
-Jakbyś ty umarła to ja też.
Patrzyłam mu głęboko w oczy, wciąż analizując w głowie jego słowa. Naprawdę by zginął jakbym ja zginęła?
-A co by było z dziećmi?
-Dzieci mają kochającą rodzinę, co im z ojca który nie będzie potrafił żyć bez matki.
-Posłuchaj mnie, Adrien. Nieważne co by mi się stało, może nic się nie stanie, ale jakby to pamiętaj żeby być silnym, nie tylko dla siebie ale też dla Nathaniela i Nicolasa ale też i dla mnie. Masz być silny dla mnie, Adrien. Rozumiesz?-wypowiedziałam te słowa wciąż szukając odpowiedzi w jego spojrzeniu.
-Nic ci się nie stanie. Nie dopóki żyję.
-Rozumiesz? Adrien?
-Rozumiem.
W tym momencie mnie pocałował. Całowaliśmy się długo dopóki Dylan nie postanowił zepsuć tej pięknej chwili.
-Ej ej! Ty!-pokazał palcem na Adriena.-Tak do ciebie mówię! Nie połykaj mi siostry!
Wtedy się od siebie oderwaliśmy a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu widząc zniesmaczoną minę mojego brata.
-Chyba już trochę za późno na takie rozkazy szwagierku, bo jestem jej mężem i ojcem jej dzieci. Logiczne jest to że będę ją całował.
Dylan zignorował wypowiedź mojego męża i zwrócił się do mnie.
-Zbierz swojego męża i zejdźcie na śniadanie. Ponoć Vincent ma nam coś ważnego do ogłoszenia.
-O nie..-mruknęłam pod nosem.
On zamierza im oznajmić że ma się zaręczyć z tą całą Anitą. Nie mogę mu na to pozwolić. Vincent nie może się ożenić z obowiązku. Zasługuje na szczęście.
Starając się nie myśleć o przyszłości mojego brata, wraz z Adrienem zeszliśmy na śniadanie.
-Dzień dobry wszystkim.
Wszyscy zasiedliśmy do stołu.
-Zanim zaczniemy mam wam do powiedzenia coś ważnego.-wszyscy posłali Vincentowi pytające spojrzenia.-Żenię się.
-CO?! Z kim!-Dylan nawet nie zapytał, on zażądał odpowiedzi.
-Z Anitą Wellursi.
-Co?-Adrien wstał od stołu.
-Dlaczego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro